ODPOWIEDZ
28 y/o, 185 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

I think I've seen this film before
And I didn't like the ending
You're not my homeland anymore
So, what am I defending now?


Widział ją.

Widział ją. Nie jak fatamorganę, nie jak złudzenie optyczne, ale jak fakt, pewnik z krwi i kości, usadzony bokiem pod kątem otwartej kuchni przy siedemnastce - jednym z najlepiej usytuowanych dwuosobowych stolików w restauracji.
Rozsądek podpowiadał Atlasowi, że jej obecność w tej przestrzeni - w jego przestrzeni - nie może być prawdą. Że się pomylił (w końcu minęły lata), że tylko się łudził (w końcu nadzieja była nie tylko głupia, ale i najwyraźniej nieśmiertelna). Ale serce wiedziało swoje.

Dzisiejsza zmiana zaczęła się jak każda inna: stalowe powierzchnie błyszczały od pary, noże sunęły po deskach w równym, wypracowanym starannie tempie, filetując mięsa i tnąc świeże warzywa na równe, cieniutkie paski, a powietrze było gęste aromatami palonego masła i pieczonego czosnku. Atlas zwykle trzymał się kurczowo tego rytmu – wdech, wydech, krojenie, przyprawianie, talerz podany dalej. Cała jego dyscyplina, cała sztuka, sprowadzała się do tych powtarzalnych ruchów.

Zazwyczaj nie lubił wychodzić na salę - zarzekał się, że zaburzało mu to proces kreacji, dostarczało niepotrzebnych dystrakcji, wybijało go z kuchennego transu - ale i to było częścią jego obowiązków w Ritzu. To była jedna z tych restauracji, w których goście lubią wiedzieć nie tylko co jedzą, ale również - kto za to odpowiada. Krytyka zdarzała się niezwykle rzadko. Komplementy - choć nie zawsze szczere - dochodziły do Ellery'ego obficie, wraz z propozycjami współpracy, prośbami o wspólne zdjęcie, deklaracjami, że restaurację poleci się temu, albo innemu znajomemu o prestiżowym nazwisku. Choć zajęło mu to trochę czasu, Atlas nauczył się nawigować w tym kontekście za sprawą uprzejmego, czarującego uśmiechu, krótkich podziękowań, i w końcu przeprosin: naprawdę chciałby porozmawiać dłużej, ale praca go wzywa - musi wracać do kuchni.

Dzisiaj wcale nie było inaczej. Podany na długich talerzach turbot z szałwią i pieprzem cytrynowym, feeria komplementów, small talk z dłońmi pośpiesznie wytartymi w rąb fartucha. Nic nowego.
Aż do momentu, kiedy - najpierw kątem oka, a potem en face, ze źrenicami rozwartymi szokiem - między młodym kelnerem a stołem przy oknie, zobaczył ją.

Signy.

Jak obraz, którego nikt nie spodziewa się w galerii – znajomy i bolesny jednocześnie. Zrobiło mu się duszno, a potem słabo, choć klimatyzacja chodziła pełną parą. Dziewczęcy profil, oświetlony miękkim światłem lampy, kęs czegoś na widelcu, ruch dłoni odgarniającej włosy od linii pociągniętych szminką warg. Obok niej: obcy mężczyzna, rosły, starszy. Jego nazwisko nic dla Atlasa nie znaczyło, ale jego obecność mówiła sama za siebie.

Musiał powiedzieć coś zabawnego, bo jego rozmówca parsknął salwą szczerego śmiechu, ściskając dłoń Atlasa zbyt mocno, zbyt przyjaźnie. Atlas podziękował, raz i drugi, ukłonił się lekko, obiecał, że nie zasiądzie na laurach. Do kuchni wrócił jak we śnie. Palce drżały, tasak uderzył w deskę o sekundę za późno. Sos rozlał się po brzegu talerza, zamiast czystej linii produkując brzydkiego kleksa. Młodsi stażem kucharze spojrzeli po sobie, skonfundowani – Atlas Ellery nigdy nie popełniał takich błędów.

