

Co prawda ktoś je kiedyś przy nim wspomniał na głos — pewnie ta ciotka, która miała zbyt długi język, żeby wreszcie nie zdecydowano się zamknąć jej ust na zawsze — ale zlepek sylab zatarł się w jego pamięci tak samo, jak wspomnienia z okresu sprzed Egertonów; sprzed niedzielnych wieczorów wypełnionych wrzaskami przed telewizorem, kiedy Toronto Maple Leafs zdobywało upragnione punkty (Robert był zbyt młody, żeby pamiętać złote lata, nad którymi rozwodzili się znajomi ojca); sprzed wypełniającego cały dom, kuszącego zapachu ciasta, które Shirley piekła w każdy wtorek i od którego zaczynało się odliczanie kolejnego tygodnia; sprzed Chrisa, z którym spędzał każde popołudnie na coraz śmielszych pomysłach wcielanych w życie; sprzed podejrzanych wizyt po północy, ostrego zapachu prochu, ciężkich, pękatych toreb wypchanych po brzegi bóg wie czym i pojedynczych strunowych woreczków znajdywanych w najdziwniejszych miejscach, nad których przeznaczeniem ani on, ani przyszywany brat nie zastanawiali się nawet przelotnie, pochłonięci swoimi dzikimi zabawami.
Nie pamięta pierwszego nazwiska, ale potrzebuje go — odkąd sięga pamięcią, jest tylko Robertem Egertonem.
A istnienie przed nim spycha w nie-istnienie.
Miał cztery lata, kiedy znalazł się pod dachem Shirley i George’a oraz ich jedynego syna Christophera; ot, sierota bez rodowodu, dzieciak z wielkimi oczami błyszczącymi jedynie pustką, wciąż niemowa mimo osiągnięcia wieku, w jakim powinno się składać pełne zdania. Już wtedy — i zawsze później — odstawał od rówieśników. Miał tendencję do wpadania w skrajności: był zbyt spokojny i wycofany albo zbyt ciekawski, pałający dziwną, zimną pasją i dostrzegający więcej, niż powinno widzieć przeciętne dziecko. Gdyby nie brat, Robert wyrósłby pewnie na ekscentryka zamkniętego w swoim świecie, jedynie orbitującego wokół rzeczywistości reszty społeczeństwa. A jednak Chris stał się jego przewodnikiem; najpierw dziecięcym wzorem do naśladowania, później iskrą, która budziła w nim życie i ciekawość świata, aż wreszcie ambitnym wspólnikiem w brutalnym świecie rządzonym przez narkotyki i potężne pieniądze. To on szedł pierwszy — Robert zaś podążał, starając się nie zostać za bardzo w tyle. We trójkę, wraz z przyjaciółką brata, stanowili układ silniejszy niż wiązania wodorowe w atomie i byli niemal nierozłączni.
Christopher pchał ich w tarapaty, a później zawsze znajdował sposób, żeby z nich wyjść bez szwanku; wymyślał najdziksze i najniebezpieczniejsze zabawy, zapuszczał się w betonową dżunglę, nie okazując przy tym strachu. Również on pierwszy zainteresował się alkoholem, imprezami i dziewczynami, a następnie interesami ojca i potencjałem, jaki niosła niewielka firma logistyczna pozostająca w cieniu potężnej rodziny mafijnej. Robert szedł za nim jak cień, gotów na wszystko dla uwielbianego autorytetu.
To Chris nauczył go wyznaczać cele, a później po nie sięgać.
Wiele lat później przyszło mu zginąć od sztyletu, który własnoręcznie naostrzył.
Po zakończeniu edukacji we dwójkę przejęli władzę nad małym, lokalnym biznesem po schorowanym ojcu, jeszcze u schyłku jego życia. W tamtym czasie firma była właściwie całkowicie zależna od terroru ‘Ndranghety; płaciła haracz od każdego samochodu i niebotyczne, choć konieczne kwoty za ochronę od nieprzewidzianych wypadków. Ponadto tonęła w długach, była pogrążona w księgowym chaosie i targana wewnętrzną korupcją, zapuszczona pod nieudolnym zarządzaniem George'a. To właśnie w pierwszych latach ich wspólnych rządów Egerton Logistics stanęło na nogi, żeby w przeciągu kolejnych stabilnie, choć powoli, się rozrastać. Aż do momentu, w którym dwójka przyjaciół — braci — stanęła przed wyborem, który po raz pierwszy gwałtownie ich poróżnił: albo pospolitość legalnego interesu, albo hegemon pod mafijną banderą.
Christopher nie chciał budować imperium na krzywdzie niewinnych.
Robert nie mógł zadowolić się przeciętnością.
Po dziś dzień stoi samotnie na czele firmy logistycznej wycenianej na miliony dolarów, której legalny przychód jest tylko ułamkiem kwoty zarabianej na czarnym rynku.
— Cynizm każe mu sądzić, że każdy ma swoją cenę i dlatego wszystkich da się kupić, choć nie zawsze za gotówkę.
— To typ człowieka idącego przez życie samotnie; od zawsze wiedział, że się nie ożeni i nie założy rodziny. Z samej natury nigdy nie należał do ludzi ufnych, ale lata pracy dla rodzin mafijnych i obracania się w półświatku wypłukały z niego jej resztki. A chociaż prywatnie nie potrzebuje stałego towarzystwa, umie zjednać sobie ludzi i jest magnetycznym przywódcą, który skupia wokół siebie wyłącznie ludzi kompetentnych lub interesujących.
— Chociaż się z tym nie obnosi, ma słabość do kotów; ceni w nich tajemniczą elegancję i samowystarczalność. Dlatego, chociaż z racji zawodu dużo czasu spędza poza domem, jest właścicielem kotki rasy egipski mau o imieniu Ivory. Jeśli nie ma dla niej czasu, powierza ją pod opiekę prywatnej pokojówce.
— Docenia ponadczasową sztukę, mocny alkohol i dobrą muzykę. W kobietach bardziej niż klasycznie rozumiane piękno pociąga go inteligencja i elegancja.