48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Sytuacja na pewno była paskudna, ale nijak miała się do wielu innych, dużo gorszych momentów, które Evina zdołała przeżyć po wybuchu pandemii. Straciła rachubę jak wiele razy sama znajdowała się na skraju śmierci. Wielokrotnie z powodów takich jak oni: biegających kukieł, pragnących wgryźć się w ludzkie mięso czy też tych bardziej wytrzymałych skurwysynów, którzy zdołali przejść niebywałą transformację pod wpływem grzybów w porostowych dziadów o chitynowym pancerzu. Widziała nawet jak jeden z nich rozrywał ludzi w pół gołymi rękami.
Tutaj sytuacja była zła, ale nie beznadziejna. Nieznajoma nie została ugryziona, a jedyną ofiarą tego spotkania poza zarażonym były jedynie jej jeansy i jeden z butów. Możliwe nawet, że będzie musiała przechodzić kilka dni w ubraniach śmierdzących zasychającą krwią i zgnilizną nim w końcu znajdzie jakąkolwiek okazję do tego, by je wyprać. Takie jednak były uroki życia w czasach, gdzie automatyczne pralnie dawno przestały istnieć.
Był nawet moment, że zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem jednak jej towarzyszka nie cierpi na jakąś grzybicę mózgu przez to, że co jakiś czas musiała rzucać jakimiś dziwnymi tekstami. Zupełnie jakby nie potrafiła dostrzec, że teraz nie był czas na to wszystko. Nie w momencie, gdy po piętach deptały im jebane umarlaki.
Nie miała pojęcia czy napis nabazgrany sprejem na ścianie był mrocznym dowodem na to, że w budynku kiedyś mieścił się jakiś pokrętny kult czy może jakiś postapokaliptyczny artystka zaczął wyrażać swe myśli, które miały jakieś głębsze przesłanie. Miała nadzieję, że faktycznie poza stadkiem biegaczy nie ma już nic, co mogłoby im szczególnie zaszkodzić.
Serwerownia czy też jakieś pomieszczenie techniczne wdawało się być z pozoru dosyć bezpiecznym miejscem chociaż złowrogie skrzypienie drzwi mogłoby je skłonić do innego zdania. Dla bezpieczeństwa wolała zabarykadować drzwi, aby przynajmniej nieco bardziej opóźnić ewentualny pościg.
Przesunięcie automatu, wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Wyglądał na ciężki i mógł z łatwością przyblokować drzwi. Dlatego też spojrzała znacząco na kobietę nim pchnęła przewrócony automat w stronę wejścia, kupując im przynajmniej nieco czasu.
Była nastawiona na działanie. Nie przywykła do tego, że tachała ze sobą kogoś nieznajomego, kto mógł równie dobrze okazać się pomocą, co balastem. Jednak kobieta była tutaj. Obok. Wyglądało na to, że ich współpraca nie skończy się tak szybko.
- Evina - odpowiedziała, ściskając jej w końcu rękę, gdy tylko poświęciła chwilę, by zlustrować ją wzrokiem. - I odpuśćmy sobie na razie głupie teksty. Musimy się jakoś stąd wydostać.
Spojrzała jeszcze w kierunku bocznych drzwi, które zapewne prowadziły do jakiegoś sąsiedniego pomieszczenia. Z odrobiną szczęścia jakoś przedostaną się do zupełnie innego wyjścia z budynku. Sięgnęła też po berettę. Sprawdziła magazynek i uzupełniła go, odliczając w myślach ile jeszcze nabojów jej zostało. Przynajmniej do tej jednej sztuki broni.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Zaylee, z czołem lekko zmarszczonym, uniosła jedną brew w geście, który można by określić jako świadome ocenianie imienia kobiety. Evina brzmiało jak marka luksusowej wody mineralnej. Pasowało do niej. Nie powiedziała tego na głos, bo nieznajoma, która była już trochę bardziej znajoma, nie wyglądała na skorą do rozmów. A szkoda. W tym pierdolonym końcu świata i tak nie pozostało nic lepszego do zrobienia. Przetrwa, rzucić sarkastyczny komentarz, zjeść przeterminowanego batona.
