Stół uginał się pod ciężarem atmosfery panującej w industrialnej jadalni. Zza ogromnych okiennych szyb wyłaniał się zapadający wieczór – gwiazdy leniwie, jedna po drugiej, zapalały się, dekorując niebo. Księżyc w pierwszej kwadrze skupiał na sobie niemal całą uwagę Maude. Niewielki ułamek atencji poświęciła toczącym się rozmowom – biznesowy partner Charlesa wraz z małżonką z zachwytem wypowiadali się o Kanadzie, zapowiadając rychły powrót, chociaż ich pobyt dopiero się rozpoczął. Dbające o nienaganną sylwetkę kobiety zabijały uczucie głodu idealnie schłodzonym białym winem, wymieniając ze sobą co rusz kilka nieznaczących zdań. Męskie głosy i akcenty mieszały się ze sobą w niezrozumiałą dla blondynki breję. Siedziała wyprostowana, utrzymując na twarzy permanentny uśmiech – wyćwiczony do perfekcji, niezmienny od lat. Duchem była gdzieś indziej, w wielu miejscach – na miękkiej kanapie czytając książkę, na Broadwayu podziwiając ulubiony musical czy w domu kultury rozmawiając z Jamesem.
Murphy dostrzegała wyraźny kontrast w swoim samopoczuciu, które podczas trwającej kolacji było nie najlepsze – wcześniej tego dnia, przebywając w otoczeniu nieodkrytych dzieł oraz ich autora czuła się inaczej. Oddychało się jej tam łatwiej, a mury, choć stare, zapewniały przyjemne dla organizmu ciepło. Tam miała również możliwość dialogu – frapującego, acz nieonieśmielającego. Przy stole zastawionym doskonale wypolerowanymi sztućcami i naczyniami siedziała spięta i gotowa na to, że w każdej chwili czyjś wzrok mógł na niej wylądować. Nie brała czynnego udziału w konwersacjach, ograniczając swój wkład do delikatnych skinień bądź cichego chichotu, gdy zgromadzeni uznali, że wypowiedziana sentencja była zabawna – pomimo milczenia, dobrowolnego pełnienia funkcji tła, musiała stale mieć się na baczności.
Brakowało jej komfortu, jakiego zaznała w domu kultury, a jego wspomnienie nie opuszczało jej umysłu – zalewało go kolejnymi urywkami malunków, komentarzami młodego artysty i jego obliczem. Obserwował Maude, lecz jego wzrok był inny. W przeciwieństwie do aktualnych towarzyszy nie doszukiwał się mankamentów, chłonąc ją taką, jaką była.
Cisza zawisła nad głowami zwróconymi w kierunku blondynki. Murphy nie od razu zarejestrowała nagłą zmianę, jakby ostatnie słowo dotarło do jej uszu z lekkim opóźnieniem. Wpatrzone w bladą buzię ślepia zdawały się wyczekiwać jej reakcji. Zmieszała się, spoglądając asekuracyjnie na usadowionego po jej prawicy partnera. Brunet już na nią patrzył – nie potrafiła rozszyfrować tego, co kryło jego spojrzenie. Wziął oddech, zaciskając mocniej szczęki.
— Julian czeka na twoją odpowiedź — w głosie Charlesa tliła się irytacja. Obrażał się równie szybko, co wchodził w szampański nastrój, co Maude zwykła wykorzystywać. W towarzystwie jednak życzyłaby sobie wsparcia ze strony ukochanego – ten z kolei postanowił zrezygnować z rycerstwa na rzecz klasycznego focha.
— Przepraszam, wyłączyłam się na moment. Mógłby p… Mógłbyś powtórzyć? — zreflektowała się w samą porę, przypominając sobie, że wcześniej tego wieczora przeszli na ty.
Julian Sterling jest w wieku rodziców Maude. Znają się i niekiedy spotykają na bankietach, ale to z Charlesem ma więcej wspólnych tematów. Dyrektor Art Gallery of Ontario przyglądał się blondynce z chytrym uśmiechem, jakby konsternacja wypisana na jej twarzy sprawiała mu przyjemność.
— Mój długoletni pracownik, kustosz, odchodzi z galerii. Rak, przykra sprawa — Sterling machnął dłonią, jakby opowiadał o nieistotnej drobnostce — Szukam kogoś na jego miejsce, a Charles wielokrotnie chwalił się, że jego kobieta jest nie tylko piękna, ale też blisko związana ze sztuką. Pytałem, czy byłabyś zainteresowana?
