-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— Nie możesz mi tego odebrać — powiedział z udawanym oburzeniem. To on w ich dwójce był tym bardziej nieogarniętym, tym na granicy dobrego smaku i dobrego wrażenia. Ona była poukładana, dobra i grzeczna, a on był jej całkowitym przeciwieństwem. Więc jeśli ktoś tutaj już miał robić beznadziejne wrażenie, to on. I nie dało się temu zaprzeczyć.
Na ułamek sekundy wydawało się być po staremu. Bardzo krótki ułamek sekundy, jakby niewiele się zmieniło, albo prawie w ogóle. Ale wiedział, że wszystko było inaczej. Stała daleko od niego, wycofana i chociaż ten krótki żart był luźny, to podświadomie wiedział, ze to niczego nie zmieniało, a ona po prostu była miła. Zawsze była miła. Nawet na początku, jak był upierdliwym wrzodem, który spotykał ją tam, gdzie zwykle się pojawiała, bo był jej ciekaw. Wtedy, gdy go nie znała i zachowywał się jak skończony dupek, to dalej była dla niego miła. I to sprawiło, że zostawał dłużej, i dłużej, aż w końcu przepadł… a potem zjebał i został sam. To powinien być dla niego powrót do żywiołu, do naturalności, ale jak się okazywało, powrót na „stare śmieci” nie był taki, jak można było oczekiwać. Nie czuł wolności i swobody, ale tego, że czegoś, albo raczej kogoś, mu brakuje. I nie dało się tej dziury wypełnić kolejnym drinkiem, imprezą czy koleżanką spod baru.
Ale poczuł to przyjemne łaskotanie żołądka, jak tylko ją zobaczył.
— A co? Wkurwiają cię? — Bo jak coś, to przecież można było komuś spuścić łomot, jeśli ją denerwował czy, nie daj boże, jej dokuczał. — Ludzie w liceum są różni, ale ze swoim urokiem stawiałbym, że ich kupisz — dodał, zerkając na nią z tym swoim delikatnym, ale wymownym smirkiem. Skoro jego przekonała, to uważał, że mogła to zrobić z każdym. Tylko problemem mogło być, że nie każdy chciał się poddać. On się dał, a nawet nie wiedział kiedy.
Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że była w nieco cięższej pozycji, jeśli chodziło o adaptację, bo żyła w zamknięciu przez wszystkie lata. On nigdy nie miał problemów z tym, aby z kimś się zapoznać i wpasować, bo… no wszędzie było go pełno. I jak w Korei panowała zasada „każdy znał Huntera, Hunter znał każdego”, tak tutaj prawdopodobnie minie trochę czasu, zanim będzie podobnie.
— Nie zapomniałem, o tobie nie da się zapomnieć — rzucił szybciej, zanim pomyślał jak mogłoby to zabrzmieć. Prawdziwie. — Myślałem po prostu, że nowe życie w Kanadzie otworzy dla ciebie trochę drzwi i wiesz, spróbujesz wszystkiego, czego nie mogłaś — dodał szybko. Doskonale pamiętał jaka była, bo właśnie to go do niej przybliżyło. Ta całkowita sprzeczność z nim. Zastanawiał się jednak czy po zdobyciu wolności oraz nowego życia, będzie próbować nowych rzeczy. Może nie ciągnęło jej tak bardzo na miasto, bo to było głównie jego środowisko, ale teraz bez żadnego problemu mogła chociażby pójść gdzieś ze znajomymi. A stawiał na to, że na pewno miała jakichś nowych znajomych.
Hati grzecznie siedział, nie spuszczając dwójki ze swojego spojrzenia, zupełnie jakby wiedział, że to o nim się teraz mówi, bo zamiatał ogonem ziemię, jak tylko któreś na niego spojrzało. Lub jak usłyszał swoje imię. Normalnie nie miał problemu z ludźmi, ale nie reagował taką miłością oraz chęcią dotyku przy wszystkich, bo tylko przy dwóch osobach. Tych, które były teraz z nim. I chociaż wychodził na miasto z Hunterem praktycznie zawsze, to obcy i przypadkowi znajomi go tak nie dotykali. Pogłaskali raz, na co pozwolił, ale Hati bardzo ładnie się komunikował i wyznaczał granice, nie tylko psom, ale także innym ludziom. Więc albo odchodził, albo pokazywał zęby, kiedy ktoś nie przestawał. Więc nie można go było nazwać misiakiem w pełni, bo nim się stawał tylko dla wybranych. Do reszty podchodził z dystansem.
— W to akurat nie wątpię — stwierdził, zerkając na zwierzaka. Owczarek szybko zdobywał sympatię ludzi, bo był psem. Niemniej jego wygląd też sprawiał, że nie wyciągali tak bezczelnie łap. Gdy tylko zauważali, że jak szanują jego granice, to jest super towarzyszem, bardzo szybko się do niego w pełni przekonywali, aż w końcu stawał się wiernym kompanem wyjść.
Dość instynktownie zerknął w kierunku telefonu, który wyciągnęła, podświadomie wiedząc, że to był znak, że spotkanie dobiegło końca. Przytaknął więc na jej stwierdzenie, że musi już iść, ale dość szybko kącik ust mu drgnął, gdy zaproponowała mu drogę powrotną. Wspólną.
Znaczy, Hatiemu.
— A widziałaś go? On to się pali do tego, aby pójść ten kawałek, nie? — spytał psa, a ten jak tylko zauważył spojrzenie człowieka, zamerdał ogonem, wydając z siebie przedłużony pisk podekscytowania.
Puścił psa i gwizdnął krótko, aby przypadkiem nie rzucił się na nowo do Suczin. Hati oczywiście zrobił kilka kroków w jej kierunku, ale zatrzymał się i obiegł ją, a potem odbiegł na odpowiednią odległość w park, zajmując się sobą. Wąchając, truchtając, zwiedzając, nie oddalając się jednak zbyt daleko od swoich ludzi, których wciąż miał na oku.
— To co tu robisz ciekawego? Dalej jesteś królową lodu czy porzuciłaś to całkiem? — spytał, kierując się powoli w wyznaczonym przez nią kierunku. Nie był już za bardzo w temacie, ale chciał wiedzieć. O niej zawsze chciał wiedzieć rzeczy.
Raina Bouchard
Na ułamek sekundy wydawało się być po staremu. Bardzo krótki ułamek sekundy, jakby niewiele się zmieniło, albo prawie w ogóle. Ale wiedział, że wszystko było inaczej. Stała daleko od niego, wycofana i chociaż ten krótki żart był luźny, to podświadomie wiedział, ze to niczego nie zmieniało, a ona po prostu była miła. Zawsze była miła. Nawet na początku, jak był upierdliwym wrzodem, który spotykał ją tam, gdzie zwykle się pojawiała, bo był jej ciekaw. Wtedy, gdy go nie znała i zachowywał się jak skończony dupek, to dalej była dla niego miła. I to sprawiło, że zostawał dłużej, i dłużej, aż w końcu przepadł… a potem zjebał i został sam. To powinien być dla niego powrót do żywiołu, do naturalności, ale jak się okazywało, powrót na „stare śmieci” nie był taki, jak można było oczekiwać. Nie czuł wolności i swobody, ale tego, że czegoś, albo raczej kogoś, mu brakuje. I nie dało się tej dziury wypełnić kolejnym drinkiem, imprezą czy koleżanką spod baru.
Ale poczuł to przyjemne łaskotanie żołądka, jak tylko ją zobaczył.
— A co? Wkurwiają cię? — Bo jak coś, to przecież można było komuś spuścić łomot, jeśli ją denerwował czy, nie daj boże, jej dokuczał. — Ludzie w liceum są różni, ale ze swoim urokiem stawiałbym, że ich kupisz — dodał, zerkając na nią z tym swoim delikatnym, ale wymownym smirkiem. Skoro jego przekonała, to uważał, że mogła to zrobić z każdym. Tylko problemem mogło być, że nie każdy chciał się poddać. On się dał, a nawet nie wiedział kiedy.
Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że była w nieco cięższej pozycji, jeśli chodziło o adaptację, bo żyła w zamknięciu przez wszystkie lata. On nigdy nie miał problemów z tym, aby z kimś się zapoznać i wpasować, bo… no wszędzie było go pełno. I jak w Korei panowała zasada „każdy znał Huntera, Hunter znał każdego”, tak tutaj prawdopodobnie minie trochę czasu, zanim będzie podobnie.
— Nie zapomniałem, o tobie nie da się zapomnieć — rzucił szybciej, zanim pomyślał jak mogłoby to zabrzmieć. Prawdziwie. — Myślałem po prostu, że nowe życie w Kanadzie otworzy dla ciebie trochę drzwi i wiesz, spróbujesz wszystkiego, czego nie mogłaś — dodał szybko. Doskonale pamiętał jaka była, bo właśnie to go do niej przybliżyło. Ta całkowita sprzeczność z nim. Zastanawiał się jednak czy po zdobyciu wolności oraz nowego życia, będzie próbować nowych rzeczy. Może nie ciągnęło jej tak bardzo na miasto, bo to było głównie jego środowisko, ale teraz bez żadnego problemu mogła chociażby pójść gdzieś ze znajomymi. A stawiał na to, że na pewno miała jakichś nowych znajomych.
Hati grzecznie siedział, nie spuszczając dwójki ze swojego spojrzenia, zupełnie jakby wiedział, że to o nim się teraz mówi, bo zamiatał ogonem ziemię, jak tylko któreś na niego spojrzało. Lub jak usłyszał swoje imię. Normalnie nie miał problemu z ludźmi, ale nie reagował taką miłością oraz chęcią dotyku przy wszystkich, bo tylko przy dwóch osobach. Tych, które były teraz z nim. I chociaż wychodził na miasto z Hunterem praktycznie zawsze, to obcy i przypadkowi znajomi go tak nie dotykali. Pogłaskali raz, na co pozwolił, ale Hati bardzo ładnie się komunikował i wyznaczał granice, nie tylko psom, ale także innym ludziom. Więc albo odchodził, albo pokazywał zęby, kiedy ktoś nie przestawał. Więc nie można go było nazwać misiakiem w pełni, bo nim się stawał tylko dla wybranych. Do reszty podchodził z dystansem.
— W to akurat nie wątpię — stwierdził, zerkając na zwierzaka. Owczarek szybko zdobywał sympatię ludzi, bo był psem. Niemniej jego wygląd też sprawiał, że nie wyciągali tak bezczelnie łap. Gdy tylko zauważali, że jak szanują jego granice, to jest super towarzyszem, bardzo szybko się do niego w pełni przekonywali, aż w końcu stawał się wiernym kompanem wyjść.
Dość instynktownie zerknął w kierunku telefonu, który wyciągnęła, podświadomie wiedząc, że to był znak, że spotkanie dobiegło końca. Przytaknął więc na jej stwierdzenie, że musi już iść, ale dość szybko kącik ust mu drgnął, gdy zaproponowała mu drogę powrotną. Wspólną.
Znaczy, Hatiemu.
— A widziałaś go? On to się pali do tego, aby pójść ten kawałek, nie? — spytał psa, a ten jak tylko zauważył spojrzenie człowieka, zamerdał ogonem, wydając z siebie przedłużony pisk podekscytowania.
Puścił psa i gwizdnął krótko, aby przypadkiem nie rzucił się na nowo do Suczin. Hati oczywiście zrobił kilka kroków w jej kierunku, ale zatrzymał się i obiegł ją, a potem odbiegł na odpowiednią odległość w park, zajmując się sobą. Wąchając, truchtając, zwiedzając, nie oddalając się jednak zbyt daleko od swoich ludzi, których wciąż miał na oku.
— To co tu robisz ciekawego? Dalej jesteś królową lodu czy porzuciłaś to całkiem? — spytał, kierując się powoli w wyznaczonym przez nią kierunku. Nie był już za bardzo w temacie, ale chciał wiedzieć. O niej zawsze chciał wiedzieć rzeczy.
Raina Bouchard
-
No matter what they were now, there’d always be someone to come running when needed. It wasn’t certain if this was a new beginning or just a stolen night, only that being apart suddenly felt impossible.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— Cóż… Miło, że tak uważasz. — To było taktyczne porzucenie tematu. Nie chciała zbytnio się w niego zagłębiać, ani próbować z Hunterem dyskutować, że to wcale nie jest takie proste, bo ci ludzie ją znają, bo opinię to już miała taką czy owaką, no i że za bardzo nie chciała się z tymi ludźmi kolegować. Przy tym ostatnim po prostu zabrzmiałaby jak jakaś wyniosła, jak osoba która „wyżej sra niż dupę ma”. Ale ich zainteresowania jej… nie interesowały. I nie rozumiała ani ich, ani ich problemów.
Chociaż pewnie znalazłaby wspólny temat z koleżankami, gdyby opowiedziała im swoją dramatyczną historię, o tym jak jej chłopak ukrywał przed nią tak ważną prawdę, która odmieniła jej życie.
Może też pomogłyby jej go zrozumieć i w jakiś sposób wybaczyć.
A może powiedziałyby „olej chuja, zapomnij o nim i zablokuj numer”.
