#1
Nie wypaliła kawiarnia w Distillery District ani bardziej fancy Daldongnae z grillem i koreańskim BBQ, ale Ronnie miała jeszcze w zanadrzu parę pomysłów, gdzie zaciągnąć Tylę w ramach mini projektu społecznej integracji. Była w tym dobra. Gdyby nie modeling, śmiało mogłaby zostać psychologiem – z ręką na sercu.
A Tyla… była dosyć ciężkim przypadkiem. Nie rozgryzła tej dziewczyny nawet w jednej dziesiątej, mimo że miały za sobą kilka spotkań, po których normalni ludzie dowiedzieliby się o sobie właściwie czegokolwiek.
Nie zamierzała się poddawać, nie tak łatwo.
Tym razem padło na Woodbine Beach i zwyczajny deptak z widokiem na jezioro. W razie czego znajoma zawsze mogła poudawać, że przez odgłosy plażowiczów i wody nie słyszy paplaniny Rockefeller.
A Rockefeller była spóźniona.
Czuła, że te dziesięć minut mogło przesądzić o tym, że zastanie pustkę zamiast czekającej Tyli. Zaparkowała czarnego jeepa przy krawężniku i z prędkością światła wyskoczyła z auta, łapiąc za telefon, kluczyki oraz papierową podstawkę z dwoma mrożonymi napojami. Było na tyle gorąco, że nawet w szortach i krótkiej bokserce czuła, jak się gotuje. Nie było lepszego wyboru picia niż zimne, owocowe bubble tea.
Przemknęła między krzakami i wparowała na chodnik, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Nic. I wtedy spojrzała przed siebie – idealnie w czas. Ktoś najwyraźniej próbował się ulotnić. Zmiana taktyki: przełożyła wszystkie rzeczy do jednej dłoni, ledwo je trzymając. Truchtem podbiegła do brunetki i wolną rękę wsunęła pod jej ramię, ciągnąc za sobą w kierunku wolnej ławki, która znajdowała się całkowicie w cieniu drzew.
— Nie, nie, nie, nie uciekamy — rzuciła. — Już jestem! Nie dam ci siedzieć w chacie, w taką pogodę.
Niemalże usadowiła ją na tej ławce, zaraz siadając obok. Położyła między nimi kartonik z napojami i telefon, klucze wylądowały w kieszeni spodenek. Zsunęła z oczu przeciwsłoneczne okulary, wciskając je sobie na czubek głowy.
— Sorka, korki. — Uśmiechnęła się do Tyli, która miała taką minę, jakby właśnie zepsuła jej zaplanowaną ewakuację. — Tutaj mango-marakuja, a tutaj truskawka-jagoda. Wybieraj. Nie ma reklamacji, za daleko — powiedziała, wskazując palcem na oba kubki.