ODPOWIEDZ
27 y/o, 183 cm
Robotnik budowlany Ledcor Ltd
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

02


Strach…
Zlepek przypadkowych liter wspólnie tworzyło słowo, które w sposób ogólnikowy określało uczucie z którym każdy w swoim życiu chociaż raz miał styczność. Reakcje na tą emocję były różne. Jednych mobilizowała do działania. Inni zaś podejmowali nieprzemyślane decyzje, które mogły rzutować na całe ich życie, ale również bywało i tak, że pod wpływem przerażenia ktoś zastygał bez możliwości wykonania żadnego ruchu. On tego słonecznego popołudnia bał się reakcji pewnej blondynki, która całkiem przypadkowo mogła mylnie osądzić jego intencje. Tylko czy te aby na pewno były słuszne?
Łatwy zarobek, niskim nakładem pracy zawsze kusił osoby w potrzebie, które ledwo wiązały koniec z końcem. On nie był wyjątkiem od tej reguły. Nie był nieskazitelnie czysty za jakiego chciał uchodzić. Momentami gubił się i wątpił czy cała ta słuszna droga była warta tego poświęcenia. Przez tyle lat pracował ciężko, rezygnując z własnego życia prywatnego na rzecz uczciwego zarabiania na chleb. Każdego dnia powtarzał sobie, że robił to dla dobra swojej rodziny. Dawał z siebie wszystko. Wciąż jednak było to niewystarczające. Bo co tak właściwie osiągnął w swoim życiu? Jedynie starał się przetrwać…
To miała być prosta transakcja. Od dłuższego czasu bawił się w skupowanie samochodów, które przywracał do używalności, żeby sprzedać je po wyższej cenie. Była to żmudna i czasochłonna zabawa, ale dość opłacalna, a on nie narzekał na dodatkowy zastrzyk gotówki. Czasami jednak lepiej było rozebrać stary samochód na części, które można było wystawić w internecie po dobrych cenach, gdy producent już ich nie produkował. Akurat dziś miał sprzedać taki element do warsztatu, w którym pracował jego znajomy.
Rexdale nie było bezpieczną dzielnicą. Mało kto miał na tyle odwagi w sobie, żeby plątać się po okolicy, którą w głównej mierze zamieszkiwali imigranci. Nawet policja dość rzadko pojawiała się na ulicy. Nie było więc nic dziwnego w tym, że czasami wykorzystywano to miejsce do tuningowania skradzionych pojazdów. Dość opłacalny biznes, do czasu aż ktoś nie zostanie przyłapany…
Kusiło. Nie byłby w stanie zliczyć jak wiele razy już proponowano mu udział w tym procederze. Zawsze odmawiał współpracy, bo przed oczami miał wizje przyszłości, na które mógłby skazać swoje siostry gdyby wpadł. Coraz częściej jednak zastanawiał się czy aby na pewno nie powinien zaryzykować.. Szczególnie teraz, gdy miał tak cholernie dużo wydatków, które zdecydowanie przekraczały budżet, którym dysponował… Jakby tylko ten jeden raz spróbować…
Przywitał się z kumplem i podał mu bez słowa torbę, w której były odpowiednie części do samochodu, który stał na podjeździe. Mężczyzna jedynie zajrzał do środka owej torby i pokiwał głową z uznaniem wręczając mu plik banknotów, które od razu przeliczył, żeby ten cwany lis znowu go nie oszukał. Nawet uniósł jedną brew i rozbawiony pokiwał głową na boki, gdy ten pokazał mu małą foliową torebeczkę z tabletkami. Był to już pewnego rodzaju rytuał, że próbowano go tutaj namówić do złego. Dotychczas nie myślał o tym jak te małe przekomarzanki mogły wyglądać z boku dla osób trzecich. Do teraz… Bo gdy zauważył po drugiej strony ulicy Panią Stone, to jego serce przestało bić na kilka sekund. Widziała go. Był tego pewien i nie mógł tego tak zostawić bez żadnych wyjaśnień. Nie po ich ostatniej rozmowie, która przebiegła w dość nerwowej atmosferze.
Pożegnał się z kolegą niezbyt wylewnie i ruszył za kobietą.

- Nie polecam tej okolicy na samotne spacery. Coraz częściej na siebie wpadamy Stone. Zaczynam się martwić, że mój nieodparty urok podziałał na Ciebie. Kolejna niezapowiedziana kontrola, czy jednak ci się podobam? - próbował zatuszować swoją niepewność tym strasznie kiepskim żartem.

Virginia C. Stone
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pipi piegus
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor


Interwencja w Etobicoke. Dzień, jak co dzień. Dzieciak, który ponownie zgłosił swojego awanturującego się ojca albo kompletnie pijaną matką. Nastolatek, który został napadnięty, bo nie należał do żadnej z lokalnych, bandyckich grup – co miało zachęcić go do dołączenia, bo przecież wtedy byłby bezpieczny. Narkoman, który po raz kolejny po wypuszczeniu z odwyku, zagląda w dobrze znane wszystkim rejony, poszukując jednego z kręcących się tu dilerów, który mógłby mu coś sprzedać. Gdy Stone przyjeżdżała tutaj, to nastawiała się na ciężką bądź dynamiczną sytuację, w której będzie musiała reagować stanowczo bądź szybko.