- Szefie? - spytał ktoś, ale on nie odpowiedział. W głowie miał tylko echo przeszłości: jej twarz, jej śmiech, ich wspólne noce, a potem dzień, kiedy zostawiła go z kilkoma zdaniami i pustką, która rozprzestrzenia się po wszelkich sferach życia jak trucizna. Dwie sekundy nieuwagi i niemal pomylił zamówienia – foie gras zamiast polędwicy, dwa talerze pomylone na jednej linii.

Adam, jego sous-chef, dotknął go lekko w ramię.
Stary - z przekrzywioną lekko głową i troską w ciemnych oczach, Adam wyglądał na młodszego niż był. Atlas próbował go zbyć, ale bezskutecznie. - Daj spokój... Chcesz zrobić sobie przerwę? Parę minut – Adam proponował ostrożnie, spokojnie, jakby przemawiał do kogoś na krawędzi urwiska, a nie do przełożonego - Zmiana trochę zwolniła. My tu sobie damy radę.

Atlas skinął głową - za szybko, i z bliską desperacji wdzięcznością. Zdjął fartuch, odsunął się od stali i pary, od wszystkich tych zapachów, które nagle zdawały się go dusić. Tylnymi drzwiami, w stronę chłodnego, miejskiego powietrza i dymu papierosa, uciekł tak prędko, jakby biegł, a w dodatku prosto w pułapkę.

Niskie schodki przeciwpożarowe na tyłach budynku, zawieszone nad śliskim od niedawnego deszczu trotuarem niczym teatralny balkon, zaskrzypiały cicho pod ciężarem męskiego ciała gdy Atlas ciężko oparł łokcie o balustradę. Palcem wskazującym i kciukiem, wystukał z paczki papierosa, i zapalił, pozwalając by szara wstążka dymu przyjemnie rozdrażniła mu gardło. Wdech, wydech, dym rozsnuwał się w powietrzu, podczas gdy Atlas próbował uspokoić rytm rozszalałego serca.

I właśnie wtedy - zobaczył ją ponownie. Felernie, po raz drugi tego nieszczęsnego wieczora.

Stała niżej, na chodniku; jej sylwetka była jak akwarela rozmyta lekko w świetle neonów; trochę roztrzęsiona, mimo pozornego bezruchu. Znał jej twarz lepiej niż własne odbicie, choć dwa lata rozłąki wysmukliły jej rysy i nadały jej nowej, zmęczonej powagi. Była sama - i wyglądała na samotną. I wyglądała, jakby potrzebowała jego czyjejś obecności, choć może tylko się łudził.

Atlas na moment zapomniał oddychać. Papieros zawisł między jego palcami w pół drogi do warg. W gardle suchość, jakby połknął kredę. Nie był gotowy. Nigdy nie byłby na to gotowy.

– Signy – powiedział tonem zarezerwowanym dla przekleństw i modlitw. Jakby to jedno słowo mogło wstrzymać ziemię w jej obrotach, cofnąć czas, zmienić bieg przeszłych wydarzeń.


Signy Morrow
gall anonim
26 y/o, 168 cm
barmanka w emptiness
Awatar użytkownika
zawodowo postanowiła być utrzymanką, przez co utknęła w toksycznym związku bez większych perspektyw na ucieczkę
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

