36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Obserwował ją czujnie, podczas gdy żaden z mięśni na jego twarzy nie drgnął. Nawet wtedy, gdy zaczęła w niego rzucać pierwszymi oskarżeniami. Stał tam, niewzruszony, pozwalając jej mówić, nawet kiedy już dawno uznał, że powinien ją był uciszyć. Bo powtarzała coś, co momentami było blisko prawdy, ale nie było nią.
  Chłodno analizował to, w jaki sposób mówiła i w jaki sposób układało się jej ciało. Próbując temu wszystkiemu przypisać adekwatną emocję, która mogłaby być odpowiedzialna za jej zachowanie. Czy ją faktycznie dopasował? Cóż – bardzo rzadko, w małym tylko promilu, się mylił.
  Ale w pewnym momencie uznał, że to, co widział, wystarczy.
  Głośny huk przeciął zgęstniałe powietrze między nimi, a tuż po nim świst, tuż koło ucha kobiety, i finalnie trzask, tuż za nią. Stary regał skrzypnął przeraźliwie, kiedy jeden z pocisków broni palnej werżnął się w jego konstrukcję.
  Strzelił w pełnie świadomie, wymierzył w pełni świadomie – tuż obok niej. By kula o kilka tyko centymetrów rozminęła się z jej głową. Ręka mu nawet nie drgnęła przy odrzucie i nawet teraz, po strzale, który był tym ostrzegawczym, nie zmienił układu swojego ramienia. Lufa jego broni wciąż spoglądała złowieszczo w jej stronę.
  Chodziło o kontrolę i o przypomnienie rozkładu sił.
  — Przypominam ci, Navi, że to nie ty jesteś tu w pozycji, aby dyktować przebieg tej rozmowy. Miej może trochę oleju w głowie i jak raz posłuchaj własnego instynktu, bo nie gramy w filmie. To jest prawda, a ty wciąż trochę za swobodnie się czujesz. Czy może po prostu chodzi o to, że dalej, mimo wszystko, mi ufasz i wierzysz, że następnym razem nie chybię?
  Może to było to. Może dalej wierzyła, że mimo wycelowanej broni, on nigdy nie pociągnie za spust tak, aby kula sięgnęła jej ciała. Tyle tylko, że przecież do tego musiałby mieć jakieś uczucia, ale gdyby je miał, to nie byłby na tyle bezwzględny, by w ogóle do niej wymierzyć.
  Może nie wiedziała, że wiązały go zasady, takie które zaakceptował i takie, które sam poczynił i pod którymi się podpisał. Takie, których był w pełni świadom i przez istnienie których teraz czuł tę rozrywającą stratę, choć ona wciąż tutaj była. Realna, żywa, namacalna. A jednak – dla niego to tak, jakby już przepadła.
  — Kiedy się komuś ufa, Navi, nie przetrząsa się jego własności. Nie przeszukuje się biurka, w nadziei, że znajdzie się… właściwie co zamierzałaś znaleźć? Mówisz o zaufaniu, że nie pyta się o takie rzeczy. A ty nie spytałaś, a postanowiłaś sama, na własną rękę, szukać.
   A wystarczyło zapytać. Czy by powiedział jej prawdę? Prawdopodobnie nie całą. Powiedziałby jej tyle, ile musiałaby wiedzieć i ile uznałby, że jest w stanie zaspokoić jej ciekawość i uciszyć odruch.
  Tyle, ile musiałaby wiedzieć.
  — Stajesz się głupia i naiwna w momencie, w którym sądzisz, że wszystko zrozumiałaś, Navi. Jesteś inteligentna, to przyznam. Ale to jest materia, która znacznie cię przerasta. — Było to brutalnie prawdziwe. Były rzeczy, które sięgały poza ludzkie wyobrażenie, jeśli ktoś nie miał z tym styczności. Jeśli ktoś nigdy w tym nie był, a swoją wiedzę opierał tylko i wyłącznie na filmach. — Wydaje ci się, że całe to zdarzenie z Tajlandii było tylko głupią ustawką? Abym ja wypadł na bohatera i żebyś ty mi zaufała? Wybacz, Navi, ale mam znacznie ważniejsze rzeczy do roboty niż to. — Ton jego głosu zadrgał kontrolowanym, sardonicznym rozbawieniem przez ułamek sekundy. — Po co ja kazałbym cię uprowadzić razem z tymi kobietami, a potem wszystko zmieniał. I czy gdybym był to ja, a zmieniłbym zdanie, to czy nie wystarczyłoby jedno skinienie, żeby cię wypuścili? Nie wysłałbym swoich ludzi, zamiast samodzielnie pchać się pod nóż? Poza tym, nie widzę tu twoich papierów. A gdyby istniały, to po co miałbym chować tylko je, w obawie, że je znajdziesz, kiedy dookoła jest jeszcze cała szafa pełna trupów? — Dał jej tylko parę krótkich sekund na zastanowienie, ale nie dał możliwości odpowiedzi. — Bo ich nie ma. Nie ma i nie było. Nigdy. Bo nigdy nie kazałem ciebie uprowadzać i nigdy nikomu cię nie sprzedałem. To nie był mój ruch.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Zamarła, gdy huk rozdarł powietrze.

Świst tuż przy uchu uderzył w nią mocniej niż sam dźwięk, który jeszcze przez długie sekundy dudnił w głowie. Zapach prochu mieszał się z ciężkim, dusznym powietrzem, a serce, choć zabiło z opóźnieniem, biło teraz zbyt głośno i mocno. Miała wrażenie, że nawet on je słyszy. Oddech niekontrolowanie drżał, a ona czuła jak strach wypełnia każdą komórkę jej ciała. Jak całe, zbudowane przez ten długi czas zaufanie pęka nieodwracalnie.
Przez kilka sekund nawet się nie poruszyła, mając utkwione w nim swoje przerażone spojrzenie. Palce drżały, kiedy wciąż ściskała jedną kartkę, która nagle, w ułamku sekund, straciła sens. Zwykły kawałek papieru, z danymi, które nagle ważyły tyle co jej życie.
Bała się. Naprawdę się bała.
Tego, że jeśli się poruszy zbyt gwałtownie, to następnym razem już nie chybi.
Ale strach nie był jedynym, co w niej teraz kipiało. Złość. Poczucie zdrady. Obrzydzenie. I to bolesne, rozdzierające uczucie, że ktoś, komu pozwoliła być blisko, właśnie zniszczył coś, czego nawet nie potrafiła nazwać.
Nie odpowiedziała mu. Serce waliło jej w piersi tak mocno, że miała wrażenie, że zaraz się udławi. Każdy oddech był cięższy. Chociaż właśnie przekonała się, że jego życie to o wiele więcej niż firma, a on ma na rękach krew cholernie wielu ludzi, to wciąż tam stała z głupią nadzieją, że do niej nie strzeli. Teraz jednak nie była tego pewna, bo znalazła się w pokoju z kimś, kogo nie znała.
