48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Rzuciła jedynie przelotne spojrzenie na Zaylee, która wydawała się być oburzona jej postępowaniem. Najważniejsze jednak, że pozbyły się tego jednego strzelca, który miał zbyt duże pole manewru, aby pozwolić im spokojnie działać. Mogły mieć jedynie nadzieję, że takich jak on nie było więcej.
- Skuteczna - odpowiedziała spokojnie na jej pytanie. - I nie ma za co.
Chyba sarkazm kobiety coraz bardziej się jej udzielał i po części stawał również jej własnym. Kto wie... może w innych czasach i okolicznościach miałyby szansę na stanie się prawdziwymi przyjaciółkami? Teraz jednak były wyłącznie chwilowymi towarzyszkami broni.
Gwizdów było zdecydowanie zbyt wiele jak na jej gust. Każdy z nich oznaczał przynajmniej jedną osobę. Zdecydowanie były w dupie choć nie chciała tego przyznać na głos. Zamiast tego starała się wyśledzić jakiś ruch w strefach, z których dochodziły ją dźwięki nawoływania.
Na tę chwilę trzymały się w miarę mocno. Evina starała się uniknąć szastania nabojami, oddając strzały jedynie, gdy zdawała się być ich w pełni pewna. Każda kula wydawała się być na wagę złota. Nie miała pojęcia czy dane jej będzie po wszystkim rozszabrować zwłoki czy może lepiej będzie czym prędzej ulotnić się z miejsca zdarzenia, biorąc jedynie to, co udałoby jej się porwać w biegu.
Jakakolwiek strata chyba nie wydawała się wyjątkowo bolesna dla przeciwników, którzy wciąż pogwizdywali gdzieś w tle: bliżej lub dalej. Nie podobało jej się to. Zdołała jednak odstrzelić jeszcze jednego gwiżdżącego mężczyznę, gdy tylko ten pojawił się w zasięgu jej wzroku po czym musiała uwolnić bęben rewolweru, gdy tylko wystrzelała wszystkie komory.
- Musimy stąd spierdalać - warknęła w kierunku Zaylee, powoli wycofując się w głąb pomieszczenia.
Powinny teraz na nowo wprawić się w ruch, żeby nie dać się otoczyć i pozwolić na to, aby gwizdacze uzyskali nad nimi przewagę. Z drugiej nie miały pojęcia, kiedy i jak mogą wpaść, na któregokolwiek z nich. Wciąż jednak brzmiało to na pewno dużo lepiej niż wizja siedzenia na miejscu oraz czekania na rozstrzelanie.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Szczerze? Była już wystarczająco poirytowana tym całym gwizdaniem. Zawsze wydawało jej się, że jak ktoś coś gwiżdże, to musi mieć albo wyjątkowo dużo wolnego czasu, albo równie mało rozumu. W tym przypadku — jak zwykle w tych pieprzonych czasach — chodziło raczej o kombinację obu. Pierdoleni gwizdacze. Banda samozwańczych psychofanów postapokaliptycznego koncertu na żywo, gdzie nuty wygrywano na lufach karabinów, a bisy kończyły się najczęściej roztrzaskanym mózgiem.
Zaylee przesunęła się cicho za filar, ślizgając na czymś, co z dużą dozą pewności było kiedyś wnętrzem czyjegoś tułowia. Westchnęła z wyraźnym obrzydzeniem i zerknęła na buty.
Znowu — mruknęła, skrzywiona. — Te skurwysyny będą mi winne nowe trapery — warknęła przez zęby, chociaż najpierw powinna ściągnąć tamtego biegacza, który zeżarł jej na schodach kawałek obuwia.
Spojrzała na Evinę, która właśnie przeładowywała karabiny z takim skupieniem, jakby od tego zależało życie. A no tak, bo w sumie zależało. Kątem oka dostrzegła, jak kobieta odstrzela jeszcze jednego napastnika, który runął jak długi i zniknął w wysokiej trawie.