Popełniła błąd. Nie, popełniła cały szereg błędów tak częstych i poważnych, iż ciężko było jej znaleźć początek tego chaosu. W którymś momencie straciła nad tym kontrolę, dodatkowo zyskując przeświadczenie o tym, że wszystko to było na marne. Chcąc wyciągnąć z choroby własną matkę, poświęciła zbyt wiele.
I nic z tego nie miała już odzyskać.
Myśl o tym doskwierała jej coraz silniej z każdym kolejnym dniem. Ilekroć rano rozchylała oczy, z sąsiedniego pokoju jej uszu dobiegał dźwięk duszącego kaszlu. Kobieta, która wydała ją na ten świat, i która lata temu w oczach Signy była uosobieniem siły, dzień w dzień coraz bardziej podupadała na zdrowiu. Wyglądała coraz słabiej, jej cera była coraz bledsza, postura coraz bardziej przygarbiona… Wszystko to składało się na spójny obraz nadchodzącej śmierci. Coś, czego Signy nie zdołała pokonać.
Siedząc dziś w restauracji, myślami raz po raz uciekała w tamtą stronę. Nie była dostatecznie skupiona. Nie była dostatecznie o d d a n a, co z punktu widzenia jej partnera stanowiło błąd. Wiedziała, jak to się zakończy. Kolejny raz robili dobrą minę do złej gry, by zaraz po opuszczeniu lokalu jej uszu dobiegła lawina zarzutów i pretensji. Nic, czego wcześniej nie miałaby okazji od niego słyszeć.
W ostatnich tygodniach wyglądało to w ten sposób niemal z a w s z e. Nowa codzienność była czymś, do czego Morrow przyzwyczaiła się, częściowo pozostając na to obojętną. Nie ruszało jej bowiem to, co myślał na jej temat on, a z prowokowania go czerpała nawet pewną przyjemność. Wiedziała bowiem, że sama nie zdoła się z tego wyplątać, jednak jednocześnie traciła nadzieję na to, że w którymś momencie to on powie tej relacji pas. Utknęła w potrzasku, z którego nie sposób było się wydostać.
Początkowo wyglądało to jeszcze inaczej. Zwykle kłótnie udawało im się przekuć w coś dobrego, a nadmiar emocji rozładowywali w łóżku. Było tak, ponieważ wtedy jeszcze Signy zależało. Nie na nim, a na tym, by go przy sobie zatrzymać.
Dziś nie miała nic przeciwko innemu zakończeniu. Nie miała nic przeciwko temu, by pozwolić mu samotnie wsiąść do jego auta, samotnie zostając natomiast na tyłach jakiejś paskudnej, podejrzanie wyglądającej ulicy. Niemożność posiadania ostatniego słowa wynagrodziła sobie środkowym palcem posłanym w stronę odjeżdżającego auta.
W tym samym momencie za plecami usłyszała swoje imię. Nie musiała odwracać się, aby wiedzieć, z kim miała do czynienia. Sam dźwięk jego głosu sprawił, że po jej plecach przemknął dreszcz.
Atlas. J e j Atlas.
Koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę, starając się powstrzymać gonitwę myśli, które wkradły się teraz do jej umysłu. Fala wspólnych wspomnień zalała jej głowę, kiedy w końcu na niego spojrzała. Sceneria, w której się spotkali, pasowała do tej, w której się poznali. Wtedy przecież oboje nie mieli niczego. Teraz? Nie sposób nie dostrzec, że tylko ona utknęła w miejscu.
Dobrze, że chociaż jemu się udało.
Miałam wrażenie, że jedzenie smakuje znajomo — odezwała się, zdobywając się na łagodny uśmiech. Zabawne, że kiedy rozpadał jej się świat, wpadła akurat na niego. W innym życiu to właśnie w jego ramionach znalazłaby ukojenie.

atlas ellery
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
unikam wątków nierozwijających relacji oraz opisów przemocy na tle seksualnym i przemocy nad zwierzętami
28 y/o, 185 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Mówiło się, że co z oczu, to z serca, i że nic nie leczy ran lepiej, niż czas. Atlas mógł się zgodzić, że faktycznie było w tym trochę prawdy: pewne rodzaje żałoby w końcu trochę traciły na wadze, niektóre rodzaje smutku po upływie wielu miesięcy jakby bladły i marniały, a do innych człowiek się po prostu przyzwyczajał, i zwyczajnie nie zwracał na nie uwagi tak często, jak wcześniej. Najlepszym przykładem mogło być jego, dawno zarzucone, marzenie o lataniu. Gdyby ktoś powiedział mu przed laty, że niespełniony sen o zostaniu pilotem kiedyś przestanie się dla Atlasa aż tak bardzo liczyć, osiemnastoletni wówczas Ellery roześmiałby mu się prosto w twarz, gorzko i głośno. Przecież - w t e d y - odmowa ze strony prestiżowej akademii lotnictwa, i to taka, na którą Atlas - zdradzony przez predyspozycje własnego ciała - nie mógł absolutnie nic poradzić, wydawała się być istnym końcem świata.
Ale teraz?
Czasem wspomnienie chłopięcych marzeń wracało do niego cichym echem, ale Atlas nauczył się spoglądać na nie z innej, mniej bolesnej perspektywy. Kiedyś niosło ze sobą intensywne emocje - dziś jednak wyłącznie cień nostalgii. Nic, z czym dorosły mężczyzna nie potrafiłby sobie poradzić za sprawą odpowiedniej dawki logicznego myślenia.