Więc może powinien się cieszyć z tego, że nie zakumplowała się z nikim jakoś bardziej. Bo teraz, zamiast z nim normalnie (o tyle, o ile „normalnie) porozmawiać, to by na niego napluła, pokazała faka i poszła. A potem jeszcze pomalowałaby mu markerem zęby na jednym ze zdjęć, które by specjalnie wydrukowała do tego.
Czy coś. Jakkolwiek teraz młodzież odreagowywała złamane serce. Nie wiem, jestem boomerem.
Uśmiechnęła się, słabo i dość nieświadomie, kiedy powiedział jej, że nie da się o niej zapomnieć. Wolała to jednak potraktować jako zwykłą uprzejmość (tak, tę samą o którą normalnie nie podejrzewa się Huntera, bo ten to chlapie bez hamulców i nie bawi się w grzeczność), niż jako coś faktycznie głębszego. Bo tak po prostu było bezpieczniej. Ale wzruszyła tylko ramionami delikatnie na jego kolejne słowa.
— Nie ciągnie mnie do tego. — Kiedyś ciągnęło, bo robiła to z nim. On był świetnym, choć nieco chaotycznym przewodnikiem, ale był obok. A ona chciała po prostu zoabczyć to, co on chciał pokazać, a przez to też pewnie to, co sam naprawdę lubił. No jakoś wierzyć się nie chciało, że zabierze ją na coś, co sam uważał za beznadziejne lub za stratę czasu.
Drogę do domu miała niedługą, a nie potrafiła – niestety – się teraz tak po prostu pożegnać. I go było głupie, bo przecież byłoby dla niej najbezpieczniejsze. I najrozsądniejsze, jeśli chciała na dobre zamknąć stary rozdział. Ale trochę kiepsko jej to szło, skoro dalej ciągnęła ten rozdział za sobą. Obok siebie, tak w zasadzie.
Przeniosła spojrzenie na Hatiego, kiedy Hunter ją zagaił.
I westchnęła cicho. Jak to zwykle już robiła przy nim, kiedy pytał o coś, co nie było dla niej wygodne, a ona decydowała się powiedzieć prawdę, a nie zasłonić grzecznością.
— Jeżdżę jeszcze, ale to trochę inny poziom. — Zdecydowanie nie tak morderczy, jaki utrzymywał jej ojciec, chcąc po prostu, aby była najlepsza. — Raczej nie wrócę do trenowania na poziomie zawodowym. Moje członkostwo w stowarzyszeniu wciąż jest zawieszone, a sprawa zabrania mi medalu z igrzysk dalej nierozstrzygnięta. — Bo rozchodziło się o kwestię reprezentacji Korei Południowej, kiedy tak naprawdę obywatelstwo miała kanadyjskie. Niby po jej stronie są przepisy, które mówią, że do dwudziestego roku życia może posiadać obywatelstwo koreańskie, ale pojawiają się kolejne dowody, jak na przykład to, że wystąpiła z fałszywą tożsamością.
I naprawdę nikogo to nie obchodziło, że ona nie miała na to wpływu, że została tak samo oszukana jak oni wszyscy, że akurat umiejętności nie były fałszywe.
Przepisy to przepisy.
Bolało ją to, bo jednak stanowiło to pewną część jej życia i czuła, jak bardzo to było niesprawiedliwe w stosunku niej, żeby płaciła za „głupie pomysły” własnego ojca, który najpewniej był chory psychicznie. Ale nie mogła nic zrobić. Mleko się rozlała. A ona w stowarzyszeniu opinię miała już jaką miała. Część osób jej współczuła i była po jej stronie, ale byli też tacy, którzy byli bezwzględni, tak samo jak przepisy.
Na portalach sportowych przecież też ją obsmarowano, bo to była niemała sensacja. I pierwszy taki przypadek w historii. Nie dziwota więc, że się tym zajmowano. I pisano różnie, choć w większości przedstawiano ją, jako scam stulecia.
Na fora dyskusyjnie nie wchodziła. Nie chciała sobie tego robić.
Wystarczyło, że udzie w szkole część osób wiedziała i poszła plotka.
— Ale tak też jest dobrze. Przekonałam się z powrotem do łyżwiarstwa, kiedy po prostu jeżdżę, aby być lepszą i się rozwijać, a nie po to, aby być z miejsca najlepszą. — Pocieszała samą siebie, choć było w tym ziarnko prawdy.
Co innego miała powiedzieć? Przez cały ten szacher macher wykonany przez jej ojca płaciła cenę. I sporo też straciła. Chociaż nie we wszystkim leżała tylko wina jej ojca.
— Trener zastanawia się, czy nie sparować mnie z kimś. Żebym rozwijała się też w duecie. — Nie mówiła tego, aby zaszczepić w nim zazdrość. Soojin w ogóle by o tym nie pomyślała (gdyby miała te koleżanki, to pewnie już tak i dodałaby cały akapit o tym, z jakim to przystojniakiem chcą ją sparować). To była po prostu dla niej pewna zmienna i jakiś temat dla podtrzymania dialogu.
Hunter Jang
Chociaż pewnie znalazłaby wspólny temat z koleżankami, gdyby opowiedziała im swoją dramatyczną historię, o tym jak jej chłopak ukrywał przed nią tak ważną prawdę, która odmieniła jej życie.
Może też pomogłyby jej go zrozumieć i w jakiś sposób wybaczyć.
A może powiedziałyby „olej chuja, zapomnij o nim i zablokuj numer”.
Więc może powinien się cieszyć z tego, że nie zakumplowała się z nikim jakoś bardziej. Bo teraz, zamiast z nim normalnie (o tyle, o ile „normalnie) porozmawiać, to by na niego napluła, pokazała faka i poszła. A potem jeszcze pomalowałaby mu markerem zęby na jednym ze zdjęć, które by specjalnie wydrukowała do tego.
Czy coś. Jakkolwiek teraz młodzież odreagowywała złamane serce. Nie wiem, jestem boomerem.
Uśmiechnęła się, słabo i dość nieświadomie, kiedy powiedział jej, że nie da się o niej zapomnieć. Wolała to jednak potraktować jako zwykłą uprzejmość (tak, tę samą o którą normalnie nie podejrzewa się Huntera, bo ten to chlapie bez hamulców i nie bawi się w grzeczność), niż jako coś faktycznie głębszego. Bo tak po prostu było bezpieczniej. Ale wzruszyła tylko ramionami delikatnie na jego kolejne słowa.
— Nie ciągnie mnie do tego. — Kiedyś ciągnęło, bo robiła to z nim. On był świetnym, choć nieco chaotycznym przewodnikiem, ale był obok. A ona chciała po prostu zoabczyć to, co on chciał pokazać, a przez to też pewnie to, co sam naprawdę lubił. No jakoś wierzyć się nie chciało, że zabierze ją na coś, co sam uważał za beznadziejne lub za stratę czasu.
Drogę do domu miała niedługą, a nie potrafiła – niestety – się teraz tak po prostu pożegnać. I go było głupie, bo przecież byłoby dla niej najbezpieczniejsze. I najrozsądniejsze, jeśli chciała na dobre zamknąć stary rozdział. Ale trochę kiepsko jej to szło, skoro dalej ciągnęła ten rozdział za sobą. Obok siebie, tak w zasadzie.
Przeniosła spojrzenie na Hatiego, kiedy Hunter ją zagaił.
I westchnęła cicho. Jak to zwykle już robiła przy nim, kiedy pytał o coś, co nie było dla niej wygodne, a ona decydowała się powiedzieć prawdę, a nie zasłonić grzecznością.
— Jeżdżę jeszcze, ale to trochę inny poziom. — Zdecydowanie nie tak morderczy, jaki utrzymywał jej ojciec, chcąc po prostu, aby była najlepsza. — Raczej nie wrócę do trenowania na poziomie zawodowym. Moje członkostwo w stowarzyszeniu wciąż jest zawieszone, a sprawa zabrania mi medalu z igrzysk dalej nierozstrzygnięta. — Bo rozchodziło się o kwestię reprezentacji Korei Południowej, kiedy tak naprawdę obywatelstwo miała kanadyjskie. Niby po jej stronie są przepisy, które mówią, że do dwudziestego roku życia może posiadać obywatelstwo koreańskie, ale pojawiają się kolejne dowody, jak na przykład to, że wystąpiła z fałszywą tożsamością.
I naprawdę nikogo to nie obchodziło, że ona nie miała na to wpływu, że została tak samo oszukana jak oni wszyscy, że akurat umiejętności nie były fałszywe.
Przepisy to przepisy.
Bolało ją to, bo jednak stanowiło to pewną część jej życia i czuła, jak bardzo to było niesprawiedliwe w stosunku niej, żeby płaciła za „głupie pomysły” własnego ojca, który najpewniej był chory psychicznie. Ale nie mogła nic zrobić. Mleko się rozlała. A ona w stowarzyszeniu opinię miała już jaką miała. Część osób jej współczuła i była po jej stronie, ale byli też tacy, którzy byli bezwzględni, tak samo jak przepisy.
Na portalach sportowych przecież też ją obsmarowano, bo to była niemała sensacja. I pierwszy taki przypadek w historii. Nie dziwota więc, że się tym zajmowano. I pisano różnie, choć w większości przedstawiano ją, jako scam stulecia.
Na fora dyskusyjnie nie wchodziła. Nie chciała sobie tego robić.
Wystarczyło, że udzie w szkole część osób wiedziała i poszła plotka.
— Ale tak też jest dobrze. Przekonałam się z powrotem do łyżwiarstwa, kiedy po prostu jeżdżę, aby być lepszą i się rozwijać, a nie po to, aby być z miejsca najlepszą. — Pocieszała samą siebie, choć było w tym ziarnko prawdy.
Co innego miała powiedzieć? Przez cały ten szacher macher wykonany przez jej ojca płaciła cenę. I sporo też straciła. Chociaż nie we wszystkim leżała tylko wina jej ojca.
— Trener zastanawia się, czy nie sparować mnie z kimś. Żebym rozwijała się też w duecie. — Nie mówiła tego, aby zaszczepić w nim zazdrość. Soojin w ogóle by o tym nie pomyślała (gdyby miała te koleżanki, to pewnie już tak i dodałaby cały akapit o tym, z jakim to przystojniakiem chcą ją sparować). To była po prostu dla niej pewna zmienna i jakiś temat dla podtrzymania dialogu.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Chciał dla niej dobrze. Może nie było tego widać po jego zachowaniach i czynach, ale on po prostu… nie umiał działać dla innych. Albo inaczej - uczył się to robić. I robił to na własnych błędach, czyli w najbardziej bolesny sposób. Zawsze musiał myśleć o sobie, dbać o siebie i to tyle. Był najważniejszy, od zawsze. Egoista, który działał dla swojego dobra. Tak się wychowywał, bo tak działała ulica. Życie go tego nauczyło, że jak umie liczyć, to musi liczyć na siebie. Oczywiście miał Jiwoonga, mamę Ahn, ale oni na niego mieli wpływ nieco później i nie w takim stopniu, co powinni. Dlatego… był nieco upośledzony i jak doszło co do czego, gdy miał wybierać między jej szczęściem, a swoimi egoistycznymi pobudkami, to wyszło jak wyszło.
Ale nie można było powiedzieć, że po tym nie wyciągnął odpowiednich wniosków.
W każdym razie chyba faktycznie powinien się cieszyć, że nie miała koleżanek jak te typowe nastolatki w liceum, które by ją utwierdzały w tym, jaki on jest zjebany. I pewnie miałyby rację, na pewno częściową, ale… no, każdemu należało się zrozumienie, ok? Chociaż on to czuł się jak skreślony, po tym wszystkim, a mimo to i tak pojawił się w Kandzie, wiedziony cholera wie czym. Może dziwną nadzieją, a może czymś innym.
Kącik ust mu drgnął wyżej.
— Czyli nic się nie zmieniłaś — powiedział. Można byłoby pomyśleć, że po zmianie środowiska, zyskaniu wolności oraz nowego życia, Suczin faktycznie zacznie żyć. Zacznie poznawać to, czego nie mogła do tej pory, zacznie wychodzić z ludźmi, wyjdzie na imprezę do klubu czy domówkę, a także będzie świadkiem wielu rzeczy, które ją omijały. W końcu miała do tego pełne prawo, aby spróbować to, co zostało jej odebrane i to wbrew jej woli. Mogła żyć życiem nastolatki, takie jak normalnie powinno wyglądać.
No ale była sobą. Była wychowywana przez lata przez pojeba, który miał fisia na punkcie bycia idealnym, więc… ciężko byłoby to nagle zmienić. Jedni faktycznie mogliby się zerwać ze smyczy i puścić w świat, ale Suczin, to była Suczin. I nawet jak nie była już nigdzie uwiązana, to dalej była sobą. Spokojną, grzeczną i dojrzałą. Dlatego też jak to usłyszał, to w pewien sposób poczuł ulgę. Bo lubił ją taką właśnie jaka była. Że była inna, że „odstawała”.
I nie wiedziałby co by zrobił, jakby stała się… taka jak wszystkie.
