- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Choć Sam ochoczo zgodził się na taką formę współpracy z detektywką — ona szkicuje, on koloruje — to jego zapał nagle nieco zgasł. A to za sprawką cichego wyznania, jakim ich uraczył. Nie chciał wracać do sierocińca. Powiedział to jasno i wyraźnie. Powodów mogło być wiele, ale wystarczyło, że Miller i Swanson spojrzały na siebie i obie miały pewność, do czego to wszystko zmierzało.
Młody znów zamilkł. Wzruszył tylko ramionami, układając kredki w równym rzędzie.
— Nie — odparł po chwili, unosząc na nie smutne spojrzenie. — Nie chcę wracać, bo u was jest fajnie — wyjaśnił krótko.
Zaylee zastygła bezruchu. Ponownie wymieniła z narzeczoną szybkie spojrzenie. Samuel zaczął się przyzwyczajać. I może powinny to przewidzieć, że prędzej czy później tak się stanie. I zadziało się zdecydowanie prędzej, niż Miller zakładała. A co, jeśli to był błąd? Co, jeżeli niepotrzebnie zapraszały go do siebie ponownie i to tak na całe dwa dni? Za pierwszym razem obiecały mu wspólny seans Gwiezdnych Wojen, który wczoraj powinni dokończyć całą trójką i odstawić chłopca do domu dziecka. I chociaż dzięki jego obecności Zaylee na chwilę mogła zapomnieć o wydarzeniach sprzed tygodnia, to sprawy zaczynały się komplikować.
— Och, Sam — westchnęła i podeszła bliżej, żeby położyć mu rękę na ramieniu. — Jeśli chcesz, to za jakiś czas się odwiedzimy — zaproponowała, bo ta opcja wydała się bardziej sensowna i zamiast sprowadzać go do ich domu, spotkają się po prostu w sierocińcu. Nie chciała, aby dziewięciolatek znowu przez to przechodził. — Pogramy w piłkę albo pójdziemy na lody i...
— Ale ja chciałbym zostawać u was — Samuel pospiesznie wszedł jej w słowo. — Dlaczego nie mogę zostać? — odwrócił wzrok od Miller i utkwił spojrzenie w Evinie. — Nie lubicie mnie?
Zaylee przymknęła oczy. Cholera jasna. Czy on naprawdę musiał zadawać takie trudne pytania, na które nie było tylko jednej słusznej odpowiedzi?
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie mogła winić Zaylee, której pomysłem był ten wspólny weekend. Chciała po prostu dać Samuelowi po prostu dwa fajne dni po tym wszystkim, co przeżył. Tylko, że czasami dobre intencje zbierały nieoczekiwane żniwo i właśnie tak działo się w tym momencie.
Odłożyła na chwilę kredkę, którą trzymała w palcach i sięgnęła ręką do dłoni, którą Miller ułożyła jej na ramieniu. Potrzebowała tego krótkiego kontaktu po to, aby znaleźć jakiś punkt zaczepienia i móc pomyśleć klarowniej. Potrzebowała jakiś konkretnych i przemyślanych słów, które mogłaby skierować do chłopca.
- Sammy... Nie myśl tak. Lubimy cię, naprawdę - zapewniła dziewięciolatka, nie wiedząc jak dokładnie złamać mu serce we względnie humanitarny sposób. - Po prostu pewne sprawy dorosłych są dosyć skomplikowane. Zwłaszcza, gdy chodzi o posiadanie dzieci.
Naprawdę nie sądziła, że będzie musiała to tłumaczyć, ale chyba nadszedł na to odpowiedni moment, żeby nieco rozjaśnić młodemu jak wyglądało dokładnie ich życie.
- Nie chciałyśmy z Zaylee mieć dzieci, bo bardzo dużo pracujemy. Mamy bardzo mało czasu dla siebie i nie chcemy unieszczęśliwiać innych przez to, że musieliby siedzieć samotnie w domu, czekając na to kiedy wrócimy - zaczęła swobodnie, mając nadzieję, że w jakiś sposób dorosłe argumenty w końcu trafią do Samuela. - Wychodzimy z domu w różnych godzinach, często kiedy jeszcze inni nie wstali z łóżek, wracamy też często długo po tym jak wszyscy inni śpią. Teraz mamy nieco czasu przez to, że Zaylee była w szpitalu i rozwiązałyśmy sprawę tego złego pana...
