23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

05
Na wyprowadzaniu psów Indie nigdy nie zarabiała wielkich sum, ale szczerze lubiła to robić — po całym życiu spędzonym w otoczeniu zwierzaków i natury ogółem, dziwne i nienaturalne było dla niej to, że nie miała w swoim najbliższym otoczeniu żadnego futrzaka, a zajmowanie się cudzymi pupilami było fenomenalną okazją do tego, żeby to systematycznie nadrabiać. To w zupełności kompensowało fakt, że zyski, przynajmniej te finansowe, były raczej skromne. Przynajmniej jakieś były.
Drań należał do Pani Strickland, poczciwej kobieciny z sąsiedniej klatki i był jednym z niewielu psów, które wyprowadzała często i regularnie. Dzisiejszy spacer zdawał się w niczym nie różnić od tych, które odbywali na co dzień: Drań dreptał beztrosko wzdłuż chodnika, zatrzymując się okazjonalnie przy co ciekawszym krzaku albo słupie, a Indie dotrzymywała mu kroku, z cierpliwością i spokojem znosząc fakt, że był to krok ekstremalnie wolny. Trudno się dziwić, bo na tych małych łapkach sto metrów musiało być prawie jak kilometr i być prawdziwie męczące, ale wejście na klatkę szczęśliwie było dosłownie kilka ulic dalej, więc ich tułaczka nie miała trwać dużo dłużej. Zakręcali właśnie w jedną z cichych przecznic, ale gdy tylko znaleźli się za rogiem, Indie musiała momentalnie zatrzymać się w pół kroku, bo ktoś niespodziewanie stanął im na drodze.
Znajdujący się nie więcej niż kilkanaście metrów dalej łoś był — mówiąc wprost — wielkim skurwysynem, bo wraz z porożem mierzył sobie sporo więcej niż Caldwell, o Draniu nawet nie wspominając.
Spędzenie wczesnego dzieciństwa na górskim zadupiu na południu Albany miało mocno ograniczoną liczbę zalet, ale jedną z nich musiał być fakt, że Indie teraz przynajmniej wiedziała, czego nie robić, żeby nie musiał być to jej ostatni spotkany łoś. Nie ruszać się gwałtownie, tak na przykład. Zaczęła ostrożnie ciągnąć za smycz, żeby przyciągnąć zwierzaka do siebie, a kiedy tylko miała go w zasięgu rąk, spróbowała jak najpowolniej schylić się w jego kierunku i możliwie niepostrzeżenie podnieść go z ziemi. I wszystko szło zgodnie z planem, dopóki ten nie zaszczekał krótko, zwracając na siebie uwagę łosia.
Cicho, ćśśś, błagam Cię — wyszeptała konspiracyjnie do Drania, którego teraz trzymała w objęciach, przyciśniętego blisko do klatki piersiowej. Łoś ewidentnie nie był zadowolony z ich obecności — zauważywszy ich dwójkę najpierw stulił uszy, a potem bujnął się o trzy czy cztery kroki w ich stronę.
Ochujochujochuj.
Wbrew wszelkim instynktom nie ruszyła się ze swojego miejsca, z ulgą przyjmując fakt, że łoś znów zatrzymał się w miejscu. Nie czyniło to sytuacji dużo lepszą, ale przynajmniej miała chwilę na namysł i zastanowienie się, jak z tego wybrnąć. Rozważała właśnie opcje, gdy zza pleców doszedł ją dźwięk silnika, najpierw odległy, ale z każdą sekundą coraz wyraźniejszy. Nieco ograniczał ją fakt, że musiała ruszać się bardzo powoli, bo nie mogła odwrócić się w stronę kierowcy, więc obecność łosia spróbowała zasygnalizować półdyskretnym machnięciem schowanej za plecami ręki, modląc się, że ktokolwiek siedział za kółkiem był skłonny jej teraz pomóc i wpuścić do środka.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

012.