— Popierdolone. — Language, Hunter. — A Kanady nie możesz reprezentować? Jesteś w końcu obywatelką, nie? — No na to wychodziło, skoro urodziła się jednak tutaj, a nie w Korei. Chociaż może to on czegoś nie rozumiał i nie wiedział, ale jak dla niego, prostego człowieka z prostym myśleniem, to już dawno powinni wyjaśnić sprawę. W końcu Soojin jako osoba była niewinna i padła ofiarą psychola, który aktualnie siedział za kratkami. To powinno wszystko wyjaśniać. Powinna zostać oczyszczona ze wszystkiego, a co za tym szło, powinni jej pozwolić reprezentować ponownie kraj. Albo jeden, albo drugi.
Dla niego to było logiczne, ale… no on to miał dość stronnicze podejście.
Poboli poboli i przestanie. Da dupy raz, jeden, raz i drugi (najlepiej jemu) i zapomni. U niego zawsze to działało.
— No to chociaż tyle dobrze, że jeździsz bo chcesz, a nie bo musisz — powiedział. Teraz mogło jej to sprawiać przyjemność, czyli działać dokładnie tak, jak powinno hobby. Pamiętał jak jeździła i wiedział, że miała do tego ogromny talent w którego oszlifowanie włożyła masę czasu oraz pracy, ale w pewnym momencie była już po prostu tak wypruta z energii i chęci do czegokolwiek, że aż go to bolało. Jego. Dobrze więc, że odnalazła na nowo radość w tym, co niegdyś kochała.
I że jej stary nie zniszczył absolutnie wszystkiego.
— Duecie? — powtórzył, zerkając na nią z boku w lekkim zaskoczeniu. No, głupi nie był. No dobra, może trochę był, ale wiedział co oznaczała jazda z kimś. I na pewno nie miałaby to być inna laska. — Po co? — No jak to „po co”, Hunter? Tam chodziło o inne rzeczy. Również technikę, ale też zgranie, zaufanie. Tam były inne figury, wyrzuty, skoki, sekwencje i układy. Ale ty się na tym nie znałeś, więc dla ciebie to pewnie było to samo. — W sensie, myślałem, że lubisz jeździć solo i w ogóle. — Hunter, nie bądź zazdrosny. Dla ciebie to debilny pomysł, bo nie chcesz, aby macał i chwytał ją obcy typ, nawet jeśli nie jest już twoja i pewnie twoja nie będzie. To była kolejna egoistyczna myśl. I złapał się na tym, bo chociaż wiedział, że nie powinno go to obchodzić, to… to dziwne ukłucie w żołądku było potwierdzeniem, kolejnym zresztą, że dalej mu zależało.
Raina Bouchard
Ale nie można było powiedzieć, że po tym nie wyciągnął odpowiednich wniosków.
W każdym razie chyba faktycznie powinien się cieszyć, że nie miała koleżanek jak te typowe nastolatki w liceum, które by ją utwierdzały w tym, jaki on jest zjebany. I pewnie miałyby rację, na pewno częściową, ale… no, każdemu należało się zrozumienie, ok? Chociaż on to czuł się jak skreślony, po tym wszystkim, a mimo to i tak pojawił się w Kandzie, wiedziony cholera wie czym. Może dziwną nadzieją, a może czymś innym.
Kącik ust mu drgnął wyżej.
— Czyli nic się nie zmieniłaś — powiedział. Można byłoby pomyśleć, że po zmianie środowiska, zyskaniu wolności oraz nowego życia, Suczin faktycznie zacznie żyć. Zacznie poznawać to, czego nie mogła do tej pory, zacznie wychodzić z ludźmi, wyjdzie na imprezę do klubu czy domówkę, a także będzie świadkiem wielu rzeczy, które ją omijały. W końcu miała do tego pełne prawo, aby spróbować to, co zostało jej odebrane i to wbrew jej woli. Mogła żyć życiem nastolatki, takie jak normalnie powinno wyglądać.
No ale była sobą. Była wychowywana przez lata przez pojeba, który miał fisia na punkcie bycia idealnym, więc… ciężko byłoby to nagle zmienić. Jedni faktycznie mogliby się zerwać ze smyczy i puścić w świat, ale Suczin, to była Suczin. I nawet jak nie była już nigdzie uwiązana, to dalej była sobą. Spokojną, grzeczną i dojrzałą. Dlatego też jak to usłyszał, to w pewien sposób poczuł ulgę. Bo lubił ją taką właśnie jaka była. Że była inna, że „odstawała”.
I nie wiedziałby co by zrobił, jakby stała się… taka jak wszystkie.
— Popierdolone. — Language, Hunter. — A Kanady nie możesz reprezentować? Jesteś w końcu obywatelką, nie? — No na to wychodziło, skoro urodziła się jednak tutaj, a nie w Korei. Chociaż może to on czegoś nie rozumiał i nie wiedział, ale jak dla niego, prostego człowieka z prostym myśleniem, to już dawno powinni wyjaśnić sprawę. W końcu Soojin jako osoba była niewinna i padła ofiarą psychola, który aktualnie siedział za kratkami. To powinno wszystko wyjaśniać. Powinna zostać oczyszczona ze wszystkiego, a co za tym szło, powinni jej pozwolić reprezentować ponownie kraj. Albo jeden, albo drugi.
Dla niego to było logiczne, ale… no on to miał dość stronnicze podejście.
Poboli poboli i przestanie. Da dupy raz, jeden, raz i drugi (najlepiej jemu) i zapomni. U niego zawsze to działało.
— No to chociaż tyle dobrze, że jeździsz bo chcesz, a nie bo musisz — powiedział. Teraz mogło jej to sprawiać przyjemność, czyli działać dokładnie tak, jak powinno hobby. Pamiętał jak jeździła i wiedział, że miała do tego ogromny talent w którego oszlifowanie włożyła masę czasu oraz pracy, ale w pewnym momencie była już po prostu tak wypruta z energii i chęci do czegokolwiek, że aż go to bolało. Jego. Dobrze więc, że odnalazła na nowo radość w tym, co niegdyś kochała.
I że jej stary nie zniszczył absolutnie wszystkiego.
— Duecie? — powtórzył, zerkając na nią z boku w lekkim zaskoczeniu. No, głupi nie był. No dobra, może trochę był, ale wiedział co oznaczała jazda z kimś. I na pewno nie miałaby to być inna laska. — Po co? — No jak to „po co”, Hunter? Tam chodziło o inne rzeczy. Również technikę, ale też zgranie, zaufanie. Tam były inne figury, wyrzuty, skoki, sekwencje i układy. Ale ty się na tym nie znałeś, więc dla ciebie to pewnie było to samo. — W sensie, myślałem, że lubisz jeździć solo i w ogóle. — Hunter, nie bądź zazdrosny. Dla ciebie to debilny pomysł, bo nie chcesz, aby macał i chwytał ją obcy typ, nawet jeśli nie jest już twoja i pewnie twoja nie będzie. To była kolejna egoistyczna myśl. I złapał się na tym, bo chociaż wiedział, że nie powinno go to obchodzić, to… to dziwne ukłucie w żołądku było potwierdzeniem, kolejnym zresztą, że dalej mu zależało.
Raina Bouchard
-
No matter what they were now, there’d always be someone to come running when needed. It wasn’t certain if this was a new beginning or just a stolen night, only that being apart suddenly felt impossible.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Nie wiedziała, czy to dobrze, czy to źle.
Uśmiechnął się, ale miała przeczucie, że być może go zawiodła – w końcu dość intensywnie wypytywał o te wszystkie imprezy i znajomych. Sam starał się ją z nimi zapoznawać, a tu okazało się, że niczego tak naprawdę z Seulu nie wyniosła. I czuła, jakby nie wykorzystała tych otwartych drzwi, o których powiedział. Może nie powinna się o to boksować z samą sobą, bo przecież opinia Huntera i jego zadowolenie nie powinny się dla niej aż tak liczyć, ale nie sposób było ukryć, przed samą sobą, że wciąż się liczyły.
A ona tak modelowo skopała. Nie pociągnęła i nie rozwinęła skrzydeł, chociaż on starał się jej pokazać jak.
Nie mogła wiedzieć, że to dla niego dobrze, że została taka, jaka była. Spokojna, cicha i dobrze wychowana. Teraz, jak mogła spojrzeć po swoich rówieśnikach i po tym, jakie życie wiódł on, to na myśl nasuwał się jej jeszcze jeden epitet: nudna.
— To nie takie proste, bo chodzi o formalne oszustwo. Stowarzyszenia nie interesuje to, że nie wiedziałam. Interesuje fałszywa tożsamość przy reprezentowaniu kraju. I chociaż teoretycznie mogę reprezentować albo jeden, albo drugi kraj, to jednak chodzi o kwestię fałszowanych dokumentów i zeznań. Nawet jeśli przeze mnie wszystko składanie było w wierze, że jest to prawdą. Ale przez moją nieletność w tamtym momencie – odpowiedzialność za mnie ponosił mój ojciec, a on robił to świadomie
A ona teraz musiała wypić to piwo, którego nawarzył.
I ponosić konsekwencje.
Tak, jakby nie było jej mało tego, że zwyczajnie całe życie i ona była oszukiwana. I oddzielona od matki. A potem, przez to całe zamieszanie, jeszcze nie straciła kogoś, w kim była konkretnie zadurzona, może nawet zakochana. Jak na nastolatkę przystało.
Chociaż to ostatnie nie było winą jej ojca.
Przynajmniej łyżwiarstwo było jej pewną stałą. Stałością w tym nowym otoczeniu. I na nowo udało jej się je pokochać i faktycznie traktować jako pasję, a nie przykry obowiązek. Zmieniło się to trochę – to jak wyglądały jej treningi. Ale przynajmniej tam, na lodowisku, mogła czuć się faktyczną sobą. Bo było to zintegrowane z jej osobowością. Było od początku i teraz zostawało.
— Lubię — odpowiedziała szczerze, zaraz jednak dodając: — Tylko, że trener chce, żebym się rozwijała również w tym kierunku. Są przecież łyżwiarze, którzy startują w dwóch kategoriach. I solo i w duetach. Chociaż to niby podobne, a jednak jest skrajnie różne. Nie mówiąc już o tym, że w duetach sporo opiera się na zaufaniu do drugiej osoby —a dzięki ojcu i tobie też, Hunter, taką możliwość miała porządnie nadszarpniętą — I za to, czy skok wyjdzie czy nie, czy będę miała kontuzję czy nie też w jakimś procencie odpowiada ktoś inny, dlatego nie wiem co o tym myśleć.
Nie wiedziała nie dlatego, że czuła, iż nie będzie potrafiła zaufać jakiemuś chłopakowi w zbliżonym do niej wieku, że ją złapie. Nie wiedziała, bo nie była pewna, czy będzie w stanie przełamać ten pewien strach. Chociaż – jedno z drugim chyba bezpośrednio się wiąząło.
— Więc nie wiem, na czym stanie. — Biorąc pod uwagę jej kiepską asertywność, to chyba jednak stanie na tym duecie, jeśli faktycznie trener postanowi ją sparować.
Ale nie sądziła, że dla Huntera mógłby to być problem. Zwłaszcza natury takiej.
Przejrzała w głowie na szybko tematy, jakie mogłaby zaczepić z nim. Takie, które nie były zbyt głębokie, a byłyby w stanie zapobiec ciszy. W ciszy myślałaby jeszcze więcej. Zwłaszcza w jego obecności. I jak kiedyś milczenie w jego towarzystwie, chociaż rzadkie, było bardzo komfortowe, tak teraz było zupełnie odwrotnie.
Bo, faktycznie, zaczynała myśleć.
— To jak ci się mieszka z Sorą i Jiwoongiem? I dlaczego oni się przenieśli aż tutaj? Myślałam, że Sora miała tam stabilną i dość ciekawą pracę. — No, bo zdołała ją poznać na jakichś świętach. Tych podobnych do amerykańskiego bożego narodzenia.
Hunter Jang
Uśmiechnął się, ale miała przeczucie, że być może go zawiodła – w końcu dość intensywnie wypytywał o te wszystkie imprezy i znajomych. Sam starał się ją z nimi zapoznawać, a tu okazało się, że niczego tak naprawdę z Seulu nie wyniosła. I czuła, jakby nie wykorzystała tych otwartych drzwi, o których powiedział. Może nie powinna się o to boksować z samą sobą, bo przecież opinia Huntera i jego zadowolenie nie powinny się dla niej aż tak liczyć, ale nie sposób było ukryć, przed samą sobą, że wciąż się liczyły.
A ona tak modelowo skopała. Nie pociągnęła i nie rozwinęła skrzydeł, chociaż on starał się jej pokazać jak.
Nie mogła wiedzieć, że to dla niego dobrze, że została taka, jaka była. Spokojna, cicha i dobrze wychowana. Teraz, jak mogła spojrzeć po swoich rówieśnikach i po tym, jakie życie wiódł on, to na myśl nasuwał się jej jeszcze jeden epitet: nudna.
— To nie takie proste, bo chodzi o formalne oszustwo. Stowarzyszenia nie interesuje to, że nie wiedziałam. Interesuje fałszywa tożsamość przy reprezentowaniu kraju. I chociaż teoretycznie mogę reprezentować albo jeden, albo drugi kraj, to jednak chodzi o kwestię fałszowanych dokumentów i zeznań. Nawet jeśli przeze mnie wszystko składanie było w wierze, że jest to prawdą. Ale przez moją nieletność w tamtym momencie – odpowiedzialność za mnie ponosił mój ojciec, a on robił to świadomie
A ona teraz musiała wypić to piwo, którego nawarzył.
