27 y/o, 162 cm
barmanka w Mimmo's Place
Awatar użytkownika
good girls die young
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Kolejną rzeczą, nad którą musiała teraz zapanować, był oddech. Już raz dzisiaj straciła czujność względem czytania znaków, jakie wysyłało jej ciało, nie mogła sobie na to pozwolić po raz drugi. Przyspieszony oddech i bicie serca to jedno, ale drżące ręce stanowiły dla niej jasny sygnał, że jeśli wkrótce nad sobą nie zapanuje, wpadnie w samonakręcającą się spiralę paniki i to na oczach wszystkich. Co prawda dość pijanych wszystkich, ale nie miała wątpliwości, że znalazłby się ktoś, kto zapamiętałby, jeśli zwinęłaby się w kłębek na podłodze, zapłakana i łapiąca oddech niczym ryba wyciągnięta z wody.
Żałosny widok.
Musiała jednak na razie wybrać jedną rzecz, na której się skupi, licząc na to, że druga nie rozwinie się za bardzo. Ból, choć pomagał zachować trzeźwość, nie zdołał całkowicie wyeliminować strachu, jaki się w niej wybudził po konfrontacji z Tony’m. Ten zbytnio się w niej zakorzenił, co nie było niczym dziwnym, bo cała jej relacja z Lippim i praca dla niego wiązała się ze strachem, jaki w niej zaszczepił już na samym początku ich znajomości. I teraz została z tym – z codzienną walką z samą sobą. Miała wrażenie, że niektórzy tylko czekali, aż tę walkę w pewnym momencie przegra.
Usłyszawszy, że Maddena nie interesują życiorysy pracowników Lippiego, prychnęła cicho pod nosem, co w połączeniu z tym, że twarz Zanny w dalszym ciągu była skrzywiona z bólu, dało efekt dziwnego grymasu, jaki posłała w stronę mężczyzny. Oczywiście, że go to nie interesuje, jest przecież znacznie ponad to, jak miałby się zniżyć do tak niskiego poziomu i porozmawiać tu z kimkolwiek. Przewróciła oczami, powoli czując, jak jej irytacja Maddenem przykrywa powoli strach. Dobrze. Trochę właśnie na to liczyła. Irytacja Morán tylko wzrosła podczas kolejnej jego wypowiedzi.
Jak na policjanta, to bardzo mało wiesz o wyborach – Choć znów jej wypowiedź zabrzmiała dość gorzko, to jednocześnie nie zabrakło w niej pogardy. Co takiego Madden mógł wiedzieć o wyborach, które były w rzeczywistości nożem przystawionym do gardła? O wyborach, gdzie ta druga opcja była po prostu nieakceptowalna, bo skazywała inną, do tej pory niezaangażowaną w sytuację (a bardzo jej bliską) osobę na los, którego nie życzyłaby nawet swojemu wrogowi? Niektóre wybory były poświęceniem, niektóre konsekwencjami, a jeszcze inne zwyczajnym wygodnictwem. Madden w y b r a ł pieniądze, nie uważała zatem, by był nie tylko poważnym partnerem do rozmowy w tym temacie, ale w ogóle sędzią w takowym.
Zaśmiała się krótko, choć w tym śmiechu zabrakło rozbawienia.
Dokładnie tak to się tutaj nazywa – poinformowała go z kwaśnym uśmiechem, ukradkiem chowając fiolkę z tabletkami z powrotem do szuflady. W Mimmo’s nie było czegoś takiego jak molestowanie czy napastowanie. Były za to próby podrywu, żarty i komplementy, ewentualnie “wypił trochę za dużo, nie miał nic złego na myśli”. Nieważne, jak bardzo Zannie by się to nie podobało, tak już po prostu tu było i po tych pięciu latach, jakie tu spędziła, nauczyła się do tego stosować. W końcu był powód, dla którego stojąc za ladą, ubierała się tak, a nie inaczej. Miała ochotę pociągnąć to dalej, nawet jeśli w dłuższej perspektywie nie miało to sensu, ale Zanna chciała rozbudzić w sobie ten gniew, który nie tylko odciągnąłby ją od bólu, ale także od strachu.
Nie było to jednak możliwe z Mancinim na horyzoncie.
