Mio kochała imprezy z dwóch powodów; alkohol i dobra muzyka. Nie dość, że człowiek mógł się upić w trupa, poznać przy tym fajnych ludzi, to jeszcze wytańczyć się za wsze czasy. A tańczyć to ruda lubiła. I nawet całkiem dobrze jej to wychodziło. Za dzieciaka matka często mówiła jej, że miała predyspozycje, by pójść w taniec profesjonalny. Nawet kiedyś zapisała ją na zajęcia pozalekcyjne, ale Mio już na pierwszej lekcji pokłóciła się z instruktorką i nazwała ją NIEPOWAŻNĄ i została wyrzucona. A potem matka przestała próbować.
Do The Shop poszła oczywiście sama, chociaż kilka klientek wspominało, że spotka się z nią na miejscu, bo również się wybierają. Przebrana za Kill Bill. Nie dość, że sama sobie uszyła całe przebranie, to jeszcze poszła do fryzjera zrobić trwałą i wyprostować swoje niesforne loki. Wyglądała jak nie ona. Pod wieloma względami. Po pierwsze, bo zamiast luźnych łaszków miała na sobie opinający kombinezon, a bo i włosów sama z siebie też nigdy nie prostowała. Raz kiedyś spróbowała — po czterech godzinach miała jedną trzecią głowy, zakwasy na rękach i łzy w oczach.
Do przebrania dokupiła jeszcze katanę i sztuczną krew, wiadomo, od zabijania bandziorów. Pochlapała się nią na piersiach, w okolicach brzucha i trochę też na twarzy. I chyba wyglądała całkiem zajebiscie, bo w klubie nawet dwie osoby postawiły jej po drineczku — Drakula i Superman. A koleś przebrany za smerfa obracał ja na parkiecie przez trzy piosenki, aż w końcu Mio grzecznie mu podziękowała i powiedziała, że idzie teraz poszukać Gargamela. Ziomek chyba się obraził i wcale nie docenił tego wykwintnego żartu. Cóż. Została więc sama na parkiecie, wciąż bawiąc się w najlepsze, kręcąc bioderkami na wszystkie strony w rytm muzyki.
ernie andrews

 
				
 
									 
				