Tym razem było podobnie. To była jedna z wielu powtarzalnych historii. Widziała już ten film. Niestety wiedziała też, jak on się kończył. Próbowała pomóc, jednak tutaj jej możliwości były mocno ograniczone. Gdy chodziło o osobę niepełnoletnią, to ona miała w ł a d z ę – dobro dziecka było najważniejsze. Jednak jeżeli chodziło o osobę dorosłą, to wyglądało to już inaczej. Według prawa osoba dorosła była odpowiedzialna za siebie. Należała się jej pomoc, oczywiście, że tak, dlatego Virginia pojawiła się na miejscu. Jednak w momencie gdy odmawiała jej przyjęcia, to blondynka miała związane ręce. Jeżeli jej podopieczny nie zagrażał, ani sobie, ani innym, to mogła tylko zostawić swoją wizytówkę, przypomnieć, że można dzwonić do niej o każdej godzinie dnia i nocy oraz liczyć, że kiedy będzie naprawdę źle, to jej telefon faktycznie zadzwoni.

Stone opuszczała właśnie jeden z bloków socjalnych, jednak zatrzymała się na niezbyt prostym chodniku, żeby sprawdzić, na który przystanek autobusowy powinna się udać. Wyciągnęła telefon, otworzyła odpowiednią aplikację i zaczęła ją przeglądać. Raz na jakiś czas unosiła głowę do góry i rozglądała się dookoła. W nieciekawych dzielnicach lepiej było nie wyłączać się z trybu czuwania. W pewnej chwili jej spojrzenie natrafiło na dwóch mężczyzn. Pozornie nic szczególnego nie powinno zwrócić jej uwagi, ale jeden przekazał drugiemu sporą torbę, co już samo w sobie – szczególnie w tym miejscu – wydawało się p o d e j r z a n e. Niepostrzeżenie uniosła telefon do góry, włączyła nagrywanie i przybliżyła obraz na twarze mężczyzn.

Azriel Serrano. Nie ten rejon. Nie jego dzielnica. Nie powinno go tu być. A skoro tu był, to nie działo się nic dobrego.

Gdyby tego było mało, to chwilę później niemal doszło do przekazania czegoś więcej, jednak druga wymiana nie została zakończona. Blondynka schowała telefon oraz dłonie do kieszeni marynarki, zostając w miejscu. Widziała, że ją widział. Nie miała zamiaru uciekać, bo to nie ona została przyłapana na czymś niewłaściwym – a przynajmniej na czymś, co można było za takowe podejrzewać.

— Mogłabym zalecić dokładnie to samo, panie Serrano powiedziała, unosząc swoje nieustępliwe spojrzenie do góry i zatrzymując je na jego pyszałkowatej twarzy. Jednocześnie podkreśliła odpowiedni ton, w którym powinni zwracać się do siebie, jednak nie miała zamiaru go utrzymywać – skoro on nie zwracał się do niej z należytym szacunkiem, ona mogła traktować go dokładnie tak samo. Tym bardziej że dalszy ciąg jego wypowiedzi nie był już tylko oznaką braku wychowania, ale wybitnego egocentryzmu.

— Twój humor jest równie kiepski jak twoje wybory — odpowiedziała jednoznacznie, rozwiewając jego wszelkie wątpliwości. Azriel doskonale wiedział, że był przystojny, miał swój urok i mógł oddziaływać na kobiety. Virginia nie była ślepa, jednak była w tej dziedzinie doświadczona, Serrano nie był pierwszym, który próbował ją zaczarować, odciągając uwagę od czegoś innego. Odgryzła się mu, ale jednocześnie wplotła pomiędzy słowa insynuację, że widziała w i ę c e j, niż zapewne chciałby, żeby zobaczyła.

— Jestem tutaj w związku z pracą. To bardzo specyficzna okolica — powiedziała, a jej jasne spojrzenie powędrowało w bok. W tym samym kierunku, w którym odszedł mężczyzna, z którym jeszcze przed chwilą rozmawiał brat Sam. Wiedział. Każdy, kto tutaj się kręcił, wiedział, więc nie byłby w stanie wmówić jej nic innego, a obowiązkiem Stone było zrobić wszystko, by jej podopieczny był w pełni bezpieczny. Czy teraz uważała, że Sam była w pełni bezpieczna pod opieką swojego brata? Niekoniecznie.

— Nie uważasz, że twoja siostra ma wystarczająco dużo problemów, żeby jeszcze b r a t dokładał jej kolejnych? — zapytała, wracając do niego swoim uważnym spojrzeniem. Nie wierzyła w to, że Azriel nie pomyślałby o tym, że jego złe uczynki mogą bezpośrednio i pośrednio oddziaływać na Sam, więc od razu musiała skonfrontować go z rzeczywistością, której – jak zakładała – zaraz zacznie zacięcie i zdecydowanie zaprzeczać.

Azriel Serrano
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 183 cm
Robotnik budowlany Ledcor Ltd
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Ten świat rządził się własnymi prawami. Każda dzielnica miała swoje własne zasady, które chroniły mieszkańców przed tym, żeby wieczorową porą nie dostać kosy pod żebro. W takich miejscach jak to, albo grało się czysto, albo stawało się pokarmem dla rybek. Nawet Panna Stone nie mogła zbawić całego świata i nagiąć go do swojej woli. Bo wszystko co ich otaczało było po prostu zepsute. Wychował się w podobnych warunkach. Wiedział co niejednokrotnie działo się za zamkniętymi drzwiami mieszkania i jak wiele brudnych sekretów posiadała każda rodzina. U bogatych jedynie ktoś dbał o pozory. A na palcach jednej ręki można byłoby wskazać naprawdę przyzwoite rodziny, który nie potrzebowałaby interwencji pracownika socjalnego.

Miał pecha, że akurat ze wszystkich rodzin, które potrzebowały faktycznie tej pomocy, to im został przydzielony nadzór.