I ponosić konsekwencje.
Tak, jakby nie było jej mało tego, że zwyczajnie całe życie i ona była oszukiwana. I oddzielona od matki. A potem, przez to całe zamieszanie, jeszcze nie straciła kogoś, w kim była konkretnie zadurzona, może nawet zakochana. Jak na nastolatkę przystało.
Chociaż to ostatnie nie było winą jej ojca.
Przynajmniej łyżwiarstwo było jej pewną stałą. Stałością w tym nowym otoczeniu. I na nowo udało jej się je pokochać i faktycznie traktować jako pasję, a nie przykry obowiązek. Zmieniło się to trochę – to jak wyglądały jej treningi. Ale przynajmniej tam, na lodowisku, mogła czuć się faktyczną sobą. Bo było to zintegrowane z jej osobowością. Było od początku i teraz zostawało.
— Lubię — odpowiedziała szczerze, zaraz jednak dodając: — Tylko, że trener chce, żebym się rozwijała również w tym kierunku. Są przecież łyżwiarze, którzy startują w dwóch kategoriach. I solo i w duetach. Chociaż to niby podobne, a jednak jest skrajnie różne. Nie mówiąc już o tym, że w duetach sporo opiera się na zaufaniu do drugiej osoby —
Nie wiedziała nie dlatego, że czuła, iż nie będzie potrafiła zaufać jakiemuś chłopakowi w zbliżonym do niej wieku, że ją złapie. Nie wiedziała, bo nie była pewna, czy będzie w stanie przełamać ten pewien strach. Chociaż – jedno z drugim chyba bezpośrednio się wiąząło.
— Więc nie wiem, na czym stanie. — Biorąc pod uwagę jej kiepską asertywność, to chyba jednak stanie na tym duecie, jeśli faktycznie trener postanowi ją sparować.
Ale nie sądziła, że dla Huntera mógłby to być problem. Zwłaszcza natury takiej.
Przejrzała w głowie na szybko tematy, jakie mogłaby zaczepić z nim. Takie, które nie były zbyt głębokie, a byłyby w stanie zapobiec ciszy. W ciszy myślałaby jeszcze więcej. Zwłaszcza w jego obecności. I jak kiedyś milczenie w jego towarzystwie, chociaż rzadkie, było bardzo komfortowe, tak teraz było zupełnie odwrotnie.
Bo, faktycznie, zaczynała myśleć.
— To jak ci się mieszka z Sorą i Jiwoongiem? I dlaczego oni się przenieśli aż tutaj? Myślałam, że Sora miała tam stabilną i dość ciekawą pracę. — No, bo zdołała ją poznać na jakichś świętach. Tych podobnych do amerykańskiego bożego narodzenia.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— Pojebani. — Krótko i na temat. No ale z drugiej strony czego się spodziewać po kimś takim jak Hunter, zwłaszcza, że nawet teraz, jak mu wyjaśniła nieco bardziej o co chodziło w tym całym zamieszaniu, to nijak lepiej tego nie rozumiał. Znaczy, ogarniał z czym mieli problem, ale dla niego, jako człowieka bardzo prostego, wszystko szło szybko rozwiązać. Zapewne jakby Hunter był prezydentem, to postępowałby w bardzo… głupi, ale skuteczny sposób. Chociaż z tą skutecznością to można byłoby się kłócić. — Powinni na to jakoś spojrzeć nie wiem, po ludzku. W końcu jesteś ofiarą w tym wszystkim. — I jak dla niego, to jej ojciec powinien za to wszystko odpowiadać, a nie się jeszcze odbijało to na biednej dziewczynie, która jedyne co chciała, to jeździć i reprezentować swój kraj. Chociaż teraz chyba Korea to jednak nie była jej krajem.
I nie miała z nią zbyt wielu dobrych wspomnień. Bo on to też się w to nie wliczał. Może kiedyś, jak jeszcze nie zjebał po całości swoim kłamstwem, które się rozciągało w czasie przez jego egoizm, ale no. Przynajmniej był już świadomy wszystkich błędów, ale czy to miałoby go powstrzymać przed tym, aby się tu przeprowadzić z cichą nadzieją, że coś jednak uda mu się odbudować? Absolutnie. A czy poczuł wątpliwości, kiedy ją w końcu znalazł i zaczął z nią rozmawiać? Owszem.
Jak raz chciał być dobry i postąpić dobrze. Więc dla niej, najlepiej by było, jakby zwyczajnie został w tej Korei i nigdy się nie pokazywał jej na oczy. A skoro już to zrobił, to powinien był zniknąć. Może to więc była ta jedna szansa, którą dostał od losu? Aby coś naprawić, pożegnać się i… odejść. W końcu to byłoby dla niej najlepsze, bo co on sobą reprezentował? Wszystko to, czym nie była i być nie chciała. To czego nie lubiła.
A mimo to nie umiał przestać o niej myśleć.
— Czyli masz mieć kolegę do trenowania? — rzucił luźno, chociaż zerknął na nią kątem oka. Wcale nie był zazdrosny, może tylko trochę go gdzieś w środku godziło, że miałaby trenować z jakimś chłopakiem. Chłopakiem, który by ją chwytał, łapał i spędzał z nią wiele, wiele godzin na treningach. A widział już jak wyglądały te ich układy-macanki.
Nie powinien być zazdrosny, ale to było silniejsze od niego.
— Spoko chyba. — Wcale nie. W ogóle nie spoko. — Chociaż zajebiście wyglądasz jak jeździsz sama. — Bo nikt jej wtedy nie obmacywał pod szyldem „tak jest w choreografii”. No dobra, może gdyby był tak pewien siebie, jak jest na co dzień, to miałby wyjebane, ale w tej sytuacji kompletnie nie był. Wiedział ile miał za uszami i w jak chujowej pozycji się znajdował, więc wizja, że znajduje sobie kogoś, kto będzie podzielał jej hobby i pewnie też inne zainteresowania trochę go uwierała, nawet jeśli podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że to byłoby dla niej o wiele lepsze.
Hunter, miałeś przestać być egoistą.
Starał się. Pewnie dlatego też nic nie mówił i w pewnym sensie wspierał ją w tej decyzji. O ile można było to tak nazwać. Znał swoje miejsce, okay? I postanowił sobie coś, jeszcze w Korei, i nie zamierzał tego łamać już na samym początku.
— Aaaa, trochę się tam pokomplikowało — rzucił, machając ręką od niechcenia. Tą zaraz schował do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki, którą miał zarzuconą na bluzę. — Sora musiała odejść z wytwórni, ale dostała propozycję pracy tutaj, w Kanadzie, gdzie ma robić solo karierę jako artystka, a Jiwoong pojechał za nią. Z Maxem. I wzięli przy okazji mamę Ahn. I mnie. Z Hatim. — Czyli cała wesoła kompania wyruszyła z Korei na drugi koniec świata… bo dziewczyna dostała pracę. Ahn to jeszcze zrozumiałe, ale że wzięli ze sobą mamę? No dobra, kobieta była ze złota i była też chora, a Jiwoong dbał o nią naprawdę dobrze. Pewnie nie chciał jej zostawiać z bratem, a Hunter… Hunter się po prostu dojebał na doczepkę jak tylko usłyszał o pomyśle.
Przynajmniej nie został całkowicie sam.
— Więc mamy dwa psy, w chuj ludzi i jest nieco śmiesznie — rzucił z lekkim pół uśmiechem. W końcu wszyscy musieli się dotrzeć. Może i dom, który zamieszkiwali był całkiem spory, a jego nie było większość czasu w domu bo się włóczył, ale… dla niego to była spora zmiana. Z osoby, która żyła zawsze sama, miała swoje zasady i przyzwyczajenia, teraz stał się człowiekiem z pojebaną rodziną. I niby Ahnowie mentalnie go już adoptowali dawno temu, ale nigdy z nimi nie mieszkał. Pomyślałby kto, że tak już zostanie, a tu proszę. Wziął miejsce Jaheyuna.
Będzie fajniejszym bratem. To już mógł zapewnić.
Czy byłby fajniejszym synem? Well… na pewno bardziej kłopotliwym.
— A no i nie wiem czy wiesz, Jiwoong i Sora się zaręczyli — powiedział, bo to była raczej nowa ciekawostka, której mogła nie znać, bo… no wyjechała i raczej nie miała kontaktu z nikim, kto mógłby ją o tym powiadomić. — Więc oni to już tak na poważnie się tam mizdrzą. Mogłem się tego spodziewać po Jiwoongu, ale chyba myślałem, że będzie potrzebować więcej czasu do klękania, po tej swojej byłej. — Bo Hunter pamiętał jak jego przyjaciel to przeżywał. Pamiętał jak chujowy to był okres, bo nie miał zbyt wielu znajomych i bliskich w życiu, ale Jiwoong zawsze tam był. I zawsze się na niego oglądał, nawet jeśli mogłoby wyglądać, jakby tak nie było.
Raina Bouchard
I nie miała z nią zbyt wielu dobrych wspomnień. Bo on to też się w to nie wliczał. Może kiedyś, jak jeszcze nie zjebał po całości swoim kłamstwem, które się rozciągało w czasie przez jego egoizm, ale no. Przynajmniej był już świadomy wszystkich błędów, ale czy to miałoby go powstrzymać przed tym, aby się tu przeprowadzić z cichą nadzieją, że coś jednak uda mu się odbudować? Absolutnie. A czy poczuł wątpliwości, kiedy ją w końcu znalazł i zaczął z nią rozmawiać? Owszem.
Jak raz chciał być dobry i postąpić dobrze. Więc dla niej, najlepiej by było, jakby zwyczajnie został w tej Korei i nigdy się nie pokazywał jej na oczy. A skoro już to zrobił, to powinien był zniknąć. Może to więc była ta jedna szansa, którą dostał od losu? Aby coś naprawić, pożegnać się i… odejść. W końcu to byłoby dla niej najlepsze, bo co on sobą reprezentował? Wszystko to, czym nie była i być nie chciała. To czego nie lubiła.
A mimo to nie umiał przestać o niej myśleć.
— Czyli masz mieć kolegę do trenowania? — rzucił luźno, chociaż zerknął na nią kątem oka. Wcale nie był zazdrosny, może tylko trochę go gdzieś w środku godziło, że miałaby trenować z jakimś chłopakiem. Chłopakiem, który by ją chwytał, łapał i spędzał z nią wiele, wiele godzin na treningach. A widział już jak wyglądały te ich układy-macanki.
Nie powinien być zazdrosny, ale to było silniejsze od niego.
— Spoko chyba. — Wcale nie. W ogóle nie spoko. — Chociaż zajebiście wyglądasz jak jeździsz sama. — Bo nikt jej wtedy nie obmacywał pod szyldem „tak jest w choreografii”. No dobra, może gdyby był tak pewien siebie, jak jest na co dzień, to miałby wyjebane, ale w tej sytuacji kompletnie nie był. Wiedział ile miał za uszami i w jak chujowej pozycji się znajdował, więc wizja, że znajduje sobie kogoś, kto będzie podzielał jej hobby i pewnie też inne zainteresowania trochę go uwierała, nawet jeśli podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że to byłoby dla niej o wiele lepsze.
Hunter, miałeś przestać być egoistą.
Starał się. Pewnie dlatego też nic nie mówił i w pewnym sensie wspierał ją w tej decyzji. O ile można było to tak nazwać. Znał swoje miejsce, okay? I postanowił sobie coś, jeszcze w Korei, i nie zamierzał tego łamać już na samym początku.
— Aaaa, trochę się tam pokomplikowało — rzucił, machając ręką od niechcenia. Tą zaraz schował do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki, którą miał zarzuconą na bluzę. — Sora musiała odejść z wytwórni, ale dostała propozycję pracy tutaj, w Kanadzie, gdzie ma robić solo karierę jako artystka, a Jiwoong pojechał za nią. Z Maxem. I wzięli przy okazji mamę Ahn. I mnie. Z Hatim. — Czyli cała wesoła kompania wyruszyła z Korei na drugi koniec świata… bo dziewczyna dostała pracę. Ahn to jeszcze zrozumiałe, ale że wzięli ze sobą mamę? No dobra, kobieta była ze złota i była też chora, a Jiwoong dbał o nią naprawdę dobrze. Pewnie nie chciał jej zostawiać z bratem, a Hunter… Hunter się po prostu dojebał na doczepkę jak tylko usłyszał o pomyśle.
Przynajmniej nie został całkowicie sam.
— Więc mamy dwa psy, w chuj ludzi i jest nieco śmiesznie — rzucił z lekkim pół uśmiechem. W końcu wszyscy musieli się dotrzeć. Może i dom, który zamieszkiwali był całkiem spory, a jego nie było większość czasu w domu bo się włóczył, ale… dla niego to była spora zmiana. Z osoby, która żyła zawsze sama, miała swoje zasady i przyzwyczajenia, teraz stał się człowiekiem z pojebaną rodziną. I niby Ahnowie mentalnie go już adoptowali dawno temu, ale nigdy z nimi nie mieszkał. Pomyślałby kto, że tak już zostanie, a tu proszę. Wziął miejsce Jaheyuna.
Będzie fajniejszym bratem. To już mógł zapewnić.
Czy byłby fajniejszym synem? Well… na pewno bardziej kłopotliwym.
