Montgomery "Monty" Royce


data i miejsce urodzenia
12/02/2000; Toronto, Kanadazaimki
on/jegozawód
hokeista (obrońca) | trener personalnymiejsce pracy
Toronto Maple Leafs | CrosFit Torontoorientacja
utrzymuje. że jest aseksualny (w rzeczywistości panseksualny)
dzielnica mieszkalna
The Junctionpobyt w toronto
od urodzeniaumiejętności
wysoka pewność siebie na lodzie; prawo jazdy (samochód, motor); biegła znajomość czterech języków obcych (chiński. japoński, koreański, francuski); wykształcenie wyższe (dyplom zawodowego magistra, dietetyka); zaskakująco duża cierpliwość; gra na skrzypcach; świetnie radzi sobie w kuchni, wyczucie stylu; słabości
problemy z agresją, szczególnie wobec siebie (najczęściej wyżywa się w formie treningu, co uważa za mniejsze zło); bywa, że za bardzo się przejmuje losem innych (przede wszystkim własnego rodzeństwa); momentami za duża brutalność na lodzie; emocjonalna niedostępność; rodzina nad potencjalny związek; pracoholizm; trening nad zdrowie; mocna tendencja do negowania urazów Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest w końcu sprzeciwić się własnym rodzicom?
Czy twoje życie ma jakikolwiek sens?
Czy w tej sytuacji Bóg istnieje i może ci dopomóc?
A co jeśli sam mógłbyś wybrać, co będziesz dalej robić?
A co jeśli “piekło” nie jest wcale takie złe?…
Cześć, nazywam się Monty i jestem dyrektorem wykonawczym w Życie Montyego Royce. Pokażę ci dzisiaj, co możesz zyskać przez sprzeciw i prowadzenie życia dokładnie tak, jak chcesz, bez zbędnych nakazów i zakazów. Do tej pory Wang i Royce karali za takie wykroczenia, ale teraz? Nie mają mocy sprawczej.
Ludzie często nie wiedzą, co tracą, kiedy spełniają cudze oczekiwania. Dlatego niech mój przykład pokaże, dlaczego warto wybierać coś po swojemu. Może mama i tato uważają, że będziesz śpiewać niczym anioł w chórze, a ty nawet tego nie lubisz, bo wolisz grać w tenisa? A wiesz, jakie to przyjemne jest w spokoju pomyśleć i mieć spokój od wszystkiego?
Oczywiście, nie było to przecież takie łatwe. Na początku był strach. Przekonanie, że mogę się już więcej w domu nie pokazywać. Nawet jeżeli połowicznie spełniłem przecież ich oczekiwania, bo przecież jestem na lodzie. Tylko w trochę inny sposób, niż by tego faktycznie chcieli. Osiągnąłem trochę na skrzypcach, ale przecież lwią część uwagi poświęcałem treningom. Jeździe na lodzie. Grze z drużyną. Rodziców nigdy nie widziałem na trybunach. Nigdy nie pogratulowali mi sukcesu. Ani razu nie powiedzieli, że są ze mnie dumni, albo że świetnie się spisałem. Pogodziłem się z tym, że spisali mnie na straty. Uznali, że jednak nie byłem chyba warty tej uwagi, którą mi tak chętnie oddawali. Nie byłem wart niczego, co mi tylko oferowali.
Miałem być przecież medalistą olimpijskim w jeździe figurowej solowej. Przynieść ojczyźnie, ale przede wszystkim im, powód do dumy, kiedy poruszałbym się z gracją, zachwycając oglądających kolejnymi pokazami delikatności i stylu.
Teraz przecież też zachwycam. Stalową obroną i umiejętnością wybicia ochrony na zęby albo złamania nosa tak, żeby sędzia się nie dopatrzył. Siłą uderzenia, czy też siłą samych barków; mocnym sunięciem po tafli lodu. A przecież miałem być inny. Zrobić całkiem inny kierunek studiów; bo przecież co mi po takiej dietetyce i co z tego, że nie narzekam na brak chętnych do treningów indywidualnych?
Nie pasuję do ich wizji. I chociaż początkowo byłem aż wyrzucany z domu, bo nie można było się doczekać, kiedy to w końcu zawód dla rodziny nie będzie w zasięgu wzroku… mama dzwoni często w pierwszej kolejności do mnie, jak już zaprasza na obiad. Albo na święta. Jakąkolwiek rodzinną aktywność. Co jest dosyć dziwne, biorąc pod uwagę jej grafik i to, że mogła to po prostu zlecić asystentom, a jednak łapie okruchy czasu, żeby zamienić ze mną kilka słów.
I gdyby nie rodzeństwo, pewnie nigdy bym się tam na oczy nie pokazał. Ale znaczą dla mnie zbyt wiele. Zbyt mocno się do nich przywiązałem i w ogień bym za nich skoczył. Bo tylko oni udowodnili, że, chociaż trochę, jestem warty uwagi. Że to, co robię, jest słuszne i to wspierają.