Nie miała pojęcia, co jeszcze powinna dodać, aby zabrzmiało to wiarygodnie i miało szansę na przekonanie Samuela, że nie mogły go ot tak przygarnąć do siebie. Od początku nie chciały dzieci, a potem... Wyczuwała, że były momenty z Samem, gdy obie w to wątpiły. Miały do czynienia z dziewięciolatkiem, który na dobrą sprawę mógłby się sobą zająć w wieku kwestiach, ale wciąż potrzebował ciągłej opieki oraz zaangażowania dorosłych. Nie mogły go przygarnąć jak kolejnego kota, licząc na to, że wystarczą mu dwa wyjścia z domu na dobę, a kiedy zgłodnieje to sam się naje z miski i znajdzie sobie zajęcie, aby nie dokuczała mu samotność. Mówiły o małym człowieku.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
— Ale mnie to nie przeszkadza! — zastrzegł natychmiast. — Czekałbym na was tutaj, odrabiał lekcje i mógłbym nawet nauczyć się robić obiady, żebyście mogły zjeść, jak wrócicie z pracy. No i Elvira i Rad dotrzymywaliby mi towarzystwa — wskazał ręką na dwa wylegujące się na kuchenny parapecie koty. — I nawet starałbym się nie przekręcać tak słów, obiecuję! — przycisnął małą dłoń w miejsce, gdzie znajdowało się serce i Zaylee poczuła, jak jej własne zaczyna pękać wpół.
Czy on naprawdę myślał, że to o to chodzi? Że nie mogłaby go nie chcieć, bo nie potrafi wypowiadać poprawnie niektórych wyrazów?
— Ej ej, Sam — przerwała mu szybko, żeby naprostować tę niedorzeczność. Podeszła do niego i ujęła piegowatą buzię w obie dłonie. — Nie obchodzi mnie to, że czasami się pomylisz — powiedziała stanowczo, patrząc mu prosto w te smutne, niebieskie ślepia. — Poprawiam cię, bo się o ciebie troszczę, ale to nie jest powód, dla którego zdecydowałyśmy się nie mieć dzieci. Evina już ci to tłumaczyła. Mamy takie zawody, które są bardzo wymagające i nie mogłybyśmy poświęcić ci tyle czasu, ile byśmy chciały. I wiem, że jesteś odpowiedzialny i super sobie radzisz, ale masz tylko dziewięć lat i chłopiec w twoim wieku po prostu nie może zostawać sam w domu na całe dnie — powiedziała spokojnie, ale Samuel osunął się i zerwał z krzesła.
— Kłamiesz! — wykrzyczał, zaciskając szczękę, żeby się nie rozpłakać, chociaż oczy podeszły mu już łzami. — I ty też! — wskazał palcem na Swanson. — Nie chcecie mnie i nawet nie umiecie się do tego przyznać! — stwierdził z żalem, po czym wybiegł z kuchni.
Zaylee czuła, jak w jej gardle rośnie twarda kula, która nie pozwalała jej wydobyć z siebie żadnego słowa. Zacisnęła palce na krawędzi stołu i westchnęła cicho.
— Dlaczego to jest takie trudne? — spojrzała na narzeczoną, szukając w jego twarzy podpowiedzi, jak powinny teraz zareagować. Musiały za nim pójść. Zdecydowanie. Tylko, co jeszcze powiedzieć, żeby uwierzył im, że tu wcale nie chodziło o niego?
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Przygryzła mocno dolną wargę. Sama czuła również jak łamie jej się serce na dźwięk głosu dziewięciolatka. Mimowolnie zacisnęła mocniej palce na dłoni narzeczonej. Powinny wszystko dużo wcześniej i lepiej przemyśleć. Może wtedy uniknęłyby takiej sytuacji.
Tymczasem miały przed sobą dziewięciolatka, który desperacko pragnął posiadać zwyczajny dom, którego namiastkę dały mu w ten cholerny weekend. Niepotrzebnie to robiły. Nie powinny w ogóle mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu poza przesłuchaniem w domu dziecka. Sam znajdował się w trudnej sytuacji, a one jeszcze dodatkowo mu dołożyły swoich dramatów.