Bywały momenty gdy rola starszego brata, go przytłaczała. Ciężko było rozmawiać z nastolatką nie zacierając tej drobnej granicy pomiędzy opiekunem prawnym, a rodzonym bratem. Myślał, że pomimo wszelkich problemów, które mieli, to całkiem dobrze sobie radził. Do czasu aż nie pojawiła się w ich życiu Virginia C. Stone.
Czasami już sam nie wiedział co go bardziej wkurzało. To, że faktycznie Sam pomagały te rozmowy z kobietą. Czy to, że Stone oceniała jego starania i wchodziła w ich życie ze swoimi głupimi radami.
Przyłapała Go.

Azriel nie był dumny z wielu decyzji, które musiał podjąć, żeby utrzymać się na powierzchni swojego życia. Miał wiele za uszami i znał niezbyt przyzwoitych ludzi, którzy zapewne z uśmiechem na ustach obserwowaliby jego upadek. Nigdy nie udawał kogoś kim nie był. Zdawał sobie sprawę, że przy ich ostatnim spotkaniu nie pokazał jej się z tej lepszej strony, którą pokazywał jedynie najbliższym i siostrom. I gdyby tylko chodziło o niego, to już dawno wysłałby Stone do samego diabła, bo nie ufał tej kobiecie w żadnym calu. Chodziło jednak tutaj o Sam i na swój pokręcony sposób starał się wytłumaczyć kobiecie czego była świadkiem.

- Oficjalna jak zawsze. - skwitował w kilku prostych słowach jej postawę i cicho westchnął. Nie radził sobie dobrze z takimi ludźmi. O ile kiedykolwiek można byłoby powiedzieć, że radził sobie w relacjach międzyludzkich. Życie miało naprawdę spore pokłady poczucia humoru. Bo to on tym razem stał przed nią i próbował do niej dotrzeć słowami.
- Gdy byłaś u mnie ostatnio powiedziałaś, że zrozumiesz. Że gdybym potrzebował kogoś to zrozumiesz… - zaczął ostrożnie i spojrzał w tym samym kierunku co ona, delikatnie się skrzywił obserwując kumpla, który odchodził. Spieprzył to na całej linii. Musiał teraz to odkręcić zanim i ona podejmie pewne decyzje, które mu zdecydowanie się nie spodobają.
- Jak mam ci zatem zaufać skoro od razu wyciągasz wnioski i rzucasz we mnie oskarżeniami tylko dlatego, bo coś widziałaś. Nie znasz mnie. Wiesz o mnie tyle ile Sam ci powiedziała i ile ja chciałem ci pokazać. Śmiało powiedz mi co według ciebie zrobiłem. Nie wszystko jest czarno-białe Pani Stone. Może warto otworzyć tą swoją teczkę i zacząć notować? - wsunął swoje palce w ciemne włosy i delikatnie pociągnął za końcówki w geście frustracji. To nie działało. To mogło skończyć się źle nie tylko dla niego, ale i dla Sam. Czemu więc nie potrafił zmienić siebie chociaż na te kilka minut i przekonać ją do siebie? Czy nie widziała jak walczył ze sobą? Próbował? Cholera…
- Kurwa… Możemy porozmawiać chociaż raz bez tej twojej pieprzonej maski? Raz. Daj mi po prostu to wytłumaczyć. - spojrzał w jej oczy i przełknął ślinę. Nienawidził tego uczucia. Tego, że był zależny od niej i jej humoru. - Proszę… - to słowo ledwo przeszło mu przez gardło, ale tak… To on tym razem prosił ją o rozmowę.
O rozmowę, której ostatnio on jej nie dał.


Virginia C. Stone
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pipi piegus
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Stone we wszelkich zawodowych kontaktach musiała zachowywać się zgodnie z przyjętymi normami. To ona była w trakcie wykonywania swoich obowiązków służbowych – więc ona mogłaby zostać oskarżona o niedociągnięcia, nieprawidłowe postępowanie czy nadużycia. Virginia była bardzo konkretna, jednak pomimo iż przez przekaz był prosty, niemal suchy, przez co wydawał się nieprzystępny, to całościowo kierowała się intencjami, które były dobre i czyste. Przede wszystkim widziała dobro swojego podopiecznego, ono było dla niej priorytetem, osoby postronne w tym zestawieniu były mniej ważne. Taka była prawda, nawet jeżeli brzmiała szorstko, zwłaszcza dla tych innych.

— Gdybyś ponosił konsekwencje za każde wypowiadane słowo, to też dbałbyś o odpowiedni ton rozmowy — wytłumaczyła, unosząc dłoń do góry, by odgarnąć długie pasmo blond włosów.

Virginia wcale nie musiała tłumaczyć. Nawet nie czuła takiej wewnętrznej potrzeby. Jednak skoro już zarzucał jej coś, to dobrze byłoby gdyby miał świadomość pewnych faktów. Nawet odnosząc się do ich ostatniej rozmowy – Azriel był niewspółpracujący, negatywnie nastawiony, a nawet można byłoby uznać, że pomiędzy słowami jej groził. Stone pomimo jego wrogiego nastawienia nie zmieniła tonu. Nie zaczęła odpowiadać na jego zaczepki – bo nie mogła. To nie tak, że wewnętrznie nie czuła niepokoju. Jednak nie mogła pozwolić mu przemówić za siebie, bo z ich dwójki, to ona za niesubordynację mogła zapłacić stanowiskiem.

— Nie sformułowałam żadnego bezpośredniego oskarżenia. Jeżeli wnioskujesz, że je wysuwam, to znaczy, że sam wiesz, że zrobiłeś coś niewłaściwego i boisz się, że zostałeś na tym przyłapany — kontynuowała, lustrując go srogim spojrzeniem. Ginny tylko insynuowała coś pomiędzy wierszami. Żadne oskarżenia wprost nie padły z jej ust. Resztę Serrano sam sobie dopowiedział, a swoim obecnym zachowaniem podkreślał, że nie działo to się bezpodstawnie. Gdyby nie miał nic na sumieniu, to nie denerwowałby się faktem, że pracownik socjalny przyłapał go w niezbyt ciekawym miejscu na kontakcie z podejrzanym typkiem.