— A no i nie wiem czy wiesz, Jiwoong i Sora się zaręczyli — powiedział, bo to była raczej nowa ciekawostka, której mogła nie znać, bo… no wyjechała i raczej nie miała kontaktu z nikim, kto mógłby ją o tym powiadomić. — Więc oni to już tak na poważnie się tam mizdrzą. Mogłem się tego spodziewać po Jiwoongu, ale chyba myślałem, że będzie potrzebować więcej czasu do klękania, po tej swojej byłej. — Bo Hunter pamiętał jak jego przyjaciel to przeżywał. Pamiętał jak chujowy to był okres, bo nie miał zbyt wielu znajomych i bliskich w życiu, ale Jiwoong zawsze tam był. I zawsze się na niego oglądał, nawet jeśli mogłoby wyglądać, jakby tak nie było.
Raina Bouchard
-
No matter what they were now, there’d always be someone to come running when needed. It wasn’t certain if this was a new beginning or just a stolen night, only that being apart suddenly felt impossible.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Ręce miała związane. O tyle dobrze, że jako pełnoletnie mogła reprezentować sama siebie i brać udział w sprawie, a nie tak, jakby wszystko znowu działo się poza jej kontrolą. Miała oczywiście prawnika, ponoć dobrego, ale to wszystko to był proces. Mozolny i rozciągający się, a powołania do kadry na zimowe igrzyska olimpijskie w Milanie w lutym przyszłego roku już się zaczynały.
Było raczej małe prawdopodobieństwo, że ją powołają.
Wielka szkoda.
— Nie wiem czy spoko — odpowiedziała, nie odnosząc się do tego, co chyba było komplementem. Takim, jeśli już, to bardzo w jego stylu. — To jednak spora zmiana. I chociaż znam i jeździłam już z Guseppe — nie chodziło o to, że jeździła z mrożoną pizzą, chociaż kombinacja czegoś włoskiego i lodu tutaj się zgadzała — to jakoś nie jestem przekonana. Ale może po prostu potrzebuję zacząć to robić, a przekonam się po prostu z czasem.
Wtedy Hunter sobie zęby zetrze, bo tak mocno będzie je zaciskał ze świadomości, że jakaś włoska mrożonka podrzuca i łapie, w miejscach różnych, małą Soojin. Już nie mówiąc o tym, że to takie typowe, aby para taneczna miała się ku sobie. Jedyna nadzieja w tym, że pizza był gejem. Albo Soojin dalej emocjonalnie zaangażowana w Huntera, jak na nastolatkę ze złamanym sercem przystało.
— To słodkie, bo mieszkasz z rodziną. — Pamiętała, jaką wartość miała dla niego relacja z Jiwoongiem i jaką funkcję w jego życiu pełniła mama Ahn. Teraz, wreszcie po latach, na przysłowiową „starość” Hunter miał okazję w końcu przebywać w rodzinie. Trochę upośledzonej, ale dalej rodzinie. — I jak ci z tym? — Bo pamiętała też, jakie miała obawy przed tym, żeby się do niego wprowadzić, nawet jeśli bardzo potrzebowała miejsca do mieszkania. Był raczej samotnikiem, a ona wchodziła w jego przestrzeń. Samotnikiem, ale jakimś wyjątkowo towarzyskim. Więc było ciekawe dla niej, jak radził sobie z mieszkaniem w tak wesołym gronie, jak mówił.
— No i co z — zastanowiła się krótko, chcąc przypomnieć sobie imię — Jaehyunem? — Znalazła twarz, znalazła imię. Jeśli dobrze jej się kalkulowało, chociaż nie zagłębiała się mocno w rodzinę Ahn – a jedynie z własnej krótkiej obserwacji i kilku słów od Huntera – to prawdopodobnie został teraz sam w Seulu. Ale może nie wszyscy potrafili tak po prostu pozostawić pracę i się przenieść. Albo stała za tym inna historia. Zapytała z czystej ciekawości i dla podtrzymania dialogu.
Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, że Jiwoong i Sora się zaręczyli. Może była tylko durną, nieopierzoną dziewczyną, ale dla niej wystarczyło tylko kilka godzin przy świątecznym stole z Sorą i Jiwoongiem, aby widzieć jak bardzo mają się ku sobie i jak bardzo jedno w drugie było zapatrzone. Tych maślanych oczu, które robił Ahn nie dało się pomylić z niczym innym.
— Gdzieś czytałam taki cytat, że jeśli mężczyzna spotka tę jedyną – to od razu o tym wie. I od razu wie, że chce z tą osobą spędzić resztę życia. — Pewnie się zmówiła z Jiwoongiem, że wetrze Hunterowi bardzo podobny argument, którego użył on sam, kiedy Hunter i jemu wyrażał swoje… wątpliwości. Więc teraz było dwa do jednego. — Po nim to było w zasadzie bardzo widać jak w nią jest wpatrzony. Dlatego cieszę się, że im się układa. — Nie wiedziała jaką miał przeszłość ze swoją byłą, bo w zasadzie nigdy o tej historii nie słyszała, ale to chyba nie było istotne, skoro zrobił to co zrobił i teraz już nie zostało im nic innego, jak zaplanować ślub.
A ty Hunter, co? Dalej singiel? Ale to nic złego, bo przecież bardzo to lubiłeś, a na Jiwoonga to krzywo patrzyłeś, jak się statkował z jedną czy drugą, że w ogóle próbował. Ale mieliście całkiem podobną cechę. Obaj zjebaliście. A różnicą było to, że jeden z was poszedł po rozum do głowy bardzo szybko, rozumiejąc co może stracić, a drugi… Potrzebował czasu i możliwe, że po ten rozum nie pójdzie.
Może dobrze, że o tym nie wiedziała. I że musiała zostać w przekonaniu, że jego obecność tutaj, w takim razie, była tylko dziwnym złożeniem rzeczywistości. Zbiegiem, który go doprowadził na drugi koniec świata i to jeszcze do tego samego parku, o podobnej porze, w której ona wracała do domu codziennie.
Hunter Jang
Było raczej małe prawdopodobieństwo, że ją powołają.
Wielka szkoda.
— Nie wiem czy spoko — odpowiedziała, nie odnosząc się do tego, co chyba było komplementem. Takim, jeśli już, to bardzo w jego stylu. — To jednak spora zmiana. I chociaż znam i jeździłam już z Guseppe — nie chodziło o to, że jeździła z mrożoną pizzą, chociaż kombinacja czegoś włoskiego i lodu tutaj się zgadzała — to jakoś nie jestem przekonana. Ale może po prostu potrzebuję zacząć to robić, a przekonam się po prostu z czasem.
Wtedy Hunter sobie zęby zetrze, bo tak mocno będzie je zaciskał ze świadomości, że jakaś włoska mrożonka podrzuca i łapie, w miejscach różnych, małą Soojin. Już nie mówiąc o tym, że to takie typowe, aby para taneczna miała się ku sobie. Jedyna nadzieja w tym, że pizza był gejem. Albo Soojin dalej emocjonalnie zaangażowana w Huntera, jak na nastolatkę ze złamanym sercem przystało.
— To słodkie, bo mieszkasz z rodziną. — Pamiętała, jaką wartość miała dla niego relacja z Jiwoongiem i jaką funkcję w jego życiu pełniła mama Ahn. Teraz, wreszcie po latach, na przysłowiową „starość” Hunter miał okazję w końcu przebywać w rodzinie. Trochę upośledzonej, ale dalej rodzinie. — I jak ci z tym? — Bo pamiętała też, jakie miała obawy przed tym, żeby się do niego wprowadzić, nawet jeśli bardzo potrzebowała miejsca do mieszkania. Był raczej samotnikiem, a ona wchodziła w jego przestrzeń. Samotnikiem, ale jakimś wyjątkowo towarzyskim. Więc było ciekawe dla niej, jak radził sobie z mieszkaniem w tak wesołym gronie, jak mówił.
— No i co z — zastanowiła się krótko, chcąc przypomnieć sobie imię — Jaehyunem? — Znalazła twarz, znalazła imię. Jeśli dobrze jej się kalkulowało, chociaż nie zagłębiała się mocno w rodzinę Ahn – a jedynie z własnej krótkiej obserwacji i kilku słów od Huntera – to prawdopodobnie został teraz sam w Seulu. Ale może nie wszyscy potrafili tak po prostu pozostawić pracę i się przenieść. Albo stała za tym inna historia. Zapytała z czystej ciekawości i dla podtrzymania dialogu.
Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, że Jiwoong i Sora się zaręczyli. Może była tylko durną, nieopierzoną dziewczyną, ale dla niej wystarczyło tylko kilka godzin przy świątecznym stole z Sorą i Jiwoongiem, aby widzieć jak bardzo mają się ku sobie i jak bardzo jedno w drugie było zapatrzone. Tych maślanych oczu, które robił Ahn nie dało się pomylić z niczym innym.
— Gdzieś czytałam taki cytat, że jeśli mężczyzna spotka tę jedyną – to od razu o tym wie. I od razu wie, że chce z tą osobą spędzić resztę życia. — Pewnie się zmówiła z Jiwoongiem, że wetrze Hunterowi bardzo podobny argument, którego użył on sam, kiedy Hunter i jemu wyrażał swoje… wątpliwości. Więc teraz było dwa do jednego. — Po nim to było w zasadzie bardzo widać jak w nią jest wpatrzony. Dlatego cieszę się, że im się układa. — Nie wiedziała jaką miał przeszłość ze swoją byłą, bo w zasadzie nigdy o tej historii nie słyszała, ale to chyba nie było istotne, skoro zrobił to co zrobił i teraz już nie zostało im nic innego, jak zaplanować ślub.
A ty Hunter, co? Dalej singiel? Ale to nic złego, bo przecież bardzo to lubiłeś, a na Jiwoonga to krzywo patrzyłeś, jak się statkował z jedną czy drugą, że w ogóle próbował. Ale mieliście całkiem podobną cechę. Obaj zjebaliście. A różnicą było to, że jeden z was poszedł po rozum do głowy bardzo szybko, rozumiejąc co może stracić, a drugi… Potrzebował czasu i możliwe, że po ten rozum nie pójdzie.
Może dobrze, że o tym nie wiedziała. I że musiała zostać w przekonaniu, że jego obecność tutaj, w takim razie, była tylko dziwnym złożeniem rzeczywistości. Zbiegiem, który go doprowadził na drugi koniec świata i to jeszcze do tego samego parku, o podobnej porze, w której ona wracała do domu codziennie.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— A może po prostu zostań solistką — powiedział szybciej niż pomyślał, ale jakoś tak nie mógł się powstrzymać, aby trzymać język za zębami. To nie tak, że trochę go to ubodło, bo przecież nie była już jego, ale z drugiej strony wciąż był zazdrosny, nawet jeśli nie powinien. No ale po coś tu przyjechał, z jakiegoś powodu, a ten powód właśnie szedł obok niego i opowiadał o jakimś dziwnym typie, który miał z nią tańczyć na lodzie. — No co? Będziesz jeździć z jakąś mrożonką. Nie ufałbym typowi o takim imieniu. — Bo akurat chodziło tu o imię. — Brzmi jak dziadek z Pinokia. — To był Geppetto, Hunter. Ale jemu także nie można było ufać.
W każdym razie, uwierało go trochę to, że rozważała taniec z jakimś facetem, bo wiadomo jak to wyglądało. Spędzali ze sobą dużo czasu, trenowali, ocierali o siebie, tańczyli do ładnej muzyki, jakieś tańce hulańce, które bardziej podchodziły pod taniec towarzyski, z emocjami i całą resztą… a od tego to już niewiele trzeba było do związku. Może się polubią tak, że uświadomią sobie, że się uzupełniają? Pewnie, że chciał dla niej tego co najlepsze.
Tylko kiedyś myślał, że sam tym był. Nawet jeśli kandydatem był… jakim był.
— Słodkie? — powtórzył, zerkając na nią z pewnym zaskoczeniem. Nie nazwałby tego „słodkim”, zwłaszcza, że to była jego pierwsza, grubsza przeprawa z taką rodziną. Już kilkanaście miał oczywiście za sobą, bo przecież w okresie dorastania miał wiele „rodzin”, które go przygarnęły, dopóki nie rozłożyły rąk, oddając go ponownie do bidula. Więc niby to nie był jego pierwszy raz, ale… ta rodzina była dość wyjątkowa, ze względu na to, że ich znał od lat i darzył ich nieco większym szacunkiem oraz sympatią, niż innych. — Nie wiem. Chaotycznie. — To było dobre określenie na to, co się działo w tym domu. — Pani Ahn robi pyszne obiady, ale wszyscy wtryniają nos w nie swoje sprawy, więc prywatności jest tam tyle co nic. — Wychodziło na to, że jedyną dobrą rzeczą jest tam kuchnia mamy Jiwoonga. No ale on nie przywykł do tego, że mieszkał z kimś. Z jedną osobą - okay, ale z trzema? — Gołąbeczki są upierdliwe ze swoimi pytaniami, pani Ahn przenikliwa, a te dwa psie debile tak się dogadały, że Hati traci rozum przy Maxie… więc powiedziałbym, że jest głośno. — Żywo, Hunter. Jak wracał do domu, to pani mama zawsze pytała czy był głodny, a zakochańce albo byli zajęci sobą, albo też zadawali pytania jak gdzie był, co robił i w ogóle. A teraz jak się dowiedzą, że spotkał Soojin, bo oczywiście się przyzna, to już w ogóle nie będzie miał życia.