Lucas miał tego dnia wolne. Upragniony kurwa day off, na który czekał od solidnych pięciu dni. W końcu obiecał sobie, że poogarnia wszystkie ważne sprawy no i co najważniejsze — był ustawiony z tym jednym, szemranym typkiem, Stevenem, co sprzedaje w piwnicy unikatowe karty pokemonów. Obiecał mu, że w końcu wymieni się z nim na diamentowe karty i kurwa powiedzieć, że Miller był PODEJSCYTOWANY, to jak nie powiedzieć nic. Aż cały kurwa chodzi w tym swoim pożal się Boże aucie, które ledwo zipiało, uderzając energicznie o kierownice w rytm piosenki, która akurat grała w radiu. I wcale nie była to Shakira.
Została mu już ostatnia prosta, dosłownie jedna przecznica, by dotrzeć na miejsce, kiedy w oddali zobaczył coś na drodze. A że nie wziął okularów, to z początku nie miał pojęcia co to mogło być. Dopiero jak podjechał nieco bliżej zauważył JEBANE BYDLE w postaci ŁOSIA, które stało na środku drogi. A żeby jeszcze tego było mało, to gapił się jakoś podejrzanie na dziewczynę ze szczurem na smyczy.
I znowu, gdyby miał okulary, może wcześniej rozpoznałby te ciemne kudły, należące do Indie, ale tego nie zrobił i już zaczął cofać, żeby sobie dzielnie przed tym łosiem spierdolić, zostawiając tą dziewuchę na pastwę losu. Tylko ona w ostatniej chwili się odwróciła, a Lucas wytężył wzrok i aż mu serce podeszło do gardła, kiedy uświadomił sobie, że to właśnie Caldwell stoi tam cała przestraszona, nie za bardzo wiedząc co robić. No bo właściwie to czemu ona nie spierdalała, tylko się tak na niego gapiła? Chorutka jakaś? A może właśnie mądra? Może nie wolno było uciekać?
Szybka analiza w głowie.
Zostawić ją czy nie?
Bo niby Lucas wciąż był na nią wkurwiony, wciąż wiele miał jej za złe, ale kurwa, chyba jednak nie chciał, żeby tak umierała całkowicie z tego świata i żeby jeszcze potem śniła mu się po nocach, bo był ostatnią osobą, która widziała ją żywą.
No chuj.
Wbił jedynkę i ruszył przed siebie, przy okazji opuszczając szybę po stronie pasażera.
CALDWELL!! — ryknął. Troche kurwa za głośno, bo oprócz Indie i tego jej szczura (który okazał się psem?!), Lucas zwrócił też na siebie uwagę tego jebanego bydlaka w postaci łosia. Jego wielkie gały wbiły się prosto w samochód, a głowa aż przekręciła na bok. Kurwa. — No wsiadaj DO CHUJA!! — ile jeszcze miał tak stać i na nią czekać? Przecież zaraz to wielkie zwierzę i jego staranuje. A Lucas to w ogóle był zdecydowanie za młody i za piękny, żeby umierać tak młodo.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Indie sama już nie wiedziała, czy lepiej było trzymać się oficjalnych instrukcji i faktycznie stać nieruchomo tak długo, jak było to konieczne, czy może jednak trzeba było posłuchać własnych instynktów i ruszyć w długą zanim zrobił to łoś — oba wydawały się równie złym pomysłem, kiedy miało się na sobie uważny wzrok skurwysyna tego formatu. Serio, nigdy nie bała się przecież zwierząt, ani tych domowych, ani dzikich, ale kiedy sobie tak sterczała w odległości kilkunastu metrów od takiego bydlaka, ciężko było się nie zestresować. Kątem oka tylko zauważyła, że auto za jej plecami zaczyna się cofać i już miała się kurwa przeżegnać, kiedy przerwał jej w tym ryk, najpierw silnika, a potem kogoś.
Co za debil wydarłby się tak za nią akurat wtedy, kiedy najbezpieczniej było zachować spokój? I to jeszcze tym tonem, tak po nazwisku? No kurwa, tylko jednego takiego przecież znała.