Blondynka mogła mówić w ten sposób bardzo długo, nie zmieniając swojego tonu i nastawienia do Azriela. Wcześniej sprawił, że nie pałała do niego sympatią, a teraz mogła już podejrzewać, że poza swoją nieprzystępnością, popełniał własne błędy – które w przyszłości mogły odbić się na jego młodszej siostry. A to ona stała na straży tego, by Sam nie wydarzyła się już żadna krzywda. Dopiero przekleństwo, które opuściło jego usta, spowodowało w niej swego rodzaju wstrząśnięcie. Usłyszała w jego głosie bezradność i wołanie o pomoc. To już wytrąciło ją z równowagi, która do tej pory była niezachwiana w obecności pana Serrano. Gdyby to było niewystarczające, to jego kolejne słowa wprost utworzyły prośbę skierowaną do jej osoby. Tego Stone się nie spodziewała.

Stała krótką chwilę w ciszy, wpatrując się w mężczyznę swoim skonsternowanym spojrzeniem. To też mogła być zagrywka – próba robienia z siebie ofiary. Jednak coś w jego wyrazie twarzy i tonie głosu, mówiło jej, że powinna go naprawdę wysłuchać, bo może... ona też mogła się mylić, prawda? Mogła, nie była nieomylna. Azriel odwołał się do jej własnych słów, a im nie mogła zaprzeczyć. Rozumiała ich trudną sytuację życiową, walkę z przeciwnościami, konieczność wiązania końca z końcem... rozumiała też, że w takich sytuacjach łatwo podejmuje się nieroztropne decyzje życiowe.

— Dobrze — powiedziała ciszej, słabszym tonem. Jej wzrok powędrował w dół, jakby potrzebowała tych kilkanaście sekund na zebranie się w sobie i podejście do tej rozmowy z otwartym umysłem. Nie zawsze wszystko wyglądało tak, jak na pozór mogło się wydawać. Sama doskonale o tym wiesz.

— Słucham. Wytłumacz mi, co tu właściwie się wydarzyło... tylko nie próbuj kręcić i kłamać, bo wyczuje to od razu — uprzedziła go, wracając swoimi tęczówkami do jego oczu. Jej wyraz twarzy nie był już taki zawzięty i uparty. Nabrał na dziewczęcej łagodności. Dopiero teraz dało się zobaczyć, że za tą całą oficjalną i profesjonalną maską stała młoda dziewczyna, o delikatnych rysach twarzy i dużych oczach. Oczach, które jakby im się przyjrzeć, były bardziej naiwne niż sama była w stanie się przyznać.

— Tylko żebym tego nie pożałowała...

Azriel Serrano
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 183 cm
Robotnik budowlany Ledcor Ltd
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Miała rację.
Ich rozmowa poniekąd powinna być oficjalna. Pomimo jego obiekcji Virginia jedynie wykonywała swoją pracę i nie miała żadnego obowiązku wysłuchiwać jego marnych wyjaśnień. Była świadkiem transakcji, która nigdy nie miała wyjść na światło dzienne. Nie znał się na tej całej biurokracji, ale być świadomy tego, że z łatwością mogłaby podważyć jego prawa do wychowywania Sam. Tego jednak nie zrobiła.


Czy będzie warto jej zaufać?

Proszę…
To słowo wiele go kosztowało. Azriel Serrano nigdy o nic nie prosił. To było powyżej jego godności, ale od każdej reguły był jakiś wyjątek. Niecodzienne okoliczności wymagały od niego pewnego zachowania. Czy mu się to podobało czy nie, to Stone tym razem była na górze i kontrolowała całą sytuację. Role się odwróciły i teraz to on czegoś od niej chciał. Tych kilku minut, które były zapewne dla niej cenne. Musiał się postarać, żeby mu uwierzyła i nie miała go za zło wcielone. Co było już na samym początku ciężkie, bo ich pierwsza rozmowa była dość nieprzyjemna i nie pokazał się z tej lepszej strony. Ich relacja mogła źle wpłynąć na Sam, więc tym razem był zdeterminowany, żeby ukorzyć się przed nią. Zamierzał postawić na prawdę.


- Tego nie mogę obiecać. Czasami wiedza jest niebezpieczna. Zamierzam powiedzieć ci prawdę Mogę ci zagwarantować jedynie szczerość.. - poddał się. Nie zamierzał z nią walczyć i manipulować faktami na własną korzyść. Nie był krystalicznie czysty, ale też nie był taki zły. Gdyby jednak ktoś dowiedział się, że blondynka wiedziała o interesach, które miały miejsce w warsztacie, to mogłoby się źle skończyć nie tylko dla niej, ale i dla niego. A takie sprawy w tej dzielnicy nie załatwiało się dobrym słowem. Przemoc była przesłaniem, które każdy rozumiał niezależnie od języka, którym władał lub gdzie się wychował. Liczył na to, że zrozumie.

- Sam wspominała ci o tym, że skupuję stare auta w celu ich renowacji? Jest to dość drogie hobby, ale opłacalna inwestycja, gdy znajdzie się odpowiedniego kupca. Czasami bardziej opłaca się jednak wyciągnąć pewne części i resztę samochodu zezłomować. - zaczął mówić dość niechętnie. Nie zdawał sobie sprawy co Sam zdążyła powiedzieć o nim Stone i jakiego typu były to informacje. Całkiem możliwe nawet, że niewiele o nim mówiła i skupiały się na bardziej istotnych szczegółach z jej życia. Całe to uzewnętrznianie się nie było w jego stylu. Raczej unikał tego typu rozmów o samym sobie. W całej jego postawie można było się doszukać tej niepewności oraz bezradności, która zmusiła go do takich kroków.

