fit, imagine safety pants
Jedna jej część wiedziała przecież, że nie będzie chciał jej zrobić krzywdy, nie umyślnie. Druga z kolei podżegała ją, że skoro wcześniej o niej aż tak nie myślał, to może…
Po prostu potrzebowała czasu. Potrzebowała go, aby zrozumieć, że miała być priorytetem. I potrzebowała, aby on jej to pokazał. Nie wprowadziła zasady „żadnych więcej tajemnic”, ale zawsze zaznaczała, że może z nią porozmawiać o wszystkim. I to, że być może nie będzie potrafiła pomóc mu czegoś rozwiązać, ale na pewno nie zostawi go w tym sama i wesprze go, jak będzie umiała.
To tak na przykład, kiedy wkręciłby się w jakąś dilerkę. Przypadkiem. Bo znowu miałby pecha. I znowu znalazł się w złym miejscu o złym czasie.
Ale pracowała nad ich relacją. Nad tym, jak ona sama ją odbierała. Nie chodziło tylko o to, aby Hunter się starał i każdorazowo udowadniał jej to wszystko, ale też o jej własne nastawienie. Nie była ni mniej zaangażowana, jak kiedyś. Z radością pisała do niego i czekała na jego telefon, który stał się pewnym wieczornym rytuałem, kiedy wracał późno z treningu.
No i przemycała go, jak za dawnych czasów, do swojego pokoju. Tylko, że musieli być znacznie bardziej czujni i o wiele bardziej cisi. Dom nie był wcale wielki, a głosy potrafiły się nieść. Na szczęście schody były ich sojusznikiem, bo każdorazowo skrzypiały zdradziecko, kiedy jej mama wchodziła na górę. Głównie po to by zajrzeć do niej i zapytać czy śpi albo czy chce... jabłko.
Za każdym razem przy tym powtarzając to samo, głupie powiedzonko an apple a day, keeps doctor away, z którego podśmiechiwała już wspólnie z Hunterem. Nie, żeby nagle stała się złośliwa. Było to po prostu... już ikoniczne.
Tego dnia odprawiła mamę, potem posprzątała jeszcze w domu i zrobiła zakupy spożywcze. Takie, które przekalkulowała na skalę zapotrzebowania weekendowego i zwiększyła o współczynnik Huntera. A następnie spakowała swoją szmacianą torbę, przebrała się i przeszła do miejsca, które wyznaczyła jako punkt zbiorczy. Nie miała daleko. To The Beaches i tamto The Beaches.
Na miejscu nie czekała długo, zanim dostrzegła pędzącego w jej kierunku, zwolnionego wcześniej komendą, znajomego owczarka belgijskiego, który zostawił w tyle swojego właściciela, a poleciał prosto do niej. Wytargała jego futro w ramach powitania i wytrząchała jego polichy ucinając sobie krótką pogawędkę z Hatim, zanim Hunter nie zbliżył się odpowiednio blisko.
Wtedy też to ona poleciała w jego kierunku, aby wskoczyć na niego, otaczając ramionami i nogami. Bo tak się dziewczyna cieszyła na jego widok. I żeby mu nie było przykro, że pies ważniejszy.
— Cześć — powiedziała radośnie, przyciskając swoje wargi do skóry na jego policzku w ramach krótkiego, ale czułego całusa. Soojin sama to nie całowała tak odważnie, ale taktycznie prowokowała pełnoprawny pocałunek. W zasadzie jak za pierwszym razem. Można powiedzieć, że to ona pocałowała go jako pierwsza. Bo to ona pocałowała go w policzek, co rozwinęło się kawałek dalej.
A konkretniej w jej minizawał i w ogóle pierwszy pełnometrażowy pocałunek.
Ciężkie życie nastolatki.
Mogłaby mu powiedzieć: dzięki, że przyprowadziłeś Hatiego, możesz iść i wrócić za trzy godziny, ale... Ale to Soojin. Więc może tylko pomyśleć w narracji. W życiu by nie użyła aż takiej złośliwości, wiedząc że chłopak jest trochę zazdrosny o psa.
Hunter Jang