Ich w końcu widzę na trybunach, albo dostaję gratulacje telefonicznie, jeżeli nie mogli być akurat na miejscu. Suche i puste wiadomości od rodziców nigdy nie dają tyle wiatru w skrzydła.
A więc żyję sam. Powiedzmy, bo przecież od czegoś są współlokatorzy. Trochę od tego, żeby nie oszaleć samemu w czterech ścianach, a trochę od tego, żeby spłacać czynsz w sensowniejszy sposób. Chociaż nigdy nie miałem z tym problemu; mieszkania na Junction są i tak wyjątkowo tanie, jak na moje kieszenie. Dla niektórych to aż dziwne, że wybrałem akurat takie miejsce, mając tak wpływowych rodziców, ale szczerze? Świadomość tego, że Leia, albo którekolwiek z rodzeństwa, może tu wpaść i zwyczajnie odpocząć, dodaje mi wiary, że wybrałem dobrze. No i nie siedzę w wygodnej kieszeni swoich starszych, co zdecydowanie daje mi więcej niezależności.
I w tym momencie raczej nie chcę niczego zmieniać. Póki co.
* początek inspirowany “Piekło 2.0.” od G.F. Darwin
✎ NHL wyhaczyło go jako młody talent już kiedy miał osiemnaście lat, co było dla niego niesamowitym zaskoczeniem i zaszczytem, szczególnie przez fakt, że swój pierwszy mecz jako oficjalny obrońca drużyny zagrał mając lat dziewiętnaście;
✎ nigdy nie pozwolił, żeby wielki sukces rodziców (projektant mody Royce, reżyserka Wang) przyćmiła to, co sam osiągnął w swoim życiu, mimo że im się sprzeciwił wobec planów, jakie dla niego samego mieli od maleńkości;
✎ miał być łyżwiarzem figurowym, żeby ojciec mógł projektować stroje na każdy jego występ, ale los chciał, że hokej podbił jego serce mocniej, niż piruety i wzloty w powietrze; był to jego pierwszy sprzeciw wobec rodziców i ich wizji na jego przyszłość;
✎ zawsze przedstawia się Monty; dąży do tego, żeby wszyscy właśnie jako Monty go zapamiętywali; pełnym imieniem zwracają się do niego jedynie rodzice, ewentualnie ktoś, kto chce być aż zbyt oficjalny;
✎ w jakimś głupim Q&A przyznał, że jego wymarzoną randką jest wspólne układanie klocków lego, ulubiony smak lodów to cytryna z miętą, a w wolnym czasie lubi grać w tytuły od Nintendo na swoim Switchu, bo Mario Kart raczej mu się nie znudzi;
✎ fan Gwiezdnych Wojen, z największym sentymentem wspomina starsze części; dumny posiadacz, złożonego z LEGO, Sokoła Milenium, zajmuje zaszczytne miejsce na półce.
Czy twoje życie ma jakikolwiek sens?
Czy w tej sytuacji Bóg istnieje i może ci dopomóc?
A co jeśli sam mógłbyś wybrać, co będziesz dalej robić?
A co jeśli “piekło” nie jest wcale takie złe?…
Cześć, nazywam się Monty i jestem dyrektorem wykonawczym w Życie Montyego Royce. Pokażę ci dzisiaj, co możesz zyskać przez sprzeciw i prowadzenie życia dokładnie tak, jak chcesz, bez zbędnych nakazów i zakazów. Do tej pory Wang i Royce karali za takie wykroczenia, ale teraz? Nie mają mocy sprawczej.
Ludzie często nie wiedzą, co tracą, kiedy spełniają cudze oczekiwania. Dlatego niech mój przykład pokaże, dlaczego warto wybierać coś po swojemu. Może mama i tato uważają, że będziesz śpiewać niczym anioł w chórze, a ty nawet tego nie lubisz, bo wolisz grać w tenisa? A wiesz, jakie to przyjemne jest w spokoju pomyśleć i mieć spokój od wszystkiego?
Oczywiście, nie było to przecież takie łatwe. Na początku był strach. Przekonanie, że mogę się już więcej w domu nie pokazywać. Nawet jeżeli połowicznie spełniłem przecież ich oczekiwania, bo przecież jestem na lodzie. Tylko w trochę inny sposób, niż by tego faktycznie chcieli. Osiągnąłem trochę na skrzypcach, ale przecież lwią część uwagi poświęcałem treningom. Jeździe na lodzie. Grze z drużyną. Rodziców nigdy nie widziałem na trybunach. Nigdy nie pogratulowali mi sukcesu. Ani razu nie powiedzieli, że są ze mnie dumni, albo że świetnie się spisałem. Pogodziłem się z tym, że spisali mnie na straty. Uznali, że jednak nie byłem chyba warty tej uwagi, którą mi tak chętnie oddawali. Nie byłem wart niczego, co mi tylko oferowali.
