Ruszyła w jego kierunku.
Pewnie, z lekkim uśmiechem, z dobrymi zamiarami, których nie dałoby się ukryć w jej spojrzeniu. Każdy kolejny krok jasno mówił, że to nie był przypadek, pomyłka. Zamierzała to zrobić. Być może zbierała się do tego dłużej, niżeli powinna, grzebiąc w swoich uczuciach jak w drogowskazach, szukając wielkiego, rażącego S T O P, a natrafiając na same przyzwolenia. Być może, robiła to tylko i wyłącznie dlatego, że miała dość płynących zewsząd komentarzy, a jej natura nie pozwalała dalej stać i kiwać głową jak potulny baranek. ”Tak, też uważam, że bylibyśmy super małżeństwem, co poradzić na to, że zginęła mi siostra." A być może, ale tylko może, pragnęła znowu, chociaż na krótki moment poczuć zapach jego perfum, przyjrzeć się twarzy z bliska i usłyszeć znany głos, słowa, które kierowałby tylko do niej.
”Dziękujemy Daisy i Eli za to, że pokazaliście nam czym jest miłość i nawet jeśli sami o tym zapomnieliście, to spójrzcie na nas! Rok po ślubie! A to wszystko dzięki Wam! ”
Złość, irytacja i coś czego nie była w stanie nazwać, wżerały się w jej skórę równie mocno, co spojrzenia zebranych, gdy po raz kolejny słyszała swoje imię. W opowieści o wielkiej romantycznej miłości, której według słów przyjaciół była główną pisarką, sprawczynią, tą pierzoną dobrą wróżką, która pojednała dwie obce dusze. Pchnęła je ku sobie, razem z Eli’em, swoim partnerem, swoim narzeczonym, swoim b y ł y m. Mężczyzną z którym obecnie nie potrafiła określić swojej relacji. Nie byli razem. Zakończyli to zbyt dawno, by nadal niezręcznie mijać się wśród grona wspólnych znajomych, a jednocześnie… Sami nie byli przyjaciółmi, nie mogli nimi być, gdy serca niegdyś tak wyraźnie rwały się do siebie, a dziś ich uczucia niemalże gniły pod tonom problemów, codziennych trosk i tych wszystkich zdań, które c h c i e l i, a nigdy nie wypowiedzieli.
– Jest w ciąży – zaczęła cicho, gdy stanęła obok mężczyzny. P r ó b o w a ł a, starała się by każde ich kolejne spotkanie było mniej niezręczne, by echo przeszłości nie sięgało każdej towarzyszącej im myśli. Chciała, nie, nie chciała, musiała, potrzebowała, zatrzymać go w swoim życiu bliżej niżeli podpowiadał jej zdrowy rozsądek. Myśl wręcz absurdalna. Wszak to ona postawiła na nich krzyżyk. Dosadnie, bezsprzecznie, ostatecznie. – Ogłoszą to po tym rocznicowym torcie. Dlatego nie ma żadnego sensownego alkoholu… Same słabe, niby wyszukane drinki. W końcu wszyscy wiemy, że nie powstrzymywaliby się, od razu by się zdradzili – dodała unosząc lekko swoją lampkę do góry i zwróciła swoją twarz w jego stronę. Upiła mały łyk serwowanego alkoholu. Słodkie, delikatne z niemalże niewyczuwalnymi procentami, ale Daisy wiedziała dlaczego. Wszak to ona o drugiej w nocy odebrała telefon od zapłakanej przyjaciółki, która miała podróżować, miała zdobywać świat, a właśnie pochyla się nad toaletą wypluwając wczorajszy obiad. Jenkins zawsze była tą, do której można było zwrócić się ze w s z y s t k i m, dosłownie. I zanim w jej życiu pojawiła się mała Sophie, żadne granice w kontaktach, we wspieraniu bliskich osób dla niej nie istniały. Dziś tylko próbowała - dlatego zjawiła się na tej imprezie. Nie chodziło o zbyt powszechny lokal w pobliżu jeziora, mdłe jedzenie i słabe drinki. Nie chciała zepsuć szczęścia swoich przyjaciół, którzy rok temu wyznawali sobie miłość, a teraz głośno dumali nad tym, jak tak długo wytrzymali. Była w niej prosta, chora, słaba, ludzka zawistność. Jej życie też tak mogło wyglądać. P o w i n n o być szczęśliwe, u boku Eli’a.
– Zrobiłabym jakieś rocznicowe BINGO, odhaczałabym rzeczy, które powtórzyliby ze swojego wesela, albo… cokolwiek – westchnęła, lecz uśmiechnęła się do niego lekko. Pamiętała wielką uroczystość sprzed roku. Pamiętała, jak wtedy niezręcznie było. Pamiętała, jak nie potrafiła zapanować nad swoją głową, tą chorą wyobraźnią karmiącą jej duszę obrazami do których nigdy nie dojdzie. Ich. Szczęśliwych. Jakby to była jedyna właściwa wersja tego świata. – Co u Ciebie słychać? – zapytała po chwili, bo minęło sporo czasu, bo widywali się ze sobą raz na jakiś czas, bo naprawdę była ciekawa, a nigdy wcześniej odwagi jej nie wystarczyło.
Słuchając w tle kolejnych, głośnych toastów, ona wpatrywała się tylko w niego. Zupełnie, jakby nie robiła to od chwili, gdy jej spojrzenie dostrzegło wśród zebranych jego sylwetkę. Mogłaby udawać, mogłaby się z tym kryć, mogłaby wychodzić z każdego pokoju ilekroć jej bliscy wypowiadaliby jego imię, ale chciała być ponad to. Chciała się do niego zbliżyć, bo każda forma tego, byłaby lepsza niż żadna.
eli huxley