-
Jingle bells, Jingle Bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowyczas narracjiprzeszłypostaćautor
Może też dlatego po tych latach nie potrafiła po prostu przejść obok niego obojętnie? Może to była ta ciekawość przed nieznanym? Pewne poczucie żalu, że nigdy nie pozwoliła się sobie po prostu z nim zabawić? Pewien żal, że jednak był facetem, który chce się ustabilizować, ale po prostu nie z nią? Stojąc i obejmując go w taki sposób w jaki nie powinna, to co czuła nazwałaby jednym wielkim chaosem. Nie czuła spokoju, ukojenia. Nie. Przy nim jej emocje zawsze były większe. Doznania bardziej intensywne. Temperatura ciała wyższa, a puls szybszy. Jakby był jej narkotykiem, który jest niebezpieczny, kuszący i tak cholernie potrzebny, by mogła funkcjonować. Tymi niedopowiedzeniami stwarzali relację w pewien sposób niezdrową. Wręcz toksyczną.
Tym bardziej, gdy był teraz zaręczony z jej siostrą, a jej ręce automatycznie sunęły po jego plecach. Marząc o tym, żeby ją pocałował tak, że zabraknie jej tchu. Marząc by przycisnął ją do lustra nie pozwalając by między nimi pozostała jaka przestrzeń. Pragnęła go poczuć. Od zawsze pragnęła go poczuć. Ale on zawsze pragnął też innej kobiety. Tym razem trafiło na jej siostrę, więc walczyła by nie wykonać żadnego ruchu. Gdyby był zaręczony z kimś innym? Z kimś kogo nie znała? Jest pewna, że w momencie, gdy przycisnął jej dłoń do lustra, ona w odpowiedzi wpiłaby się w jego usta nie pozwalając by z jego ust padło jakiekolwiek inne słowo prócz jej imienia. Lecz myśl o Connie ją powstrzymywała przed wykonaniem jakiekolwiek ruchu. Dlatego milczała pozwalając mu na powiedzenie tego, czego chciał. Wpatrując się w niego, zapamiętując każdy gest, każde westchnięcie. Sama miała wrażenie, że wstrzymywała powietrze będąc jak zahipnotyzowana. Lecz prawda była taka, że jego słowa ją… bolały. Nie wiedziała jeszcze dlaczego, ale nie były kojące czy pobudzające. Były bolesne.
Gdy w końcu zamilkł i puścił jej dłoń, przez kilka minut bez słowa się wpatrywała w jego profil.- Masz rację. Nie chcę żeby za Ciebie wychodziła - wyszeptała cicho po dłuższej chwili milczenia. Nie chciała, żeby jej siostra za niego wychodziła. Nie chciała żeby jakakolwiek kobieta za niego wychodziła. Chciała go dla siebie. Chciała go zdobyć. Tak jak on chciał zdobyć i ją. Podobno. I w momencie, gdy to sobie Mara uświadomiła, wysunęła się z tej wąskiej przestrzeni między nim, a lustrem i ruszyła żwawym krokiem do kanapy, skąd chwyciła torebkę i płaszcz, a następnie odwróciła się z powrotem do niego, ale zachowując bezpieczną odległość.
- I nie, nie chciałeś mnie zdobyć. Chciałeś mnie przelecieć, a potem porzucić w kąt jak każdą inną. Gdybyś chciał mnie zdobyć, to by Ci się udało. A zamiast tego wolałeś się przespać z połową studentek na uczelni, a po moich zaręczynach wyjechać i zerwać kontakt, więc nie mydl mi teraz oczu tymi wzniosłymi słowami. Nie byłam wtedy głupia i teraz też nie jestem - tylko zakochana. Beznadziejnie, głupio zakochana w mężczyźnie, który w jej oczach nigdy nie chciał niczego więcej. Mogła się umawiać z innymi, wyjść za mąż za kogoś innego. Mogły minąć lata, ale wystarczyło wspólne dziesięć minut, by wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Dzisiaj, w tym momencie czuła się jeszcze gorzej niż wtedy przy stole, gdy ogłosili zaręczyny. Czuła się paskudnie w stosunku do Connie. Czuła wściekłość do Arthura, że ją oszukuje i znowu wodzi za nos. Czuła żal do samej siebie, że pomaga innym z ich emocjami, a sama nie potrafi odpowiednio ulokować własnych uczuć. Dlatego nie dając mu dojść do słowa, a raczej po prostu nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z salonu, zanim to spotkanie skomplikuje się jeszcze bardziej.
Arthur Llewellyn
Koniec