Ale Miller nie żyła już w normalnych czasach. Te bardziej przypominały rok tysiąc dwieście dziewięćdziesiąty, gdzie człowiek przeżywał trzydzieści lat, trzykroć zjadł maliny, raz jeden gruszę i mógł umierać szczęśliwy. Trzydzieści-sreści. Zaylee miała prawie czterdziestkę na karku, zjadła setki gruszek i tony malin. I nie zamierzam na tym poprzestawać.
Przykucnęła, opierając bark o bok automatu, który skrzypiał jak staruszka narzekająca na pogodę. Razem z Eviną pchnęły go z determinacją godną olimpijskich zapaśników, żeby zastawić drzwi do serwerowni. Otarła pot z czoła z przesadnym dramatyzmem, jakby właśnie wynosiła rannych z pola bitwy, a nie barykadowała się za pomocą pustego automatu. Spojrzała na Evine kątem oka, jakby oceniała, czy ta nadal zamierzała być użyteczna, czy może już jej się znudziło.
Dobra, Mad Maxie w wersji żeńskiej, czas ruszyć dalej. Tutaj i tak nic nie ma — wzruszyła ramionami, odpakowując Snickersa. Na moment zawahała się, ale ostatecznie przełamała batona na pół i podała drugą część Evinie. — Trzymaj — spojrzała na nią, potem na batona, potem znowu na Evine i westchnęła ciężko, jakby właśnie zamierzała oddać nerkę, nie kawałek czekolady. — No bierz. Następnym razem mogę nie być taka łaskawa — nie czekając na odpowiedź, sama wcisnęła jej smakołyk w dłoń.
Miller, o długich nogach i jeszcze dłuższym języku, poruszała się po pomieszczeniu z gracją kota ulicznego — ostrożna, ale z wyraźnym brakiem cierpliwości dla czegokolwiek, co nie było bezpośrednim zagrożeniem lub alkoholem. Złapała za klamkę, uniosła brew w stronę Eviny — jakby chciała powiedzieć no to jazda, księżniczko.
Boczne drzwi otworzyły się z oporem, jakby same nie były przekonane, czy chcą pokazywać, co kryją. Za nimi rozciągało się inne pomieszczenie – znacznie większe, z wysokim sufitem, przeszklonym dachem i metalowymi balustradami ciągnącymi się wzdłuż ścian. Wszystko to spowijał półmrok oraz typowa aura, która oznajmiała, że tutaj były tutaj kropo oczekiwania, a teraz był wielki chuj.
Okej... — Zaylee zmarszczyła brwi i wkroczyła do środka, z nożem zwisającym luźno z ręki. — Albo to pułapka tak dobrze skonstruowana, że zaczynam ją szanować albo jesteśmy w przerwie między piekłem a kolejnym piekłem.
Przysunęła się do jednego z pękniętych pulpitów i pacnęła go lekko dłonią. Ekran nie odpowiedział. Ale nic się też nie wydarzyło. Nikt nie próbował ich zeżreć. Żadnych strzałów, wrzasków, niespodziewanych mutantów. A potem dostrzegła w kącie stare krzesło biurowe i bezceremonialnie się na nim rozsiadła, rozkręcając się do pełnej nonszalancji i konsumując w najlepsze swój kawałek Snickersa.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Kiedyś może nastąpiłyby lepsze okoliczności do tego, aby wymienić uprzejmości w bardziej cywilizowany sposób. Tylko, że cywilizacji od dawna już nie było także nie bardzo miały sposobność do tego, aby wymienić się historiami rodzinnymi czy spostrzeżeniami na temat imion.
Zamiast tego została rzeczywistość, w której ludzie musieli na każdym kroku walczyć o przetrwanie, liczyć naboje do swojej broni oraz wydzielali sobie racje żywnościowe by starczyły na jak najdłużej. W takim świecie z pewnością trudno było o to by przystanąć i uciąć sobie pogawędkę z nowo poznaną osobą, którą chętnie zaprosiłoby się na lunch lub kilka drinków.
Zamiast tego było przesuwanie niemal antycznego automatu po przekąskach pod drzwi, robienie barykady przed bandą zarażonych, pragnących rozszarpać na strzępy i pulsująca pod skórą niepewność. Nigdy nie mogła być pewna tego jak mogą się skończyć nowe znajomości.
Spojrzała podejrzliwie na wręczaną jej połówkę Snickersa jakby spodziewała się, że była ona w jakiś sposób zatruta niczym jabłko wręczane Śnieżce przez przebraną macochę. Tylko, że ona nie była naiwną nastolatką otoczoną siedmioma karłami, a i przed sobą nie miała niezbyt urodziwej staruszki.