Ale może właśnie tego potrzebował… bo wszyscy wiedzieli czemu tu był. Poza samą Suczin.
— Został w Seulu. Myślał o tym, aby się przenieść, ale ostatecznie tego nie robi i sam mieszka w tym domu Ahnów — powiedział od niechcenia, bo akurat młodszy brat Jiwoonga mniej go interesował. Nie żeby miał z nim jakiś problem, po prostu nie był to jego ulubiony człowiek z tej całej ekipy, ok? I nigdy nie był. Bił się w jego sprawie tylko na prośbę jego starszego brata. — Nie wiem, nie interesowałem się nim specjalnie — dodał, wzruszając ramionami. Nawet nie wiedział jak tam jego sytuacja z dziewczyną, bo on to miał swoje własne kryzysy związkowe. Ale jeśli nie chciał jechać z rodziną na drugi koniec świata, to znaczyło, że dla Huntera było miejsce.
Przeniósł na nią spojrzenie, kiedy rzuciła mu cytatem. Czy oni czytali te same książki? Oglądali podobne filmy? Czy może to po prostu był dziwny przypadek, albo ogólnie znany fakt, który go pominął? Cokolwiek to nie było, jak usłyszał to za pierwszym razem, wydawało mu się to głupie. Ale im dłużej to powtarzał, tym częściej zaczął zdawać sobie sprawę, że może to faktycznie była prawda. W końcu na swojej drodze poznał naprawdę wiele dziewczyn… i żadna nigdy nie zawróciła mu w głowie chociażby w połowie, jak Soojin.
— Ta, może masz rację — mruknął, nie potrafiąc oderwać od niej spojrzenia, jakby była przykładem kobiety przy której on by wiedział to samo, co Ahn. — Czasami to nie taki proste. — A może było proste, ale ty nie umiałeś tego dostrzec przez swoje upośledzenie. — W Mię też był zapatrzony. — Ty przestań się czepiać Jiwoonga i jego dziewczyn, a skup się na sobie. No ale wiadomo, łatwiej było patrzeć na innych.
Zerknął w stronę Hatiego, który niestrudzenie przemierzał kolejne metry niedaleko nich, nie zwracając uwagi na żadnego człowieka czy psa.
— A z laskami tego nie ma? — zaczął, ciągnąc temat. Skoro było, że mężczyzna wie, gdy spotka tą jedyną, to pytanie czy druga strona miała podobnie. — W sensie, wiesz, kobieta nie ma czegoś takiego, że patrzy na faceta i stwierdza - on będzie ojcem moich dzieci, czy coś tam? — Bo czemu miałoby się to tylko ograniczać do facetów? Kobiety, w jego mniemaniu, na pewno częściej miały coś takiego. Ich słynne przeczucie, którego on nie miał. — Co, ciekawy jestem — dodał w samoobronie.
Czy Hunter ogarniał to, co mu powiedziała? A może sam był tego świadomy? A może wiedział, ale nie umiał tego sprecyzować czy wyjaśnić w tak oczywisty sposób, co Jiwoong, bo jakby nie było, z ich dwójki, to on był tym… nieogarniętym uczuciowo.
Raina Bouchard
W każdym razie, uwierało go trochę to, że rozważała taniec z jakimś facetem, bo wiadomo jak to wyglądało. Spędzali ze sobą dużo czasu, trenowali, ocierali o siebie, tańczyli do ładnej muzyki, jakieś tańce hulańce, które bardziej podchodziły pod taniec towarzyski, z emocjami i całą resztą… a od tego to już niewiele trzeba było do związku. Może się polubią tak, że uświadomią sobie, że się uzupełniają? Pewnie, że chciał dla niej tego co najlepsze.
Tylko kiedyś myślał, że sam tym był. Nawet jeśli kandydatem był… jakim był.
— Słodkie? — powtórzył, zerkając na nią z pewnym zaskoczeniem. Nie nazwałby tego „słodkim”, zwłaszcza, że to była jego pierwsza, grubsza przeprawa z taką rodziną. Już kilkanaście miał oczywiście za sobą, bo przecież w okresie dorastania miał wiele „rodzin”, które go przygarnęły, dopóki nie rozłożyły rąk, oddając go ponownie do bidula. Więc niby to nie był jego pierwszy raz, ale… ta rodzina była dość wyjątkowa, ze względu na to, że ich znał od lat i darzył ich nieco większym szacunkiem oraz sympatią, niż innych. — Nie wiem. Chaotycznie. — To było dobre określenie na to, co się działo w tym domu. — Pani Ahn robi pyszne obiady, ale wszyscy wtryniają nos w nie swoje sprawy, więc prywatności jest tam tyle co nic. — Wychodziło na to, że jedyną dobrą rzeczą jest tam kuchnia mamy Jiwoonga. No ale on nie przywykł do tego, że mieszkał z kimś. Z jedną osobą - okay, ale z trzema? — Gołąbeczki są upierdliwe ze swoimi pytaniami, pani Ahn przenikliwa, a te dwa psie debile tak się dogadały, że Hati traci rozum przy Maxie… więc powiedziałbym, że jest głośno. — Żywo, Hunter. Jak wracał do domu, to pani mama zawsze pytała czy był głodny, a zakochańce albo byli zajęci sobą, albo też zadawali pytania jak gdzie był, co robił i w ogóle. A teraz jak się dowiedzą, że spotkał Soojin, bo oczywiście się przyzna, to już w ogóle nie będzie miał życia.
Ale może właśnie tego potrzebował… bo wszyscy wiedzieli czemu tu był. Poza samą Suczin.
— Został w Seulu. Myślał o tym, aby się przenieść, ale ostatecznie tego nie robi i sam mieszka w tym domu Ahnów — powiedział od niechcenia, bo akurat młodszy brat Jiwoonga mniej go interesował. Nie żeby miał z nim jakiś problem, po prostu nie był to jego ulubiony człowiek z tej całej ekipy, ok? I nigdy nie był. Bił się w jego sprawie tylko na prośbę jego starszego brata. — Nie wiem, nie interesowałem się nim specjalnie — dodał, wzruszając ramionami. Nawet nie wiedział jak tam jego sytuacja z dziewczyną, bo on to miał swoje własne kryzysy związkowe. Ale jeśli nie chciał jechać z rodziną na drugi koniec świata, to znaczyło, że dla Huntera było miejsce.
Przeniósł na nią spojrzenie, kiedy rzuciła mu cytatem. Czy oni czytali te same książki? Oglądali podobne filmy? Czy może to po prostu był dziwny przypadek, albo ogólnie znany fakt, który go pominął? Cokolwiek to nie było, jak usłyszał to za pierwszym razem, wydawało mu się to głupie. Ale im dłużej to powtarzał, tym częściej zaczął zdawać sobie sprawę, że może to faktycznie była prawda. W końcu na swojej drodze poznał naprawdę wiele dziewczyn… i żadna nigdy nie zawróciła mu w głowie chociażby w połowie, jak Soojin.
— Ta, może masz rację — mruknął, nie potrafiąc oderwać od niej spojrzenia, jakby była przykładem kobiety przy której on by wiedział to samo, co Ahn. — Czasami to nie taki proste. — A może było proste, ale ty nie umiałeś tego dostrzec przez swoje upośledzenie. — W Mię też był zapatrzony. — Ty przestań się czepiać Jiwoonga i jego dziewczyn, a skup się na sobie. No ale wiadomo, łatwiej było patrzeć na innych.
Zerknął w stronę Hatiego, który niestrudzenie przemierzał kolejne metry niedaleko nich, nie zwracając uwagi na żadnego człowieka czy psa.
— A z laskami tego nie ma? — zaczął, ciągnąc temat. Skoro było, że mężczyzna wie, gdy spotka tą jedyną, to pytanie czy druga strona miała podobnie. — W sensie, wiesz, kobieta nie ma czegoś takiego, że patrzy na faceta i stwierdza - on będzie ojcem moich dzieci, czy coś tam? — Bo czemu miałoby się to tylko ograniczać do facetów? Kobiety, w jego mniemaniu, na pewno częściej miały coś takiego. Ich słynne przeczucie, którego on nie miał. — Co, ciekawy jestem — dodał w samoobronie.
Czy Hunter ogarniał to, co mu powiedziała? A może sam był tego świadomy? A może wiedział, ale nie umiał tego sprecyzować czy wyjaśnić w tak oczywisty sposób, co Jiwoong, bo jakby nie było, z ich dwójki, to on był tym… nieogarniętym uczuciowo.
Raina Bouchard
-
No matter what they were now, there’d always be someone to come running when needed. It wasn’t certain if this was a new beginning or just a stolen night, only that being apart suddenly felt impossible.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Chociaż się uśmiechnęła, to nie skomentowała jego dalszych słów. Uśmiech ten, choć bardziej grzecznościowy, miał po prostu urwać dyskusję. Bo jeszcze nic nie było przesądzone, a ona sama była rozdarta. Z jednej strony – lubiła jazdę solo. Z drugiej strony – lubiła poszerzać swoje horyzonty, jeśli chodziło o łyżwiarstwo i została w niej cecha, aby wymagać od siebie więcej.
Ale sprawę z Pinokio czy inną mrożonką zostawiła w tyle, nie roztrząsając jej. Ani też go za bardzo nie poprawiając.
Zerknęła na niego krótko, ale dość odruchowo, wyczuwając jego zdziwienie w tonie głosu, gdy powtarzał określenie, którym posłużyła się, opisując jego sytuację mieszkaniową. Wysłuchała tego, co miał do powiedzenia, by następnie, z pewnym spokojem i ciepłym uśmiechem, zdecydować się uświadomić mu pewną rzecz:
— No tak, ale to chyba nie jest aż tak wielka cena za to, że wiesz, że zawsze będzie ktoś, kto będzie dbał, abyś nie chodził głodny, zawsze będzie na miejscu ktoś, z kim będziesz mógł porozmawiać i kto będzie przy tobie, kiedy będziesz czuł się źle, kto będzie martwił się o ciebie, jeśli długo będziesz nie wracał do domu i za to, że po prostu masz kogoś, kto zawsze będzie czekał. — To była cena rodziny. I może nie powinna się wypowiadać, bo przecież co ona wiedziała, to pewnych rzeczy nauczyła się mieszkając u niego. I podobnych rzeczy nauczyła się mieszkając z mamą, dla której to nie jej osiągnięcia czy idealność były priorytetem a ona sama. Taka, jaka była.
Starała się jednak zrozumieć jego punkt widzenia i to, że mogło to być dla niego trudne, aby się przestawić. Sama przecież miała opory przed wprowadzeniem się do niego z powodów już wiadomych. Z powodu tego, że wiedziała, że miał swój rytm i swoje przyzwyczajenia, a ona nie chciała być intruzem.
Nie mówiła nic w kwestii brata Jiwoonga, bo po prostu przyjęła do wiadomości odpowiedź przedstawioną przez Huntera. Inną sprawą był ton jego głosu, ale tez nie rozpatrywała tego jakoś bardziej. Nie musiał się przecież ze wszystkimi lubić, nawet jeśli to miała być rodzina kogoś, kogo określał mianem swojego najlepszego przyjaciela.
Zdawała się nie zauważać tego, że i jak na nią patrzy. Uporczywie wpatrywała się w drogę przed nimi, okazjonalnie przeskakując spojrzeniem do Hatiego. Kosztowało ją to sporo samozaparcia, ale zdawała sobie sprawę, że jeśli będzie dłużej na niego patrzeć, to być może znowu przepadnie, a przecież to było jej niepotrzebne.
Przecież to co było w Seulu tam zostało.
A fakt, jak się to skończyło, dla niej pełne niezrozumienia – dlaczego w ogóle to miało miejsce – wcale nie przemawiał za tym, aby pozwolić sobie na kolejną chwilę słabości.
Co z tego, że już się czuła słaba? Na dowód wystarczył fakt, że szła obok niego i rozmawiała, zamiast ulotnić się i wybrać kompletnie inną drogę. Tak, aby znów przypadkiem na niego nie wpaść.
— O — laskach — kobietach mówi się, że one potrzebują czasu, żeby zaufać, ale gdy pokochają – to już całym sercem. — Na to też miała cytat. Miała, bo ktoś poszedł sprawdzić w Internecie. Utarło się stereotypowe twierdzenie, że mężczyzna wie od razu, a kobieta się zastanawiała. Oczywiście nie była to żadna reguła, jedynie spopularyzowany cytat, który w realnych przypadkach znajdował swoje podparcie. Soojin przecież też potrzebowała czasu, żeby mu zaufać. A potem, no. Potem zaufała i się troszkę na tym przejechała.
Chociaż określenie „troszkę” było całkiem sporym niedopowiedzeniem.
Zwolniła i w końcu zatrzymała się przy jednej z odnóg ścieżki, która wyprowadzała z parku.
— Tam mieszkam — pokazała na konkretny budynek, już nie taki wielki jak jej wcześniejsza posiadłość, celem obwieszczenia, że ich wspólna droga raczej dobiegła końca.
