Wcisnęła się w dres, niedbale związała włosy i zeszła na dół, zwabiona przez słodkie zapachy i ciche śmiechy. Zanim jednak weszła do kuchni, podparła się ramieniem o futrynę, przyglądając się, Swanson przygotowuje śniadanie, a Samuel robi za jej dzielnego pomocnika. Miał nawet przewiązany fartuch, żeby się za bardzo się nie pobrudzić, chociaż i tak w jego piegowatej buzi widniały ślady mąki.
— A co wy to wyprawiacie? — odezwała się w końcu, wchodząc w głąb pomieszczenia. Zmierzwiła Młodemu włosy, po czym podeszła do narzeczonej, żeby odciągnąć ją pocałunkiem od tych wszystkich kuchennych czynności.
— Robimy naleśniki! — oznajmił dumnie chłopiec. — Mieszałem ciasto i kroiłem owoce — najpierw wskazał ręką na miskę, którą Evina trzymała w dłoniach, a potem na deskę, na której leżały krzywo poprzekrawane śliwki, winogrono i truskawki z marketu, bo sezon na letnie owoce już się skończył.
— Wow, jestem pod wrażeniem — Zaylee pokiwała z aprobatą głową, chociaż w środku aż ją skręcała na widok tych sponiewieranych owoców. Oczywiście tłumaczyła sobie, że przecież kroił je dziewięcioletni dzieciak i że nigdy się nie nauczy, jak nie będzie próbował, ale z racji, że na co dzień posługiwała się skalpelem, nie mogła powstrzymać się od oceniającego spojrzenia. — Ale pogoda — mruknęła w usta narzeczonej; za było szaroburo, a ulewa przekreślała wizję spędzenia czasu na dworze. Dobrze, że przynajmniej wczoraj mogli złapać trochę słońca. — Masz jakiś pomysł? — zapytała, opierając głowę o ramię Eviny. Oczywiście miała tutaj na myśli, jak i czym zająć chłopca, który był już znudzony graniem w planszówki i układaniem puzzli. Musiały znaleźć jakieś inne zajęcie. Oczywiście najłatwiej byłoby posadzić go przed telewizorem albo zainstalować jakieś gierki na telefonie, ale przecież nie mogły iść na taką łatwiznę.
Evina J. Swanson

 
				
 
									 
				