- Chcesz sprawdzić czy się posram? - zapytała, bo zdecydowanie spodziewała się tego, że tak przeterminowany produkt mógłby mieć jakieś swoje skutki uboczne.
Z drugiej strony jadła już zdecydowanie gorsze rzeczy. Zapewne jej żołądek po takim czasie był wytrenowany do tego, aby radzić sobie z tak trudnymi pokarmami, które kiedyś mogłyby wywoła prawdziwą niestrawność, a teraz wydawały się luksusem.
Przyjęła jednak wciśniętą w rękę połowę batona i ruszyła za Zaylee, która wydawała się być niezwykle pewna siebie. Mogła mieć tylko nadzieję, że faktycznie nie skończy się to dla kobiety tragicznie. Chociaż mimo wszystko wyczuwalna była od niej też nuta ostrożności.
Miała wrażenie, że czekolada na batonie z każdą chwilą coraz bardziej roztapia się jej w dłoni. Dlatego też zaczęła szybko jeść swoją małą przekąskę, aby całkowicie nie rozpuściła jej się w palcach.
Przyjrzała się uważnie pomieszczeniu, ale wyglądało na to, że w mroku nie krył się żaden zarażony, który gotów byłby je zjeść przy pierwszej lepszej okazji. Oblizując jeszcze palce z resztek czekolady przeniosła spojrzenie na swoją nową towarzyszkę, która zaczęła kręcić się na zapomnianym przez ludzkość krześle biurowym.
- Serio? Wiele ci chyba nie trzeba do radości - stwierdziła i zlizała jeszcze ostatki czekolady z kciuka nim podeszła na drugi koniec pomieszczenia, przechodząc obok kobiety.
Przeszklone sklepienie na pewno dałoby dużo więcej, gdyby tylko nie było porośnięte mchem na złączeniach szklanych płytek, obsrane przez ptaki i najzwyczajniej w świecie brudne. Dodatkowo zachmurzenie nie dawało zbyt wiele światła, które mogłoby się tu przebić.
- Wyżej już nie wejdziemy - mruknęła po czym jej uwagę przykuła charakterystyczna plakietka w zielono (domyślnie) białych barwach, która wyznaczała drogę do wyjścia ewakuacyjnego. - Możemy podążyć tą ścieżką i zobaczyć gdzie nas zaprowadzi... Może dzięki temu znajdziemy inne wyjście z budynku.
Przynajmniej na to liczyła. Obejrzała się raz jeszcze na swoją nową znajomą, aby sprawdzić jej poziom zainteresowania, a następnie z bronią ułożoną w dłoni podążyła za strzałką.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Zerknęła kątem oka na Evinę, która z przejęciem wcinała połówkę Snickersa, jakby był to artefakt z przeszłości — świętość ukryta pośród gruzów cywilizacji. Jeśli ten batonik miał być zatruty, to przynajmniej umrą szczęśliwe. Z czekoladą na zębach.
Złapała się na tym, że w świecie, gdzie każdy dzień mógł kończyć się wbiciem pazurzastej łapy zarażonego w krtań, zaufanie komuś do tego stopnia, by przyjąć przekąskę, było czymś... Cholernie intymnym. I podejrzanym. Zaylee była z natury sceptyczna. Miała zasadę, że jeśli coś pachnie zbyt dobrze, to albo jest zasadzka, albo serem pleśniowym.
Gdybym chciała cię otruć, to raczej zrobiłabym to bardziej subtelnie. Może jakieś romantyczne ciastko z gwoździem. Wiesz, klasyka — uśmiechnęła się szeroko, zęby przebłysnęły w półmroku jak reklama pasty do zębów w świecie bez dentystów. — Ale jeśli wieczorem zaczniesz bełkotać i ci się oczy wywrócą, to wiedz, że cię ostrzegałam — rzuciła, obracając się na krześle. — I nie licz, że cię wyniosę. Co najwyżej odrąbię ci głowę, żeby cię nie przemieniło. Z szacunku.
Miller, z tą swoją wiecznie nieco zadziorną miną i czupryną, która od dawna przestała przypominać coś, co można by określić jako fryzurę, popatrzyła na kobietę, jakby ta właśnie zaproponowała jej wspólną kąpiel w kałuży radioaktywnego błota.