Miller wzięła głębszy oddech, próbując uspokoić myśli. Tylko że z jej głową to był jak próbować uspokoić stado rozjuszonych szerszeni przy pomocy kołysanki.
Evina rzuciła hasło do odwrotu. Zaylee uniosła brew.
No bez jaj, Sherlocku — prychnęła z ironią na ustach. Czy chwilę temu nie zaproponowała jej tego samego? — A ja właśnie zaczęłam się tu urządzać. Myślałam, że powiesimy zasłonki, zrobimy grilla, a potem wspólnie z tymi pogwizdującymi świrami założymy uprawę pomidorów. Ale okej, spierdalanie brzmi równie dobrze.
Z ciężkim westchnieniem ruszyła za nią, starając się poruszać jak najciszej. Gdzieś z lewej znowu rozległ się gwizd. Potem drugi, z drugiej strony. Echo niosło się jak jakieś upiorne solo na fletni pana. Ale jak mięły wieżowiec i skręciły za zdewastowaną stację benzynową, zapanowała nagle cisza. Ta cholernie napięta, mordercza cisza, która zazwyczaj poprzedza coś bardzo złego.
Poprawiła strzelbę na plecach i zerknęła na towarzyszkę. Miller nie była typem, który z łatwością przywiązuje się do ludzi. Zwłaszcza nie w czasach, kiedy statystycznie każdy, kogo polubiła, kończył jako pasztet. Albo wróg. Albo jedno i drugie. Ale coś było w tej całej Evinie — może ten zimny spokój, może to, jak trzymała broń, jakby była jej częścią, a może po prostu fakt, że jeszcze nie próbowała jej zabić — co sprawiało, że Zaylee czuła coś w rodzaju uznania. Albo przynajmniej niechęci z dodatkiem szacunku.
Co to właściwie było? — zapytała, nawiązując do zakapturzonych postaci, które traciły tonację za każdym razem, kiedy któraś częstowała ich celnym strzałem. — Spotkałaś ich już wcześniej?

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Ostre i donośne gwizdy co jakiś czas szarpały nerwy i sprawiały, że musiała się zastanowić dwa razy nad tym, co chciała zrobić. Kto mógł znajdować się w pobliżu i jakie zagrożenie stanowił? Takie pytania kotłowały jej się w głowie za każdym razem, gdy tylko słyszała, że znowu ktoś wysyłał sygnał do swoich ludzi. Irytujące.
Powoli zaczęła wracać na swoją wcześniejszą pozycję, która znajdowała się w pobliżu Zaylee. Nie chciała się zbytnio rozdzielać, bo to mogłoby mieć naprawdę okropne konsekwencje. Chociaż nie miała pewności na tym etapie, co właściwie było najlepszym posunięciem przy wrogach, których zamiarów ani umiejętności kompletnie nie znała.
- Jak chcesz zostać to proszę bardzo. Zakładaj z nimi rodzinkę - odparła ze zgryźliwym sarkazmem.
Zabarykadowanie się i odpieranie ataku w tej chwili nie wydawało się być przepisem na przetrwanie. Dlatego też zdecydowała się na to, aby zarządzić odwrót. To, co z niego wyjdzie to była już zupełnie drugorzędna sprawa.
Całe szczęście diner posiadał tylne wyjście. Gwizdacze najwyraźniej chcieli się do nich dobrać od tamtej strony, bo po tym jak wypadły z budynku udało jej się dostrzec jednego z nich wychodzącego zza rogu. Przez moment mogła czuć się niczym rewolwerowiec prosto z dzikiego zachodu, gdy pospiesznie wymierzyła i strzeliła do mężczyzny o dziobowatej twarzy.
Był on jeden, a potem przez chwilę cisza. Może opuściły teren, którego broniła grupka nieznajomych. Może stwierdzili, że nie ma sensu narażać więcej ludzi skoro i tak się wycofywały, co dawało im jakieś nadzieje.