- W tamtym plecaku były właśnie takie części. Zostaną wykorzystane w niezbyt dobrych celach. Proponowano mi większy udział w tym. Zastanawiałem się nawet nad tym. Proponowali mi dość dobry zysk na tym, ale odmówiłem. Groszem nie śmierdzę, ale zbyt duże ryzyko. Jedna wtopa i mógłbym pójść siedzieć. A tamten koleś… - machnął niedbale dłonią jakby sama ta forma tłumaczenia irytowała go. Jej jasne spojrzenie przewiercało go na wskroś i przyprawiało o ciarki. Już sam nie wiedział czy to łagodniejsze oblicze było jej wyuczoną miną, gdy pracowała z trudną młodzieżą czy faktycznie w jakiś sposób jego słowa docierały do niej. - Próbował mi sprzedać innego rodzaju towar, ale jestem czysty. Mogę ci nasikać do kubeczka jeśli chcesz. - dodał na samym końcu, bo zapewne i widziała to. Obiecał jej prawdę i nie zamierzał ukrywać tego drobnego szczegółu, który mógł zaważyć wcześniej na jej ocenie.

- Nie wiem jak mam inaczej ci to opisać, żebyś mi uwierzyła. Nie bawię się słownikiem jak ty. Zależy mi na Sam. Na jej przyszłości i nie chcę żeby trafiła do innej rodziny, bo jej głupi brat zaryzykował dla kilku banknotów. - chciał żeby tylko zrozumiała. Zobaczyła w nim coś więcej niż chciał jej wcześniej pokazać.


Virginia C. Stone
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pipi piegus
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Ostatnie słowa Virginia powiedziała ciszej, do siebie, w nadziei, że opuszczenie tej maski, o której mówił Azriel, nie sprawi, że ona z pozycji góry, mocy, władzy, ponownie spadnie w dół i wyląduje w rzeczywistości, w której nie warto było nawet próbować ufać ludziom – gdyż ci, zawsze gdy tylko mogli, wykorzystywali jej młodość, naiwność i dobre serce, co wymusiło na niej dostosowanie się do obecnie wyznawanych standardów.

Jego proszę było dla niej najczystszym wołaniem o pomoc, oznaką bezsilności i bezradności, których żaden mężczyzna nie pokazywał otwarcie. Stone wiedziała o nim wiele – jednak nie od niego samo – aczkolwiek to, co znajdowała w swoich notatkach, tworzyło konkretny, hardy, nieprzystępny portret Serrano. Ten obraz nie łączył się z proszeniem o pomoc, głosem, który był cały rozedrgany i wzrokiem, w którym odbijał się strach o siostrę. Tamten Azriel, którego z n a ł a był tym człowiekiem, którego spotkała ostatnim razem w progu ich mieszkania. Ten przed nią był dla niej wielką niewiadomą.

Jego pierwsze słowa sugerowały, że Stone popełniła błąd – jeszcze nic jej nie wytłumaczył, a uprzedzał ją, że mogła się zawieźć. Na nim? Na Samirze? Na ich całej rodzinie? Czy może na samej sobie? Może wszystkie opcje były prawidłowe. Serrano mógł powiedzieć wiele, wcale nie musiał mówić prawdy, jednak w tym momencie jego słowa mogły okazać się kluczowe, bo Virginia po raz pierwszy od dawna – choć na kilka minut – postanowiła zaufać komuś, do kogo pełni zaufania jeszcze nie posiadała, jednak względem kogo posiadała mocne, wyczuwalne przeczucia.

Stone nie zdejmowała z niego swojego bacznego, ale tym razem jednocześnie pełnego zrozumienia spojrzenia. Sama mówiła – nie była katem – więc nie powinna tak na niego patrzeć. Obiecała go wysłuchać, obiecała go zrozumieć i właśnie dawała mu na to szansę, a Azriel mówił i… wydawał się w tym zaskakująco prawdziwy i szczery. Nie było durnej pozy, odgrywania roli czy niepotrzebnej maski, a jego wypowiedź pokrywała się z tym, co Ginny sama wiedziała na jego temat, więc…

— Wiesz co… — zaczęła ciszej, spokojniej, mniej formalnie niż wcześniej. Mogłaby powiedzieć coś równie oficjalnego i surowego jak dziękuję, że podzieliłeś się ze mną tymi faktami, dorzucić do tego kilka przygotowanych formułek i zostawić go z niczym. Nie, nie z niczym, ale z informacją zwrotną, która nie byłaby dla niego rzetelna i przyswajalna. Musiała s p r ó b o w a ć podejść do tego, do niego, inaczej. — Czasem nie jest łatwo połączyć bycie dobrym człowiekiem z byciem porządnym człowiekiem — wypowiedziała te słowa ze wzrokiem opuszczonym do jego klatki piersiowej, gdy nieświadomie jej palce bawiły się kawałkiem materiału marynarki. Azriel mógłby pomyśleć, że to kolejne pompatyczne pogadanki, którymi karmiła wszystkich, jednak ta potrzeba ucieczki przed jego spojrzeniem – które nawet nie miało szansy jej oceniać, bo nie znało podstawowych danych z jej życia – ujawniała, że Stone wypowiadała te słowa z głębi siebie, a nie z wyuczonych notatek.