Były jednak, jak się okazywało, takie rodzaje straty, która zawsze bolała tak samo. I były - najwyraźniej - takie twarze, które nawet po latach dałoby się rozpoznać i w ciemności, i na drugim końcu świata.
A także, o ironio, takie smaki.

Atlas nie mógł się uśmiechnąć. Wbrew własnej woli, wbrew rozsądkowi, który próbował go przekonać, że w chwilach jak ta, o wiele lepiej byłoby zachować powagę, albo nawet chłód.
Signy zawsze miała tę wyjątkową zdolność, by marsowy wyraz jego twarzy złagodzić humorem i ciepłem bijącym z tonu jej głosu. Nawet w najgorsze dni, jej obecność przynosiła Ellery'emu taki rodzaj komfortu, którego nie odnajdywał w żadnej innej relacji - ani zanim poznał Morrow, ani po jej nagłym zniknięciu odejściu.
Pokręcił lekko głową, automatycznie zastanawiając się co - o ile dziewczyna nie żartowała... - go zdradziło. Czy fakt, że do pieczonych warzyw zawsze dodawał szczyptę świeżo mielonego pieprzu i kroplę soku z cytryny? Czy to, że sos pomidorowy zawsze wzbogacał o łyżeczkę cukru, ale nie zwykłego, białego, tylko o brązowe kryształki najlepszej możliwej jakości? Czy wreszcie panierka, którą przyrządzał według tej samej procedury od szesnastego roku życia, choć dziś oczywiście miał ten przywilej, że mógł sięgać po znacznie bardziej wyrafinowane składniki?

- Ale smakowało? - nie potrafił nie zapytać, i nie potrafił skryć cienia nadziei tańczącego w tembrze jego głosu. Cała sytuacja była absurdalna - zobaczyć Signy po raz pierwszy po tak długim czasie, i rozpocząć od rozmowy o serwowanym przezeń w Ritzu menu, ale Atlas nie byłby sobą, gdyby nie dbał o wrażenia restauracyjnych gości. Zrobił parę kroków, pozwalających mu przemierzyć dzielące ich od siebie stopnie schodów, i zatrzymać się na wilgotnym asfalcie w bezpiecznej, neutralnej odległości od dziewczyny - Widziałem, że twój wieczór chyba nie rozwinął się zgodnie z planem? - uniósł brew, na zachowaniu kontroli nad własnymi emocjami pożytkując marne resztki energii - Chryste, mam nadzieję, że to nie moje dania były powodem waszej kłótni.

Tak - to znaczy używać humoru, gdy w jego wnętrzu płonęły żywe i niepowstrzymane emocje, było po prostu bezpieczniej.

Signy Morrow
gall anonim
26 y/o, 168 cm
barmanka w emptiness
Awatar użytkownika
zawodowo postanowiła być utrzymanką, przez co utknęła w toksycznym związku bez większych perspektyw na ucieczkę
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