- Wiem, że byś się starał, ale tak nie może być... Zasługujesz na rodzinę, która będzie mogła o ciebie odpowiednio dbać. Będzie cię kochała i będzie przy tobie zawsze, gdy będziesz tego potrzebował - odpowiedziała, starając się przekonać dziewięciolatka o tym, że to wcale nie było takie proste.
Jasne. Może i faktycznie byłby w stanie zatroszczyć się o siebie w pewnym stopniu. Może odgrzać jedzenie, posprzątać i odrobić lekcje, ale poza tym potrzebował kontaktu z dorosłymi. Takimi, którzy zwracaliby na niego należytą uwagę.
Evina już była matką. Nie chciała powtarzać błędów przeszłości z Samem. Nie chciała, aby w przyszłości on także żałował tego, że był przez nią wychowywany. Nie chciała go zepsuć jeśli miał tylko szansę na to, aby tak jak Finn trafić do kochającego domu, gdzie ktoś mógłby poświęcić mu cały swój czas.
Ten oskarżycielski ton sprawiał, że czuła jeszcze bardziej doskwierający ból w klatce piersiowej. Nie była chwilowo w stanie spojrzeć na Samuela i zapewnić go o tym, że to wszystko nieprawda. Dała mu odejść, aby chociaż trochę ochłonął z emocji. Słyszała stukot jego stóp na stopniach, które prowadziły na piętro. Najpewniej zamknął się w pokoju, który dla niego przygotowały.
Swanson odetchnęła głęboko. Czuła się tym wszystkim przytłoczona. Oparła łokcie o blat stołu i przeciągnąwszy dłońmi po twarzy w końcu oparła czoło o splecione ze sobą palce, musząc samej poukładać to sobie wszystko w głowie.
- Nie powinnyśmy tego robić... Dajmy mu chwilę - powiedziała jeszcze cicho, czując, że w każdej chwili głos może ją zawieść. - Zaylee... Czy my naprawdę nie szukamy wymówek?
Nie miała już sama pojęcia. Może faktycznie same też tego wszystkiego chciały i po prostu próbowały sobie wmówić, że przyszłość, w której w ich życiu było obecne też dziecko była po prostu niemożliwa.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Serce Miller miękło, gdy patrzyła, jak Sam cieszy się z drobiazgów i jak łapczywie chłonie każdą oznakę ciepła. Ale zaraz potem wracały wątpliwości. Bo tak, chciałaby mu dać dom. Ale w tym samym czasie wiedziała, że ich dom zbyt często był pusty.
Opuściła rękę i spojrzała na narzeczoną. Dla niej to nie były wymówki. Dla niej to była rzeczywistość. Ona — koronerka wciąż otoczona śmiercią, wciągana w sprawy, które rozciągały się na długie noce. Swanson — śledcza, zawsze gdzieś na granicy ryzyka, odbierająca telefony o trzeciej nad ranem, żeby wyjechać na akcję.
— Evina — Zaylee ścisnęła dłonie tak mocno, że aż zbielały jej kostki. — Spójrz tylko na nas. Jak możemy dać mu poczucie bezpieczeństwa, jeśli same nigdy nie mamy go na własność? Co, jeśli któraś z nas któregoś dnia po prostu nie wróci? — zapytała, nawiązując do sytuacji sprzed tygodnia. Miller prawie zginęła. Nie chciała, żeby Sam musiał się z tym mierzyć. Żeby w którymś momencie znów stał się sierotą. — On powinien trafić do rodziny, która zagwarantuje mu wszystko, co najlepsze. A co my możemy mu dać? Ściągnie z łóżka w środku nocy i zabieranie go na komisariat, bo nie będziemy miały go z kim zostawić? — jej głos zadrżał, ale szybko przywołała się do porządku kręceniem głowy. — Sam nie potrzebuje bohaterek, które wiecznie balansują na granicy. Potrzebuje kogoś, kto będzie rano pakował mu śniadanie do szkoły, kto będzie czekał na niego po lekcjach i czytał bajki na dobranoc, zamiast raportów z kolejnej sprawy.
Zamilkła na moment, próbując złapać oddech, który wciąż uciekał. Bała się, że jeśli powie więcej, to zabrzmi jak wyrok. Ale to musiało wybrzmieć.