Łosiowi niezbyt to wszystko przypadło do gustu: przestraszony (albo rozdrażniony? chuj wiedział) zamieszaniem w ogóle nie tracił czasu i zaraz ruszył centralnie w kierunku Indie, więc ona tego czasu również nie traciła i z Draniem mocno przyciśniętym do siebie zrobiła ekspresowy obrót na pięcie, a potem dzidę prosto w kierunku auta Millera. Była bliska zderzenia się z drzwiami po stronie pasażera, bo wyhamowanie z takiego rozpędu wcale łatwe nie było, ale finalnie tylko obiła się o nie trochę (spoko, to się wyklepie), zanim przez otwarte okno do środka wsadziła łapska z niczego nierozumiejącym Draniem.
BIERZ GO KURWA — poleciła pospiesznie, bo z psem na rękach nie była przecież w stanie sobie otworzyć tych jebanych drzwi. Teraz już też darła mordę. — NO BIERZ! — ponagliła, praktycznie wpychając Lucasowi do rąk Drania, który z wywalonym językiem i spojrzeniem myślą nieskalanym beztrosko oglądał się dookoła. Instynkt przetrwania godny pierda, ale tyle dobrego, że przynajmniej im za bardzo nie utrudniał, co w tej chwili było na wagę złota, bo kiedy Indie obejrzała się za siebie, chcąc zlokalizować łosia, sytuacja okazała się trochę kurwa nietęga. Jebaniec był już prawie przy nich. — JapierdolęjapierdolęJAPIERDOLĘ. — Krótka szarpanina z klamką nieomal przyprawiła Indie o zawał, ale wszechświat chyba miał ją w opiece, bo W KOŃCU udało jej się wcisnąć do środka i nawet na czas zatrzasnąć za sobą za drzwi. Tylko szkoda, że okno dalej było otwarte. — JEDŹ — wypaliła błagalnie, no ale potem jej się przypomniało, że nie bardzo przecież mógł, bo miał w rękach Drania, ale właśnie wtedy, kiedy obróciła się aby mu go z powrotem zabrać, obecnie już zdrowo podkurwiony łoś zasadził porożem w bok auta. No teraz to mieli przejebane, jak amen w pacierzu.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Pół minut.
Tyle czasu postanowił jej dać, żeby władować się do środka.
Pół. Jebanej. Minuty.
A potem długa — z nią czy bez niej. Nie dbał o to kurwa. Jak ona nie potrafiła szybko załadować się do auta, to Lucas nie miał zamiaru ryzykować własną śmiercią tylko po to, żeby kurwa czekać, aż księżniczka wreszcie ruszy do karocy.
Już miał nogę na gazie, już bieg ustawił na wsteczny, już był gotowy spierdalać w trybie ekspresowym, kiedy ona w końcu podbiegła do tych cholernych drzwi. Tylko, że zamiast ładować siebie, to podała mu tego wielkiego szczura, który jednak okazał się być małym psem.
A CO JA MAM Z TYM CZYMŚ ZROBIĆ?! — spytał ją panicznym głosem, o wiele wyższym niż ten, którym Miller dysponował na co dzień. Ściągnął łapy z kierownicy i faktycznie odebrał od niej tego psa. Psa, który warknął na niego jak jakiś demon, a Lucas aż wyjebał oczy. Bo jeszcze zaraz się okaże, że ten tutaj był o wiele bardziej agresywny niż ten jebany łoś przed nimi. Łoś, który już kroczył wkurwiony w ich kierunku, z równie wielkim mordem w oczach, co ten pożal się Boże szczur.
NO WSIADAJ KURWA, BO JADĘ BEZ CIEBIE — wydarł się jeszcze na poczekaniu, a kiedy Indie w końcu władowała swój irytujący tyłek na miejsce pasażera, to Lucas nawet na nic już nie czekał i cisnął w nią tym przeklętym psem. — Bierz to! — szczur zdążył zapiszczeć jeszcze w powietrzu, nim wylądował za boczną szybą na kolanach Caldwell, a Lucas czym prędzej złapał w dłonie kierownice i wcisnął gaz do dechy.
No tylko kurwa pan łoś był szybszy i nim auto ruszyło, on z impetem WPIERDOLIŁ się w auto swoim wielkim porożem. Prosto kurwa w przednią szybę.