Mogły na chwilę odsapnąć. Evina starała się w głowie przekalkulować jak wiele strzałów oddała i ile sztuk amunicji w związku z tym zostało jej jeszcze w ekwipunku. Zużyła ich zdecydowanie więcej niż chciała, ale sytuacja tego wymagała.
- Nie mam, kurwa, pojęcia. Nie zapuszczałam się tu od dawna - przyznała, bo ostatnim razem, gdy była w mieście na pewno nie natrafiła na podobną grupę ani też o nich nie słyszała.
Musieli być nowi, a to było jeszcze bardziej przerażające, bo nie miały kompletnie pojęcia na temat tego z kim mogły się mierzyć ani skąd przybyli. Nie mogły być nawet pewne, co do tego jak wielu ich stacjonowało w mieście.
- Miejmy jedynie nadzieję, że nasze konie są całe tam gdzie je zostawiłyśmy - mruknęła, bo o ile Gary znajdował się w oddaleniu od wjazdu do miasta to jednak Elvira przebywała w jego centrum.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Stała oparta o połamany znak drogowy z wyrytym graffiti UCIEKAJ, jakby to była jakaś porada, na którą jeszcze ktokolwiek miał czas. Ręce skrzyżowała na piersi, a minę miała jakby właśnie rozważała, czy warto zaryzykować dla tej nowej towarzyszki, czy może lepiej po prostu zabrać Elvirę (koń był głupi jak but, ale przynajmniej lojalny) i dać nogę.
Moja oferta z tym podrzuceniem cię pod wjazd do miasta dalej jest aktualna — rzuciła, po czym ruszyła przed siebie, omijając zgrabnie wywrócony kiosk, który kiedyś służył za sklepik z pamiątkami, a teraz był domem dla bardzo terytorialnej rodziny szczurów. — Chyba że chcesz sobie jeszcze pogwizdać z tamtymi.
Zaylee znała dobrze centrum miasta. Przynajmniej tak twierdziła. W rzeczywistości znała jedynie jego fragmenty i głównie te, które mogła zrabować, wysadzić albo przynajmniej użyć jako pułapki.
Nowi w mieście to jak karaluchy w kuchni — ciągnęła, rzucając spojrzenie przez ramię. — Jak widzisz jednego, to znaczy, że pięćdziesięciu następnych czai się za rogiem — skręciła w boczną alejkę, gdzie stare murale pokryte były teraz czarnym pyłem i zaschniętą krwią. Obok starego budynku, które dawniej było kinem, pachniało tu starym papierem, wilgocią i popcornem.
Była przekonana, że jej wierzchowiec wciąż znajdował się w tym samym miejscu. A przynajmniej mocno w to wierzyła, bo wcześniej nie spodziewała się, że zostanie otoczona przez napastników, których świergolenie zostawiły za sobą.
Spokojnie, mój koń ma tyle instynktu przetrwania, co ja. Chociaż koń to nie karabin. W sumie to żywa panika z kopytami — wzruszyła ramionami i przeskoczyła przez niewysoki murek przed kolejną stacją benzynową, po czym zatrzymała się przy zepsutym automacie z napojami.
Kopnęła go od niechcenia. O dziwo, coś stuknęło w środku, a ze środka wypadła puszka sody. Miller pochyliła się i zacisnęła palce na blaszanym opakowaniu.
Trzymaj — podała puszkę Evinie. — To w ramach podziękowań. No wiesz, za uratowanie życia — przyznała niechętnie, ale w końcu musiała przyznać, że gdyby nie kobieta, którą poznała kilka godzin temu, skończyłaby z kulką w potylicy.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Spojrzała w kierunku nowej towarzyszki i odgarnęła do tyłu przemoczone pasma włosów, których deszcz zdecydowanie nie oszczędził. Ulewa zdążyła już nieco zelżeć, gdyż intensywność opadów nie mogła wciąż utrzymywać się na tak wysokim poziomie. Przynajmniej tyle dobrego.