— Nie chcę, żeby czuł się taki jak my — powiedziała cicho. — Niepewny, przestraszony, targany przez wszystko, co dzieje się dookoła. Chcę, żeby miał spokój, żeby mógł po prostu być dzieckiem. A my nie możemy mu tego dać — Zaylee odchyliła głowę, wciągając powietrze przez nos i czując, jak jej każda część ciała protestuje przeciwko decyzjom, które muszą podjąć. Nie mogły mu tego zrobić.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Miały pewne ustalenia. Nie wyobrażały sobie wcześniej tego, aby ktokolwiek inny miał przebywać w ich przestrzeni. Od początku wiedziały, że nie chcą mieć dzieci. Zaylee zapewniała ją o tym w przeszłości, a Swanson to odpowiadało. Miała już odchowaną dwójkę własnych latorośli i nie chciała decydować się na powtórne macierzyństwo w tak późnym wieku. Przynajmniej czuła się pewniej, że wiążąc się z nią koronerka nie musiała rezygnować z marzeń o zostaniu matką.
Tylko te postanowienia od jakiegoś czasu zaczynały pękać. Wszystko za sprawą Sama, który wydawał się do nich idealnie pasować. W jakoś sposób dopełniał ich drobną rodzinę i potrafił wnieść w ich życie odrobinę radości. Chłopiec pragnął ciepła, które mogliby mu zapewnić prawdziwi rodzice, a one nieświadomie dawały mu taką namiastkę, która jedynie rodziła płonne nadzieje, że to wszystko może być czymś więcej niż tylko jednym miłym weekendem.
- Pamiętasz, co mówiłaś mi kiedyś jak miałam pewne obawy związane z różnicą naszego wieku? - zapytała niespodziewanie, podnosząc się z krzesła tylko po to, aby obrócić się przodem do narzeczonej i przysiąść na blacie, który wciąż był zawalony przyborami do rysowania. - Powiedziałaś mi wtedy to, że każdy może umrzeć w dowolnym momencie na milion różnych sposobów.
Uniosła jeszcze szybko dłoń, aby przerwać narzeczonej ewentualne obiekcje, które mogłaby wygłosić. Wiedziała, że zaraz mogła powiedzieć, że przecież to nie było to samo, bo nie chodziło o samo ryzyko, ale o stabilność, której potrzebowało dziecko, ale chciała jeszcze dokończyć swoją myśl nim pozwoli koronerce ponownie się odezwać.
- Według twojej logiki możemy nie wrócić jednego dnia z pracy, bo coś nam się stanie, ale równie dobrze jakiś inny rodzic nie wróci do domu, bo wjedzie w niego pijany kierowca. Wypadki się zdarzają i tak dalej... - dorzuciła i wzięła kolejny drżący oddech, zaciskając mocno palce na blacie stołu.
Nienawidziła faktu, że musiały przeprowadzić teraz tę rozmowę ze sobą. Powinny zdobyć się na to już dużo wcześniej, a nie dyskutować w momencie, gdy Sam zamknął się w pokoju na górze, przekonany o tym, że tak naprawdę jest niechcianym dzieckiem.
- Wiem... Pracujemy za dużo. W zbyt nieregularnych godzinach. Musiałybyśmy mieć jakąś opiekunkę, która byłaby w stanie przybyć na każde nasze skinienie albo obarczać tym rodzinę... Bo trudno byłoby nam ograniczyć pracę - przyznała szczerze, bo obie należały do skończonych pracoholiczek. - Czuję jednak, że gdybyśmy tego naprawdę chciały to... Pewnie znalazłybyśmy wyjście.
Przez chwilę przyglądała się narzeczonej nim powoli odepchnęła się od stołu, aby położyć dłoń na jej ramieniu i przeciągnąć po nim w uspokajającej manierze. Sama czuła się jakby była na skraju płaczu z bezsilności, ale wciąż musiały się rozmówić.