JA PIERDOLE — tylko tyle Miller zdążył z siebie wyrzucić nim szkło zaczęło pękać, a przysłowiowe pajęczynki mnożyć się jak popierdolone. I kiedy człowiek już myślał, że gorzej być nie mogło ten bydlak znowu się zamachnął i ZNOWU uderzył w szybę, która tym razem roztrzaskała się już na drobny mak.
Podobno człowiek w adrenalinie i na wysokim stresie kompletnie wyłącza myślenie. I chyba coś podobnego stało się w tamtej chwili z Lucasem, bo nawet nie zakodował dokładnie momentu, w którym faktycznie wcisnął gaz i pomimo sypiącego się na niego szkła ruszył z impetem do tyłu. Przejechał całą jednokierunkową ulicę (w przeciwną stronę), a potem już było przestawił bieg i wyjechał z piskiem opon na główną ulice. Serce biło mu jak pojebane, a klatka piersiowa unosiła się w tak zastraszającym tempie, że przez moment wydawało mu się, że weźmie i umrze. W swoim rozjebanym doszczętnie aucie.
Kurwa.
Nawet nie miał w sobie siły, żeby odwrócić się na bok i sprawdzić, czy Indie była w jednym kawałku. Coś bolało go na rękach i przy czole, ale on miał to gdzieś. Jechał na tej dziwnej fazie przez jeszcze dobre pięć minut, aż w końcu zatrzymał samochód na jakimś poboczu.
Jesteś cała? — wydyszał, ledwo łapiąc oddech. Twarz wciąż miał wbitą przed siebie. Nie miał odwagi spojrzeć na Indie. Może chociaż ona coś kurwa ogarniała?!

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Tego nie było w bingo Indie na ten rok.
Wyłączyła się, zupełnie. Ostatnią rzeczą, którą realnie przyjęła do wiadomości były mnożące się na przedniej szybie pęknięcia, zanim ta w końcu uległa sile kolejnego uderzenia i wszystko zlało się w jedną, niewyraźną całość, z której najłatwiej było zapamiętać ten charakterystyczny, donośny trzask łamiącego się szkła. Kolejną w pełni świadomą myśl miała już dużo, dużo później, kiedy zorientowała się, że już którąś minutę jechali w grobowej ciszy, ale szok sprawił, że nawet wtedy też nie odezwała się słowem. Zamiast tego w milczeniu przetwarzała fakty z ostatnich kilku minut, potrzebując sporo czasu na przyswojenie tego, że to, co odtwarzała właśnie w głowie nie było filmem, a wydarzyło się naprawdę, dosłownie przed chwilą. I to wszystko nie przypominało jej o niczym dobrym. Widok roztrzaskanego szkła na siedzeniu pasażera zaczynał wydawać się odlegle znajomy, tak, jak znajomy wydawał się też pisk opon. Nie czuła się dobrze. W którymś momencie chciała poprosić, żeby się zatrzymał, ale nie bardzo była w stanie wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, więc resztę trasy spędziła niezmiennie milcząc, z nieobecnym spojrzeniem tępo wbitym w pokrytą odłamkami szkła deskę rozdzielczą, aż do momentu, w którym Lucas w końcu zatrzymał się na poboczu. Pojęcia nie miała, gdzie w ogóle byli, nie zarejestrowała nawet jednego marnego metra pokonanej drogi.
Pytał o coś. Czy cała była. Chyba?
Cała — potwierdziła cicho. — Ty?
Spojrzenie Indie w końcu oderwało się od deski i przeniosło na Lucasa. Wyglądało, że też był cały, chociaż nie nienaruszony. Tylko czegoś brakowało.
Drań — wypaliła nagle, gdy przypomniało jej się o biednym psiaku, którego w całym tym zamieszaniu straciła z oczu już na dłuższy moment. — Kurwa, gdzie Drań?