- W tych okolicznościach to chętnie... O ile ci nie rozkradli ani nie zabili konia - odpowiedziała, bo wszystko było możliwe, gdy chodziło o nową grupę świrów.
Wcześniej nie chciała skorzystać z oferty, ale biorąc pod uwagę kręcącą się w okolicy grupę szajbusów to jednak wizja szybszej ucieczki z tego miejsca była jak najbardziej kusząca i warta podjęcia się.
- Nie mam pojęcia ilu ich tam jest, ale nie zamierzam się o tym przekonywać - odpowiedziała szczerze.
W tej chwili chciała po prostu się stąd wynieść, a potem poszukać jakiegoś innego miejsca, w którym mogłaby liczyć na jakieś pozostałości leków ze świata sprzed. Na razie skupiała się na przeżyciu, bo martwa zdecydowanie nic nie zdoła zdziałać.
Przemierzała dalej ulice w towarzystwie Zaylee, ale dłoń wciąż trzymała na broni, przyglądając się otoczeniu. Być może gwiżdżące świry dalej podążały ich śladem, ale tym razem nieco ciszej. W końcu nie odeszły dostatecznie daleko i zawsze istniała możliwość tego, że znowu na kogoś się natkną. Już raz prawie straciły głowy.
- Mogłabym wątpić w to czy go masz, ale jakoś jeszcze żyjesz - stwierdziła, obserwując to jak kobieta wskakuje do pobliskiej stacji benzynowej, gdzie znajdował się stary automat z napojami.
Musiała przyznać, że widok wyciągniętej w jej stronę puszki starego 7upa sprawił, że trudno jej było powstrzymać się od krzywego uśmiechu. Jednak niektórzy wciąż mieli gest. Nawet w takich czasach.
- Ktoś musiał mnie ubezpieczać przy ściąganiu snajpera - odpowiedziała, odbierając puszkę.
Zdecydowanie było łatwiej udawać, że było to działanie wiedzione czystą i chłodną kalkulacją niż zwyczajny ludzki odruch by ratować kogoś w potrzebie. W końcu w tych czasach podobne rzeczy po prostu się nie zdarzały, a jednak z jakiegoś powodu zareagowała instynktownie dostrzegłszy strzelca. Może po prostu zaczęła delikatnie lubić swoją towarzyszkę.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Bywały momenty, w których nie analizowała sytuacji z przesadną głębią. W zasadzie, jeśli miała wybierać między myśleniem a kopniakiem w drzwi, to drzwi miały prejebane. Dlatego, kiedy Evina odbierała puszkę 7-upa z miną, jakby właśnie dostała zaproszenie na bal maskowy w ruinach Białego Domu, Zaylee rozglądała się, czy w pobliżu nie znajdowało się coś, co mogło im się jeszcze przydać w dalszej wędrówce, ale natrafiła jedynie na szkło stłuczonej butelki i zabawkowego robota bez głowy.
Złotko, nie doceniasz mnie — odparła, bo jakby nie patrzeć, jakiś tam umiejętności przetrwania miała. W innym wypadku nie byłoby jej tutaj.
Bo o ile Miller nie wierzyła w przeznaczenie, szczęście ani cudowne zbiegi okoliczności, to mocno wierzyła w swój instynkt. To był ten nieokrzesany głos w głowie, który mówił jej, kiedy uciekać, kiedy atakować, a kiedy udawać martwą. Przez ostatnie lata ten głos trzymał ją przy życiu. Nie żadne szkolenia, nie cudze zasługi, nie mapy i nie plany. Po prostu intuicja.
Ktoś musiał cię osłaniać i przemawiać ci do rozumu, żebyś zawróciła i przestała zgrywać bohaterkę — poprawiła ją, unoszą wymownie jedną brew.