Serio? — parsknęła, dalej kręcąc się na rozklekotanym krześle biurowym, które wydawało z siebie dźwięki godne umierającego mamuta. — To krzesło. Po apokalipsie człowiek cieszy się z rzeczy, które nie próbują go ugryźć. To już luksusowy relaks, skarbie. Pięć gwiazdek, świece zapachowe i darmowy masaż kręgosłupa przez zardzewiałe sprężyny — wykonała kolejny, beztroski obrót, aż jej Snickers podszedł do gardła.
Zadarła wysoko głowę, spoglądając na przeszklone sklepienie, ale świat zawirował niebezpiecznie, więc wbiła stopy w podłogę i zatrzymała się gwałtownie. Coś chrupnęło i krzesło obniżyło się aż po samą posadzkę.
No pewnie, idźmy za zieloną strzałką — mruknęła z przekąsem, podnosząc się z krzesła. Tym razem jedyne co chrupnęło, to jej kolana. — Przecież wszyscy wiemy, że w postapokaliptycznych ruinach świata znaki bezpieczeństwa są najpewniejszym przewodnikiem. Co może pójść nie tak?
Nie była pesymistką. Była realistką z tendencją do czarnego humoru, który ratował ją z opresji częściej niż nabity magazynek. Ot, taki system obronny — zamiast pancerza miała sarkazm.
Stąpała ostrożnie po podłodze pokrytej warstwą kurzu, szkła i wspomnień ludzi, którzy pewnie zginęli tutaj, próbując... No właśnie, czego? Uratować się? Przeczekać? Znaleźć ostatni batonika?
Korytarz, który pojawił się po pokonaniu wąskich schodów, ciągnął się przed nimi jak wnętrzności zapomnianego potwora — ściany obłażące z farby, zwisający sufit, a w powietrzu coś pomiędzy wilgocią, stresem, starymi skarpetami i czymś, co przypominało próbę zamaskowania zgnilizny perfumami dla seniorów.
Mam konia — odezwała się nagle. — Wabi się Elvira. Czeka na mnie pod zdewastowaną apteką. O ile coś jej nie zeżarło — mówiąc to, myślała o swoim plecaku. Miała w nim rzeczy absolutnie niezbędne: zapasową latarkę, dodatkowy nóż, zebrane opatrunki, trzy zużyte baterie AA, słoik z nieoznaczoną zawartością (chyba majonez... kiedyś?), i komiks o zombie, który trzymała a tak dla zabawy. — Jeśli się stąd wydostaniemy, mogę cię podrzucić... Dokądś, dokąd tam sobie zmierzasz.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Na korzyść Zaylee na pewno działał fakt, że baton był znaleźnym reliktem przeszłości, który przeleżał całe lata w automacie. Widziała jak go zabiera i raczej nie miała sposobności do tego, aby go zatruć. Jeśli jakaś toksyna się w nim znajdowała to mogła się tam pojawić jedynie bez ingerencji kobiety.
Przewróciła jedynie uwagę na kolejną wzmiankę z romantycznym podtekstem. Czy naprawdę nie potrafiła myśleć o niczym innym lub po prostu musiała zarzucać podobnymi żartami? Potrafiła jednak zrozumieć uwagę o uśmierceniu. Sama zrobiłaby to szybko i z szacunkiem dla kogoś kto jednak wykazywał się gamą człowieczeństwa.
- Serio. Świat się skończył, gonią nas umarlaki, więc raczej średnio jest czas na kręcenie się w kółko jak na jebanej karuzeli - stwierdziła cierpko.
Mogła być niszczycielem dobrej zabawy i promiennych uśmiechów, ale nie sądziła, aby teraz była dobra chwila na zatrzymywanie się i zachwycanie tym, co udało im się znaleźć w tym zrujnowanym pomieszczeniu. Nie póki nie było to coś przydatnego, co mogłyby zabrać za sobą.
- Chcesz się wiecznie bujać w tym budynku? Mamy podaną drogę wyjścia na tacy. O ile rzecz jasna się nie zawaliła - uściśliła, bo jej zdaniem nie był to aż tak durny plan.
Wiedziała, że dokądś je to zaprowadzi. Może potem będą musiały improwizować i szukać okrężnej drogi, ale na razie nie zamierzała się przepracowywać. Nie znała planu budynku. Mogły się w nim zgubić, a przecież zależało im na tym, aby się stąd wydostać.