Teraz po prostu ją przerażał.
Nie wiedziała, kiedy jej dłonie zaczęły drżeć mocniej. Nie dlatego, że się bała, choć się bała cholernie, tylko dlatego, że z każdą jego kolejną sylabą pękało w niej coś, co próbowała utrzymać w całości.
Gdybym zapytała, tak jak mówisz, gdybym po prostu przyszła i zapytała, powiedziałbyś mi prawdę? Czy może tylko tyle, ile byłoby ci wygodnie? Tyle, żebym się zamknęła i przestała pytać? — Nie spuszczała z niego wzroku, choć każde spojrzenie w jego kierunku bolało bardziej niż wcześniejszy strach. — Jeśli miałabym ci wierzyć, to chciałabym wiedzieć, w którą wersję ciebie wierzę. Bo wygląda na to, że znałam tylko tę część, którą pozwoliłeś mi poznać. A reszta… — odwróciła wzrok na stos papierów, rozrzuconych wciąż po biurku. — Reszta to rzeczy, o których nigdy nie zamierzałeś mi powiedzieć. — Zamilkła na moment, wciąż czując na sobie jego chłodne spojrzenie. — Więc nie mów mi, że wystarczyło zapytać. Bo oboje wiemy, że i tak powiedziałbyś tylko tyle, ile byłoby ci na rękę — dodała. Nie było w niej już gniewu, tylko ten lodowaty, pusty smutek, który pojawia się wtedy, gdy człowiek uświadamia sobie, że nic, w co wierzył, nie było prawdą.
Trzymając odpowiedni dystans, słuchała jego kolejnych, bolesnych słów, ale na dobrą sprawę, nie wiedziała czy cokolwiek, co teraz mówi, było prawdą czy tylko kolejnym, świetnie utkanym kłamstwem. Nie mogła być niczego pewna, gdy chodziło o niego, nawet jeśli teraz nie miał powodu, aby ją okłamywać. Domyślała się, że nie opuści tego pokoju żywa. Nie po tym, co widziała i czego się dowiedziała. Widziała to w jego lodowatym spojrzeniu.
I wycelowanej w nią broni.
Navi nie odpowiedziała od razu. Przez dłuższą chwilę po prostu milczała, jakby jej własne myśli przestały nadążać za tym, co właśnie usłyszała. Czuła się, jakby coś twardego, jak lód, zsunęło się jej po wnętrznościach i je przytrzasnęło. Jego słowa zaczęły się układać w jej głowie. Każde jedno, jak element układanki, który do tej pory nie pasował, a teraz nagle zaczął wskakiwać na miejsce.
Jeśli to nie był jego rozkaz, jeśli naprawdę nie wiedział, to znaczyło, że ktoś inny to zrobił. Ktoś z jego ludzi. Ktoś, kto miał dostęp do wszystkiego. Ktoś, kto działał za jego plecami.
Zaczęła rozumieć, że cała ta historia, którą sobie złożyła w głowie, o nim, o tym, że ją wykorzystał, o jego grze, może nie do końca była prawdą. Przynajmniej w niektórych aspektach, ale to wcale nie sprawiało, że było jej lżej. Właśnie teraz zaczynała czuć coś o wiele gorszego.
To po co się wtedy pojawiłeś? Nie miałeś żadnego powodu, żeby się tam zjawić. Czemu więc po mnie przyszedłeś? — spytała, nie spuszczając z niego spojrzenia. Zrobiła krok do tyłu, ostrożny, bo wciąż nie wiedziała, czy mężczyzna przed nią nie zdecyduje się pociągnąć za spust. — Wiedziałeś, że tam będę. Wiedziałeś dokładnie, gdzie mnie znaleźć. — Jej spojrzenie nie było już tylko przerażone. Była w nim też bezradność pomieszana z próbą zrozumienia, z desperacją, żeby znaleźć sens w tym wszystkim. — Jeśli to nie był twój ruch, to czyj był? — spytała, zaciskając dłonie, by ukryć drżenie palców.
I dlaczego miałby ryzykować własne życie, żeby odzyskać kogoś, kto w jego świecie był przecież tylko jedną z wielu.

Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Miał wrażenie, że jej strach czuł nawet na własnym języku. To było, mimo wszystkiego, podniecające, bo nic przecież nie ekscytowało go bardziej niż kontrola nad wszystkim. Nad otoczeniem, nad ludźmi. Rzadko, a może nawet nigdy, jednak nie sięgał po tę władzę w tak brutalny sposób, satysfakcjonowała go ta niewidzialna pętla, którą potrafił założyć komuś po cichu, tak że druga osoba nawet się nie orientowała, że nosi na sobie jarzmo jego kontroli. Ale sposób tak bezpośredni jak ten był również pociągający.
  — Wiedziałabyś tyle, ile byś potrzebowała. Nie więcej. Spójrz Navi, widzisz to wszystko, a ile czasu spędziłaś przy moim boku, tak niebezpiecznie blisko? Nawet włos ci z głowy nie spadł. Po co ci więc była prawda? I co ona właściwie zmieniła w perspektywie tego, co było? — Nie zostawił jej jednak miejsca na odpowiedź, pytania stawiając absolutnie retoryczne. Dla jej własnego umysłu do opracowania. — Tyle, ile byś musiała wiedzieć — powtórzył twardo, w ślad za tym dodając, z bezwzględną surowościaą: — Wiedza to bardzo niebezpieczna waluta. Zdradliwsza od pieniędzy, bo kupuje to, czego nie da się już odzyskać.
  Mógł spodziewać się tych kolejnych pytań. Dosłownie słyszał je w głowie, jeszcze zanim zdołały paść. Po co? Kto? Dlaczego. Absolutna chęć zrozumienia, kiedy okazywała się, że prawda którą myślało się, że się zna, traci jednak grunt.
  Nie mógł jej powiedzieć wszystkiego, nawet jeśli zaraz miała już być tylko przeszłością. Ale wiedział, co musiała usłyszeć, aby w końcu zrozumiała. I aby nie pozostawić jej cienia wątpliwości.
  — Przyszedłem, bo już wtedy byłaś moja — odpowiedział, a żadna emocja nie wzburzyła jego idealnej tafli twarzy. Wypowiedział jednak te słowa z czymś, co i ciężarem i chłodem w tembrze jego głosu niosło obietnicę. A może wyrok. — Jesteś moja od momentu, w którym przyjęłaś ode mnie ten klucz do pokoju. Chciałem cię mieć, a ty tego chciałaś. — Świadomie bądź nie. — Powiedziałem ci w Chinach jedną, bardzo ważną rzecz. Ja dbam o to, co moje. Nie pozwalam nikomu ruszać tego, co należy do mnie. Wtedy nie zaprzeczyłaś. — Milczeniem przyjęła tę rolę. Choć wtedy to wszystko było zaczepione o ramy pracy dla niego, a nie uwłaszczenia jej samej w sobie. Choć dla niego było oczywiste, to oficjalnym uczynił to w pobliżu Niagary.