Szły powoli boczną uliczką po nierównym bruku, a wokół pachniało starym bandażu po przegranej wojnie. Apteka znajdowała się za rogiem. Roztrzaskana szyba, przekrzywiony szyld z literami, która ledwo się trzymały. To było pierwsze miejsce, do którego Miller zajrzała po przyjeździe do miasteczka, ale nie znalazła tam cudów. Jedynie dwa przeterminowane antybiotyki, bandaże, których nie zżarły szczury i kawałek czystego gazika.
Elvira powinna być z tyłu — poinformowała, skręcając w boczną alejkę.
Szły z Eviną wzdłuż ściany budynku, wąską alejką zarośniętą trawą i pełną wywróconych koszy na śmieci. Cegły były porośnięte bluszczem, okna zabite deskami, a z jednej rynny zwisał but.
O kurwa! — Zaylee bez wahania sięgnęła po osamotnione obuwie, ówcześnie ściągając swojego zdemolowanego trapera. Trampek był o dwa rozmiary za duże, ale przynajmniej nie był dziurawy.
Zerknęła na nową towarzyszkę. W sumie skoro już prawie razem zginęły razem, mogły to wszystko uznać za randkę. Nie, żeby Evina musiała od razu się w niej zakochiwać, bo wtedy Zaylee mogłaby zrobić coś głupiego, jak na przykład uratować jej życie.
Mówiłam, że nic jej nie będzie — wskazała ręką na czarnego wierzchowca, który zarżał na ich widok. Z boku siodła zwisał plecak, w którym Miller trzymała większość swojego dobytku. Niewiele, ale jak już było wspomniane, w obecnym świecie większość uchodziła za luksusowy towar.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Sama najchętniej wskoczyłaby do środka i rozejrzała się za czymś jeszcze, co mogłoby im się przydać, ale miejsce ewidentnie było już rozszabrowane, a puszka napoju była jedynym, co się ostało w tej lokacji. Dobre było jednak i to. Przynajmniej nie umrze z pragnienia jakby nagle zabrakło jej wody z jakiegoś powodu.
- Jesteś po prostu dowodem na to, że pozory mylą - stwierdziła.
Czasami przez aktywujący się u kobiety humor Evina mogła odnieść wrażenie, że nie potrafi niczego traktować poważnie, ale jednak jak najbardziej była zdolna do tego, aby poradzić sobie w tym okrutnym świecie i przeżyć nawet w najgorszej sytuacji.
- Nie zgrywałam bohaterki. Pewnie gdyby było ich mniej jakoś byśmy to ugrały. Strzelec był najbardziej problematyczny - stwierdziła.
To był odruch. Musiała pozbyć się największego zagrożenia. Jeden strzał i byłoby po nich. Strzelec miał idealną pozycję i szeroki widok na ulice. Bardziej problematyczne było to, że nie działał w pojedynkę, a był częścią większej grupy.
Trasa całe szczęście nie należała już do tych z rodzaju długich, a wkrótce w zasięgu jej wzroku zamajaczyła apteka, która musiała być pierwszym przystankiem dla tych, którzy szukali jakichkolwiek dóbr medycznych. Wcale nie dziwiło ją to na jak rozkradzione wyglądało to miejsce.
Przytaknęła na uwagę o koniu i ruszyła w ślad za nią na tyły budynku, ale zanim dotarły do wierzchowca, Zaylee znalazła niezwykłe zjawisko w postaci zwisającego z rynny trampka.
Evina przyglądała się jej ekscytacji z miną kogoś kto ewidentnie był ponad podobnymi eksplozjami radości. Zwłaszcza, że but był jeden, zdawał się być w nieodpowiednim rozmiarze, a ponadto ze względu na cienką podeszwę i materiał nie nadawał się do dłuższych wędrówek czy też przemierzania świata w niesprzyjających warunkach pogodowych.
- Zaraz zaczniesz szukać swojego Kopciuszka? - zapytała ze swoim typowym sarkazmem, przyglądając się tej jakże wzruszającej scenie.