Wokół panowała cisza, której nie zmącało tym razem nic poza ich krokami, które głucho odbijały się po posadce. Korytarz zdawał się Wiedziała, że dokądś je to zaprowadzi. Może potem będą musiały improwizować i szukać okrężnej drogi, ale na razie nie zamierzała się przepracowywać. Nie znała planu budynku. Mogły się w nim zgubić, a przecież zależało im na tym, aby się stąd wydostać.w nieskończoność, ale nie wątpiła w to, że kiedyś w końcu je do czegoś zaprowadzi.
Ostrożnie wyjrzała za róg korytarza, gdy nagle usłyszała głos Zaylee informujący ją o posiadaniu wierzchowca. Przynajmniej nie musiała się teraz martwić o to, że kobieta przyklei się do niej na stałe, szukając jakiegoś rodzaju transportu,
- Zawsze starasz się brzmieć tak romantycznie? - rzuciła nieco uszczypliwie po czym dodała już nieco poważniej. -Też mam. Przed wejściem do miasta, Nazywa się Gary.
Wolała zostawić go poza murami miasta, aby nie alarmować nikogo o swojej obecności. Poza tym mógł dzięki temu nacieszyć się soczystą trawką i deszczówką kiedy ona próbowała uciec z jakiegoś budynku powstałego na zlecenie osoby bez wizji.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Choć Zaylee nie wyglądała na typa, co się wzrusza przy zachodzie słońca, miała w sobie tę specyficzną zdolność wyłapywania absurdu w najgorszych możliwych momentach. Gdy Evina mówiła coś o romantyzmie, Zaylee tylko przewróciła oczami tak ostentacyjnie, że pewnie nawet kurz zawstydził się i postanowił opaść trochę niżej.
Korytarz, którym szły, był tak długi, że zaczynał przypominać te sny, w których biegniesz, biegniesz, a drzwi wciąż są daleko. Czasem wydawało jej się, że ten budynek to po prostu labirynt stworzony przez jakiegoś urbanistycznego sadystę. Gdzieś za zakrętem mogły czekać zarażeni albo – co gorsza – jeszcze więcej nudnych, identycznych drzwi.
Mówię ci, jeśli to wszystko skończy się w szafie z mopami, przysięgam, znajdę tego, kto projektował to miejsce i osobiście pochowam go w jego własnych planach architektonicznych — mruknęła, zatrzymując się na chwilę, by zerknąć na ścianę pokrytą resztkami jakichś rysunków technicznych i bazgrołów, które wyglądały jak notatki wariata.
Miller nie ufała budynkom. Zwłaszcza takim, które wyglądały, jakby miały więcej gruzu niż fundamentów, a do tego wydawały dźwięki przypominające jęki potępionych dusz i stare windy. Była przekonana, że jeśli coś ma sufit i cztery ściany, to prędzej czy później spróbuje ją zabić – a najlepiej przy tym jeszcze zhańbić.
Znów coś chrupnęło pod jej stopami. Prawdopodobnie czyjeś wspomnienie.
Gary — mruknęła pod nosem, próbując nie parsknąć. — Niech zgadnę. Gniady, z melancholijnym spojrzeniem i fetyszem na mech? — rzuciła jej rozbawione spojrzenie. — Mój poprzedni koń nazywał się "Ej ty". A jeszcze wcześniejszy "Ten z lewej".
Mimo zgryźliwości, jej dłoń przesunęła się na plecy, bliżej kolby strzelby. Coś w tym budynku jej nie pasowało. Chyba ten idealny spokój.
Co jakiś czas zaglądały do otwartych pomieszczeń, ale nigdzie nie było wyjścia, które wyprowadziłoby je na zewnątrz. Dlatego Zaylee nie ufała tylko budynkom. Nie ufała również drzwiom. Zazwyczaj było tak, że za każdym razem, gdy jedne otwierała, po drugiej stronie czekał problem. Czasem z zębami. Czasem z nożem. Czasem z dwoma zębami i trzema nożami. Drzwi miały w sobie ten paskudny talent do prowadzenia w gorsze miejsce, niż to, z którego się właśnie wyszło.
Te prawie na samym końcu zaskrzypiały jak starzec próbujący powiedzieć ostatnie słowo na łożu śmierci i... Otworzyły się. Cud. Czysty cud. A na po drugiej stronie pomieszczenia był balkon.