- Zaylee... Powiedz tylko szczerze: chciałabyś, żeby był z nami? - zapytała wprost, bo czuła, że muszą chyba nareszcie postawić sprawę jasno i wyznać, co naprawdę je przytłaczało.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Oczami wyobraźni widziała całą ich trójkę za kilka lat. Kiedy Samuel dorastałby trochę szybciej, niż by tego chciały. Nagle pojawiłyby się w korytarzu większe buty i głos, który czasem załamywałby mu się w połowie zdania, sprawiając, że wyglądałby na zirytowanego samym sobą. Wciąż miałby piegi i tę samą rozwichrzoną fryzurę, której nie sposób okiełznać. Już nie prosiłby o naleśniki, tylko stałby przy kuchence, trochę nieporadnie, trochę z dumą, mieszając ciasto i twierdząc, że "na youtubie pokazywali łatwiejszy sposób". Dalej zostawiałby skarpetki tam, gdzie mu spadły, ale doszłyby do tego słuchawki plączące się w przedpokoju i notatki z chemii porozkładane po całym stole. Nadal lubiłby rysować, choć smoki powoli ustąpiły miejsca szkicom map i dziwnym diagramom, które tłumaczył tak, jakby świat naprawdę zależał od tego, czy ktoś zrozumie różnicę między meteorytem a meteoroidem. Wieczorami siadałby z nimi w salonie, już nie po to, żeby rysować, ale żeby dyskutować. O tym, czy można wierzyć w Boga i w Wielki Wybuch jednocześnie. I że koledzy potrafią być denerwujący, bo ciągle pytają, jak to jest mieć dwie mamy. A przecież to zwyczajne, bo po prostu Evina ma w kubku herbatę, Zaylee kawę i czasem kłócą się o pilota. To wszystko.
Przekręciła oczami, bo wszystko to, co mówiła Swanson, było jej własnymi słowami. To ona powiedziała, że ludzie umierali w każdym wieku. I to prawda. Tylko ich życie usłane było wzmożonym ryzykiem. Były narażone na niebezpieczeństwo o wiele bardziej, niż zwyczajni ludzie. Igrały z losem, często na własne życzenie, ale to, czego Miller doświadczyła tydzień temu, jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że dziecko w ich świecie to nie jest dobry pomysł. Wciągnęłyby je jedynie w pasmo niekończących się dramatów.
Tylko Zaylee nie potrafiła już dłużej ukrywać, że obecność Sama nie wywierała na niej wrażenia i że ten dziewięciolatek zostawił w jej sercu ślad, którego nie dało się zatrzeć.
— Ciągle mówimy o mnie — odezwała się w końcu, obejmując narzeczoną w pasie. — Czy ja bym tego chciała. A ty? Czego ty chcesz, Swanson? Bo jeśli patrzysz na wszystko wyłącznie przez pryzmat tego, że to ja chciałabym, żeby Sam z nami został, to nie ma to najmniejszego sensu — powiedziała spokojnie, nie odrywając spojrzenia od jej oczu. — Nie wiem, czy potrafię znaleźć w sobie to coś, co inni nazywają instynktem macierzyńskim. Ty z kolei masz własne dzieciaki, dawno już odchowane. Obie chcemy dla niego dobrze. Ale to może po prostu nie wystarczyć — westchnęła cicho, bo ta rozmowa była trudna, ale musiały ją w końcu odbyć. Na górze miały rozżalonego dziewięciolatka, który myślał, że jest niechciany i Zaylee nie wiedziała, jak mu przekazać, że był w ogromnym błędzie.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Teraz to nie było tylko gdybanie. Głupie wizje alternatywnej przyszłości snute nad jeziorem w czasie urlopu, gdzie mogły spacerować za rękę po pobliskim lasku i kąpać się nago w świetle księżyca. Musiały się nad tym na poważnie zastanowić. Chodziło w końcu o przyszłość realnego dziecka, które zdążyły polubić i które właśnie znajdowało się na piętrze ich domu.
Nie miały pojęcia jak to wszystko mogłoby wyglądać. Wydarzyć mogłoby się wydarzyć dosłownie wszystko. Na pewno mieli przed sobą zarówno piękne chwile jak i te gorsze. Wzloty i upadki. Na tym właśnie polegało życie. Poza wspólnymi wieczorami wypełnionymi śmiechem i ciepłymi rodzinnymi momentami będą także te mniej przyjemne. Te noce, gdy będą umierały ze strachu, gdzie się podziewa, gdy nie odbiera telefonów. Jego pijane powroty do domu. Trawka znaleziona w kieszeni bluzy podczas prania. Miały to wszystko przed sobą, ale czy było warto? Na pewno chciały bawić się w to wszystko i zaakceptować nie tylko radości, ale i te trudne momenty, gdy nie będą wiedziały jak postąpić właściwie i nie zrazić go do siebie?