Ona musiała wrócić do domu, a on mógł spokojnie kontynuować swój spacer. I zwiedzanie Toronto.
Spojrzała na Huntera, wciąż czując, jak jej wnętrzności wywracają się w niej. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła. Może właśnie dlatego przez większość czasu starała się patrzeć na cokolwiek innego.
Ale teraz po prostu nie wypadało.
— Myślisz, że Hati będzie chciał się pożegnać? — W końcu to Hati też miał ją odprowadzić. To jemu (oficjalnie) proponowała, aby poszli w tym samym kierunku, bo przecież nie Hunterowi. To było w domyśle, zasnute pod niewinną propozycją złożoną psu, który – jak wiadomo – sam przecież nie mógł podjąć takiej decyzji. Więc w fakcie to była ona zależna od właściciela.
Ale to pies zostanie wygłaskany i dostanie porcję czułości. Właściciel – cóż. Była to kwestia dość problematyczna. Ale dziwnym było drapanie drugiego człowieka za uchem czy po czole.
Hunter Jang
Ale sprawę z Pinokio czy inną mrożonką zostawiła w tyle, nie roztrząsając jej. Ani też go za bardzo nie poprawiając.
Zerknęła na niego krótko, ale dość odruchowo, wyczuwając jego zdziwienie w tonie głosu, gdy powtarzał określenie, którym posłużyła się, opisując jego sytuację mieszkaniową. Wysłuchała tego, co miał do powiedzenia, by następnie, z pewnym spokojem i ciepłym uśmiechem, zdecydować się uświadomić mu pewną rzecz:
— No tak, ale to chyba nie jest aż tak wielka cena za to, że wiesz, że zawsze będzie ktoś, kto będzie dbał, abyś nie chodził głodny, zawsze będzie na miejscu ktoś, z kim będziesz mógł porozmawiać i kto będzie przy tobie, kiedy będziesz czuł się źle, kto będzie martwił się o ciebie, jeśli długo będziesz nie wracał do domu i za to, że po prostu masz kogoś, kto zawsze będzie czekał. — To była cena rodziny. I może nie powinna się wypowiadać, bo przecież co ona wiedziała, to pewnych rzeczy nauczyła się mieszkając u niego. I podobnych rzeczy nauczyła się mieszkając z mamą, dla której to nie jej osiągnięcia czy idealność były priorytetem a ona sama. Taka, jaka była.
Starała się jednak zrozumieć jego punkt widzenia i to, że mogło to być dla niego trudne, aby się przestawić. Sama przecież miała opory przed wprowadzeniem się do niego z powodów już wiadomych. Z powodu tego, że wiedziała, że miał swój rytm i swoje przyzwyczajenia, a ona nie chciała być intruzem.
Nie mówiła nic w kwestii brata Jiwoonga, bo po prostu przyjęła do wiadomości odpowiedź przedstawioną przez Huntera. Inną sprawą był ton jego głosu, ale tez nie rozpatrywała tego jakoś bardziej. Nie musiał się przecież ze wszystkimi lubić, nawet jeśli to miała być rodzina kogoś, kogo określał mianem swojego najlepszego przyjaciela.
Zdawała się nie zauważać tego, że i jak na nią patrzy. Uporczywie wpatrywała się w drogę przed nimi, okazjonalnie przeskakując spojrzeniem do Hatiego. Kosztowało ją to sporo samozaparcia, ale zdawała sobie sprawę, że jeśli będzie dłużej na niego patrzeć, to być może znowu przepadnie, a przecież to było jej niepotrzebne.
Przecież to co było w Seulu tam zostało.
A fakt, jak się to skończyło, dla niej pełne niezrozumienia – dlaczego w ogóle to miało miejsce – wcale nie przemawiał za tym, aby pozwolić sobie na kolejną chwilę słabości.
Co z tego, że już się czuła słaba? Na dowód wystarczył fakt, że szła obok niego i rozmawiała, zamiast ulotnić się i wybrać kompletnie inną drogę. Tak, aby znów przypadkiem na niego nie wpaść.
— O — laskach — kobietach mówi się, że one potrzebują czasu, żeby zaufać, ale gdy pokochają – to już całym sercem. — Na to też miała cytat. Miała, bo ktoś poszedł sprawdzić w Internecie. Utarło się stereotypowe twierdzenie, że mężczyzna wie od razu, a kobieta się zastanawiała. Oczywiście nie była to żadna reguła, jedynie spopularyzowany cytat, który w realnych przypadkach znajdował swoje podparcie. Soojin przecież też potrzebowała czasu, żeby mu zaufać. A potem, no. Potem zaufała i się troszkę na tym przejechała.
Chociaż określenie „troszkę” było całkiem sporym niedopowiedzeniem.
Zwolniła i w końcu zatrzymała się przy jednej z odnóg ścieżki, która wyprowadzała z parku.
— Tam mieszkam — pokazała na konkretny budynek, już nie taki wielki jak jej wcześniejsza posiadłość, celem obwieszczenia, że ich wspólna droga raczej dobiegła końca.
Ona musiała wrócić do domu, a on mógł spokojnie kontynuować swój spacer. I zwiedzanie Toronto.
Spojrzała na Huntera, wciąż czując, jak jej wnętrzności wywracają się w niej. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła. Może właśnie dlatego przez większość czasu starała się patrzeć na cokolwiek innego.
Ale teraz po prostu nie wypadało.
— Myślisz, że Hati będzie chciał się pożegnać? — W końcu to Hati też miał ją odprowadzić. To jemu (oficjalnie) proponowała, aby poszli w tym samym kierunku, bo przecież nie Hunterowi. To było w domyśle, zasnute pod niewinną propozycją złożoną psu, który – jak wiadomo – sam przecież nie mógł podjąć takiej decyzji. Więc w fakcie to była ona zależna od właściciela.
Ale to pies zostanie wygłaskany i dostanie porcję czułości. Właściciel – cóż. Była to kwestia dość problematyczna. Ale dziwnym było drapanie drugiego człowieka za uchem czy po czole.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— Nie wiem, czasami to upierdliwe. — No tak, Hunter, bo w ogóle do tego nie przywykłeś. Nie jesteś przyzwyczajony, że ktoś się o ciebie martwi czy troszczy. Że ktoś dba o to, abyś miał wyprane rzeczy i zjadł coś dobrego oraz ciepłego. Nikt nie pytał kiedy wróci i nie mówił, że ma na siebie uważać. Przez dwadzieścia pięć lat żył samemu. A od kilku żył z Hatim, który był jego zamiennikiem rodziny. Bo chociaż Jiwoong był jego najbliższym przyjacielem, którego mógł już traktować jak brata, to… no nie byli rodziną. Nie oficjalną. I nigdy razem nie mieszkali.
Teraz się to zmieniło, ale on już miał swoje przyzwyczajenia.
Nie przywykł też jeszcze do tego uczucia, że ktoś w domu zawsze czeka i zauważy jak pewnego dnia zniknie. No ale proces adaptacji w jego przypadku może być długi. Zaczął się w momencie jak zamieszkała u niego Soojin i przerwał… ponad pół roku temu na jego własne życzenie.
Samo mieszkanie z nią nie było złe, bo do niego wydawał się przyzwyczaić. Ba, gdy zniknęła, wydawało mu się, że w mieszkaniu, które zawsze było jego „samotnią”, nagle jest… pusto. Bardziej niż normalnie. Brakowało mu jej, jej obecności, rzeczy i nawet zapachu, który czuł, gdy wchodził do mieszkania. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mógł przywyknąć do czegoś tak błachego, a jednak odczuwał brak jej obecności. Dość mocno. Dlatego w pierwszych chwilach po rozstaniu, w mieszkaniu chciał spędzać jak najmniej czasu.
Bo gdy był tam sam, odczuwał podwójnie jak bardzo zjebał.
…potrzebują czasu, żeby zaufać, ale gdy pokochają, to już całym sercem.
Chyba jesteś kobietą, Hunter.
— Okay, ciekawe. — Chociaż wiadomo, cytaty cytatami, ale prawdziwe życie było nieco bardziej skomplikowane i złożone. Czasami nic nie było tak łatwe oraz oczywiste i ludzie musieli się dużo napracować. Musieli się uczyć, musieli przeżyć i często też przejechać na własnych błędach zanim sobie uświadomili, że druga osoba naprawdę była grzechu warta.
Nie żeby coś o tym wiedział, ale wiedział.
Zatrzymał się, a spojrzenie ulokował we wskazanym przez nią domu na końcu ścieżki. Już teraz dokładnie zapamiętywał lokalizację oraz wygląd miejsca, w którym miała się zatrzymać. Tam miało toczyć się jej nowe życie z mamą. Właśnie pokazywała mu gdzie mógł jej szukać w razie potrzeby. Nie żeby zamierzał ją nachodzić, ale… może Toronto nie było aż takie duże, aby na siebie czystym przypadkiem nie wpadać, gdy będzie skądś wracać do domu.
— No pewnie — powiedział, odwracając się w kierunku psa, aby zagwizdać do niego przydługo, w przywoławczym sygnale. Pies jak tylko usłyszał dźwięk, podniósł łeb i od razu ruszył w kierunku Huntera. Przybiegł i ustawił się z wywalonym językiem przy jednej z jego nóg, wlepiając spojrzenie w chłopaka. — Idź się ładnie pożegnaj — rzucił, wskazując ręką w stronę dziewczyny, tym samym dając psu pozwolenie na podejście do niej.
Hati z merdającym ogonem podszedł ucieszony do swojej ulubionej koleżanki, wciskając mordę w jej nogi i ręce, bo on to się nie umiał żegnać inaczej. Znaczy umiał, ale z nią nie chciał. Przy niej zachowywał się jak niewychowane szczenię, które nie miało granic oraz swojej przestrzeni osobistej. Dla Huntera zawsze było to zaskakujące, ale z drugiej strony, całkiem rozumiał sympatię Hatiego do łyżwiarki, bo sam miał podobną.
— Miło było cię znowu zobaczyć — powiedział, nie spuszczając z niej swojego spojrzenia. Tego łagodnego, ale wypełnionego czymś jeszcze. Czymś nienazwanym, ale co pokazywało się tylko przy niej.
Gwizdnął raz jeszcze na psa, przywołując go do siebie i ruszył w przeciwnym kierunku.
Brawo, Hunter. Jedna szansa na milion, a ty nie zrobiłeś nic.
Wsadził ręce do kieszeni, ale zatrzymał się zaledwie po dwóch krokach.
— Soojin — rzucił głośniej, aby na pewno go usłyszała. — Nie jestem tu dlatego, że szukam rozrywki — zaczął, odwracając głowę przez ramię, co by na nią spojrzeć. — Przyjechałem dla ciebie. Po ciebie. — Czuł jak ton jego głosu staje się cięższy niż normalnie, co znaczyło jedynie to, jak poważny w tym momencie był. Dostał okazję i wiedział, że jakby wrócił do domu, nie mówiąc chociaż ułamka tego, co powinien, to przeklinałby samego siebie.
A i tak przecież nie miał już nic do stracenia.
— Wiem, że zjebałem, może nawet za bardzo, aby to odkręcić. I nie będę ci mówić, że zasługuję na drugą szansę, bo może nie zasługuję. Ale i tak cię chcę — przyznał, nie spuszczając z niej swojego twardego, zdeterminowanego spojrzenia. — Zrobię wszystko aby to naprawić i cię odzyskać, bo wolę dostać sto razy po mordzie od ciebie, niż raz od losu za to, że nic nie zrobiłem. — Już oberwał za swój błąd i dalej odczuwał ten cios. Skoro więc już ją spotkał, cudem, ponownie, to zamierzał się zreperować i walczyć nawet z Dżjuzeppe, niż poddać się bez walki. — Niezależnie od tego, ile czasu to zajmie — dodał, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny, łobuzerski sposób, który nie zwiastował nic dobrego. Hunter był uparty i wytrwały, ale tego mogła zasmakować już w Korei, kiedy mimo zakazów, obostrzeń i wielkiego ryzyka, i tak znajdował sposób, aby się z nią spotkać. Jak nie w szatni na lodowisku, to w jej pokoju, włamując się do domu przez okno.
Raina Bouchard
Teraz się to zmieniło, ale on już miał swoje przyzwyczajenia.
Nie przywykł też jeszcze do tego uczucia, że ktoś w domu zawsze czeka i zauważy jak pewnego dnia zniknie. No ale proces adaptacji w jego przypadku może być długi. Zaczął się w momencie jak zamieszkała u niego Soojin i przerwał… ponad pół roku temu na jego własne życzenie.
Samo mieszkanie z nią nie było złe, bo do niego wydawał się przyzwyczaić. Ba, gdy zniknęła, wydawało mu się, że w mieszkaniu, które zawsze było jego „samotnią”, nagle jest… pusto. Bardziej niż normalnie. Brakowało mu jej, jej obecności, rzeczy i nawet zapachu, który czuł, gdy wchodził do mieszkania. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mógł przywyknąć do czegoś tak błachego, a jednak odczuwał brak jej obecności. Dość mocno. Dlatego w pierwszych chwilach po rozstaniu, w mieszkaniu chciał spędzać jak najmniej czasu.
Bo gdy był tam sam, odczuwał podwójnie jak bardzo zjebał.