Światła latarni rozjaśniały mrok zapadający nad jeziorem Ontario. Murphy maszerowała nierównym tempem – zwalniała do żółwiego kroku, gdy na jej ścieżce wyrastały powolne grupki spacerowiczów, przez których rozmowy jej nieśmiałe przepraszam, nie potrafiło się przebić. Gdy usłana drewnianymi deskami droga była pusta – przyspieszała. Letni wiatr rozwiewał jej falowane włosy, a pojedyncze z nich kleiły się do bezbarwnego błyszczyku.
Była spóźniona, chociaż przysięgła samej sobie, że pojawi się na czas. Odkąd Rutherford wysłał jej szczegóły dotyczące spotkania, myślami stale uciekała w tym kierunku. Wizja ponownego zobaczenia artysty była jeszcze bardziej kusząca od kolacji z dyrektorem galerii. Nowa posada wiązała się z wieloma możliwościami – a być może również korzyściami dla Jamesa. Maude ekscytowała nie tyle tajemnica, ile wewnętrzna walka, aby jej nie wyjawić.
Mijała kolejne puste ławki, co rusz spoglądając na wyświetlacz telefonu. Żadnych wiadomości od Jamesa, co mogło świadczyć o jego wyrozumiałości bądź zawodzie zaistniałą sytuacją. Maude nie miała nic na swoje usprawiedliwienie – nic, oprócz spóźniającej się taksówki. Taksówki, którą zamówiła za późno, cenny czas tracąc na dobór odpowiedniego stroju. Koncepcję na ubiór zmieniała kilka razy, łapiąc zadyszkę przy przebieraniu się tak, jak teraz, idąc promenadą. Znajomy nie podał nazwy miejsca, do którego ją zaprasza, a Murphy uznała, że prośba o podanie dress code'u była zabawna.
Męska postać zasiadająca na jednej z odległych ławek wydawała się znajoma – blondynka z każdym pokonanym metrem upewniała się, że spogląda na Jamesa. Wsunęła telefon do torebki, niemal truchtem pokonując ostatni odcinek drogi.
— Hej — zwróciła na siebie uwagę krótkim powitaniem, pochylając się, by przelotnie uścisnąć Rutherforda. Pośpiech zaprowadził wargi Murphy w pobliże kącika ust mężczyzny. Lub centralnie w ów kącik. Nie była pewna – muśnięcie trwało mniej niż sekundę, lecz wystarczająco długo, by zarejestrować pomyłkę. Zaśmiała się, powracając do wyprostowanej pozycji — Przepraszam.
Nie była pewna, za co przeprasza – za źle wycelowany pocałunek czy za niepunktualność. Rozejrzała się wokół, pozwalając sobie na dokładniejszą obserwację okolicy. Bywała tu wielokrotnie, a jako nastolatka przychodziła nad jezioro ze znajomymi. Nie pamiętała ostatniej wizyty w tym miejscu – wydawało jej się, że mogło upłynąć od niej nawet kilka lat. Wiele elementów pozostało bez zmian, dostrzegała znajome punkty. Ciepłe światła latarni nie były wystarczające, aby oko Maude mogło zarejestrować wszelkie unowocześnienia. Powróciła wzrokiem do Jamesa – jego widziała dokładnie, gdyż stał wystarczająco blisko.
— Cały ten czas, od spotkania w domu kultury aż do teraz, zastanawiałam się, gdzie mnie zabierzesz — przyznała, zatrzymując spojrzenie na jego jasnych tęczówkach, odbijających blask latarni — Poddaję się.
Uśmiech nie schodził jej z ust. Nie przeszkadzały jej splątane od wiatru włosy ani wciąż jeszcze wzburzony szybkim marszem rytm serca. Maude pragnęła tylko jednego – wejścia do obiecanego miejsca, by tam dać się odkryć. I odkrywać. Pamiętała słowa Jamesa, który nie chciał, by na cokolwiek się nastawiała. Nie potrafiła przezwyciężyć ciekawości, snuła wizje, lecz z każdej prędko rezygnowała. Stojąc przed nim, w głowie nie widziała już żadnych obrazów – pustka czekała na zapełnienie, na wprowadzenie do zapowiedzianego zakątka. A myśl o byciu tam z nim, budziła w niej niecodzienne poruszenie.
— Dobrze wyglądasz w tym świetle — przechyliła głowę jakby dla dodania lekkości słowom. W wypowiedzeniu tego stwierdzenia w panujących warunkach było coś niewytłumaczalnie intymnego. Przyjemnego.
James A. Rutherford