  Choć próżno w tym szukać oficjalności takiej, jaka za normę uznawana była przez społeczeństwo. Oficjalnego przyznania, że ktoś był z kimś, bo jemu o to nie chodziło.
  — Stałaś się integralną częścią mojej codzienności, Navi — kontynuował swój monolog. — Twoja obecność jest we mnie zakodowana, jako część porządku w moim dniu. Nie pozwoliłbym cię wyrwać z niego, tak po prostu. — I nie pozwoliłby się jej stamtąd odsunąć. Tak po prostu. Ale to, co mówił, było szczere.
  Nie układał słów w romantyczne frazesy, nie to było jego intencją. Ale miała wiedzieć, z czym to się wiązało. Miała dosadnie zrozumieć, że weszła w jego porządek, jak on w jej część codzienności. Może był w tym jakiś romantyzm, szorstki, poszarpany, wręcz nieoczywisty. Taki, który nie był nawet piękny, ale obecny.
  — Tyle tylko, że to nie ma już znaczenia — dodał, a jego spojrzenie niekontrolowanie pociemniało. Wyraz twarzy przez moment odbił na sobie cień odczuwanej już straty, zanim jego rysy stężały. Jego lico nabrało surowości, o wiele intensywniejszej niż dotychczas.
  Przesunął palcem po kabłąku broni, z pozorną obojętnością zaczepiając opuszką o skryty przy nim spust.
  — Dlaczego to zrobiłaś? — wycedził, ale nie partrzył na nią. To pytanie wyrzucił, kiedy jego wzrok wymierzony był w górę. Na tę nieszczęsną, cherlawą lampkę, która dawała światło w pomieszczeniu. Jakby nie pytał kobiety o odpowiedź, bliżej temu było do echa myśli, które wymknęły się zbyt głośno. Głos jego na moment zachwiał się lekko gdzieś pomiędzy frustracją a rezygnacją
  A potem jego spojrzenie padło na nią. Puste, beznamiętne wręcz. Takie, którego nie miał na sobie nigdy, kiedy był z nią.
  — Nie mogę mieć świadków, Navi. Mam zasady. — A dla niego to była świętość. Każda z nich była sakralnym postanowieniem, którego zamierzał się bezwzględnie trzymać. Płytkość emocji i zamiłowanie do porządku i kontroli zdawały się idealnie mu w tym pomagać. I udaremniać jakąkolwiek zmianę zdania pod wpływem emocjonalnego impulsu.
   Mam zasady padło jak coś, co pieczętowało jej los. Tak, że nie musiałby mówić więcej, aby wiedziała, co postanowił i jaki los ją czeka. Tak, jakby lufa broni spoglądająca w jej stronę nie była zbyt oczywistym znakiem. Bo ramię zawsze mógł opuścić, a to co mówił, było przecież święte. Zwłaszcza, gdy mówił w taki sposób.
  Już dawno pokazał, że kiedy coś postanawiał, to choćby piekło miało zamarznąć, a niebo upaść – zawsze to realizował.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wiedza była niebezpieczna. Potrafiła zapewnić bezpieczeństwo, ale też sprawić, że człowiek straci życie w oka mgnieniu, jeśli tylko wiedział trochę za dużo. I to miała być ta sytuacja, ale nawet jeśli wiedza zapędzi ją do grobu, to nie żałowała tego, czego się dowiedziała. Życie u boku Salvatore’a było wygodne i przyjemne, nie mówiąc o tym, że wydawała się czuć, paradoksalnie, bezpiecznie. Ale to wszystko było kłamstwem.
Całe życie myślała, że to Subin ją wykończy. Nie spodziewała się, że może to być Giovanni.
Przyszedłem, bo już wtedy byłaś moja.
Coś nieprzyjemnie ścisnęło jej serce i żołądek. Słuchała go, a jej drżące palce coraz mocniej zaciskały się na kartce papieru, która stała się jej cholerną przystanią. Nie zaprzeczyła wtedy, gdy po raz pierwszy to powiedział. Nie zaprzeczyła, gdy oddał jej ten klucz. Nie zaprzeczyła, gdy znaleźli się w tym cholernym jacuzzi przy wodospadzie Niagara, i nie zaprzeczyła, gdy pozwoliła, by jego obecność wpełzła w jej każdy dzień, jak coś nieuniknionego.
Nie dlatego, że była głupia.
Dlatego, że chciała w to wierzyć. W niego. W jakąś iluzję troski, która udawała uczucie.
To co mówił wydawało się być prawdziwe, ale nawet teraz nie umiała wierzyć w to co słyszała. Nawet jeśli nie miał powodu, aby ją dalej okłamywać. W końcu sama mu powiedziała, że stał się jej codziennością, taką do której przywykła i której nie chciała tracić. Tylko nie było to przyzwyczajenie, jak mogli uznać jeszcze kilka dni temu, a coś silniejszego. I właśnie przez to uczucie, to wszystko było tak cholernie bolesne. Bo to, co w niej pękło, było głęboko osadzone.
Tyle tylko, że to już nie ma znaczenia.
Nie ma — potwierdziła cicho, nie spuszczając z niego wzroku.
Wiedziała co ją czeka. Wiedziała jak tylko zaczęła zagłębiać się w karty i wrażliwe dane, które znalazła w kopertach i segregatorach. Wystarczyło tylko spojrzeć na całe to przedsięwzięcie, aby uświadomić sobie, że nieświadomie znalazła się przy kimś bardzo niebezpiecznym i fakt, że ona wie, mu się nie spodoba.
Obserwowała każdy jego ruch, czekając podświadomie na to, co było nieuniknione. Widziała jak jego palec powoli przesuwa się po spuście. Wystarczyło delikatne zgięcie palca, aby strzelił, a kula przeszyła jej ciało, powodując śmierć.
I pomyśleć, że kilka dni temu płakała nad jego ciałem, prosząc, aby nie umierał.
Wycofała się kolejne pół kroku, jakby dzieląca ich odległość miała cokolwiek zmienić. Nie odpowiedziała na jego pytanie, nie w tym momencie. Czuła okropną gulę w gardle i ciężar na ramionach. Możliwe, że przez świadomość tego, co miało ją czekać.
Mam zasady.
Przez chwilę patrzyła na niego bez ruchu, tak, jakby próbowała odnaleźć w jego oczach choć ślad człowieka, którego znała. Tego, który umiał mówić spokojnie, zimno, ale nigdy nie z tą pustką, jaka była teraz. Teraz, kiedy wydawał na nią wyrok.