Kiedy o d c h o d z i ł a, zależało jej przede wszystkim na tym, aby nie przyłapał jej na gorącym uczynku. Aby za nic w świecie nie pomyślał, że mogła tego rozstania żałować, ponieważ podświadomie wiedziała, jak niewiele miała mu do zaoferowania.
W oczach Signy zawsze bowiem miał malować się jako najcudowniejsza na świecie osoba - taka, która okazywała jej niezmierzone pokłady ciepła i cierpliwości, a także nie obawiała się kochać jej pomimo tego, że pełna była wad. Tego zresztą nigdy nie rozumiała… Co kiedykolwiek widział w niej ktoś taki, jak on?
To, że na niego nie zasługiwała, udowodniła również wtedy, kiedy ostatecznie go o k ł a m a ł a. Kiedy z największym przekonaniem mówiła mu o tym, że ich związek zwyczajnie nie miał już sensu, w co w pewnym sensie wierzyła. Rzecz w tym, że w jej oczach przeciwwskazaniem nigdy nie był brak miłości, ponieważ niczego nie była wówczas pewna tak mocno jak tego, że go k o c h a ł a.
A mimo to zdecydowała się złamać mu serce.
Tym zresztą rozbiła również własne.
Spoglądając mu teraz w twarz zastanawiała się nad tym, czy było warto. Czy rzeczywiście postąpiła właściwie, kiedy przekreśliła wszystko to, co mieli, aby nie tylko ofiarować mu możliwość znalezienia czegoś lepszego u boku bardziej wartościowej osoby, ale też osiągnąć inny, bardziej naglący wówczas cel: uratować własną matkę.
Tę samą, która z dnia na dzień coraz bardziej słabła, i której nie pomagało nawet to drogie leczenie, na które Signy mogła pozwolić sobie dzięki pomocy faceta, z którym prowadzała się od czasu ich rozstania jej partnera. Pod tym względem był jej największym wsparciem, przynajmniej finansowym, ponieważ w każdym innym aspekcie Morrow miała wrażenie, że ani trochę jej nie rozumiał.
To zresztą udowodnił również dziś.
Kąciki jej ust wykrzywiły się w łagodnym uśmiechu, kiedy z ust Atlasa padło to jedno, wyjątkowo pasujące do niego pytanie. W oczach Signy było ono kwintesencją tego, co znała, dlatego nie sposób było powstrzymać grymas, który teraz samoistnie pchał się na jej usta. To zresztą przypomniało jej również o tym, jak bardzo za nim tęskniła. Za jego widokiem, tonem jego głosu oraz tym, jak późnymi wieczorami to na niej testował najnowsze przepisy.
Wtedy wszystko wydawało się jakieś p r o s t s z e.
Jak mogłoby nie smakować? — zapytała, posyłając mu przy tym spojrzenie na tyle wymowne, iż mógł być pewien, że nie kłamała. Sama w kuchni radziła sobie raczej koszmarnie i zawsze była pod ogromnym wrażeniem tego, jak odnajdywał się w niej on. Był w stanie wywołać istną eksplozję smaków.
Wspomnienie o kłótni na krótką chwilę sprowadziło ją na ziemię. Sprawiło, że nieznacznie wręcz pokiwała głową na boki. Podłoża tego konfliktu sięgały znacznie dalej, jednak Atlas nie był już osobą, której powinna o tym mówić. Właściwie był to jeden z tych tematów, których nigdy nie powinna z nim poruszać.
Przemknęła wzrokiem po jego sylwetce; po kuchennym fartuchu, który całkiem dobrze układał się na jego ramionach, a później koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę. — Skończyłeś już? — zapytała, skinąwszy głową w stronę drzwi, zza których, jak jej się wydawało, wyszedł. Nie wyglądał tak, jakby już teraz gotów był wyrwać się z pracy, ale mimo to postanowiła spróbować wbrew wszelkiemu rozsądkowi.