Wiedziała, że do któregoś momentu miała go na kolanach, ale pozbyła się go stamtąd umyślnie, choć nie w stu procentach świadomie. Gdzieś pomiędzy pierwszym a drugim uderzeniem łosia w przednią szybę musiała instynktownie wrzucić go na tyły auta, bo tam może i był zdany już tylko na siebie, ale przynajmniej znajdował się z daleka od otwartego okna i kruszącego się szkła. W pośpiechu przekręciła się na siedzeniu i zajrzała do tyłu, zbyt przestraszona potencjalnym losem psa żeby zwrócić uwagę na chrupiące pod ciałem odłamki. Spędziła dobre kilka, jeśli nie kilkanaście sekund w panice macając dłońmi po podłodze, w desperackich próbach zlokalizowania Drania praktycznie przez te jebane siedzenia przewieszona i już zaczynała się hiperwentylować, kiedy jedna z dłoni natrafiła na coś futrzastego. I, co ważniejsze, żywego.
Ja jebię — westchnęła głęboko z najszczerszą w świecie ulgą w głosie, wyciągając spod własnego siedzenia skulonego, ale zupełnie nieuszkodzonego Drania, którego od razu znów przytuliła ciasno do siebie. Mogłaby się teraz nieironicznie poryczeć ze szczęścia, serio.
Uchodzący z ciała stres pozwolił w końcu zacząć przyswajać szczegóły sytuacji, więc krótkim spojrzeniem, z każdą sekundą coraz bardziej przytomnym, omiotła wnętrze samochodu i to, co z siedzenia pasażera widziała z jego przodu. Tego akurat się chyba jednak nie wyklepie. Zaraz potem wzrok zatrzymał się znów na Lucasie, któremu dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się z jakimkolwiek zrozumieniem. Szkło zostawiło na jego skórze sporo drobnych skaleczeń, ale to przy czole było większe niż reszta i siłą rzeczy rzucało się w oczy najbardziej.
Pokaż to — poleciła tonem nieprzyjmującym sprzeciwu, skinieniem wskazując na jego czoło i ze ściągniętymi w skupieniu brwiami starając się czegokolwiek dopatrzeć z tej odległości. — Trzeba to wszystko odkazić — oceniła, krzywiąc się lekko, bo wcale nie wyglądało to źle, ale najlepiej też raczej niekoniecznie. — Trzymasz w tym gruchocie jakąś apteczkę?

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Oddychał ciężko. Głowę też miał w jakimś zupełnie innym, odległym miejscu. Albo może nie miał jej wcale? Może stracił rozum między pierwszym a drugim uderzeniem tego przeklętego łosia o szybę jego samochodu? Mogło tak być, bo miał wrażenie że z mózgu miał jedną, wielką paćkę. Nawet jak pytał Indie, czy była cała, to ta jej zdawkowa odpowiedź dotarłą do niego z takim opóźnieniem, że pierwsze usłyszał to o tym draniu.
Co? — zapytał głupio, dopiero po jakimś czasie odwracajać głowę w stronę Caldwell. Była cała. I chwała kurwa Bogu, bo Lucas nawet nie uświadomił sobie, jak bardzo się o nią zmartwił, dopóki nie zobaczył, że żyła. Była. W jednym, jebanym kawałeczku. Tylko co z tym draniem? — Kogo ty… — no tylko nawet nie zdążył dokończyć, bo ona już wciskała dłoń na tylne siedzenie i dopiero wtedy do Millera doszło, że chodziło o psa. O tego zasranego szczura, który pewnie zsikał mu się ze strachu na tych ledwo co umytych tapicerkach. I chuj.
Pokaż to.
Co? — znowu spytał jak ostatni debil, ale przynajmniej odwrócił się w jej stronę i pozwolił się prowadzić, gdy tak mu się przyglądała i prowadziła dogłębną analizę. Tylko na co ona tak patrzyła? Zastanowił się na moment, a potem spojrzał w tylne lusterko i na swoje odbicie. — Osz kurwa — bo chociaż adrenalina działała na pełnej, to jednak kiedy zobaczył tą swoją pokaleczoną mordę, to dopiero wtedy poczuł ten cały ból. Poczuł, jak szkło wbija mu się w czoło i policzek, a zaraz przy brodzie cieknie mu krew.
Ja pierdole.
Ja pierdole.
Ogarnij się, Miller.