Dłonie znów zaczęły jej drżeć, choć Santi nie wykazał nawet cienia zainteresowania jakąkolwiek rozmową z nią i poszedł prosto na zaplecze. Zdążył jednak wyraźnie zaznaczyć swoją obecność i to wystarczyło w zupełności. Kiedy ból za sprawą tabletki powoli odpływał, strach wyraźnie rósł w siłę, grożąc przejęciem kontroli. Przeklęty Mancini, akurat dzisiaj…
Oddychaj, głęboko. Wdech… Wydech. Wdech… Wydech. Starała się chwycić czegokolwiek, co pomogłoby jej się uziemić, a tak się niefortunnie złożyło, że obok akurat siedział Madden.
Przecież cię nie proszę o historię życia – burknęła, zadowolona z faktu, że miała na czym skupić myśli – Co za głupie pytanie. Oczywiście, że potrzebuje. Jak inaczej ma wiedzieć, że go wołają? Albo właśnie jemu każą przestać szczekać? – w oczywisty sposób odnosiła się teraz do ich spotkania na posterunku, bo przecież to właśnie w ten sposób jako pierwsza się do niego zwróciła. Zaraz po tym, jak nazwał ją głupią. Uśmiechnęła się kwaśno na tę myśl, nie przestając próbować miarowo oddychać. To naprawdę nieśmieszny żart, że próbowała złapać równowagę w rozmowie z kimś takim. Co prawda gdyby nie on, dzisiejsza sytuacja mogłaby się skończyć znacznie gorzej, ale w dalszym ciągu… Madden był dla niej tak samo odpychający jak Tony. No dobra, m o ż e trochę mniej.
Nie myśl sobie, że ta whisky to na koszt firmy była – odezwała się nieco ostrzej po chwili, postanawiając policzyć go za dwie porcje bursztynowego trunku. Zacisnęła dłonie na brzegu lady, w nadziei, że jeśli włoży w to odpowiednio dużo siły, to przestaną się trząść.
I może po prostu liczę na to, że wykażesz jakieś resztki przyzwoitości – i pokażesz że w ogóle jakąś masz – i sam się oficjalnie przedstawisz, skoro do moich akt już patrzyłeś i taki mądry jesteś – wyrzuciła z siebie po chwili, prawie na jednym wdechu, choć już wcale na niego nie patrzyła. Za to z jakąś dziwną determinacją wpatrywała się w jeden punkt na blacie, w myślach odliczając sekundy, jakie wyznaczały tempo jej wdechu i wydechu. Gdzieś w tle rozległy się szurania krzesłami, a to oznaczało, że niedługo pewnie będzie miała klientów do rozliczenia.

Rhys Madden
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zanna
35 y/o, 192 cm
white dove | wydział zabójstw Toronto Police Service
Awatar użytkownika
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

W życiu miał wiele ścieżek, po których musiał lawirować - jak ta gruba pomiędzy Mimmo's a komisariatem policji, czy cienka między jego policyjną odznaką a ciężkim pistoletem. Efektem ubocznym przebywania w miejscach takich jak to stało się stworzenie kolejnej - tej pomiędzy tym, co dostrzegał, a czego nie chciał dostrzegać. W swojej pracy naturalnym było dla niego obejmować wzrokiem całość obrazka - od wyglądu świadków, przez ich zachowanie, wypowiadane przez nich słowa i miejsce zbrodni, z którym byli związani. Odkąd pracował dla Vittorio nauczył się podświadomie tę potrzebę informacji wyłączać. Zamiast dostrzegać całość, wyłapywał dogodne fragmenty - te, dzięki którym łatwiej było mu przymykać oko, łatwiej było mu nienawidzić wszystkich związanych z mężczyzną, który trzymał jego los w garści. Otaczając się ludźmi mafioza i podrzędnymi gangsterami nie myślał o dobrych uczynkach, jakich mogli dokonać w swoim życiu. Nie dostrzegał rodzin, dla których każdego dnia sięgali po broń. Nie współczuł im problemów, z którymi wiązał się ten tryb życia. Wyłączał te elementy swojej świadomości, usuwał szarości z miejsca, które było jej pełne - w morzu czerni ignorował każdy przebłysk bieli, nawet ten, który mógł pochodzić od jego samego.
