Wbrew pozorom, fizycznie miała się całkiem nieźle. Dzięki lekom ból stawał się znośny, siniaki zakrywała obszernymi bluzami i dresowymi spodniami, a szwy na stopie już tak nie ciągnęły. Jeszcze kilka dni i będzie można je ściągnąć. I zamierzała zrobić to sama. Bo mogła. Czasami jeszcze bolały ją palce po tym, jak przyłożyła Fosterowi, łamiąc mu na nowo nos, ale coraz rzadziej zwracała na to uwagę.
Psychicznie była jednak rozjebana. Nie dało się tego nazwać inaczej. Pierwszy raz w życiu nie myślała o tym, żeby jak najszybciej wrócić do pracy, a to najlepiej świadczyło o tym, w jak fatalnym stanie się znajdowała. Każdy, kto znał Zaylee Miller, wiedział przecież, że była prawdziwą pracoholiczką. Nawet po strzelaninie w Nowym Początku jedyne, o czym mówiła, to ponowne stanie nad stołem sekcyjnym.
—
Evina — powiedziała spokojnie, ujmując kubek z kawą w obie dłonie i stanęła w taki sposób, aby móc spojrzeć jej prosto w oczy. Chłodny dotyk na biodrze przyniósł jej cichą falę ukojenia, która rozlała się wzdłuż kręgosłupa. —
Kocham cię i dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz, ale nie możesz tak bez przerwy koło mnie skakać. Nie czuję się dobrze ze świadomością, że nie możesz przeze mnie odpocząć. A potrzebujesz tego — zauważyła, wymownie spuszczając wzrok na jej cienie pod oczami. —
Musisz odpocząć, zanim wrócisz do pracy — przypomniała jej, bo w życiu nie przeszłoby jej przez gardło, że nie chciała, aby gdziekolwiek wychodziła. Nie mogła jej tego zrobić.
Praca zawsze była dla nich najważniejsza i to właśnie dzięki pracy połączyły się ich ścieżki. Zaylee nie mogła wymagać, że narzeczona rzuci wszystko, byle tylko zostać z nią w domu. To tak nie działało. Nawet jeśli wizja bycia samej przez wiele godzin mroziła jej krew w żyłach.
Na wzmiankę o kolejnych lekach, cmoknęła z nieukrywanym niezadowoleniem. Odnosiła wrażenie, że i tak była wystarczająco otumaniona działaniem silnych przeciwbólowych, co z jednej strony przynosiło wspaniałą ulgę, ale z drugiej Swanson chyba czasami zapominała, że związała się z lekarzem.
—
Benzodiazepiny hamują aktywność układu nerwowego — powiedziała, upijając łyk gorącej kawy. —
To spowolnienia reakcję i powoduje problemy z koncentracją. Skracają też fazę snu REM, więc organizm teoretycznie śpi, ale nie odzyskuje pełni energii. W efekcie rano zamiast wypoczynku pojawia się otępienie. W dodatku mózg szybko przyzwyczaja się do sztucznego wywoływania snu. Nie chcesz mieć chyba w domu ćpunki na pełen etat? — zapytała z lekkim uśmiechem. Czy to było coś na kształt żartu? Chyba tak. —
Także moja odpowiedź brzmi nie — Zaylee złapała kolejny łyk kawy. —
Ale wrócimy do łóżka. Włączę jakiś serial, a ty spróbujesz się przespać. W zamian oferuję mizianie po plecach — dodała, starając się brzmieć przekonująco, a na zachętę musnęła usta narzeczonej.
Nie widząc czemu, nagle pomyślała o Samuelu, który dowiedziawszy się, co się od wychowawczyni, co się wydarzyło, od razu poprosił panią Rose o przekazanie własnoręcznie robionej laurki. Przedstawiała skrzyżowane gwiezdne miecze, z których wystrzeliwały serduszka. Zaylee łapała się, że czasami o nim myślała. Nie za często, żeby nie popaść w całkowitą paranoję. Ciągle miała w głowie słowa Fostera, który wprost powiedział im, że wie, kim jest chłopiec z domu dziecka. Znał jego imię, najpewniej wiedział również, gdzie mieszka. Groził, że
jego ludzie znajdą dziewięciolatka. Tylko kim oni byli i czy w ogóle istnieli? Jeśli faktycznie chciał je jedynie zastraszyć, to w przypadku Miller udało mu się to po mistrzowsku.
—
Wiesz, co u Sama? — zapytała cicho, odsuwając się do Swanson, żeby podejść do lodówki. Otworzyła ją, ale nic z niej nie wyciągnęła. Wciąż zdarzały jej się dziwne momenty zawieszenia. Zwykle, gdy trzeba było coś zjeść, a ona nie miała na to ochoty. W ciągu ostatnich dni musiała się zmuszać, żeby cokolwiek w siebie wcisnąć.
Evina J. Swanson