Dobra, kurwa — pokręcił głową, próbując nie panikować. Chociaż było to kurwa wyjątkowo CIĘŻKIE. — Mam apteczkę w bagażniku — oznajmił i jeszcze chwile siedział tak w bezruchu, jakby ta wspomniana apteczka miała nagle magicznie pojawić się na jego kolanach, bez potrzeby opuszczenia pojazdu. — Już patrze — zebrał się finalnie i wciąż trwając w pewnym amoku, odpiął pas i wysiadł.
Wolnym krokiem przeszedł na tyły, słysząc przy okazji trzask drzwi po stronie pasażera. Jednym ruchem otworzył bagażnik i sięgnął po niewielką, zieloną torbę z ogromnym, białym plusem na samym środku i… i podał ją Indie. Bo chciała. Bo on nie miał pojęcia, co powinien z tym kurwa zrobić.
Wyciągniesz mi to szkło? — zapytał zmieszany. Miała taki zamiar? Czy może jednak powinni to tylko obwiązać bandażem i udać się na jakieś pogotowie? No tylko Lucas to jednak wolałby unikać szpitala, szczególnie, że tym autem to akurat nie powinni już nigdzie jechać. Dlatego wbił w nią to swoje jasne spojrzenie, mocno i intensywnie, a jego dłoń jakoś mimowolnie odnalazła tę jej. — Bo ja kurwa czuje jak mi to rozdziera skórę — podzielił się tą jedną, przerażoną myślą, która wypełniała teraz całą przestrzeń w jego głowie i chyba liczył na to, że Caldwell coś na to zaradzi.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Może powinna była jakoś bardziej dyplomatycznie i delikatnie zakomunikować Lucasowi, że trochę mu się kurwa tym szkłem oberwało, ale taką świetną myśl miała dopiero kiedy usłyszała panikę w jego głosie, więc jedynym, co mogła zrobić, aby trochę go w tym wszystkim uspokoić, było po prostu pomóc, cokolwiek miałoby to nie znaczyć. Z Draniem nadal w ciasnych objęciach wysiadła z auta i pospiesznie ruszyła w stronę bagażnika. Trochę kręciło jej się w głowie, trochę było niedobrze, ale Lucas zaraz wprost poprosił o pomoc i to w zupełności wystarczyło, żeby o tych dolegliwościach chwilowo zapomnieć. Nieważne jak roztrzęsiona miałaby nie być, Indie miała teraz jedno, jedyne zadanie i była na jego rzecz gotowa zignorować absolutnie wszystko inne, z własnymi nerwami włącznie. Bo nie dość, że pomagała z czymś naprawdę ważnym, godnym jej rzadkiego pełnego skupienia, to jeszcze komuś, kogo dobro było dla niej sporo ważniejsze niż własne. Nawet jeśli już od dawna nie powinno. Nie musiał wiedzieć.
W odpowiedzi na jego pytanie pokiwała więc twierdząco głową.
Tak. Poczekaj sekundę — poprosiła.
Potrzebowała zrobić coś z Draniem — nie było takiej opcji, że miała zostawić go na przednich siedzeniach w otoczeniu tych wszystkich odłamków, a za Lucasem ewidentnie specjalnie nie przepadał, więc zdecydowała, że w bagażniku miał być najbezpieczniejszy. Odłożyła go tam ostrożnie i zamknęła klapę, pozwalając Lucasowi znów złapać się za dłoń.
Chodź, siadaj — poleciła, prowadząc go do tylnych drzwi i otwierając je żeby usadzić go na jednym z siedzeń. Przez cały czas mocno trzymała go za rękę, asekurując go przy każdym chwiejnym kroku i upewniając się, żeby na domiar tego wszystkiego jeszcze nie wywinął teraz orła i nie zrobił sobie większej krzywdy, a puściła ją dopiero wtedy, kiedy Lucas już siedział, robiąc to tylko dlatego, że potrzebowała otworzyć apteczkę. Wszystko czego potrzebowała bez pytania położyła sobie na jego kolanach, po czym wzięła głęboki oddech i nachyliła się w jego kierunku. — Dobra — odchrząknęła, przyglądając się znów uważnie ranie i nakładając znalezione w apteczce rękawiczki. Wcale nie czuła się najbardziej wykwalifikowaną osobą do tej roboty, ale wielu lepszych opcji nie było, a chociaż ekspertyzy w pierwszej pomocy nie miała, to przynajmniej potrafiła to ogarnąć. Chociaż tyle. — Nie będę Cię ciąć w chuja, będzie bolało, pewnie nawet kurewsko — uprzedziła lojalnie, po czym dodała: — ale serio potrzebuję, żebyś się teraz nie ruszał. Okej? — spytała, domagając się jakiegoś werbalnego potwierdzenia, że zrozumiał, bo nie bardzo ufała, że w całym tym szoku i strachu faktycznie jej słuchał, a nie tylko słyszał.