Miałem być przecież medalistą olimpijskim w jeździe figurowej solowej. Przynieść ojczyźnie, ale przede wszystkim im, powód do dumy, kiedy poruszałbym się z gracją, zachwycając oglądających kolejnymi pokazami delikatności i stylu.
Teraz przecież też zachwycam. Stalową obroną i umiejętnością wybicia ochrony na zęby albo złamania nosa tak, żeby sędzia się nie dopatrzył. Siłą uderzenia, czy też siłą samych barków; mocnym sunięciem po tafli lodu. A przecież miałem być inny. Zrobić całkiem inny kierunek studiów; bo przecież co mi po takiej dietetyce i co z tego, że nie narzekam na brak chętnych do treningów indywidualnych?
Nie pasuję do ich wizji. I chociaż początkowo byłem aż wyrzucany z domu, bo nie można było się doczekać, kiedy to w końcu zawód dla rodziny nie będzie w zasięgu wzroku… mama dzwoni często w pierwszej kolejności do mnie, jak już zaprasza na obiad. Albo na święta. Jakąkolwiek rodzinną aktywność. Co jest dosyć dziwne, biorąc pod uwagę jej grafik i to, że mogła to po prostu zlecić asystentom, a jednak łapie okruchy czasu, żeby zamienić ze mną kilka słów.
I gdyby nie rodzeństwo, pewnie nigdy bym się tam na oczy nie pokazał. Ale znaczą dla mnie zbyt wiele. Zbyt mocno się do nich przywiązałem i w ogień bym za nich skoczył. Bo tylko oni udowodnili, że, chociaż trochę, jestem warty uwagi. Że to, co robię, jest słuszne i to wspierają.
Ich w końcu widzę na trybunach, albo dostaję gratulacje telefonicznie, jeżeli nie mogli być akurat na miejscu. Suche i puste wiadomości od rodziców nigdy nie dają tyle wiatru w skrzydła.
A więc żyję sam. Powiedzmy, bo przecież od czegoś są współlokatorzy. Trochę od tego, żeby nie oszaleć samemu w czterech ścianach, a trochę od tego, żeby spłacać czynsz w sensowniejszy sposób. Chociaż nigdy nie miałem z tym problemu; mieszkania na Junction są i tak wyjątkowo tanie, jak na moje kieszenie. Dla niektórych to aż dziwne, że wybrałem akurat takie miejsce, mając tak wpływowych rodziców, ale szczerze? Świadomość tego, że Leia, albo którekolwiek z rodzeństwa, może tu wpaść i zwyczajnie odpocząć, dodaje mi wiary, że wybrałem dobrze. No i nie siedzę w wygodnej kieszeni swoich starszych, co zdecydowanie daje mi więcej niezależności.
I w tym momencie raczej nie chcę niczego zmieniać. Póki co.
* początek inspirowany “Piekło 2.0.” od G.F. Darwin
Ciekawostki
✎ nie dotykał skrzypiec od siedemnastego roku życia, a mimo to, nadal ma je blisko siebie; to chyba przez świadomość, że matka by go pewnie wydziedziczyła, jakby się przyznał, że je sprzedał.✎ NHL wyhaczyło go jako młody talent już kiedy miał osiemnaście lat, co było dla niego niesamowitym zaskoczeniem i zaszczytem, szczególnie przez fakt, że swój pierwszy mecz jako oficjalny obrońca drużyny zagrał mając lat dziewiętnaście;
✎ nigdy nie pozwolił, żeby wielki sukces rodziców (projektant mody Royce, reżyserka Wang) przyćmiła to, co sam osiągnął w swoim życiu, mimo że im się sprzeciwił wobec planów, jakie dla niego samego mieli od maleńkości;
✎ miał być łyżwiarzem figurowym, żeby ojciec mógł projektować stroje na każdy jego występ, ale los chciał, że hokej podbił jego serce mocniej, niż piruety i wzloty w powietrze; był to jego pierwszy sprzeciw wobec rodziców i ich wizji na jego przyszłość;
✎ zawsze przedstawia się Monty; dąży do tego, żeby wszyscy właśnie jako Monty go zapamiętywali; pełnym imieniem zwracają się do niego jedynie rodzice, ewentualnie ktoś, kto chce być aż zbyt oficjalny;
✎ w jakimś głupim Q&A przyznał, że jego wymarzoną randką jest wspólne układanie klocków lego, ulubiony smak lodów to cytryna z miętą, a w wolnym czasie lubi grać w tytuły od Nintendo na swoim Switchu, bo Mario Kart raczej mu się nie znudzi;
✎ fan Gwiezdnych Wojen, z największym sentymentem wspomina starsze części; dumny posiadacz, złożonego z LEGO, Sokoła Milenium, zajmuje zaszczytne miejsce na półce.
zgoda na powielanie imienia
takzgoda na powielanie pseudonimu
takZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
tak (po uzgodnieniu)zgoda na trwałe okaleczenie
takzgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
nie