Zaraz jednak wyszły zza rogu budynku, gdzie czekała na nie faktycznie objuczona klacz. Jednak udało jej się uchować przed rozgwizdanym towarzystwem, które pewnie nie zapuszczało się w te rejony.
- No to macie szczęście - skwitowała krótko i poczekała na to, aż kobieta zbliży się do swojego wierzchowca.
Od dawna nie znajdowała się w podobnej sytuacji, gdzie ktoś miał jej udzielać pomocy. Nie bardzo wiedziała jak powinna się zachować. Dlatego też po prostu czekała na inicjatywę nowej znajomej, która zaproponowała jej wspomnianą wcześniej w rozmowie podwózkę.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Spojrzała na Evinę z miną, jakby właśnie odkryła Świętego Graala. Zignorowała fakt, że but był ewidentnie cały przemoczony i sądząc po zapachu unoszącym się w powietrzu, pachniał własnym życiem.
Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda — pouczyła ją, bo kto nie chodził w cudzych butach podczas postapokalipsy? Chyba tylko ci, którzy nie przetrwali szarpaniny z zarażonymi. A Zaylee doceniała takie małe prezenty. Jak widać, nie potrzebowała zbyt wiele, po prostu wystarczył jej wysłużony trampek bez dziury na pięcie i mogła ruszać dalej w świat. — A jeśli już o koniu mowa — wskazała głową na wierzchowca. — To właśnie Elvira. Elvira, to Evina — przedstawiła je sobie kulturalnie, ale nie oczekiwała, że kobieta pochyli się, jak przy spotkaniu z hipogryfem. Zresztą Elvira i tak nie zwracała na nią większej uwagi.
Miller przytrzymała się siodła i wskoczyła na konia, po czym poklepała miejsce za sobą i wyciągnęła do Swanson rękę, chcąc pomóc jej wsiąść. A gdy ta również wskoczyła na zwierzę, przyłożyła nogi do boku konia, dając mu jasny sygnał do jazdy.
Znam skrót — oznajmiła zaraz po tym, jak Elvira przeskoczyła niewielki murek. — W zasadzie musimy objechać zachodnią część z domkami jednorodzinnymi i będziemy na miejscu. Nie uważasz, że zostawianie Gary'ego przed wjazdem do miasta było trochę nierozsądne? — zerknęła przez ramię. Biorąc pod uwagę, że miasto plądrowały gwiżdżące świey z jakiejś samozwańczej organizacji, koń Eviny już dawno mógł zostać ich łupem.
Koń stąpał powoli po popękanym asfalcie, który dawno przestał udawać, że jest czymś więcej niż płytą nagrobkową dla tego, co kiedyś nazywano infrastrukturą miejską. Wokół porastały go chwasty wysokie jak człowiek i bardziej uparte niż większość ocalałych. Pomiędzy nimi kryły się szkielety starych samochodów, zdechłych marketów i billboardów reklamujących rzeczy, których już nikt nie potrzebował. Promocja na smartfony! – głosił jeden z nich, przechylony na bok jak pijany wujek na weselu. Zaylee spojrzała na niego z pobłażaniem.
I co, panie Samsung? Kto teraz potrzebuje cię bardziej niż koła od wózka i konserwy bez robaków? — prychnęła pod nosem z pogardą.
Na horyzoncie powoli zaczęły majaczyć kształty. Zrujnowane wieżowce, pokrzywione latarnie i kontury murów, które kiedyś miały oddzielać ludzi od niebezpieczeństwa. Teraz wyglądały, jakby tylko czekały, aż ktoś wjedzie i nie wyjedzie. Zaylee zmrużyła oczy. Miasta w dzisiejszych czasach były jak pudełka z niespodzianką – czasem trafiała się wata cukrowa, a czasem granat bez zawleczki.