— Ale ty wybrałeś dobrze. Doceniam, że powiedziałeś mi prawdę, pomimo świadomości możliwych konsekwencji i że odmówiłeś udziału w czymś nielegalnym — zaczęła mówić klarownie, powracając swoimi tęczówkami do jego twarzy. Używała ogólnikowych słów, bo dla dobra ich obojga, lepiej żeby nikt nic nie usłyszał i żeby ewentualne oskarżenia nie ciągnęły się za Serrano. — Nie będę udawać, że mnie to nie martwi… Wystawiasz się na większe ryzyko, a wystarczy moment, jedna zła decyzja, działanie pod wpływem impulsu i emocji, i… — zaczęła mówić nieco szybciej, pierwszy raz w jego obecności na kilka sekund tracąc tą swoją całą stabilność, która wydawała się niemal przyszyta do jej twarzy. Nawet jeżeli teraz w pełni świadomie Azriel nie robił nic nielegalnego, bo jak sam przyznał, był świadomy wszystkich konsekwencji, to jednak w takim przypadku, jak ktoś był już tak blisko, to istniało ogromne ryzyko utraty kontroli nad własnym życiem.

— Azriel — jego imię po raz pierwszy pojawiło się w jej ustach, pochylając się lekko do przodu, jakby chciała skrócić dystans pomiędzy nimi. Wcześniej pozostawał dla niej panem Serrano, lecz teraz chciała trafić do niego – do prawdziwego Azriela, który właśnie otworzył się przed nią. Jego imię zawisło w powietrzu pomiędzy nimi, gdy Stone wpatrywała się w mężczyznę swoimi dużymi ślepiami, które teraz były pozbawione swojej niemal naturalnej surowości, w której zamian pojawiła się w i a r a. — Odpowiedź zawsze brzmi nie. Zawsze. Nieważne jak będzie źle. To jest niemal zawsze droga w jedną stronę. Na dno. Na które pociągnąłbyś za sobą resztę. W i e m, co mówię — skończyła, czując nieprzyjemny ciężar uciskający jej klatkę piersiową. Powiedziała za dużo, stanowczo za dużo, nawet jeżeli nie posługiwała się żadnymi faktami i konkretami.

Stone pokazała swoją łagodniejszą, bardziej ludzką wersję, w której nie była tylko zdeterminowaną pracownicą socjalną, ale była człowiekiem, który rozumiał, że każdy popełniał błędy – które sama kiedyś popełniała – i na które należało patrzeć ze zrozumieniem, jednocześnie zaznaczając wyraźną granicę, której nie można było przekroczyć. Nie, dla dobra siostry i dla samego siebie.

— Ja też tego nie chcę, u w i e r z mi. Tylko pamiętaj, że niezależnie od tego, czego ja chcę i czego ty chcesz, to zawsze dobro i bezpieczeństwo Sam będą dla mnie najważniejsze — powiedziała podsumowująco, pozostawiając swoje niemal ciężkie spojrzenie nieco dłużej na jego zatroskanej twarzy. Przez moment wyglądało, jakby drgnęła jej ręka, jakby chciała dotknąć jego ramienia, ale powstrzymała się, kurczowo zaciskając dłoń.

Przed chwilą rozmawiali o nim, jednak on był na zawsze powiązany z Samirą, a Virginia z jej sprawą. Obydwoje działali w dobrej wierze, różnymi sposobami, jednak chcąc osiągnąć to samo – dobre, spokojne życie dla Sam. Tymi słowami Stone chciała podkreślić, że niezależne od okoliczności – czy własnej subiektywnej oceny – nadrzędną wartością dla niej samej zawsze będzie jego siostra. Dopóki dla niego będzie dokładnie tak samo, dopóty byli po tej samej s t r o n i e w tej nierównej walce.

Azriel Serrano
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 183 cm
Robotnik budowlany Ledcor Ltd
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Zaufanie było czymś kruchym. Ciężko w ich przypadku było mówić o tak silnej zażyłości, ale zdawał sobie sprawę z tego, że miał tylko tą jedną szansę. Kolejne słowa opuszczały z trudem jego usta, gdy musiał przekonać Panią Stone, że nie stanowił zagrożenia dla przyszłości Sam. Ta krótka wymiana zdań kosztowała go wiele samokontroli w tym momencie. W takich przypadkach zawsze dziwiła go moc słów, bo zazwyczaj wszelkie wątpliwości rozwiązywał siłą. Tym razem musiał wyjść ze swojej strefy komfortu.

Jak było to możliwe, że osoba, która tak wiele widziała jednocześnie była ślepa?

- A jaka jest różnica? - Prychnął i wsunął dłonie głęboko w kieszenie swojej skórzanej kurtki motocyklowej, żeby ukryć zdenerwowanie. Nie przywykł do tego, żeby spowiadać się ze swoich czynów przed kimkolwiek. W jego świecie granica przyzwoitości była dość cienka. Nie ograniczały go te formalności, za którymi ona chowała się w swojej pracy. Jego demony były inne. Byli swoimi przeciwieństwami, ale oboje próbowali w tej chwili znaleźć tą nadszarpniętą nić porozumienia dla dobra jednej dziewczyny, która była na różne sposoby dla nich ważna.

- Czasem to co dobre, nie jest najlepsze dla nas Pani Stone. Czyżbyś nigdy nie ryzykowała? Ja staram się wybierać po prostu mniejsze zło. - poczuł na sobie jej wzrok i sam uniósł spojrzenie na jej twarz. Na ułamek sekundy jego szczęka drgnęła, jakby chciał coś dodać, ale połknął to zdanie w ostatnim momencie. Już i tak zbyt wiele odkrył przed nią i nie zamierzał odsłaniać się bardziej niż było to konieczne. Dotychczas radził sobie sam i wolałby, żeby tak zostało. Miał wtedy kontrolę, a tak przynajmniej mu się wydawało. Tak jak mówiła, nie mógł sobie pozwolić na działanie pod wpływem emocji.

