Mio nie lubiła jeździć autem. I to nawet nie chodziło o to, że była jakimś złym kierowcą, bo była i tym całkiem niezłym (nawet dojebanie parkowała równolegle), ale jazda jakoś nigdy jej nie kręciła. Motory zaś to całkiem inna kwestia — swego czasu dorobili się z Rollandem własnego Harleya, którym śmigali przez rozświetlone ulice Chicago. Oczywiście było to zanim jej ukochany zniknął, a cały ich dobytek razem z nim. Wliczając w to motor. Od tego czasu Mio nie zasiadła na żaden inny i obiecała sobie, że jeśli jeszcze kiedyś przejedzie się na jednośladzie będzie to właśnie z Rollandem. Bo przecież on żył, a ona jedynie musiała go odnaleźć.
Jechała właśnie autem do Brampton odebrać nową maszynę do szycia. Już od jakiegoś czasu przeszukiwała internety w celu znalezienia nowego cudeńka na cztery igły i automatycznym obszywaniem dziurek. Były one cholernie drogie, dlatego Richarsdon czaiła się na używaną, którą w końcu ktoś będzie chciał wymienić na lepszy moment i kurwa nie mogła wręcz uwierzyć, kiedy okazało się, że niejaka Kayah z miasteczka obok wystawiła jedną za śmieszne pieniądze. Ruda obstawiała, że Kayah musiała być jakaś starą babuszką, bo nikt o zdrowych zmysłach nie zaoferowały tak niskiej ceny. Minus w tym wszystkim był taki, że trzeba ją było odebrać osobiście.
No więc jechała przed siebie, z łokciem wywalonym przez okno, fajką w ustach i radiem na fulla, delektując się ostatnimi podmuchami lata i małą ilością aut na drodze. Normalnie jakby grała w jakimś teledysku. I wszystko byłoby super, gdyby nagle spod maski nie zaczął kopcić się dym.
— Co jest kurwa? — rzuciła do samej siebie, przytrzymując peta w usta i nachylając się nad kierownicą. Dymu było coraz więcej i już wcale nie przypominało to lekkiego dymku, a świadczyło raczej to o wiele poważniejszym problemie. Dlatego nie myśląc dużo, zjechała na pobocze, klnąc pod nosem.
Szczerze mówiąc, Mio nie za bardzo wiedziała, co miała z tym faktem zrobić? Zadzwonić po pomoc? Ale do kogo? Przecież to by trzeba ogarnąć jakiegoś mechanika i czekać na niego cztery dni. Złapała za telefon, przeglądając kontakty. Prawdę mówiąc nie miała za dużo męskich znajomych z Toronto. Jasne, był Mark z baru, z którym kiedyś poleciała w ślinę podczas Sylwestra, ale potem nie odzywała się do niego przez ponad pół roku, wiec chyba nie do końca wypadało w takich okolicznościach odnawiać znajomość.
I kiedy już miała się poddać i po prostu rozłożyć na drodze jak kotlet, czekając na cud, przypomniała sobie o Erniem. Niby nie mieli jakiś szalenie dobrych relacji, ale jakoś w ostatnim czasie coraz bardziej się znosili a do tego przecież pomagali sobie w różnych kwestiach — ona nauczyła go szyć, on naprawił jej komputer. Może i z tym mógłby pomóc?
A chuj, niech stracę
W pierwszej kolejności chciała zadzwonić, jednak nie była do końca pewna, czy chłopak nie był zajęty lub w trasie, dlatego postanowiła postawić na klasycznego SMSa. Wysłała mu też swoją lokalizację, jakby jednak chciał się nad nią zlitować, a następnie odpaliła kolejnego papierosa, siadając ze zrezygnowaniem na chodnik.
ernie andrews