atlas ellery
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
unikam wątków nierozwijających relacji oraz opisów przemocy na tle seksualnym i przemocy nad zwierzętami
28 y/o, 185 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Byli młodzi.
Za młodzi, żeby z trudności, które życie rzuciło im wtedy pod nogi - z klęską Atlasa, próbującego się dostać na studia lotnicze i chorobą matki Signy na czele długiej listy problemów sypiących im się na barki jak lawina - wyjść za sprawą poważnych, szczerych rozmów. Za młodzi, aby z kryzysu wyjść za sprawą kompromisu i dojrzałej komunikacji. Za młodzi, by sięgnąć po pomoc - by zamiast rozstania, zdecydować się na przerwę, albo jeszcze lepiej: na terapię.
Zwyczajnie za młodzi, żeby mogło im się udać.
A przynajmniej to właśnie Atlas próbował sobie wmawiać tłumaczyć, racjonalizując ból, który nadal niejednokroć wybudzał go z płytkiego snu w samym środku nocy, albo odzywał się echem ilekroć Ellery próbował zbudować relację z kimś innym niż Signy (za każdym razem ponosząc takie samo, żałosne fiasko). Głęboko wierzył, że tylko zdrowy rozsądek - choć ten często się przeciwko Atlasowi buntował - może jakimś cudem uśmierzyć cierpienie, jakie zostawiła po sobie Signy. Wszystkie niedokończone sentencje, wszystkie niedotrzymane obietnice, wszystkie marzenia o wspólnej przyszłości, które Atlas tak naiwnie snuł, a potem musiał pochować je wraz ze snem o lataniu. Wszystkie pytania, na które nigdy nie otrzymał odpowiedzi.
Aż do dzisiaj?

Nie zliczyłby, ile to razy fantazjował o drugiej szansie, albo przynajmniej okazji, by Signy skonfrontować z konsekwencjami jej decyzji o odejściu. Wyobrażał sobie, że mógłby jej zwyczajnie wygarnąć; wykrzyczeć prosto w twarz gorzkie słowa o tym, ile wysiłku musiał włożyć w odbudowanie swojego życia po tym, jak wyszła z niego, trzaskając mu metaforycznymi drzwiami przed nosem, i pozostawiając go w stanie tępego osłupienia. W chwilach szczególnego gniewu rozważał nawet, czy by jej nie odnaleźć, czy by się nie wprosić - do jej mieszkania, do jej rzeczywistości - szukając wyjaśnień, lub może przeprosin?

Ale teraz, gdy złośliwy los naprawdę dawał mu na to wszystko szansę - bo przecież stali twarzą w twarz, smagani chłodnym wiatrem, tylko we dwoje na tyłach popularnej restauracji - Atlas jakby zupełnie zapomniał o targających nim kiedyś emocjach. Dominowała ulga, której nie potrafił sobie wytłumaczyć, ani - tym samym - zrozumieć.
Minęło tyle czasu, a jednak wystarczyły dwa zdania, by Atlas poczuł, jakby nie zmieniło się nic. Jakby nadal byli dokładnie tymi samymi ludźmi co wówczas: chłopakiem z pasją do gotowania, i dziewczyną cierpliwie pozwalającą mu testować na sobie wszelkie swoje kulinarne wymysły. Dwojgiem dzieciaków z całym życiem przed sobą - niezgorzkniałych, bo nieświadomych, jak szybko wszystko może rozsypać się w pył.
- Zdziwiłabyś się - parsknął, ale w jego głosie nie było ani trochę złośliwości - Czasem nawet najlepszym udaje się spierdolić i najprostszy przepis... - pokręcił głową. Nadal uparcie twierdził, że do mistrzów kulinariów jest mu jeszcze bardzo, bardzo daleko. Wzruszył ramionami, jakby odganiając od siebie cały szereg pchających mu się na myśl wątpliwości. Nie zamierzali chyba - jakkolwiek absurdalne nie były to okoliczności - rozmawiać teraz o kuchni?!

Zdziwiły go reakcje jego własnego ciała - mimo zmęczenia i, jednocześnie, adrenaliny buzującej w jego krwioobiegu jak zwykle podczas intensywnej zmiany. Wraz ze spojrzeniem, którym Signy omiatała go wolno i uważnie, poczuł dreszcz biegnący wzdłuż jego karku, linią ramion, i w dół pleców, aż ku lędźwiom. Zdawało się, że zdrowy rozsądek obydwoje chyba zostawili w restauracji.
- Tak - powiedział bez chwili zastanowienia, choć oczywiście było to wierutne kłamstwo. Czuł się jak ćma kuszona płomieniem świecy, na spotkanie niebezpieczeństwu frunąca ufnie i ślepo - Skończyłem. Czemu pytasz?