A ten balkon był — nie żeby to kogokolwiek zdziwiło — obskurny, z zapadniętą barierką i krzesłem, które wyglądało, jakby ktoś próbował na nim grillować metalowe gwoździe. Ale był. I za nim — co ważniejsze — był dach pobliskiego garażu.
Zaylee podeszła, oceniając odległość. Trzy metry. Z kawałkiem. Może z rozpędem i modlitwą.
No dobra, księżniczko od Gary'ego — mruknęła do Eviny. — Albo skaczemy, albo czekamy, aż coś nas znajdzie i uprzejmie zapyta, czy może nas nadziać na pręt — powiedziawszy to, wyciągnęła rękę w bok i balansując, weszła na betonową barierkę z wdziękiem pijanego flaminga i spojrzała w dół.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

To nie ona była tą, która co chwila zarzucała tekstami, które ktoś inny mógłby uznać za romantyczne w ten czy inny sposób. Nie wyobrażała sobie wspólnego odjechania w stronę zachodzącego słońca, ale pewnie w jakiś sposób pasowałoby to do tego konceptu gdziekolwiek zechcesz. Chociaż miejscem, do którego najchętniej w tej chwili dostałaby się Evina byłoby jakieś wygodne i ciepłe łóżko, w którym mogłaby odespać trudy ostatnich dni.
- Obstawiam, że jednak ten ktoś już od dawna nie żyje. Może się sam tutaj zgubił - mruknęła bez większego przekonania, zerkając pobieżnie na to jak Zaylee przygląda się kolejnym wskazówkom odnośnie rozkładu pomieszczeń.
W zamierzchłych czasach na pewno był w tym jakiś pomyślunek, a każde z tych pomieszczeń miało swoją funkcję. Obecnie jednak zamieniało się w jeden wielki labirynt oraz festiwal pułapek. Gdzieś dostrzec można było fragment zapadniętej podłogi, w innym kącie mogli się czaić zarażeni, a one musiały się przez to przebić, aby wydostać się na zewnątrz.
- Nie jest tak melancholijne - odpowiedziała na ten zarzut, ale ogier faktycznie był gniadej maści.
Sama nie przywiązywała się zbytnio do wierzchowców, bo wiedziała, że mogły one w każdej chwili skończyć naprawdę źle. Poza tym te mogły też przechodzić z rąk do rąk choć oczywistym było, że niektórzy faktycznie preferowali współpracę z pewnym konkretnym zwierzakiem.
Kolejne drzwi zdawały się prowadzić donikąd, aż w końcu udało im się dotrzeć do końca korytarza, gdzie czekał na nie balkon. Nie wydawał się być w najlepszym stanie, ale nie groził też zawaleniem zaraz po tym jak na niego weszły. To już było coś. Chociaż zdecydowanie wolałaby, aby drzwi prowadziły na jakiś parter.
Spojrzała w dół, starając się ocenić odległość od ziemi oraz oszacować szanse na to, że nie zabije się przy upadku. Jakieś zawsze one były. Co prawda miała w plecaku sznur, ale nie bardzo było go do czego przywiązać w pobliżu.
- Mogłybyśmy zawrócić i poszukać innego wyjścia, ale widzę, że już szykujesz się do skoku - skwitowała przestawiając nieco obecne przy betonowej barierce krzesło.
Przyjrzała się jeszcze Zaylee, chcąc ocenić czy na pewno była gotowa do skoku. W zasadzie to pozwoli spróbować jej pierwszej. Jeśli się spektakularnie spierdoli to Evina wróci do środka i znajdzie odpowiednią ścieżkę, która ją wyprowadzi z tego betonowego labiryntu.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Spojrzała na balkon, potem na Evinę, a potem z powrotem na dach garażu, który leżał nieco poniżej. Uśmiech, który wykrzywił jej usta, był jednym z tych, które mogłyby przerazić każdego, kto nie znał jej zbyt dobrze. Zaylee była jak katana — ostra, szybka i bezlitosna w swoich ocenach i decyzjach. W tej postapokaliptycznej rzeczywistości była niczym borsuk wśród lisów: nieskrępowana, nieprzewidywalna i trochę zbuntowana. Dzisiaj miała na sobie kilka warstw zniszczonej odzieży, której kolor już dawno przestał przypominać to, czym był na początku. Włosy miała związane w lekki bałagan, co wcale jej nie przeszkadzało, bo równie dobrze mogłyby wyglądać, jak gniazdo ptaka, w którym siedziałoby całe stado. I właśnie dzisiaj postanowiła wykonać swój mistrzowski skok. Być może ostatni, ale na pewno niezapomniany.