Jej serce biło nierówno. Czuła, jak chłód rozlewa się po jej rękach, po karku, po plecach i każdej tkance. Z każdą sekundą coraz mocniej docierało do niej, że nie ma już ucieczki. Że lufa, która jeszcze przed chwilą była tylko symbolem jego władzy, teraz naprawdę mogła stać się końcem wszystkiego.
Ale mimo strachu, a może właśnie przez niego, zadarła wyżej głowę. Nie chciała, żeby jej ostatnie spojrzenie było spojrzeniem kogoś złamanego i wystraszonego. Nie chciała, żeby jej ostatnia postawa, była skulona i milcząca, bo chociaż się bała, to nie była osobą, która błagałaby o życie.
Na pewno nie w chwili, gdy wszystko runęło, a ona nawet nie miała gdzie wracać.
Chciałam wiedzieć, kim jesteś naprawdę — powiedziała po krótkiej przerwie, odpowiadając na pytanie dlaczego, nawet jeśli nie powinna. Wzięła płytki oddech, patrząc prosto w lufę. — Nie tym, za kogo się podajesz. Nie tym, kogo udajesz, kiedy jesteśmy sami. Tylko tym, kim jesteś naprawdę. — Bo to, że przybierał maski w zależności od tego przy kim był i z kim rozmawiał, doskonale wiedziała. I odkąd z nim zamieszkała, wydawało jej się, że chociaż częściowo udało jej się poznać jego prawdziwą osobę, ale… jak się okazywało, to nigdy tak naprawdę go nie znała. Nawet w małym stopniu.
Teraz miała przed sobą prawdziwego, włoskiego diabła - Giovanniego Salvatore.
Teraz już wiem — dodała cicho, wypuszczając z płuc ostrożnie powietrze. Naruszenie jego zasad, porządku, nosiło za sobą konsekwencje.
A konsekwencją była śmierć.
Jeżeli zdecydowałeś, to zrób to. Wiem już wszystko co chciałam — dodała, prostując się, będąc przygotowaną na huk, który miał wszystko zakończyć.


Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Obserwował ją. Uważnie i z analizą. Tak, jak obiecał nie robić. Jednak teraz żadna z obietnic już go nie wiązała, bo przecież wszystko zostało złamane. Każda, niepisana umowa pomiędzy nimi. I każda taka, którą zawarli oficjalnie. To nie miało już znaczenia, jak powiedział.
  I znaczenia miało nie mieć to, jak zmieniła jego skrupulatnie urządzony porządek w jego umyśle. Jak wślizgnęła się pomiędzy jego karty codzienności, zajmując wśród nich swoje miejsce, jednocześnie stając się czymś, co traktował jako stałą. I jako, no właśnie, swój porządek.
  Wciąż, pomimo jej słów, nie potrafił zrozumieć, a może właściwie: przyjąć, tego dlaczego. Rozumiał ludzką ciekawość, a to miał być idealny przykład dla stwierdzenia, że ciekawość była pierwszym stopniem do piekła. Pierwszym i ostatnim. Po niej już tylko runięcie w odmęty pandemonium. Ale był zdania, że Navi nie była kimś tak prostym, by dawać się zwykłej, banalnej wścibskości, zwłaszcza po przekalkulowaniu ryzyka.
  Czyżby się mylił?
  Na jej przyzwolenie, a także słyszalne pogodzenie z tym, co miało do niej przyjść, nie zareagował. Nie od razu. Widział, jak patrzyła mu w oczy, widział że ten wzrok nawet nie próbował uciekać. To nie było naturalne, nie dla osoby, która miała się spotkać ze śmiercią, a wcześniej nawet się o nią nie ocierała w codzienności.
  Szczęk rygla zabezpieczającego broń zastąpił jakiekolwiek słowa. Przesunął się w stronę kobiety i zatrzymał, by odłożyć rewolwer na blat biurka. Wśród papierów i akt, które mogłyby go obciążyć. Nie odkładał go jednak dlatego, że zrezygnował z własnego prawa, które sam stanowił. Zrobił to, bo był zdania, że na Navi tak prosta egzekucja, jaką było zastrzelenie, była czymś zbyt banalnym.
  Jak sam przecież przyznał – stała się integralną częścią jego codzienności. I jeśli coś miało to zmienić, to nie zimny pocałunek broni, a jego własne dłonie.
  Odważnie patrzyła w ślepię lufy. Nie prosiła o darowanie życia i wydawała się chcieć z godnością przyjąć egzekucję. A on był ciekaw, czy tak samo twarda będzie, kiedy sięgnie po nią tymi samymi rękami, które jeszcze do tej pory chroniły ją i dbały o jej bezpieczeństwo. Które dotykały ją i pieściły. Które równocześnie potrafiły wyważyć brutalność z imitacją czułości.
  Zbliżył się do niej. Bez pośpiechu, ale czujnie. Wiedział, że sobie z nią poradzi, jeśli spróbuje zawalczyć, nawet jeśli o próbę walki czy ucieczki jej nie podejrzewał. Choć może teraz, kiedy teoretycznie jedyne, prawdziwe zagrożenie, jakim był rewolwer, przestał być narzędziem w rozmowie, może okaże się, że uderzy w nią werwa.
  A przecież tak naprawdę najniebezpieczniejszym instrumentem tutaj był on.
  Przysunął się do niej niczym drapieżnik. Pozornie spokojnie, w wyuczonym i dystyngowanym ruchu, ale z czujnością zamkniętą w mięśniach. Zatrzymał się na kilkanaście dobrych centymetrów od jej ciała, mając wrażenie, że już czuje jej oddech, rozbijający się na jego sylwetce.
  Powoli uniósł dłoń i sięgnął nią do jej szyi. Delikatnie, bez nagłości. Tak, jak gdyby chciał jej dać czas na przygotowanie się na ów gest. Tak podobny do tego, który jeszcze nie tak dawno niósł tylko intymność splecioną z cielesnym uniesieniem.
  Przesunął palcami po jej aksamitnej skórze, z pozorną delikatnością, ostatecznie otaczając nimi część jej szyi.
  — I kim jestem? Kim jestem twoim zdaniem?
  Powiedziała, że wie. A on sam nie potrafiłby jednogłośnie i z pełnym przekonaniem powiedzieć kim był. Ani tym bardziej: jaki był. Od początku nauczony, aby zakładać maski, by po prostu pasować. Później oblicza dobierając już nie tylko tak, aby nie wyróżniać się, ale w sposób, który pozwalał mu osiągać korzyści. Zdobywać zaufanie, przekonywać ludzi do siebie, aby później wykorzystać do własnego celu. Ale nigdy nie zastanawiał się nad tym, kim był. Poza oczywistym – że był Giovannim Salvatore, consgliere 'Ndranghety.
  — I co ta wiedza właściwie zmieniła, Navi? — ponowił pytanie, już wcześniej zadane, choć w retorycznym wydźwięku. — Stałem się w twoich oczach kimś mniej? Kimś innym, nawet w obliczu tego, jak było do tej pory? — dopytywał, gładząc spokojnie kciukiem skórę napiętą na jej gardle.