- Sam jest bezpieczna. Zawsze była i będzie przy moim boku. Nikogo nie wciągam w swoje sprawy. Wiem, że jest pod moją opieką i jeśli kiedyś coś mam spieprzyć, to na własny rachunek. - powiedział cicho, ale dość stanowczym tonem głosu. Wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć, ale wyszło krzywo, jakby nie robił tego od dawna. Powinno być mu lżej po tej rozmowie. Uwierzyła mu, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Dlaczego, więc podświadomie czuł się źle z tym, że wpuścił ją na chwilę do swojego świata? Ta kobieta wzbudzała w nim jednocześnie niechęć, ale i pewnego rodzaju niezdrową fascynację. A to było niebezpieczne. Bo musiał trzymać ją z dala od swojej rodziny. Od siebie.

- Nie żartowałem wtedy - powiedział nagle z tą chropowatą nutą w głosie. - Jeśli zamierzasz mnie sprawdzić, to zrobię co trzeba. Potulnie dam się zaciągnąć do łazienki i nasikam do kubeczka. Nie chcemy chyba robić sensacji na środku chodnika. - uniósł brew do góry siląc się na kpiarski uśmiech. Zakończył między nimi tą ckliwę chwilę i znowu przybrał tą swoją maskę. Bo każdy jakąś miał i łatwiej było udawać, że nigdy nie widziało się u drugiej osoby tej szczerości. Choć w przypadku Pani Stone nie wiedział co było prawdziwe.

- Czy ktoś mówił, że słodko się irytujesz Stone? Odprowadzę cię. Gdzie zaparkowałaś samochód? - rozejrzał się po okolicy jakby szukał czegoś co odbiega od normy tego miejsca.

Virginia C. Stone
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pipi piegus
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Ginny poczuła się i n a c z e j. Już dawno nie reagowała w ten sposób. Nie otwierała się bardziej, niż było to konieczne. Czasem musiała, na przykład w sprawach dotyczących naprawdę małych dzieci, bo one potrafiły czytać z ludzi, przed nimi nie warto było udawać. Jednak wobec dorosłych zachowywała dystans, który wymagała jej praca – i który jednocześnie był jej płaszczem ochronnym. Nie mogła się angażować za bardzo, nie mogła przejmować się zbyt mocno – bo każda taka sytuacja mogła obrócić się przeciw niej. Zarówno oficjalnie, na drodze zawodowej i prawnej, a także prywatnie.

W pewnej chwili Virginia poczuła się, jakby ona i Azriel byli, wbrew pozorom, bardzo do siebie p o d o b n i. Albo bardziej, że on był podobny do dziewczyny, którą kiedyś była – która musiała przepychać się przez życie łokciami, walczyć o swoje, ciężko pracować, łączyć koniec z końcem, a przy tym udawać, że życie było piękne i kolorowe. Serrano – jak i cała jego rodzina – miał trudny początek, a ich przyszłość nie malowała się wcale ciekawiej. Mieli być jedną z tych rodzin, która zaczynała i skończy w biedzie. Jeżeli po drodze żadnemu z nich się nie poszczęści – tutaj obstawiała, że największe szanse na to ma Samira – to nic się nie zmieni, a historia będzie zaczynać się od początku w kolejno następujących po sobie pokoleniach.

Niestety to połączenie – zrozumienie – które pojawiło się pomiędzy nimi, a może tylko wydawało się jej, że się pojawiło, trwało zaledwie ułamek sekundy, bo zaraz zobaczyła jak Azriel chowa dłonie do kieszeni, mentalnie wycofuje się do swojej skorupy i zadaje nieprzychylne, niby niezrozumiałe pytanie, jakby naprawdę potrzebował wyjaśnienia. W tej chwili zmieniło się coś w spojrzeniu Ginny – wcześniej widocznie ufne, teraz pokazywało cień zawodu. Ponownie połączyła ze sobą mocno wargi i zamilkła, spodziewając się, że począwszy od tego pytania, jego cała narracja zmieni swój wydźwięk.

I nie pomyliła się. Stone była już w tym za dobra. Czasem może dla niej samej byłoby lepiej, gdyby nie potrafiła przewidzieć zachowania innych ludzi. Chwilę później spuściła wzrok i po prostu pozwoliła mu skończyć mówić, wiedząc, że to, co przed chwilą powiedział – i jak się odsłonił – było bezpowrotne.

— Dobrze. Jednak, żeby to miało sens, to zrobimy to w momencie, który ja wyznaczę — poinformowała go odnośnie jego poczciwej propozycji poddania się badaniu na obecność narkotyków. Nie chodziła przecież z takimi testami przy sobie, nie chciała też kupować pierwszych lepszych w drogerii, bo wiedziała, że bywają wadliwe – ona miała dostęp do takich lepszych, o większej czułości i swoistości, dzięki czemu można było bardziej zawierzać ich wynikom. Było pewne, że kiedy nadejdzie właściwy czas, to Stone pojawi się – kiedy to Serrano najmniej będzie się tego spodziewał – i wystawi go na próbę, którą miała nadzieję, że ten przejdzie.

Pokiwała przecząco głową. Może odpowiadała na jego pytanie, może po prostu okazywała swoje niezadowolenie czy zawód. Bynajmniej z jej ust po chwili wydobyło się ciche westchnienie.