Otrzymawszy to potwierdzenie, Indie wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i nachyliła się odrobinę bliżej. To wszystko wymagało od niej astronomicznych poziomów koncentracji, których osiągnięcie — biorąc pod uwagę okoliczności — wcale najłatwiejsze nie było, więc na moment zamilkła całkowicie, ze ściągniętymi brwiami i przygryzioną w skupieniu wargą starając się możliwie jak najdelikatniej pozbyć się ułamków z rany. Ja pierdolę, lekarzem chyba by być nie mogła, bo było jej teraz tak z pięć razy bardziej niedobrze niż do tej pory, ale dźwignęła to z honorem i jak prawdziwy profesjonalista wzdrygnęła się (i to perfidnie, ale było to zrozumiałe) dopiero wtedy, kiedy szkło było już poza zasięgiem wzroku. I jej, i Lucasa.
No i patrz, Miller, zajebiście, najgorsze już za Tobą — oznajmiła, siląc się na optymistyczny ton i nie przestając uważnie przyglądać się skaleczeniom aby w ten sposób upewnić się, że nie przegapiła żadnego ułamka. — Żyjesz nadal? Nie zemdlejesz mi zaraz? — upewniła się przed przejściem do kolejnego kroku, bo wolałaby być na to przygotowana, a biorąc pod uwagę, że był dosłownie blady jak ściana i ledwo ciepły... no, wcale by się nie zdziwiła. Ani trochę.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Lucasa ten pies obchodził tak bardzo jak zeszłoroczny śnieg. Chociaż nie, nawet ten śnieg z zeszłego roku przejąłby go bardziej niż ten cholerny szczur, który pewnie zasikał mu całą tapicerkę na tyłach. I jakby tego było mało, to ona jeszcze wyciągnęła go z tego auta i tym razem wsadziła do BAGAŻNIKA, Kurwa, jakby mało było bałaganu?! Już miał jej z tego tytułu zrobić aferę i powiedzieć, co tak naprawdę o tym myślał, tylko Indie wtedy zaczęła się rządzić jak za starych dobrych czasów i Miller jakoś tak… zaczął się jej słuchać.
Przeszedł do tylnego siedzenia i posadził na nim tyłek, nogi wciąż spuszczając w jej stronę. Nie spuszczał z niej wzroku, kiedy tak grzebała w apteczce, układała wszystko ostrożnie na jego kolanach i przygryzała tą dolną wargę jak za każdym razem, kiedy się na czymś skupiała. Znał to aż za dobrze. Nawet nie zauważył, że zapatrzył się na to dłużej niż powinien.
Do tego stopnia, że nawet nie słyszał nic jak mówiła o tym, że może zaboleć, że ostrzegała go, żeby się kurwa nie ruszał. I dopiero kiedy nachyliła się bliżej do jego twarzy i złapała za jeden z kawałków, by po chwili za niego szarpnąć Lucas aż ryknął z bólu. Bo kurwa bolało. Bardzo. Ale ona wtedy wyjęła kolejny i te pulsujące miejsca zlały się w jeden wielki kłębek bólu. Kurwa cała twarz go piekła. Czuł jak pojedyncze stróżki krwi ciekną po jego polikach. I chociaż nie powinien, kiedy ona tak przykładała mu gazik to tych ran, Lucas nachylił się bliżej i oparł czoło na ramieniu Indie, oddychając nierówno. Serce waliło mu jak pojebane, a adrenalina, która szalał w żyłach już sama nie wiedziała czy bardziej chciała mu pomóc, czy może jednak mu podokuczać.