Uniosła ręce w górę, jakby to miało dodać jej pewności siebie, a potem, z pełnym przekonaniem, rzuciła się w stronę dachu garażu. Łatwizna. Skoro przetrwała już apokalipsę, to mało co mogło jej przeszkodzić. Lądowanie miało być zaledwie formalnością.
I w zasadzie było, aż do momentu, gdy jej stopy dotknęły dachu. Na początek jej nogi poślizgnęły się na wilgotnej powierzchni, co sprawiło, że Miller wykonała coś na kształt niezorganizowanego przewrotu, a potem z hukiem wylądowała na plecach. Metalowy dach zagruchotał.
O kurwości — jęknęła, łapiąc się za lędźwie. Jeszcze chwilę pozwijała się z bólu, ale nie dlatego, żeby nadać tej chwili więcej dramatyzmu, tylko naprawdę na początku myślała, że wypadł jej dysk.
W końcu zebrała się na równe nogi i podniosła ręce w geście triumfu, jakby właśnie wykonała najbardziej spektakularny akrobacyjny numer w historii. Prawda była taka, że lądowanie było… No, zdecydowanie mniej efektowne niż sobie wyobrażała.
Ale teraz stała na garażu, zachęcając swoją towarzyszkę do tego, aby do niej dołączyła.
Skacz! — zawołała, wciąż lekko chwiejąc się na nogach. — To prawie jak jazda na rowerze, tylko bez roweru, bez kasku i bez jakiejkolwiek pewności, że ci się uda — dodała, jakby to była najlepsza motywacja na świecie. — Zaufaj mi. Albo w sumie to nie, ja bym sobie nie ufała. Po prostu pomyśl, że zaraz zobaczysz się z Garym — ta zachęta brzmiała znacznie lepiej.
Udało im się wydostać z budynku przesiąkniętego hordą zarażonych, więc prawie były w domu. Gdziekolwiek ten dom się znajdował. W każdym razie najgorsze miały mieć już za sobą. Prawdopodobnie. Teraz musiały tylko przemknąć niezauważone przez strefę, dotrzeć do wierzchowców i opuścić tę część tego zapyziałego miasta.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Postanowiła po prostu stać z boku i obserwować. Nie miała pojęcia jak zakończy się ten szalony skok i dlatego właśnie nie wyrywała się do tego, aby iść na pierwszy ogień. Może kiedyś faktycznie byłaby do tego bardziej skora. W rzeczywistości, w której świat by się nie skończył, a ona spełniałaby się jako policjantka. Obecnie jednak wszelkie pozostałości po szlachetności czy podobnych odruchach zaginęły zastąpione jedynie przez instynkt przetrwania, który kazał jej stawiać siebie na pierwszym miejscu.
Widziała to jak Zaylee składa się do skoku, a później przez krótką chwilę mknie w powietrzu ku dachowi garażu. Przez moment przypatrywała się temu z zapartym tchem, zastanawiając się czy kobieta na pewno trafi tam gdzie powinna. Udało jej się, ale na pewno nie dostałaby najwyższych not za styl, gdyby startowała w konkursie skoków narciarskich. Taka biedna szesnastka jak już. Głównie za odległość.
W każdym razie na pewno było to do pokonania. Musiała po prostu skupić się i wybić w odpowiednim momencie z całej siły. Na pewno jednak w tym wszystkim nie pomagały jej komentarze kobiety prawione z dachu.
- Ta, jasne - burknęła do siebie i cofnęła się odrobinę, aby wziąć większy rozbieg.
To nie była wielka filozofia. Musiała jedynie przebiec długość balkonu. Jedna noga na krzesło, a druga zaraz podążyła na murek, aby się z niego wybić w powietrze. Te krótkich kilka sekund w locie pozwoliło jej jeszcze jakoś się ułożyć w locie, aby nie wylądowała na prostych nogach, ale jednocześnie nie grzmotnęła zbyt mocno w blachę tak, że zabrakłoby jej tchu. W końcu uderzyła w powierzchnię garażu. Wydawało jej się, że wszystko teraz będzie dobrze.