— Mało kto stara się mnie irytować, więc powiedzmy, że dostąpiłeś tego zaszczytu — odszczekała się, uśmiechając się przy tym – na pewno nieszczerze – a przynajmniej wyglądało to niezbyt uczciwie. — To pewne jedyne, co słodkiego w sobie mam — odpowiedziała, tak samo jak on wykonując mentalnie krok w tył i powracając do swojej bardziej oficjalnej – czyli sztywnej – formy, do której Serrano powinien być przyzwyczajony. — Nie jeżdżę samochodem. Jak bardzo chcesz, to możesz odprowadzić mnie na najbliższy przystanek — powiedziała, wzruszając przy tym lekko ramionami i zaraz poczyniła krok w kierunku wcześniej wspomnianego przystanku. Tę propozycję mogłaby nawet uznać za dżentelmeńską, gdyby nie myśl, że Azriel mógł chcieć upewnić się, że Stone na pewno zniknęła z tej okolicy i nie będzie śledzić jego następnych kroków.

Virginia nie potrafiła jeszcze w pełni rozgryźć tego chłopaka. Z jednej strony wiedziała wystarczająco wiele, żeby wyciągnąć pewne wnioski. Z drugiej pokazał się jej ze strony, której nie spodziewałaby się po nim. Tylko że równie szybko ukrył ją przed nią, pozwalając, żeby ta maska chłodu, dystansu i ironii, ponownie zawisła na jego twarzy. Stone nie wiedziała, co powinna z nim zrobić – a przede wszystkim z wiedzą, którą na jego temat właśnie posiadła – wiedziała tylko tyle, że czeka ją długi wieczór, skupiony na głębokich przemyśleniach toczących się wokół pana Serrano.

Azriel Serrano
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 183 cm
Robotnik budowlany Ledcor Ltd
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Ta chwila porozumienia pomiędzy nimi była niczym bańka mydlana. Piękna, ale ulotna. Mogłoby się wydawać, że poczynili pewne postępy w ich relacji, ale było to mylne założenie. Był zmuszony przez sytuację do tej chwili szczerości, ale nie zamierzał wpuszczać Stone na zbyt długo za mur mentalny, za którym się chował. Ona również zmieniła swoje nastawienie. Znowu była zimna i wyrachowana, siląc się na ten oficjalny ton, który przyprawiał go o dreszcze. To go utwierdziło w tym, że nie mógł jej ufać. Bo skąd miał wiedzieć która wersja była prawdziwa? Może to była kolejna sztuczka pracownika socjalnego? Nie znał się na tych gierkach i chociaż początkowo myślał, że utrzymanie tego dystansu będzie lepsze, to coś się zmieniło. To jej spojrzenie nie było łatwiejsze do zniesienia, wręcz przeciwnie.

- Wedle uznania księżniczko. - zdusił w sobie chęć przewrócenia oczami niczym mały chłopiec na jej żądania. Mógł się tego spodziewać, że blondynka nawet i w tej kwestii będzie chciała utrzymywać swoją dłoń na pulsie. Nie był głupi. Wiedział, że ten cholerny test będzie sprawdzianem, który musi zdać. Nie przejmował się tym jednakże zbyt bardzo. Patrzał na nią z niezachwianą pewnością siebie, bo nie tykał tego gówna, które niszczyło innym życie. Zbyt wiele razy widział co narkotyki robiły z jego matką. Ta lekcja była brutalna, bo miała bezpośredni wpływ na niego. Także mogła sprawdzać go do woli. Był czysty mimo tego, że wcześniejsza wymiana mogła sugerować Pannie Stone całkowicie coś odmiennego.

- Mylisz się. Jesteś niczym mały kotek, który pokazuje swoje pazurki. Ja akurat nie boje się kilku zadrapań, więc… Z pełną świadomością mogę ci powiedzieć, że wiele twoich min jest słodkich i uroczych. - uśmiechnął się bezczelnie, gdy ostatnie słowa wyszeptał wprost do jej ucha. Uwielbiał się z nią droczyć. Obserwować jak bardzo irytowała się na jego zuchwałe słowa, które nigdy nie powinny paść w oficjalnej rozmowie. Taki jednak był. W porównaniu do niej on chował się za tego typu sformułowaniami i kiepskim poczuciem humoru, bo cisza byłaby zbyt intymna.

Zaskoczyła go.

- Czyżby szef przewalał hajs na głupoty? Powinnaś mieć auto służbowe do dyspozycji jeśli pracujesz w terenie. - skrzywił się, gdy uzmysłowił sobie, że w tych kilku słowach była zawarta pewnego rodzaju troska. W końcu opiekował się trzema siostrami i ten ton przychodził mu naturalnie. Bo pomimo wszystko Virginia była kobietą, a ta okolica nie była miejscem dla niej. Niektórym nie robiło różnicy to, że była pracownikiem socjalnym. Intruz zawsze będzie intruzem, a pewne sekrety na zawsze miały pozostać niewiadomą.

Spojrzał sceptycznie w kierunku przystanku i przyglądał się dłuższą chwilę osobom, które również czekały na kolejny autobus. Powinien ją tutaj zostawić. Czekał jednak cierpliwie, gdy ona sprawdzała rozkład jazdy i zerkała na wyświetlacz swojego telefonu. Nie podobał mu się wzrok jednego typa, więc wbrew wszystkiemu został i poczekał te kilka minut zanim w oddali nie pojawił się pojazd, który miał zabrać ją do domu lub kolejnej rodziny, która potrzebowała pomocy. To już nie był jego interes. Sumienie miał czyste. Jednak gdy wsiadała, to wsunął jej w dłonie mały gaz pieprzowy i wyszeptał ciche dziękuję. Ich spojrzenia po raz ostatni się skrzyżowały zanim odszedł.


Koniec <3


Virginia C. Stone
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pipi piegus
ODPOWIEDZ

Wróć do „Morton Motors Inc.”