…potrzebują czasu, żeby zaufać, ale gdy pokochają, to już całym sercem.
Chyba jesteś kobietą, Hunter.
— Okay, ciekawe. — Chociaż wiadomo, cytaty cytatami, ale prawdziwe życie było nieco bardziej skomplikowane i złożone. Czasami nic nie było tak łatwe oraz oczywiste i ludzie musieli się dużo napracować. Musieli się uczyć, musieli przeżyć i często też przejechać na własnych błędach zanim sobie uświadomili, że druga osoba naprawdę była grzechu warta.
Nie żeby coś o tym wiedział, ale wiedział.
Zatrzymał się, a spojrzenie ulokował we wskazanym przez nią domu na końcu ścieżki. Już teraz dokładnie zapamiętywał lokalizację oraz wygląd miejsca, w którym miała się zatrzymać. Tam miało toczyć się jej nowe życie z mamą. Właśnie pokazywała mu gdzie mógł jej szukać w razie potrzeby. Nie żeby zamierzał ją nachodzić, ale… może Toronto nie było aż takie duże, aby na siebie czystym przypadkiem nie wpadać, gdy będzie skądś wracać do domu.
— No pewnie — powiedział, odwracając się w kierunku psa, aby zagwizdać do niego przydługo, w przywoławczym sygnale. Pies jak tylko usłyszał dźwięk, podniósł łeb i od razu ruszył w kierunku Huntera. Przybiegł i ustawił się z wywalonym językiem przy jednej z jego nóg, wlepiając spojrzenie w chłopaka. — Idź się ładnie pożegnaj — rzucił, wskazując ręką w stronę dziewczyny, tym samym dając psu pozwolenie na podejście do niej.
Hati z merdającym ogonem podszedł ucieszony do swojej ulubionej koleżanki, wciskając mordę w jej nogi i ręce, bo on to się nie umiał żegnać inaczej. Znaczy umiał, ale z nią nie chciał. Przy niej zachowywał się jak niewychowane szczenię, które nie miało granic oraz swojej przestrzeni osobistej. Dla Huntera zawsze było to zaskakujące, ale z drugiej strony, całkiem rozumiał sympatię Hatiego do łyżwiarki, bo sam miał podobną.
— Miło było cię znowu zobaczyć — powiedział, nie spuszczając z niej swojego spojrzenia. Tego łagodnego, ale wypełnionego czymś jeszcze. Czymś nienazwanym, ale co pokazywało się tylko przy niej.
Gwizdnął raz jeszcze na psa, przywołując go do siebie i ruszył w przeciwnym kierunku.
Brawo, Hunter. Jedna szansa na milion, a ty nie zrobiłeś nic.
Wsadził ręce do kieszeni, ale zatrzymał się zaledwie po dwóch krokach.
— Soojin — rzucił głośniej, aby na pewno go usłyszała. — Nie jestem tu dlatego, że szukam rozrywki — zaczął, odwracając głowę przez ramię, co by na nią spojrzeć. — Przyjechałem dla ciebie. Po ciebie. — Czuł jak ton jego głosu staje się cięższy niż normalnie, co znaczyło jedynie to, jak poważny w tym momencie był. Dostał okazję i wiedział, że jakby wrócił do domu, nie mówiąc chociaż ułamka tego, co powinien, to przeklinałby samego siebie.
A i tak przecież nie miał już nic do stracenia.
— Wiem, że zjebałem, może nawet za bardzo, aby to odkręcić. I nie będę ci mówić, że zasługuję na drugą szansę, bo może nie zasługuję. Ale i tak cię chcę — przyznał, nie spuszczając z niej swojego twardego, zdeterminowanego spojrzenia. — Zrobię wszystko aby to naprawić i cię odzyskać, bo wolę dostać sto razy po mordzie od ciebie, niż raz od losu za to, że nic nie zrobiłem. — Już oberwał za swój błąd i dalej odczuwał ten cios. Skoro więc już ją spotkał, cudem, ponownie, to zamierzał się zreperować i walczyć nawet z Dżjuzeppe, niż poddać się bez walki. — Niezależnie od tego, ile czasu to zajmie — dodał, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny, łobuzerski sposób, który nie zwiastował nic dobrego. Hunter był uparty i wytrwały, ale tego mogła zasmakować już w Korei, kiedy mimo zakazów, obostrzeń i wielkiego ryzyka, i tak znajdował sposób, aby się z nią spotkać. Jak nie w szatni na lodowisku, to w jej pokoju, włamując się do domu przez okno.
Raina Bouchard
-
No matter what they were now, there’d always be someone to come running when needed. It wasn’t certain if this was a new beginning or just a stolen night, only that being apart suddenly felt impossible.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Obserwowała jak owczarek leci pędem do Huntera na jego zawołanie. A kiedy pies został odesłany do niej, wyciągnęła – choć z niewielkim zawahaniem – powoli obie dłonie do niego, aby w końcu wpleść palce w szczecinę na jego czaszce i karku, mierzwiąc ją jak za starych, dobrych czasów. Na pewno Hati pamiętał te głaski, bo nikt nie głaskał go tak, jak Suczin. Nie mówiąc już o tym, że ona zawsze miała czas i chęci, aby go pogłaskać, bo Hunter to przecież był zły i okropny i go nigdy nie głaskał.
Gdyby pies miał głos, to pewnie coś takiego by powiedział.
Puszczając smutną muzykę w tle.
Chociaż to mu było niepotrzebne – ten sam przekaz dawał, kiedy tylko przychodził i wlepiał w nią swoje, jakże stęsknione za jakimkolwiek dotykiem, spojrzenie.
Oderwała wzrok od zwierzęcia, nie przestając jeszcze przez chwilę go głaskać, by spojrzeć na Huntera. Typowy złodziej – ukradł jej kwestię, którą układała sobie w głowie od dłuższego czasu, ale której nie potrafiła wypowiedzieć, bo dokładnie takie zdanie kończyło spotkanie.
A ona nie potrafiła. Chociaż wszystko, może poza sercem, krzyczało w niej, że powinna była zrobić to już dawno temu.
Hunter zrobił to za nią.
Jak na znak ukrócił wszystko, przywołał psa, kiedy Soojin chyba jeszcze nie była gotowa, aby go wypuścić. I nie chodziło w tym momencie o Hatiego. Zanim znalazła dobre słowa, których mogłaby użyć w ramach pożegnania, Hunter już się odwrócił i odchodził.
Ona nie ruszyła się z miejsca, wgapiając się w jego plecy. I sylwetkę, która miała się, najpewniej już nieodwołalnie, oddalić.
Była absolutnie rozdarta. Bo doskonale wiedziała, że to dobrze, że odchodził. Bo przecież przechodziła przez proces, długi i żmudny, który miał doprowadzić do odsunięcia go w odmęt pamięci i oderwanie jego osoby od jej serca w stopniu takim, który już nie będzie utrudniał jej funkcjonowania. Ale z drugiej strony jakaś jej część nie umiała tak po prostu zaakceptować tego, że się pojawił i teraz znowu miał odejść.
Dużo emocji, jak na tak krótki dystans, który przebył, zanim się zatrzymał i wypowiedział jej imię. To prawdziwe, które dla niej, w jego ustach, wciąż brzmiało bardziej domowo niż cokolwiek innego.
Słuchała go. Ale to, co jej mówił, rozdzierało ją od środka. Miała wrażenie, że te słowa bezlitośnie zdzierają ten plaster, który tak uporczywie starała się nakleić na własne serce. I na nowo, boleśnie, otwierają tę samą ranę na jej sercu, którą próbowała desperacko zasklepić przez ostatnie kilka miesięcy. Deklaracja, którą składał bolała, bo zwyczajnie się bała. Nie rozumiała co źle zrobiła, że zasłużyła sobie na ten brak szczerości z jego strony. A teraz była świadoma, że przez to, nie potrafiłaby mu tak po prostu zaufać.
I chociaż to, co mówił, brzmiało naprawdę dobrze. Pięknie. To budziło w niej mieszaninę skrajnych uczuć i nie miała pojęcia, które z nich było najsilniejsze. Ani co o tym wszystkim miała tak naprawdę myśleć.
Ani co odpowiedzieć.
A czasu na odpowiedź miała mało.
Bo czuła, jak w środku się sypie i chociaż na zewnątrz trzymała fason, to była tylko kwestia chwil zanim ta ciepła, grzeczna i uśmiechnięta delikatnie fasada się posypie. Musiała wiec wybrać szybko.
I wybrała.
— Będę trzymała kciuki za to, żeby udało ci się w nowej pracy.
Wybrała w zasadzie nic. Ani jedną ze skrajności, która nią targała. Ani drugą. Coś neutralnego, ale przy tym autentycznego. Coś, co też nie brzmiało jak głupia uprzejmość, bo nie brzmiało pusto. Ale coś, co nie zdradzało niczego. Ani, żeby nie próbował. Ani, żeby wręcz przeciwnie – próbował.
Po tych słowach odwróciła się, bo czuła, że to ten moment, w którym się rozpada. Psychicznie nie miała już siły, by zachowywać fason i nie zdradzać się z dramatu, który rozgrywał się w niej.
Oddaliła się do domu dość szybko, a jeszcze szybciej i gęsto, toczyły się po jej policzkach łzy.
e o t Hunter Jang
Gdyby pies miał głos, to pewnie coś takiego by powiedział.
Puszczając smutną muzykę w tle.
Chociaż to mu było niepotrzebne – ten sam przekaz dawał, kiedy tylko przychodził i wlepiał w nią swoje, jakże stęsknione za jakimkolwiek dotykiem, spojrzenie.
Oderwała wzrok od zwierzęcia, nie przestając jeszcze przez chwilę go głaskać, by spojrzeć na Huntera. Typowy złodziej – ukradł jej kwestię, którą układała sobie w głowie od dłuższego czasu, ale której nie potrafiła wypowiedzieć, bo dokładnie takie zdanie kończyło spotkanie.
A ona nie potrafiła. Chociaż wszystko, może poza sercem, krzyczało w niej, że powinna była zrobić to już dawno temu.
Hunter zrobił to za nią.
Jak na znak ukrócił wszystko, przywołał psa, kiedy Soojin chyba jeszcze nie była gotowa, aby go wypuścić. I nie chodziło w tym momencie o Hatiego. Zanim znalazła dobre słowa, których mogłaby użyć w ramach pożegnania, Hunter już się odwrócił i odchodził.
Ona nie ruszyła się z miejsca, wgapiając się w jego plecy. I sylwetkę, która miała się, najpewniej już nieodwołalnie, oddalić.
Była absolutnie rozdarta. Bo doskonale wiedziała, że to dobrze, że odchodził. Bo przecież przechodziła przez proces, długi i żmudny, który miał doprowadzić do odsunięcia go w odmęt pamięci i oderwanie jego osoby od jej serca w stopniu takim, który już nie będzie utrudniał jej funkcjonowania. Ale z drugiej strony jakaś jej część nie umiała tak po prostu zaakceptować tego, że się pojawił i teraz znowu miał odejść.
Dużo emocji, jak na tak krótki dystans, który przebył, zanim się zatrzymał i wypowiedział jej imię. To prawdziwe, które dla niej, w jego ustach, wciąż brzmiało bardziej domowo niż cokolwiek innego.
Słuchała go. Ale to, co jej mówił, rozdzierało ją od środka. Miała wrażenie, że te słowa bezlitośnie zdzierają ten plaster, który tak uporczywie starała się nakleić na własne serce. I na nowo, boleśnie, otwierają tę samą ranę na jej sercu, którą próbowała desperacko zasklepić przez ostatnie kilka miesięcy. Deklaracja, którą składał bolała, bo zwyczajnie się bała. Nie rozumiała co źle zrobiła, że zasłużyła sobie na ten brak szczerości z jego strony. A teraz była świadoma, że przez to, nie potrafiłaby mu tak po prostu zaufać.
I chociaż to, co mówił, brzmiało naprawdę dobrze. Pięknie. To budziło w niej mieszaninę skrajnych uczuć i nie miała pojęcia, które z nich było najsilniejsze. Ani co o tym wszystkim miała tak naprawdę myśleć.
Ani co odpowiedzieć.
A czasu na odpowiedź miała mało.
Bo czuła, jak w środku się sypie i chociaż na zewnątrz trzymała fason, to była tylko kwestia chwil zanim ta ciepła, grzeczna i uśmiechnięta delikatnie fasada się posypie. Musiała wiec wybrać szybko.
I wybrała.
— Będę trzymała kciuki za to, żeby udało ci się w nowej pracy.
Wybrała w zasadzie nic. Ani jedną ze skrajności, która nią targała. Ani drugą. Coś neutralnego, ale przy tym autentycznego. Coś, co też nie brzmiało jak głupia uprzejmość, bo nie brzmiało pusto. Ale coś, co nie zdradzało niczego. Ani, żeby nie próbował. Ani, żeby wręcz przeciwnie – próbował.
Po tych słowach odwróciła się, bo czuła, że to ten moment, w którym się rozpada. Psychicznie nie miała już siły, by zachowywać fason i nie zdradzać się z dramatu, który rozgrywał się w niej.
Oddaliła się do domu dość szybko, a jeszcze szybciej i gęsto, toczyły się po jej policzkach łzy.
e o t Hunter Jang