  Tym razem zostawił jej miejsce na jej słowa. Zostawił ciszę, która czekała na odpowiedź. Ciszę, która wręcz domagała się wyjaśnień.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Koniec nie nadchodził.
Nie spuszczała z niego swojego spojrzenia, chcąc do ostatniego momentu patrzeć mu w oczy. Może i wewnętrznie się bała, bo serce waliło jej tak mocno, że miała wrażenie, że słychać je w całym pomieszczeniu, ale nie chciała się kulić i uciekać. Nie była tą osobą, która miała uciekać przed bólem czy śmiercią. Skoro przeżyła całe to piekło, które zgotował jej Subin, a potem pieprzoną Tajlandię, to gorzej już być nie mogło. Śmierć wydawała się nie być takim złym rozwiązaniem, zwłaszcza jak wszystko straciła w jednym momencie.
Wystarczyła jedna decyzja o otwarciu drzwi.
Zabezpieczył broń, a ona podświadomie wiedziała, że to nie koniec. Że to wcale nie oznaczało, że zrezygnował ze swoich zamiarów. Walczyła z instynktem wycofania się aż pod ścianę, kiedy do niej podchodził, napinając wszystkie mięśnie w ciele. Zamiast tego bardziej zadarła głowę w górę, nie zamierzając uginać się pod kolejnym mężczyzną, nawet jeśli nie tak dawno temu był tym, któremu powierzyła swoje zaufanie, ciało i coś więcej.
Czuła jak ciarki przebiegają jej wzdłuż kręgosłupa, ale jak raz, nie były one przyjemne. Teraz towarzyszyły adrenalinie i niepewności, która rozbijała się po jej skórze. Oddech jej drżał, chociaż starała się utrzymać chociaż pozory względnego spokoju. Jak raz nie była go pewna. Nie wiedziała co zrobi, ale wiedziała do czego był zdolny.
A skoro nie czuł, to nie odczuwał też żadnego sentymentu.
Przez cały ten czas nawet na sekundę nie spuszczała z niego swojego spojrzenia. Nawet wtedy, gdy sięgał dłonią do jej drobnej szyi, którą mógł złamać w oka mgnieniu. Wcześniej o tym nie myślała, że faktycznie mógłby ją zabić gołymi rękami. Wcześniej było to podniecające, ale teraz? Gdy odkryła to, czego nie powinna była wiedzieć? Znała konsekwencje własnych czynów i decyzji.
Tym kim zawsze byłeś. Tylko, że ja w końcu to widzę — powiedziała, zadzierając wyżej podbródek, tym samym robiąc mu więcej miejsca na swojej szyi. Teraz i tak nie miało znaczenia to czy jakkolwiek będzie się stawiać. Znała podział sił i nawet głupi by zauważył, że była na całkowicie przegranej pozycji, zdana na jego decyzje. — Jesteś chodzącym niebezpieczeństwem. Każdym i nikim, w zależności kto patrzy i pyta. Dla niektórych możesz być nawet samym Diabłem. — Bo miał w ręku wszystkie karty i rozgrywał je jak chciał, często decydując o czyimś losie. — Dla mnie byłeś błogosławieństwem i przekleństwem.
Gdy nie wiedziała wszystkiego, był przede wszystkim szanownym dyrektorem strategii w ogromnej firmie. Człowiekiem pracy, danego słowa i zasad. Mógł zrobić wiele i zawsze dostawał to co chciał. Był świetnym strategiem i obserwatorem. Teraz, gdy wiedziała co ukrywał, wychodziło na to, że był też mistrzem manipulacji. Mężczyzną, który pociągał za wiele sznurków w ogromnej organizacji przestępczej, mogący jedną swoją decyzją zniszczyć życie wielu ludzi. Jeśli tylko by tego chciał. Miał na sumieniu wiele istnień, w tym też niewinnych, jak chociażby kobiet, które były wraz z nią w kontenerze płynącym do Tajlandii.
Był cholernie niebezpieczny, a jednocześnie potrafił wszystko tak zamaskować, aby człowiek będący tuż przy nim, o niczym nie wiedział. I to było przerażające. To jak miękko lawirował między jednym życiem, a drugim.
Niczego to nie zmieniło. Zmieniło tylko mnie — przyznała, w dalszym ciągu nie opuszczając swojego wzroku. — Teraz wiem, że ten przerażający człowiek, ten prawdziwy, może mnie zabić bez mrugnięcia okiem. A mimo to, jesteś tą samą osobą teraz, co wtedy, gdy kazałeś mi uciekać z auta i tą samą osobą nad którą płakałam, gdy kilka dni temu wykrwawiała się na ziemi. Tylko teraz wiem do czego naprawdę jesteś zdolny i jakie trupy chowasz w szafie — dodała.
Przerażające było to, ile miał krwi na rękach. Subin był głupią płotką, w porównaniu do Giovanniego. Jej mąż często uciekał się do przemocy fizycznej i psychicznej, którą raz za razem musiała wytrzymywać, ale nigdy się go nie bała. Gardziła nim, ale ani razu nie czuła strachu.
Przy Giovannim było inaczej.
Chociaż nigdy wcześniej nie podniósł na nią ręki, to teraz zwyczajnie się go bała. Serce biło nierównomiernie, a gula siedziała jej w gardle. To był zupełnie inny poziom strachu, taki, który przeplatał się też z wieloma innymi, sprzecznymi emocjami.


Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  To była idealna pozycja dla niego. Poczucie władzy, nad sytuacją i nawet nad jej życiem, było tak silne, że jego umysł mógłby się nimi zachłysnąć. Zamiast tego wymienił je na niepochamowaną, narastającą ekscytację. Podniecenie. Kontrola była wszystkim, czego chciał od życia i wszystkim, co nim kierowało. Próżno szukać w nim czegokolwiek głębszego.
  Więc teraz, kiedy miał ją przed sobą, choć nieskuloną ze strachu, to był dla niego obraz, który był ucztą dla zmysłów. I dla jego psychiki.
  Słuchał tego, co mówiła, uważnie ją obserwując. Jego dłoń na jej szyi jak osiadła z delikatnością, ujmując ją subtelnie, tak trwała na niej. Nie ściskał jej, a gładził. Wciąż w tej złudnej lekkości. Sam przed sobą przyznał, że kiedy określiła go mianem Diabła, poczuł się mile połechtany. Choć nie był łasy na komplementy i pochlebstwa nie robiły na nim wrażenia, to jednak to jedno dobrze osiadło na jego umyśle.
  Pasowało mu, że tak go postrzegała. Ona. Nikt inny. Gdyby ktokolwiek inny go tak określił, w ogóle by nie zareagował.
