

Mogła studiować na uniwersytecie Lauretyńskim, ale chciała liznąć dorosłego życia dalej niż dwie przecznice od rodzinnego domu. Padło na Toronto, które robiło wszystko, by pchnąć ją do powrotu na stare śmieci: w wynajmowanym, obskurnym mieszkaniu co rusz zalęgało się kolejne robactwo, ciężko było jej utrzymać jakąkolwiek dorywczą pracę, a pierwszy semestr pielęgniarstwa brutalnie uświadomił ją, że ludzi tak jak ona ambitnych było na pęczki. Pamięta bezsenne noce i te dni, gdy łatwiej było jej wymienić imiona pacjentów niż swoje własne; pamięta wypadające włosy i chęć bycia najlepszą, gdy była jeszcze zaledwie ponadprzeciętna.
Pierwsze zwątpienie nie było filmowe ani dramatyczne. Nie rzucała książkami i nie płakała w poduszkę, tylko wpatrywała się w brudną kuchenną ścianę i myślała, że może to wszystko nie ma jednak sensu; że być może pielęgniarka to po prostu ładne słowo na czyjąś służącą w jednorazowych rękawiczkach. Miała momenty, gdy licząc ostatnie drobniaki na kawę z automatu zastanawiała się, czy naprawdę chce przez resztę życia siedzieć po nocach na oddziale i łatać ludzi, którzy nierzadko nie pamiętają nawet jej twarzy. Ale coś w niej nie pozwoliło się wycofać; może był to upór, a może najzwyklejsza głupota. I chociaż nie pamięta dokładnie, kiedy przestała się bać, pamięta dzień, kiedy odbierała dyplom z wyróżnieniem – zmęczona, z podkrążonymi oczami, ale z tą cholerną satysfakcją, że nigdy się nie poddała.
Pracuje na pełen etat już od prawie trzech lat, ale dług z czasów studenckich wciąż podcina jej skrzydła. Trudno jest jej dalej się kształcić, choć cichutko marzy o zdobywaniu dalszego wykształcenia; ba, nie może pozwolić sobie nawet na głupi urlop gdzieś poza miastem, jeśli chce być na bieżąco ze spłatą wszystkich rat. Czasem zastanawia się, czy warto było się tak szarpać – czy tytuł, zmęczone ciało i współdzielona z chłopakiem sypialnia w mieszkaniu wielkości pudełka po butach są warte wszystkich nieprzespanych nocy i lat wyrzeczeń. Ale gdy na oddziale rozbrzmiewa telefon, a pacjent mówi głupie „dziękuję” takim tonem, jakby to o n a uratowała mu dzień, przez chwilę krótką jak mrugnięcie zdaje jej się, że może wszystko to jednak miało sens.
– może mieszkać w największej spelunie, ale to, na co ma wpływ będzie wyszorowane na błysk; ubrania zawsze ma poskładane w równiutką kosteczkę i nie znosi zostawionych w zlewie naczyń. Może ledwie kontaktować ze zmęczenia, ale zetrze wszystkie blaty i z maniakalnym uporem wysprząta mieszkanie przed pójściem spać,
– z łatwością łapie zasady planszówek, świetnie kantuje w karty i jest prawdopodobnie najlepszą osobą do zabrania na trivia night, bo z jakiegoś powodu chłonie wiedzę bezużyteczną jak gąbka,
– stara się dbać o formę: rozciąga się po wyjściu z łóżka, w miarę możliwości chadza na siłownię i co rusz wynajduje kolejne detoksy i diety bogate w [tu wstaw kolejny tiktokowy mikrotrend],
– nowe rzeczy kupuje dopiero gdy coś jej się skończy albo całkiem rozpadnie; stara się nie dać konsumpcjonizmowi;