
Rodzice oczekiwali właściwie tylko jednego: by jego priorytetem było zdobycie wykształcenia, które zapewniłaby mu spokojną przyszłość. On również tego pragnął, ale kiedy podczas trzeciego semestru studiów poznał Eleanor, na moment cały jego świat zadrżał, a pragnienia i plany na przyszłość przestały być tak oczywiste, tak egocentryczne. Od chwili, kiedy podczas jednej z imprez spędzili kilka długich godzin zaszyci na dachu, rozmawiając o wszystkim, a w szczególności od chwili, kiedy wtuliła się w niego w tę zimną, wietrzną noc, wiedział już, że widzi swoją przyszłość wyłącznie u jej boku. Nigdy wcześniej nie podejrzewał, że w jego życiu na stałe pojawi się kobieta, ale nie myślał takimi kategoriami: Eleanor nie była zwykłą kobietą.
Byli całkowicie różni, wiedział o tym. Podczas gdy on przypominał raczej radosny promyk słońca ze swoją otwartością, humorem i niegroźną naiwnością, ona była raczej niczym burzowa chmura, z której w każdej chwili mogły zacząć ciskać pioruny i lać deszcz. Nikt nie rozumiał jego wyboru, ale wszystko wskazywało na to, że jemu żaden deszcz i żadna burza nie były straszne. Po obronie dyplomu oświadczył jej się, a ona zgodziła się bez zawahania. Pomału odkładali na ślub; on nie wyobrażał sobie, że miałby finansowo wykorzystywać rodziców, a ona nie mogła liczyć na bliskich. Ale to nie miało znaczenia. Rodzice nie oponowali, chociaż nie tryskali też radością: wiedział, że to było najlepsze, co mógł od nich oczekiwać – cicha akceptacja, a jednocześnie spory krok do pogodzenia się z tym, że był dorosły i podejmował własne, dorosłe decyzje.
Byli szczęśliwą parą kilka lat. Mieli swoje wzloty i upadki, ale nic nie było w stanie ich ruszyć, czy to trudna relacja z rodzicami Ellie, czy ich własne, stopniowe wkraczanie w życie dwójki młodych ludzi. Było idealnie, na tyle, że kiedy z dnia na dzień wszystko stanęło na głowie, przeszedł coś na wzór szoku. Był w pracy, kiedy otrzymał telefon ze szpitala; pozornie niegroźne bóle skłoniły lekarzy do wykonania szerszych badań, a te ujawniły diagnozę, która wywróciła ich poukładane życie. Powiedzieli, że z chorobą Stilla można walczyć, że w wielu przypadkach jest uleczalna, dali im iskierkę nadziei. Robił wszystko, by ją podtrzymać, tak samo jak zamierzał zrobić wszystko, by uratować swoją przyszłą żonę.
Walczyli przez kolejne dwa lata. Bywały okresy, kiedy choroba nie dawała o sobie znać, a wtedy żyli normalnie, jakby nic się nie stało. Kiedy nadchodziły miesiące, gdy większość czasu spędzała w szpitalnym łóżku, świat na nowo stawał na głowie. Przez ten czas kilka razy zdołali to przetrwać; choć na leczenie wydawali mnóstwo pieniędzy, te sumy zdawały się nie liczyć, bo dzięki nim Ellie zgrabnie wywijała się śmierci raz po raz, a przecież tylko o to chodziło. By żyła. Kiedy trafiła do szpitala po raz czwarty, jej stan był o wiele gorszy, niż poprzednio. Wiedział, co nadchodzi, ale nie godził się z tym. Kiedy straciła przytomność, trwał przy jej łóżku nieprzerwanie, nie przyswajał, że to kwestia dni, a może godzin, a ona nigdy się już nie obudzi. Przegrali z czasem, przegrali z powikłaniami.
Miał dwadzieścia osiem lat, kiedy został sam, a cały jego świat runął. Rodzice próbowali wspierać go jak mogli, ale nie byli w stanie pomóc mu tak naprawdę. Nikt nie był. Stał się cieniem samego siebie w przeciągu kilku tygodni, ale jednego nie zaniedbał: pracy. Rzucił się w wir obowiązków, co sprawiło, że prędko zaczął wspinać się po szczeblach kariery. Dzięki temu, w przeciągu kilku miesięcy znalazł się tutaj: w Toronto, obejmując posadę detektywa wydziału poszukiwań i identyfikacji osób. Nadal uczy się funkcjonować w nowym mieście, a także radzić sobie z żałobą, choć od śmierci jego żony zdołał minąć już przeszło rok.