  Emocjonalnie jej słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia. Pod jego czaszką jednak budowało się napięcie. I fascynacja sytuacją. Tym, jak można byłoby ją poprowadzić dalej. Świadomość, że mógł to jeszcze zmienić w grę. Zabawę, dla własnej psychiki. Stymulację, której zawsze tak szukał, znużony sprawdzonymi już rozwiązaniami.
  Wymusił swoją pozycją i własnym natarciem, aby wycofała się pod pustą ścianę. Gdy dotarli do muru, przesunął po niej powoli spojrzeniem, a następnie przechylił się w jej stronę, przedramieniem wolnej ręki znajdując punkt podparcia ponad kobietą. Odruchowo więc zbliżył się do niej.
  — Wciąż niewiele o mnie wiesz — wychrypiał nisko, słowami i oddechem otaczając płatek jej ucha. — Od początku byłem taki sam, tym samym. Od początku byłem niebezpieczny, ale nie dla ciebie. Od początku byłem tym, za kogo mnie masz, a ty tylko idealnie weszłaś w moją codzienność. — Jego wargi były tak blisko, że z każdą kolejną wypowiadaną sylabą muskały jej ucho.
  Przesunął, pozornie obojętnie, kciukiem po nierównościach pod jej skórą na szyi, gładząc ją w iście spokojnym geście. Wszystko wyważone, wszystko eleganckie, a jednocześnie podszyte grozą. Nie odsunął się od niej, wciąż sunąc delikatnie ustami po jej płatku.
  — Nie potrafię kochać, Navi. — Był wręcz genetycznie do tego nieprzystosowany. Nie miał sentymentu, ani nie czuł tak głęboko, jak pozostali ludzie. — Ale potrafię dbać, potrafię chronić, potrafię słuchać. Czy to nie prawie to samo? — Nie o to chodziło w miłości? Musiał być w tym jakiś romantyzm. Poszarpany i nieoczywisty. Bez głębokiego podszycia, ale funkcjonalnie – idealny. — Mogłaś mieć to wszystko. Mogłaś mieć wszystko. — Był w stanie dać jej wiele, nie ze zwykłej troski. Po to, by jak pasożyt żerować na jej własnych emocjach i odczuciach. Tych, których sam nie czuł, a których mógł prawie zasmakować, gdy widział, jak płynęły przez nią. Przez całe jej ciało, widoczne na twarzy, słyszalne w głosie.
  Co było więc problemem? Skoro była faktycznie częścią jego porządku dziennego. Problemem był jego brak zaufania. Wobec kogokolwiek. Nie ufał, że Navi go któregoś dnia nie zdradzi, a to co widziała, choć mógłby się z tego zawczasu wyłgać, byłoby mocno obciążające i niekomfortowe dla niego. Mogłoby wytrącić kontrolę spod jego ręki, a to było coś, czego nie mógłby dopuścić. To było pewne, że musiała zginąć.
  Wobec werdyktu nie czuł niczego głębszego. Zwyczajne rozczarowanie, na prostej drodze do jego własnej, niezachwianej obowiązkowości.
  — Powiedz mi, bo nigdy o to nikogo nie pytałem — odezwał się, ze swoim charakterystycznym spokojem, a jednak podszytym czymś więcej. Czymś, co trudno było nazwać. Czymś, co potrafiło wywołać różne, skrajne emocje. — O czym myślisz? Co myśli ktoś, kto wie, że wisi nad nim śmierć. — Przesunął wargi do jej skroni, niemalże je do niej przyciskając — Czegoś żałuje? — Dłoń z jej szyi wspięła się po niej tak, by ująć żuchwę kobiety. Delikatnie, subtelnie. Jakby zwykłym muśnięciem. — Czegoś pragnie?

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wiedziała kim jest. I wiedziała, że nie czuje.
Dlatego też nie zamierzała wpływać na jego emocje, bo tych zwyczajnie nie odczuwał. Nie miał do niej większego sentymentu czy uczuć, które wytworzyły się w niej przez ten okres czasu, który spędzili przy sobie od czasu Tajlandii. Była w pełni świadoma tego, że na próżno było szukać w nim czegoś głębszego. Nie była na tyle głupia, aby „próbować go zmienić”, bo nikt nie był w stanie zmienić czyjejś natury i biologii.
A mimo to, mimo odbijania się od ściany, z jakiegoś powodu nie umiało jej nie zależeć.
Nawet teraz, gdy odkryła brudy i sekrety skrywane w tym pokoju. Rozsądek podpowiadał, aby uciekać, wycofać się, bo człowiek przed nią jest szalenie niebezpieczny i nieprzewidywalny. Bez uczuć, sentymentu czy sumienia, był gorszy niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek spotkała. Jedynym prawidłowym rozwiązaniem byłaby ucieczka i próba walki. Ktoś inny na jej miejscu może nawet spróbowałby kłamstwa, aby się z tego wyplątać. Ona jednak wiedziała, że coś tak śmiesznego jak łganie byłoby jedynie żenujące, bo Salvatore nie był osobą, która uwierzyłaby w jakąkolwiek wymówkę, która nie była prawdą.
Dlatego została, mierząc się z konsekwencjami z wysoko uniesioną głową.
Gdy zaczął się zbliżać, stopniowo wykonywała kroki do tyłu, aż jej plecy nie natrafiły na opór ze strony chłodnej ściany. Miała wrażenie, że zaraz się w nią wtopi, gdy się nad nią nachylał. Dziwny dreszcz przerażenia, a także niekontrolowanej ekscytacji przebiegł jej po kręgosłupie, jakby to miała być jakaś chora gra wstępna, a nie igranie z jej własnym życiem. Jakby za chwilę nie mógł tego skończyć jednym ruchem ręki.
Serce zabiło jej mocniej w mieszance wielu sprzecznych emocji. Jego słowa oraz gorący oddech, który niemal parzył jej skórę, owiał okolice ucha oraz karku. Ten śmiertelnie niebezpieczny człowiek był cholernie groźny i jednocześnie niesamowicie pociągający. Nawet teraz, gdy wiedziała do czego był zdolny i czym naprawdę się zajmował. Jak blisko był tego, by bez żadnego wysiłku pozbawić ją życia.
Przez to może nawet bardziej.
Zadrżała niekontrolowanie pod jego dotykiem. Miała wrażenie, że każdy jego palec wokół jej szyi zostawia oddzielny ślad, a wargi odciskają szorstki szlak z każdym słowem, które wypuszczają.
Mogłaś mieć wszystko.
Mogła mieć swoją wymarzoną restaurację. Mogła mieć spokojne życie w dobrobycie i spokoju. Mogła mieć wszystko czego zapragnęła. Mogła podróżować, zwiedzać i podziwiać. Mogła w spokoju malować, czytać i pracować. Mogła się uczyć, mieć hobby, spełniać każdą swoją zachciankę. Mogła chodzić do łóżka z niesamowicie przystojnym mężczyzną i pieprzyć się z nim każdego wieczora, aż do rana.