Zbliżały się do bramy, a właściwie do resztek metalowej konstrukcji, wygiętej w dziwacznym kształcie, porośniętej bluszczem i rdzą. Tablica nad nią była pęknięta, ale wciąż dało się odczytać część napisu: "WITAMY W...". Resztę napisów zatarł czas.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie zamierzała więcej komentować kwestii buta, który ewidentnie z jakiś względów przypadł Zaylee do gustu. Świetnie. Być może odkrywała w tym momencie coraz więcej dziwactw swojej nowej towarzyszki, ale przynajmniej ta nie próbowała jej zabić, a to już było coś.
Skinęła jedynie klaczy głową w ramach powitania choć raczej był to odruch niż faktyczna próba nawiązania kontaktu ze zwierzęciem, które pewnie nie rozumiało podobnych sygnałów. Nie miało to jednak dla niej tak wielkiego znaczenia.
Przez chwilę spoglądała na dłoń kobiety, gdy tylko ta w końcu dosiadła konia po czym podała jej rękę i skorzystała z zaoferowanej pomocy, aby wsiąść na grzbiet wierzchowca i usiąść tuż za nią.
Nagle stała się zbyt świadoma tego jak blisko znajdowała się z jeszcze niedawno kompletnie nieznaną jej kobietą. Jej uda ocierały się o biodra Zaylee i przez chwilę jej dłoń nawet powędrowała w kierunku jej talii, ale zatrzymała się nim zdążyła jej dotknąć. W końcu to nie była zwyczajna przyjacielska przejażdżka i nie powinna się zbytnio spoufalać. Dlatego też odchyliła się nieco i chwyciła tyłu siodła, aby utrzymać się jakoś na grzbiecie zwierzęcia.
Życie jednak szybko zweryfikowało, że nie był to najmądrzejszy pomysł. Wystarczyło jedno szarpnięcie do przodu i przeskoczenie przez murek, aby poczuła jak pomimo zaciśniętych na boku klaczy nóg trudno jest jej się zachować równowagę.
Całkowicie automatycznie jej ramię objęło kobietę w pasie i przylgnęła natychmiast do jej pleców, aby uchronić się od upadku. To była nagła i nieprzewidywalna bliskość. Czuła to jak Zaylee pachnie deszczem, prochem oraz zdecydowanie dłuższym czasem spędzonym w siodle. To samo zapewne mogła powiedzieć o sobie. Nie miała ostatnio czasu na to, aby się porządnie umyć czy też wyczyścić ubrania. Mimo wszystko było coś wyjątkowego w tym, że po raz pierwszy od naprawdę bardzo dawna mogła zaznać chociażby wymuszonej przez okoliczności fizycznej bliskości o tak powierzchownym wymiarze.
- W mieście byłby na zbyt otwartym terenie. Nie chciałam, aby przykuwał uwagę. Zwłaszcza jeśli w mieście miałaby grasować jakaś banda i jak widać nie myliłam się, co do tego - odpowiedziała, bo miała swoje powody do tego, aby nie zabierać ze sobą Gary'ego, który mógł zamiast tego spokojnie skubać trawę na polanie pod miastem.
Sunęły coraz dalej po drodze prowadzącej do wyjazdu z miasta, a Evina wciąż obejmowała ją w pasie i rozglądała się po okolicy. Zrujnowane budynki powoli zaczynały stawać się coraz rzadsze. Coraz częściej można było dostrzec oznaki natury odbierającej należne jej miejsce. Mech i bluszcz powoli połykały wszystko, co tylko stało na jego drodze, a z pęknięć w betonie i asfalcie wybijały wszelkiego rodzaju rośliny.
Prychnęła jedynie na komentarz odnośnie Samsunga, ale zaraz skupiła się na widocznym w tle kształcie bramy wjazdowej. Zbliżały się już do końca swojej małej podróży.
- Możesz mnie zostawić przy znaku. To byłoby na tyle - mruknęła do kobiety.