- Dobra... - mruknęła podnosząc się, ale zaraz tego pożałowała. Przyrdzewiała na brzegach blacha wygięła się i wydała z siebie niesamowicie zgrzytliwy odgłos nim najzwyczajniej zapadła się do środka razem ze Swanson, która stała akurat na zbytnio doświadczonym przez życie fragmencie blaszanego dachu rozległego garażu.
Wylądowała na plecach. Plecak i kolba karabinu nieprzyjemnie wbiły jej się w ciało, a ona wydała z siebie zbolały jęk. Tyle dobrego, że w pobliżu raczej nie znajdowało się nic, co chciałoby ją zjeść, bo już zbiegłoby się na ten niesamowity hałas. Że też jej życie musiało przybrać podobny obrót…

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Siedziała na skraju dachu garażu, z nogami zwisającymi beztrosko nad krawędzią, kiedy coś w jej peryferyjnym widzeniu zasygnalizowało nadchodzący spektakl. Nowa znajoma, którą Zaylee ledwo co poznała, ale już zdążyła uznać za w miarę ogarniętą, jak na standardy końca świata, właśnie z gracją torby z ziemniakami leciała w ich stronę. Jedna noga, druga, murek, powietrze… i lądowanie.
No, no — wymruczała Miller z nutką uznania. — Mała akrobatka w natarciu...
Widziała, jak Evina rusza z impetem — z tym niezachwianym przekonaniem, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Klasyczny błąd nowicjuszy i optymistów. Zaylee już po samej pozycji nóg wiedziała, że coś pójdzie nie tak. Ten krok na krzesło… Ta pewność w spojrzeniu... Ten moment, gdy czas zwalnia, a ty wiesz, że za sekundę usłyszysz coś między chrupnięciem a błaganiem o pomoc.
Blacha pod butami Eviny zajęczała. I nie był to zdrowy jęk, tylko ten dźwięk, który w postapokaliptycznym świecie zazwyczaj oznaczał jedno — że zaraz coś się spierdoli.
Zaylee nawet nie zdążyła się podnieść. Z takim hukiem, jakby ktoś zrzucił pralkę z dziesiątego piętra, dach pod Eviną nagle się zawalił. Kurz, zgrzyt i zaskakująco dziewczęce o ja pierdolę, po czym cisza.
Miller wstała powoli, otrzepując tyłek z rdzy i podeszła do nowo powstałej dziury i zajrzała w dół. W środku gdzieś pośród złomu i rozbitego ego leżała ciężko sapiąca Evina.
Zaylee pochyliła się trochę bardziej, marszcząc brwi z udawaną troską.
Żyjesz? Machnij ręką, jeśli tak. Machnij obiema, jeśli nie wiesz, co się właśnie stało. Albo nie, czekaj, może lepiej niczym nie machaj. Jeszcze coś sobie urwiesz.
Niewiarygodne. Raz na ruski rok znajdujesz osobę, która nie chce cię od razu zjeść albo zastrzelić i co? Szybciej znika niż zapasy konserw z łososiem. Oczywiście, mimo całego tego zgryźliwego tonu, już szukała czegoś, czym mogłaby zejść w dół. Nie, żeby ją obchodziło. Po prostu niektóre typy chaosu zasługiwały na towarzystwo. A Zaylee, cóż, była jego najlepszą przyjaciółką.
Zaraz do ciebie schodzę. Nie ruszaj się. Serio. Jak jeszcze raz wpadniesz do jakiejś dziury, to nie mam cię jak wygrzebać. Chyba że łopatą, ale wtedy raczej symbolicznie — wzruszyła lekko ramionami, wciskając głowę w dziurę.
A potem rozejrzała się po dachu garażu w poszukiwaniu czegoś, po czym mogłaby się spuścić, ale nie znalazła niczego sensownego. Najwyraźniej nie pozostawało jej nic, jak po prostu zsunąć się na dół. I tak też zrobiła. Wylądowała w kuckach. Kurwa, kolana ją za to znienawidzą.
I tak między nami — pochyliła się nad Eviną, sprawdzając, czy ta faktycznie jeszcze żyje. — To był zdecydowanie najgłupszy sposób, w jaki ktoś próbował zrobić na mnie wrażenie. Ale nie powiem, punkt za styl. Minus sto za skuteczność.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po wymiarach”