Jedyne czego nie mogła mieć, to wiedzy na temat jego.
A ona chciała wiedzieć.
Nie odzywała się. Trawiła jego słowa, które przez nią przeniknęły i wypełniały teraz każdą, wrażliwą tkankę. Wierzyła, że to był jej koniec. Jakkolwiek delikatny i subtelny teraz nie był, to był Diabłem. Kuszącym. Doskonale grającym na emocjach i wykorzystującym sytuację. Może uwierzyłaby, że jest jeszcze szansa na wydostanie się z tej beznadziejnej sytuacji, gdyby to była każda inna osoba.
Tu jednak nie miała złudzeń. On po prostu przedłużał to, co nieuniknione.
A jednak nie umiała powstrzymać kolejnego dreszczu, który przeszedł po jej ciele, gdy wyczuła jak jego wargi niemalże suną po jej skórze. Jak szorstkie palce przesuwają się po jej delikatnej szyi, aż do żuchwy, którą instynktownie uniosła, by mógł ją lepiej pochwycić.
To był odruch, ale na pewno nie ofiary.
Myślę, że cokolwiek się teraz nie stanie, nie będę prosić o życie. Nie będę się przed tobą kulić. Nigdy tego nie robiłam i do końca nie zamierzam — przyznała ledwo słyszalnie, wzrok mając utkwiony na biurku za nim. Tym samym, gdzie znajdowały się wszystkie papiery i dokumenty, które skrywały część jego sekretów. — A żałuję wielu rzeczy w życiu. — Chociażby tego, że tak długo żyła w klatce z Subinem. Że szybciej nie wzięła życia w swoje ręce. Że nie podjęła kroków, tylko dała się łoić za rodzinę, która o nią nie dbała. — Ale nie żałuję, że z tobą uciekłam, ani tego, że dzisiaj weszłam do tego pokoju. Nawet teraz. — Bo zaspokoiła swoją ciekawość. Bo wiedziała. Bo zdobyła tą nieszczęsną wiedzę na jego temat. Zrobiła to, co chciała i nawet jeśli był to jej gwóźdź do trumny, to do końca pozostała sobą.
Jak raz bez strachu przed konsekwencjami.
A co do pragnień…
I nigdy nie pragnęłam wszystkiego, Giovanni — powiedziała cicho, przymykając oczy, gdy jego oddech owiał jej skórę. — Pragnęłam ciebie. — Nigdy nie była człowiekiem, który dążył do bogactwa. Chciała przede wszystkim wolności słowa, wolności czynów… i kogoś, kto jej to da. — Ale to już bez znaczenia, prawda? — Kącik jej ust wygiął się w ledwo zauważalnym, żałośnie rozbawionym geście. Nawet jeśli nie było jej do śmiechu.
Otworzyła oczy i sięgnęła ostrożnie palcami do nadgarstka jego dłoni, którą otaczał jej żuchwę.
Zrób to. — Jej głos stwardniał, zupełnie jakby stała się w pełni gotowa na to, co miało nadejść. — Zrób to, albo dbaj, chroń mnie i słuchaj. — Dokładnie tak samo, jak dotychczas. Zanim dowiedziała się rzeczy, których wiedzieć nie powinna. — Może i jesteś Diabłem, Giovanni, ale to ja jestem twoją Lilith.


Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Oczywiście, że chciałby widzieć, jak jej filigranowa sylwetka kuli się pod każdym jego słowem. Jak jej usta składają się modlitewnie w prośbie o to, żeby darował jej życie. Widzieć, jak cała drży i czuć jej przyspieszony adrenaliną oraz strachem oddech. To byłby najlepszy z widoków, bo oznaczałby dla niego kontrolę absolutną nad nią. Nad jej ciałem, nad jej psychiką.
  Ale tego mu nie dała.
  Czuł ją pod palcami, rozedrganą, ale nie w strachu. W jej oczach tej pierwotnej emocji nie dostrzegał. Nikt nie mógłby tego po prostu maskować. Tak dobrze. Nikt, kto naturalnie odpowiadał na procesy we własnym mózgu i nikt kto tak naturalnie czuł.
  Było to równie fascynujące, co rozczarowujące. Z jednej strony nie dawała mu tego, czego oczekiwał i co wypełniłoby go świadomością absolutnej kontroli, ale z drugiej – jak raz zachowywała się nieludzko.
  Jej słowa miały jedynie potwierdzić, że nie otrzyma tego, czego podświadomie szukał. Co napawało go spełnieniem i fizycznym oraz psychicznym podnieceniem. Zwłaszcza tym drugim. Podświadomie zaszczepiły w nim niezadowolenie. Całe jej nigdy skupiało się do życia wśród konserwatywnej rodziny, która od początku zdawała się mieć plan na nią, a także wśród mężczyzny, który przy nim był nikim. Który nie siał strachu i nie miał możliwości takich, jak on.
  Czy naprawdę oznaczało to, że mogła wyhodować w sobie tak wysoką odporność na realne zagrożenie, że nawet on nie robił na niej żadnego wrażenia? Że nawet przed nim, który realnie miał przynieść jej śmierć – zależnie tylko od własnej decyzji jak i kiedy – nie planowała się kulić?
  Więc te słowa odruchowo warknął w skórę na jej skroni tak gardłowo i nisko, że nawet sam Szatan skuliłby się przed nim.
  Nie odpowiedziała mu tak, jak chciał. Jak układał sobie w głowie. Nie zaspokoiła jego ciekawości, nie zdradzając mu tego, czego osoba w jej sytuacji mogłaby żałować. A to go fascynowało. Nie pytał wcześniej, ale jej? Ona tylko słowami utwierdzała go, choć nie było to nawet potrzebne, że decyzja o jej egzekucji już dawno zapadła i nic jej nie było w stanie naruszyć.
  Odsunął się od niej na tyle, by móc ją widzieć, kiedy opowiadała o swoich pragnieniach. O tym, że to on miał być pragnieniem. Wewnętrznie nie robiło to na nim wrażenia, bo wydawałoby się, że o tym wiedział. Był projekcją tego, czym nie był Subin. Dawał jej to wszystko, czego Subin nie dał. To był tak prosty zabieg, że wręcz oczywistym było, że wyhoduje w niej coś, co będzie ją do niego ciągnęło. Mocno. W końcu taki był jego plan na zniewolenie jej względem siebie.
  — Bez znaczenia — odpowiedział głucho, bez tonu podszytego hipnotyzującym szeptem. Ot, zimna prawda. Potwierdzenie tego, co dla obojga miało być oczywiste. Potwierdzenie tego, co potwierdzenia już nie wymagało.
  Słysząc jednak jej głos, zacisnął odruchowo zęby. Ta jedna komenda w tak bezczelny sposób próbowała mu wytrącić kontrolę nad sytuacją. W końcu to on miał zdecydować kiedy to zrobi. Nie ona. Druga jej opcja, nie była przecież żadnym wyborem.