Zapewne to wszystko było nie fair, że wykorzystywała tak słowa Zaylee przeciwko niej samej. Owszem, ich praca była obarczona wyższym ryzykiem, ale jakoś wcześniej to w ogóle nie przeszkadzało. Choć oczywiście sytuacja uległa zmianie.
Westchnęła z pewną ulgą, gdy tylko poczuł ramiona koronerki w swoim pasie. Ułożyła dłoń na jej karku, chcąc przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie, ale nie był to moment na to, aby mogła zatracić się w jej obecności. Musiały wpierw się rozmówić.
- Zaylee... - mruknęła, starając się odnaleźć odpowiednie słowa, których mogłaby użyć. - Chciałabym tego, co ty... I... Chyba obie czujemy się jakby wszystko było na swoim miejscu, gdy Sam jest z nami.
Miała mętlik w głowie. Nie miała pojęcia jak właściwie powinna ubrać w słowa to wszystko, co się kołatało w jej wnętrzu. Przez jakiś czas nie miała ochoty na nic innego niż tylko zatopić się w ramionach narzeczonej i zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół.
- Widzę jaka przy nim jesteś. Masz w sobie to coś, Zaylee. Może nie zawsze tak będzie, ale nikt nie może przebywać w jednym trybie przez cały czas. Będziemy zawalać niektóre sprawy, ale umiesz się z nim obchodzić - zapewniła ją jeszcze, opierając głowę o jej ramię. - Pytanie tylko czy zależy nam na tym na tyle, aby się należycie postarać...
Musiały w końcu porozmawiać o tym na poważnie. Dopiero wtedy będą mogły podążyć za Samem na piętro, bo będą już wiedziały jak z nim porozmawiać i co właściwie powiedzieć. W końcu nie był niechciany. Bardziej chodziło o to, że nie były pewne tego czy na pewno sprawdziłyby się na dłuższą metę jako matki. Z drugiej strony proces adopcyjny zajmował sporo czasu...
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Wypuściła głośno powietrze z ust i przeczesała palcami włosy. To za bardzo ją przytłaczało. I chociaż rozum podpowiadał, że Samowi byłoby lepiej w innym miejscu, to jej serce rwało się do niego. To dzięki jego obecności mogły na chwilę zapomnieć o wydarzeniach z poprzedniego tygodnia i przez chwilę znów poczuć się normalnie. No i chyba Zaylee nic nie rozczulało tak, jak widok dziewięciolatka, który wtulał się w ramię Eviny, kompletnie zafiksowany jej opowieściami. Dla takich momentów warto było zaryzykować.
— Nie wiem, co mam z tym zrobić — powiedziała cicho. — Ostatnio czułam się tak, jak nie wiedziałyśmy, na czym stoimy — uśmiechnęła się słabo, wspominając te wszystkie podchody, zanim zdecydowały się być razem tak na poważnie, bez żadnej ściemy.
Tylko to były dwie zupełnie inne decyzje. Z dzieckiem nie można było się rozstać, kiedy coś pójdzie nie tak. To nie był też towar, który można zwrócić, bo obsługa okazała się zbyt skomplikowana. To wszystko musiało być przemyślane, co do ostatniego, nawet najmniejszego szczegółu. Nie wystarczało, że po prostu pokochają Samuela, musiały zadbać o jego przyszłość, edukację i zdrowie. To wszystko wydawało się banalne, ale w rzeczywistości wymagało ogromne zaangażowania.
