Mavi Ayers
Dean - jak to on - był królem wieczoru. Tego typu imprezy organizował często, ale dzisiaj… dzisiaj czuł się, jakby świat wreszcie oddychał dokładnie pod jego rytm. Pieniądze płynęły, inwestorzy wchodzili w nowe „projekty” z błyskiem nadziei w oczach, a on - spokojny jak zawsze - wiedział, że znowu zatoczył koło. Ludzie stracą – ale podpisali wszystko z własnej woli. On tylko dostarczył wizję.
Jacht? Wynajęty na ostatnią chwilę.
Koszt? Nieistotny. Wszystko tu - od lampionów po zamrożony arbuz – m
iało jedno zadanie: zbudować iluzję. A Dean był mistrzem iluzji.
W trakcie hucznej zabawy Dean stał przy barze, oparty nonszalancko o drewniany blat. Szklanka z bourbonem w jednej ręce, druga dłoń wsunięta w kieszeń eleganckich, granatowych spodni. Lniana koszula - rozpięta przy szyi, zegarek - vintage Rolex, który nigdy nie istniał w oficjalnej dystrybucji. Kupił go od kogoś, kto próbował wejść w jego grę. Rezultat? Ten, kto próbował oszukać oszusta, został z niczym. A Palmer? Z zegarkiem, który zawsze chciał mieć w swojej kolekcji.
Nie śmiał się głośno, nie tańczył, nie próbował zwracać na siebie uwagi - nie musiał. Wystarczyło, że był. Reszta robiła się sama. Każdy wiedział, kto tu rozdaje karty.
Wzrokiem przeskanował pokład. Sylwetki poruszały się w półmroku - trochę tańca, trochę chaosu. Dla kogoś z zewnątrz mogło to wyglądać jak luźna impreza. Dla niego? Te ruchy to układanka.
Każdy tu był dokładnie tam, gdzie powinien
Wtem dostrzegł najbliższą mu osobę na imprezie -
Mavi. Jedna z niewielu osób, które znał długo i nie miał potrzeby jej okłamywać. Bo wiedział, że ona nie chciała niczego od niego. Nigdy nie przychodziła po więcej niż rozmowę, uśmiech, obecność. I właśnie dlatego jego spojrzenie zawisło na niej dłużej. Nie patrzyła na nikogo. Nie próbowała się dopasować. I wyglądała tak, jakby ten jacht był ostatnim miejscem, w którym chciała być.
Dean odstawił szklankę. Ruszył w jej stronę bez pośpiechu, z tym swoim pewnym krokiem, jakby świat należał do niego, ale teraz interesował go tylko ten jeden kawałek pokładu.
- Wiesz, Mav - zaczął spokojnie, patrząc na nią z góry, ale nie z wyższością. Z tym swoim półuśmiechem, który zwykle poprzedzał kłopoty. -
Jeśli los serio się na ciebie uwziął, to chyba powinien najpierw zapytać mnie o zgodę - dodał.
- Czasem mam wrażenie, że tylko ty tu jesteś prawdziwa. - Zmarszczył lekko brwi, jakby sam siebie zaskoczył tym, co powiedział. -
I to jest... dziwnie pocieszające. - Odwrócił wzrok na moment, żeby nie brzmiało to zbyt serio.
- Ale wiesz, nie mów nikomu, że mam słabość do kwiecistych sukienek. Popsuje mi reputację - zażartował już tak całkiem po Deanowemu -
pewnie, z luzem.
Ale spojrzenie miał inne. Skupione. Ciepłe. I przez moment nie było w nim oszusta. Tylko facet, który - mimo całego gówna, które zbudował – potrafił patrzeć na nią z jakimś rodzajem... szacunku.
I to był ten wieczór. Dean miał wszystko - pieniądze, wpływy, ludzi, którzy zrobiliby dla niego wszystko. Ale przez chwilę... naprawdę zależało mu tylko na tym, żeby ona się choć trochę uśmiechnęła.