- 
				 i'm sorry - i was the grenadenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor i'm sorry - i was the grenadenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
C i e m n o ś ć.
Zaraz, ciemność?
— Cholera — wymamrotała jeszcze odrobinę śpiąco, z trudem podnosząc się do pozycji siedzącej, ponieważ czuła się zwyczajnie p o ł a m a n a, niewątpliwie efekt przyśnięcia na niewygodnej kanapie, która najlepsze lata miała już za sobą. — Jak do tego doszło? — i najwyraźniej dodatkowo weszła na zupełnie nowy poziom obłąkania, skoro zaczynała rozmawiać sama ze sobą.
Krzywiąc się nieznacznie, opuszkami palców ścisnęła lekko swój kark, by ulżyć sobie w bólu, bo ewidentnie sterta dokumentów jako poduszka nie miała właściwości leczniczych dla kręgosłupa. Drugą ręką po omacku zaczęła szukać włącznika od lampki, która powinna znajdować się tuż obok. Dwa huknięcia później - czy te przeklęte teczki n a p r a w d ę musiały tyle ważyć? - w końcu pokój rozjaśniło słabe światło, a ona poczuła się nieco lepiej. Pewniej. Już jako dziecko nienawidziła ciemności, co poniekąd wynikało z matczynych opowieści o złych potworach czających się w mroku, a jako dorosła kobieta wcale nie wyzbyła się dziecięcego lęku, co najwyżej nieco zelżał on z biegiem lat. Westchnąwszy ciężko pod nosem, wzrok przesunęła na wiszący na ścianie zegar i momentalnie zaklęła szpetnie, kiedy zdała sobie sprawę, jak późno było. Bez wątpienia sprzątaczki już dawno poszły do domu, czyniąc ją tym samym zamkniętą we własnym biurze. I okej, teoretycznie mogłaby tu posiedzieć do rana, skoro i tak spędziła tu już kilka ładnych godzin, ale zaraz o dziewiątej miała spotkanie z klientem i nie mogła się na nim zjawić półprzytomna i na dodatek we wczorajszych ubraniach. Dlatego - wznosząc oczy ku sufitowi, jakby tam szukając dodatkowych pokładów wsparcia - z męczeńską miną sięgnęła po swój telefon komórkowy, który zaplątał się gdzieś pomiędzy stronami akt i po namyśle wybrała numer telefonu Phileasa. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał... Z każdą mijającą sekundą Laken coraz bardziej godziła się z myślą, że jej pracownik prawdopodobnie już odpłynął na kłębiastej chmurce w niebyt. I kiedy już, już miała się poddać - odebrał. Krótko opisała mu zaistniałą sytuację, a następnie rozłączyła się, z powrotem ciężko opadając na kanapę. Czy mogło być g o r z e j? Cóż, biorąc pod uwagę ilość nieszczęść, które na nią spadały niczym grom z jasnego nieba w ostatnim czasie, nie, raczej nie. Uzbroiwszy się w cierpliwość, przymknęła ponownie powieki. Pozostało jej już jedynie czekanie na r a t u n e k.
Phileas Baskerville