— Chciałabym, żeby był szczęśliwy — ponownie podniosła spojrzenie na Evinę. — Nie jestem pewna, czy nasz pracoholizm nie sprawi, że będzie na odwrót. I że przez to nie poczuje się, że wcale się nim nie interesujemy, bo ciągle nas nie ma. Tak, wiem, możemy postarać się ograniczyć pracę, ale dobrze wiesz, że to tak nie działa — pokręciła głową, bo nawet jeśli ograniczyłyby przesiadywanie na komisariacie do minimum, to i tak wiązało się do z późnymi powrotami do domu w chwilach, kiedy Młody już dawno będzie spał. — A poza tym, czy z naszym trybem życia ktokolwiek zgodzi się na to, żebyśmy go adoptowały? — dodała jeszcze bez przekonania. Zanim dopełniłyby wszelkich formalności, to sąd rodzinny, kurator i sierociniec prześwietlą je na wskroś, wyciągając na wierzch wszystkie brudy.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Prawda była też taka, że z każdym kolejnym dniem szansa na to, że Samuel zostanie adoptowany malała. Większość decydowała się na adopcję małych dzieci, bo łatwo można było je wychować po swojemu. Dodatkowo w przyszłości mogły nie pamiętać w ogóle czegokolwiek poza kochającą rodziną. Tutaj z kolei mówiły o dziewięciolatku, który doskonale świadom był swojej przeszłości i coraz bardziej zbliżał się do trudnego wieku, który mógł objawiać się u niego na wiele różnych sposobów. Wielu nie było gotowym na podjęcie takiego ryzyka.
To nie była prosta rozmowa, ale na pewno niezwykle potrzebna. Nareszcie Evina czuła, że narzeczona była z nią szczera w kwestii tego jakie uczucia właściwie wywoływał w niej kręcący się po domu dziewięciolatek. W końcu już od dawna podejrzewała, że Miller nie była do końca obojętna, gdy chodziło o to, że nie budzi się w niej cokolwiek, co mogłoby chociaż przypominać instynkt macierzyński.
- Teraz jest inaczej. Wtedy miałyśmy to na własne życzenie - stwierdziła, odsuwając się na niewielką odległość, aby móc spojrzeć na narzeczoną bez żadnych przeszkód. - Byłyśmy uparte i nie chciałyśmy się przyznać do tego, co czujemy... Teraz rozmawiamy otwarcie o tym, co się dzieje.
To była tylko jedna subtelna różnica, a jednak miała spore znaczenie. Swanson nie miała tak naprawdę pojęcia, co właściwie teraz wyprawiają. Nie była pewna jaka decyzja byłaby poprawna ani czy nie byłaby zbyt pochopna. Pocieszała się jednak tym, że adopcja była długim procesem i na pewno dałaby im czas na to, aby w jakiś sposób dostosowały się do pewnych wymogów, aby stworzyć kochający dom dla Sama... Lub też pozwoliła im uświadomić sobie, że tak naprawdę popełniają błąd. Być może chłopiec też potrzebował tego, aby zobaczyć jak to przebiega i czy na pewno chciałby dla siebie takiego życia.
- Cholera... Naprawdę to rozważamy, co? - rzuciła z pewnym niedowierzaniem, przeczesując palcami włosy, czując, że musi czymś zająć dłonie. - Może właśnie tego potrzebujemy? Tego całego procesu... Mamy wątpliwości. Może musimy po prostu usłyszeć od osoby trzeciej, że to poroniony pomysł i się do tego nie nadajemy lub dostać zieloną kartkę. Same najwyraźniej nie potrafimy tego dostatecznie dobrze ocenić.
Brakowało im dystansu. Nie miały pojęcia, co robić, a specjaliści od procedur adopcyjnych mogliby im wskazać odpowiedni kierunek oraz pokazać, co właściwie powinny zrobić, aby ich życie było dostosowane pod przyjęcie kolejnej osoby pod dach wspólnie urządzonego domu.
Wszystko teraz sprowadzało się do tego czy na pewno chciały spróbować. Jeśli myślały o tym na poważnie to pewnie byłyby w stanie pójść na jakieś ustępstwa i stworzyć odpowiednie warunki na to, aby podjąć się świadomego macierzyństwa...
Miały czas. Nic w tej sprawie nie zadzieje się z dnia na dzień. To z pewnością była pocieszająca myśl, bo dawała im jeszcze nieco czasu na przemyślenia oraz przekonanie się czy na pewno nie popełniały błędu. Może to właśnie była najlepsza metoda: spróbować, a potem wyciągać z tego wnioski zamiast poddawać się od razu przed przystąpieniem do czegokolwiek.
zaylee miller

 
				