Dalej poradzi już sobie sama. Liczyła na to, że Gary szczęśliwie będzie na nią czekał i będą mogli kontynuować tę podróż w dwójkę. Wciąż mieli do znalezienia zapasy medykamentów dla Halleyów i to na tym powinna się skupić.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie przepadała za bliskością. Nie dlatego, że od niej stroniła, po prostu przez te wszystkie lata zdążyła od niej odwyknąć. A już na pewno nie przywykła do takiej bliskości, która zdarza się nagle, bez ostrzeżenia, i z tyłu – jak zasadzka emocjonalna.
Gdy Evina niespodziewanie objęła ją w pasie, Zaylee aż zesztywniała jak deska. Prawie wypuściła lejce z rąk, co w jej przypadku było niemal bluźnierstwem. Elvira — klacz o osobowości emerytowanej hydrauliczki i mniej więcej tej samej chęci współpracy — chrząknęła po końsku, jakby komentował sytuację z subtelną dezaprobatą.
Zaylee zmrużyła oczy. Przypomniała sobie, że kiedyś ludzie pachnieli perfumami, a nie spaloną gumą i stresem. Nie żeby miała coś przeciwko. No dobra, miała wszystko przeciwko, bo bliskość oznaczała kłopoty. Zawsze. Ale było w tym coś dziwnie. nieodrażającego. Coś, co wywołało niepokojące ciepło w klatce piersiowej. Zaylee natychmiast mentalnie spoliczkowała siebie samą.
Skup się, Miller. Nie po to przeżyłaś koniec świata, trzy oblężenia i jedną wyjątkowo paskudną randkę z facetem od suszonych grzybów, żeby teraz odpływać przy czyimś objęciu, które zaistniało tylko dlatego, żeby nie spierdolić się z konia.
Ale to było tylko chwilowe. Tymczasowe. Jak zakażenie, które samo przechodzi. Ale w głębi duszy — tej, którą próbowała w sobie wyciszyć — czuła, że ta kobieta może być czymś więcej niż tylko kolejnym imieniem, którego nie warto zapamiętywać. Szybko jednak wybiła sobie te myśli z głowy. Myśli o klejącą się jak brud po deszczu przyjaźń.
Bo Zaylee nie była stworzona do przyjaźni. Była stworzona do przetrwania. Do rzucania nożem w oko zepsutym typom i obcinania rękawów, gdy stawały się zbyt zbędne. A teraz oto stała, na pograniczu cywilizacji i lasu, z kobietą, która pachniała kurzem.
Przy znaku? — powtórzyła z wyraźną dezaprobatą, przechylając głowę i zerkając spod rozwichrzonych włosów. — Co to ma niby być? Scena pożegnania z filmu romantycznego? Mam ci jeszcze pomachać, czy wystarczy, że rzucę kamieniem w twój ślad?
Jej ton był zgryźliwy, ale oko błysnęło jak u kogoś, kto nie do końca mówi serio. Może nawet trochę się bawi. Albo przynajmniej udaje, że się bawi, żeby nie wyglądać, jakby ją to wszystko obchodziło bardziej, niż było to do zaakceptowania w świecie, gdzie drzewa wyrastają przez wnętrza samochodów, a śmierć ma więcej terminów niż przedwojenna biblioteka.
No dobra. Koniec trasy. Czas się rozejść, zanim jeszcze się polubimy, a potem będzie niezręcznie, jak się okaże, że jedna z nas zginie dramatycznie, a druga zacznie gadać z trupem z braku towarzystwa.
Poczekała, aż kobieta zeskoczy z konia, a sama wykręciła Elvirę w stronę lasu. Jej mina mówiła nie obchodzisz mnie ani trochę, ale oczy zdradzały coś innego. Może ciekawość. Może irytującą sympatię.
A gdybyś jednak z jakiegoś idiotycznego powodu miała zamiar iść za mną, to nie mam nic przeciwko. Tylko nie mów mi potem, że cię nie ostrzegałam — rzuciła łobuzersko przez ramię, zaciskając mocniej palce na lejcach.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po wymiarach”