  Nie mogła być.
  Miał zasady.
   Może i jesteś Diabłem, Giovanni, ale to ja jestem twoją Lilith.
  — Mogłaś nią być — odpowiedział, gdy jego dłoń prześliznęła się z powrotem na jej szyję, chwytając jej drobność i stanowczo zaciskając na niej palce. — Mogłaś być moja. Mogłaś należeć do mnie. Ale złamałaś moje zaufanie. Zdradziłaś mnie. A ’Ndrangheta nie wybacza zdrady. Nie zapomina lojalności. Ja nie wybaczam zdrady. — Uścisk na jej szyi cały czas przybierał na sile, konsekwentnie odbierając jej coraz bardziej możliwość swobodnego oddechu. Sekunda po sekundzie. Gdy czuł, że ona sama nie ma już czym oddychać i zaczęła rozgrywać się w niej ostateczna walka, zacisnął palce jeszcze mocniej, jeszcze boleśniej. — Zwracam, ci wolność, Navi. Tak, jak chciałaś. — Miała już nie należeć do nikogo i faktycznie być wolna.
  Dopiero gdy wyczuł, że jest blisko utraty przytomności, a jej ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa; jej dłonie osłabły, a jej mięśnie drżały pod nim; jej nogi przestawały być stabilne, a ona widocznie odpływała, dopiero gdy był pewien, że nie zostało jej wiele, zanim by zgasła, ledwie ułamek sekundy; dopiero gdy zobaczył jak życie ulatuje z jej spojrzenia, podjął decyzję.
  Ścisnął ją za gardło mocniej, a następnie cisnął na ziemię, kawałek od ściany.
  Stanął nad nią, wpatrując się w nią beznamiętnie. Jak w coś, co straciło całkowicie przydatność.
  — Spakuj się. — Słowa te wypowiedział bez żadnej emocji. Chłodno, a wręcz lodowato precyzyjnie. — Masz piętnaście minut.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Odkąd tylko wszedł do pomieszczenia, była przerażona.
Przerażenie płynęło w jej żyłach, spinało mięśnie, wysyłało impuls przez kręgosłup, powodując wyrzut ogromnych ilości adrenaliny, która pompowała jej serce. Serce, które waliło mocno, szybko i niekontrolowanie, dokładnie tak, jakby stała w obliczu czegoś niesamowicie niebezpiecznego i groźnego. Strach czuła w każdej komórce swojego ciała. W każdym odruchu, który nakazał jej uciekać, cofać się i skryć, a także drżącym oddechu, który był słyszalny nawet jeśli zadzierała wyżej brodę.
Bała się. Paskudnie się bała.
Ale nigdy nie błagała.
Ani Subina, gdy ją katował za czterema ścianami, ani Giovanniego, gdy stała w obliczu śmierci.
Wszystko jednak było i tak bez znaczenia.
Czuła, jak atmosfera gęstnieje. Jak się zmienia. Miała wrażenie, że jej delikatna skóra pali od jego dotyku, który zaczynał tężeć, zwłaszcza gdy ponownie poczuła jego dotyk na szyi. Już nie delikatny, a stanowczy. Taki, który odebrał jej dech. Ten sam dech, który schwyciła w ostatniej chwili, zanim powietrze przestało docierać do jej płuc pod jego naciskiem.
Odruchowo sięgnęła dłońmi do jego nadgarstka, zaciskając na nim palce, gdy ją dusił.
Czuła jak z każdą sekundą coraz bardziej brakuje jej powietrza, bo to które nabrała, było niewystarczające. I gdy tlen się skończył, jej ciało automatycznie weszło w tryb obronny. Zaczęło walczyć. Z nim.
Schwyciła mocno jego rękę, którą uciskał jej gardło, z całych sił próbując ją od siebie oderwać, ale nie była silna fizycznie. Była w beznadziejnej pozycji. Nie miała szans wygrać, a jednak wiła się pod jego uściskiem, starając jakkolwiek wyrwać z jego szponów chociaż mały procent powietrza. Co z tego, że pogodziła się z losem, kiedy w obliczu ostatnich sekund, ciało reagowało samo.
Chociaż była zawzięta, to wyraźnie też zaczęła tracić siły.
Płuca ją paliły żywym ogniem. Brak tlenu odczuwała w każdej tkance, która jeszcze starała się odnaleźć w sobie siłę, ale powoli słabła wraz z upływem czasu. Jego słowa dochodziły do niej w spowolnionym tempie, chociaż wzrok wciąż miała w nim utkwiony. Ten sam wzrok, który zaczął zachodzić mgłą. Mógł dostrzec w jej oczach jak uchodzi z niej świadomość.
Palce, które zaciskała na jego nadgarstku osłabły i osunęły się, gdy jej ciało stało się praktycznie wiotkie w konsekwencji braku tlenu. Mięśnie drżały, a nogi się ugięły, nie mając siły już trzymać jej własnego ciężaru. Umysł został przyćmiony, gdy ostatni raz żegnała się ze światem, czując jak zaledwie kilka sekund dzieli ją od objęć śmierci.
I wtedy, gdy świadomość już odlatywała, a ona traciła przytomność, poczuła mocniejszy ścisk… a potem ziemię.
Powietrze. Tlen.
Łapczywie chwyciła oddech, kaszląc niekontrolowanie, gdy jej podrażnione gardło w końcu mogło odetchnąć. Oczy zaszły jej łzami, gdy kaszlała, podpierając się drżącymi rękami o ziemię. Wszystko ją bolało. Każda tkanka w okolicy szyi, tchawicy, gardła czy nawet biednej, przyciśniętej wcześniej tętnicy. Oddychała ciężko, a jej oddech świszczał, kiedy ponownie nabierała tlenu.
Spakuj się. Masz piętnaście minut.
Żyła. Z jakiegoś powodu jej nie zabił.
Nie wiedziała, czy to był dobry znak czy powinna się tego obawiać.
Podniosła się słabo, chwiejnie, opierając dłonią o ścianę. Nie patrzyła na niego. Gdy uznała, że ma odpowiednio dużo siły i płynącej w niej adrenaliny na tyle, aby zrobić krok, odepchnęła się i potykając się o własne nogi, minęła go, aby skierować się do wyjścia.
Przez całą drogę do sypialni trzymała się za obolałe, czerwone gardło na którym miała wrażenie wciąż widniał odbity odcisk jego dłoni. Chciało jej się płakać. Była przerażona, obolała i zagubiona. Chociaż była na granicy złamania, a oczy miała szkliste, to bez słowa skierowała się do sypialni, aby chwycić wolną, byle jaką torbę do której mogłaby spakować rzeczy.
Zapewne dopiero jak zostanie sama, to całkiem się rozleci.


Giovanni Salvatore
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Świecie”