Morán nie była w tej kwestii inna. Nie myślał o tym, co mogło motywować ją do pracy dla Lippi'ego - bo zwyczajnie nie chciał tego wiedzieć. Nie chciał komplikować sytuacji, która w jego oczach była tak błogo czarno-biała. Nawet gdy kątem oka dostrzegł pierwsze przebłyski tego, że wiązała się z nią jakaś historia - z rodzaju tych, które z pewnością były dla kobiety nieprzyjemne - jego dłoń uniosła jedynie szklankę z whisky, upiła łyk gorzkiego alkoholu, topiąc w nim kiełkującą w nim ciekawość. W tym absolutnym odruchu przemilczał połowę tego, co skierowała w jego stronę - jakby nie angażując się w rozmowę był w stanie uniknąć tego wszystkiego, co mogło chować się pod powierzchnią. Milcząc, sączył alkohol, nie pozwalając językowi się rozplątać, nie dając sobie przyzwolenia na zainteresowanie się losem kogoś, kto przecież z pewnością zasłużył sobie na ten los.
Ale jego wzrok błądził.
Lustrował jej wycofaną sylwetkę, sposób, w jaki wydawałoby się, że usiłowała zniknąć za barową ladą. Jej wciąż drżące dłonie, nerwowo chwytające czegoś, co miało zamaskować ten krótki gest. Ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę drzwi, to w kierunku zaplecza, za którym zniknął kat Vittorio Lippi'ego - jak gdyby chciała przygotować się na jego powrót, w desperackiej potrzebie znalezienia poczucia kontroli i odzyskania spokoju, który został bezpowrotnie zaburzony.
Słyszał też pogardę w jej głosie. Niepotrzebnie złośliwe słowa, z którymi rzuciła się w jego stronę jak ujadający pies, od którego wyzwała go na komisariacie. Tym razem nie współgrały z obojętnym, znudzonym spojrzeniem - tym razem towarzyszyła im desperacka potrzeba czegoś. Odwrócenia uwagi, ugruntowania się z powrotem w tej chwili, wykorzystania wściekłości skierowanej ku niemu jak kotwicy, przywracającej ją do rzeczywistości, pozbawiającej paniki. Znał to uczucie, tę głęboką p o t r z e b ę. Znał ją, ponieważ towarzyszyła mu niemal każdego dnia.
- Ja mam dowiadywać się historii na twój temat od innych, ale oczekujesz, że oficjalnie ci się przedstawię? - odbił piłeczkę, nawet gdy złość dawno uleciała z jego trzewi, pozostawiając nienazwaną emocję, którą za wszelką cenę starał się zignorować.
Odwrócił głowę w jej stronę, odwzajemniając rzucone ku niemu spojrzenie gdy gdzieś za jego plecami nastało poruszenie. Szuranie krzeseł gwałtownie ustało, gwar rozmów z chwili na chwilę zaczął cichnąć. Ludzie, którzy wcześniej ruszyli w kierunku baru, teraz zastygli w miejscu - nie słyszał ich kroków, nie słyszał nadchodzącego niebezpieczeństwa. W Mimmo's niebezpieczeństwo było ciszą, nagle zapadającą w pomieszczeniu.
Ciszą, od której napięcie chwyciło jego kark w żelaznym uchwycie. Jego plecy wyprostowały się nim pierwsze słowo przecięło cisze.
- Madden - władczy głos stojącego w wyjściu na zaplecze Lippi'ego zabrzmiał w powietrzu. Cichy, a jednocześnie przedarł się przez nagłą stagnację Mimmo's z hukiem strzelającego bicza. Brzmiał krótko, oszczędnie - ale wraz z niemym rozkazem, chowały się w nim także nadciągające konsekwencje.
Westchnął ciężko, dopijając resztę schłodzonego alkoholu i odstawiając szklankę na blat. Sięgnął pod poła swojej kurtki - do portfela, z którego mimochodem, obok banknotów wyjął również swoją wizytówkę. Chowając ją pod zielonym świstkiem dwudziestki, odstawił ją na blat, świadom niecierpliwości wyzierającej z kierunku zaplecza. Wstał z hokera i mógłby przysiąc, że usłyszał bezgłośnie unoszące się głowy tych, którzy wlepiali wzrok w jego plecy. .
- Rhys - rzucił na odchodnym, obrzucając kobietę spojrzeniem nim odwrócił się, znikając za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, z którego miał nie wyjść przed zakończeniem się zmiany Morán i opustoszeniem lokalu.

zanna morán

ztx2
meow
nuda
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mimmo's Place”