Gdy Mazarine dostała cynk, że to właśnie w tym miejscu pojawiła się poszukiwana przez policję kobieta, miała w głowie wiele myśli. Czyżby nie bała się przyłapania? A może chciała właśnie, by ją złapano z jakiegoś powodu. To mogła być sprytna zasadzka i informacja dla gangu, że obecnie znajdują się pod czujnym, policyjnym okiem. O ile już nie są tego świadomi. Przy takich zorganizowanych grupach przestępczych trudniej było spodziewać się potknięcia, natomiast trzeba było uważać na wszystkie potencjalne zagrożenia.
Nie mieli jednak innego wyjścia niż zatrzymać kobietę. Brakowało im informacji, poszlaki już się kończyły i prowadziły donikąd. To widocznie irytowało Winters, która nie mogła usiedzieć spokojnie. Uspokoiła się dopiero w momencie, gdy pojawiło się coś sensownego w sprawie poszukiwanej kobiety. W głębi miała tylko nadzieję, że uda się z niej wycisnąć cokolwiek, by uratować zaginioną dziewczynę. I (mimo wszystko, nie daj boże) pozostałe uprowadzone dziewczyny, jeśli takowe są. Bo kto ich tam wie.
Zgodnie z zapowiedzią podjechała po Rourke'a. Gdy ten już wsiadł do samochodu, ruszyła od razu w kierunku ich dzisiejszego celu, nie chcąc tracić czasu. Na linii miała również innych detektywów, którzy już byli na miejscu w cywilnym wozie i obserwowali wyjście z ośrodka dla nieletnich. Maze zdążyła zaparkować w innym punkcie, zanim kobieta w ogóle pojawiła się na horyzoncie. Nie odezwała się jednak ani słowem do czasu, aż nie dostała komunikatu z radia.
— Uwaga, wychodzi. — zakomunikował męski głos. Praktycznie natychmiast sięgnęła po radio, przytykając je sobie blisko ust. — Przyjęłam. Winters i Rourke, ruszamy za nią. — rzekła w ramach odpowiedzi, odkładając urządzenie. Jednocześnie dalej skupiała się na sylwetce kobiety w średnim wieku, zbliżającej się powoli do ich samochodu. Gdy go minie, ruszą za nią. Zwróciła się jeszcze do partnerującego jej detektywa, chcąc uzgodnić ostatnie detale. — Dobra, dopóki nie zacznie świrować zróbmy to na spokojnie. Ja zagadam, ty będziesz w pogotowiu. — choć bardziej było to już stwierdzenie niż prośba, czekała na ewentualne doprecyzowanie lub zgodę. Cały czas kątem oka obserwowała, jak kobieta podąża chodnikiem w ich kierunku. Zastanawiała się też, po jaką cholerę jej okulary przeciwsłoneczne podczas pochmurnego dnia. Słabo służyły jej jako przebranie, ale może to była tylko i wyłącznie opinia Maze.
Nathaniel Rourke