Wiedział czemu.


Signy Morrow
gall anonim
26 y/o, 168 cm
barmanka w emptiness
Awatar użytkownika
zawodowo postanowiła być utrzymanką, przez co utknęła w toksycznym związku bez większych perspektyw na ucieczkę
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

Nie potrzebowała zbędnych słów, by mieć świadomość tego, jak bardzo wszystko zaprzepaściła. Nie potrzebowała przysłuchiwać się goryczy, którą najpewniej usłyszałaby w jego głosie, i która jednocześnie byłaby odzwierciedleniem wszystkiego, co czuła ona sama. I bez tego wiedziała, że zamykając rozdział, jakim był ich związek, popełniła prawdopodobnie największy błąd z perspektywy swojego uczuciowego życia.
Wiedziała też, że w tamtym momencie czuła, iż był to jedyny ratunek dla jej matki, a tego nie sposób było żałować.
Bądź co bądź próbowała przecież postąpić w ł a ś c i w i e.
Spoglądając teraz na niego nie powinna tego żałować. Nie powinna myśleć o tym, jak dobrze byłoby wracać wieczorami do tego samego miejsca, by później wtulona w jego kolana, nie udając nawet, że interesowało ją to, co w danym momencie puszczano w telewizji, mogłaby wsłuchiwać się w historie dotyczące jego dnia.
Za taką prostotą tęskniła, a jednocześnie wiedziała, że w jej przypadku była ona czymś nieosiągalnym.
Cień uśmiechu zamajaczył na jej twarzy, gdy jej uszu dobiegł jego komentarz. W jej spojrzeniu zawsze był o wiele bardziej w a r t o ś c i o w y, niż mógł być we własnym. Signy nie dostrzegała w nim tego, co Atlas widział za sprawą własnych kompleksów. Dla niej nie musiał być najlepszym, by w jej oczach stać się ideałem.
Jego kuchni też zresztą nigdy nie miała nic do zarzucenia.
Możemy w takim razie uznać, że to moje podniebienie nie jest szczególnie wybredne — odparła, a na jej twarz wkradł się bardziej zadziorny grymas. Nie zamierzała zapewniać go o tym, że w kuchni radził sobie perfekcyjnie, ponieważ to nie było już jej miejsce. O tym zresztą najdobitniej świadczyło miejsce, w którym Ellery obecnie się znajdował. Stał na tyłach tak szanowanego lokalu, z nazwą restauracji wyhaftowaną na kieszonce białego fartucha. Być może nie realizował tych marzeń, które przyszły do niego pierwsze, ale mimo to piął się na szczyt w obszarze, który sprawiał mu przyjemność.
A tego z kolei odrobinę mu zazdrościła.
Innym zaś mogłaby zazdrościć zdrowego rozsądku, który w jej przypadku przegrywał zwykle z najprostszymi impulsami. Stojąc teraz naprzeciw niego zastanawiała się nad tym, jak niewłaściwą byłaby próba wyciągnięcia go z tego miejsca, by jeszcze choć przez chwilę poczuć ten komfort, który on jako jedyny gwarantował jej lata temu. I którego za nic w świecie nie była w stanie podrobić.
Koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę, a palcami jednej dłoni zaplotła za ucho kilka niesfornych kosmyków, które za sprawą wiatru smagały jej twarz. Przez moment zastanawiała się jeszcze nad tym, czy rzeczywiście p o w i n n a, a choć szereg powodów przemknął zaraz przez jej umysł, z ust wyrwało się stwierdzenie, które prosto temu przeczyło. — Miałam ochotę na spacer — wzruszyła lekko ramionami.
Nie miała jej, jednak wcześniej nie przypuszczała też, że trafi właśnie na niego, a to najwyraźniej wciąż sporo dla niej zmieniało.

atlas ellery
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
unikam wątków nierozwijających relacji oraz opisów przemocy na tle seksualnym i przemocy nad zwierzętami
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

x
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
ODPOWIEDZ

Wróć do „The Ritz-Carlton”