-
I wrapped it up and sent it,
With a note saying "I love you" - I meant it.
Now I know, what a fool I've been,
But if you kissed me now I know you'd fool me again.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkimieszanetyp narracji3 osobaczas narracjiPrzeszłypostaćautor
Stał na środku salonu, z drżącymi dłońmi, mocno bijącym sercem i ciężkim, nierównym oddechem, próbując pozbierać myśli. Trzaśnięcie drzwiami przez Santiago sprawiło, że jego ciało wzdrygnęło się lekko, a gdy zamknął oczy, poczuł nieprzyjemne pieczenie pod powiekami.
- Wiedziałaś, ile znaczyło dla mnie to spotkanie - odezwał się wreszcie, jakimś cudem bez drżenia w głosie, tonem chłodnym i ewidentnie zranionym. - Mówiłem ci, że zależy mi na tym, żebyś poznała Santiago. Zanim mały się urodził wielokrotnie opowiadałem ci o tym, ile Tiago dla mnie zrobił i jak ważny był... jest w moim życiu. Nie wymusiłem na tobie, żebyśmy nazwali tak syna, ale zgodziłaś się na to. - teraz odnosił się rzecz jasna do jej słów o tym, że Tiago nie jest niczyim imiennikiem. - Chciałem, żebyś go poznała, bo jest dla mnie ważny i chciałem też, żeby on poznał ciebie i małego... - zaczął oddychać nieco ciężej, zbierając swoje rzeczy; telefon, klucze, kurtka, którą niedbale zarzucił sobie na ramiona. - Wiem, że opowiadałem ci o nim nie tylko te dobre rzeczy, zważywszy na sytuację, więc wyrobiłaś sobie o nim opinię, która jest niepełna, ale... - wziął kolejny głębszy oddech, ale pomogło mu to w uspokojeniu się. - To jedyny człowiek, którego kiedykolwiek kochałem tak mocno i którego nadal kocham, to też wiedziałaś. Miło by było, gdybyście chociaż spróbowali się dogadać, a nie na siebie wrzeszczeć, na miłość boską! - znów zamknął oczy, a jego drżąca dłoń wylądowała wreszcie na klamce. Nacisnął ją, otworzył drzwi i stojąc w progu najpierw spojrzał na czekającego pod furtką Santiago, a potem znów na Sandy. - Czy tego chcesz czy nie, będzie się widywał z naszym synem, bo - czego nie zdążyłem ci powiedzieć, bo nie dałaś mi ku temu okazji - jesteśmy teraz razem. - przywołał na usta nieszczery, raczej drapieżny uśmiech. - Dobrze, przyjdę jutro, ale pamiętaj, Sandy - odwrócił się w stronę Santiago, przyglądając się stojącemu w oddali mężczyźnie, po czym dodał jeszcze, wciąż chłodnym tonem. - jeśli jeszcze raz wyrwiesz mi syna z rąk, to porozmawiamy inaczej: w sądzie, a nie w domu. To tak samo moje dziecko, jak i twoje, nie zapominaj o tym.
W końcu i on wyszedł z domu kobiety, zatrzaskując za sobą drzwi, po czym w milczeniu wsiadł do samochodu razem z Santiago i odjechali.
/zt.
Santiago de la Serna Sandy Clark