Zajebiście — tak skwitował ten jej dobry humor i fakt, że najgorsze już za nim. Szkoda tylko, że ten cały ból wcale nie przeszedł razem z usunięciem szkła, bo przynajmniej byłoby mu nieco łatwiej myśleć i nie musiałby chować twarzy w koszulce Caldwell, nie wiedzieć kiedy jeszcze zaciągajać się jej zapachem.
Żyjesz?
A żeby on jeszcze wiedział.
Skąd miał wiedzieć? Bo kurwa wszystko dookoła mu tylko wirowało.
Chciał się podnieść, tą przeklętą głowę z jej obojczyka, ale szło mu to jakoś ciężko, więc umieścił dłonie na jej przedramionach, by nieco się podeprzeć. Wbił palce w jej delikatną skórę i odchylił się nieznacznie. I chyba trochę za mało, bo skończył jakieś żałosne centymetry od jej twarzy i tych błękitnych oczu, tak intensywnie wbitych w te jego.
Żyję — szepnął jakoś marnie, aż musiał sobie odchrząknąć, ale z miejsca się kurwa nie ruszył. Bo w tamtej chwili to zdecydowanie żył, kiedy serce mu tak waliło, a kiedy jeszcze głowa przywołała wspomnienia z dawnych czasów, kiedy ten jej zapach osiadł mu gdzieś na zmysłach, to już dopiero poczuł, że żył. I poczuł coś, czego zdecydowanie nie chciał. — A ty? — zapytał, tylko kurwa o co on właściwie pytał? O to czy żyła? Czy może jednak coś innego?

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Opatrzenie rany było trudne nie tylko dlatego, że wymagało skupienia i sprawiało, że zawartość żołądka podchodziła jej do samego gardła, ale również dlatego, że przypominało o wszystkich innych podbramkowych sytuacjach, w których jeszcze jako przyjaciele mieli wątpliwą przyjemność się znaleźć, a przez które przebrnęli razem, wspólnymi siłami. Nie sposób byłoby zacząć wymieniać — wspomnień tego pokroju było tak wiele, że umysł Indie ledwo nadążał z odtwarzaniem każdego z nich, gdy nasuwały się na myśl jedno po drugim. Był ten jeden wieczór na wycieczce w piątej klasie, kiedy w trakcie podchodów odłączyli się od grupy i zgubili w lesie sami na dwie okrągłe godziny, bo zamiast słuchać instrukcji nauczycieli kłócili się o to, które z nich potrafiło lepiej wspinać się po drzewach. Albo dzień przed jej szesnastymi urodzinami, kiedy ulubiona rozrywka w formie wspinaczki po skałkach zawiodła i złamała sobie rękę, więc Lucas najpierw zawiózł ją do domu na tyle swojego rozpadającego się roweru, a potem jeszcze bez żadnego pytania władował się do samochodu jej wujka i pojechał z nimi na izbę przyjęć, bo wiedział jak źle kojarzyli jej się lekarze i szpital. Były niekończące się kłopoty, setki głupich pomysłów i tysiące jeszcze głupszych decyzji, były zakłady o najdurniejsze rzeczy, rzucane sobie nawzajem wyzwania i młodociana brawura z potencjalnie opłakanymi skutkami, ale kiedy byli we dwójkę, finał historii nigdy nie był przykry. a jeśli był, to nie tylko przykry, bo prędzej czy później znajdowali sposób, żeby obrócić go w coś innego, na przykład w pasjonującą niedorzeczną historię, którą można było oczarować tłum na każdej domówce.
A Ty?
Pytanie zbiło ją z tropu i to wcale nie dlatego, że było trochę głupie, ale dlatego, że przerwało jej w pół nieproszonej myśli, takiej, na której wcale nie chciała się przyłapać. Najpierw odpowiedziała mu tylko wątłym skinieniem głowy, tak mizernym, że gdyby Lucas nie był w odległości kilkunastu centymetrów, bez problemu mógłby je przegapić. Przegapić nie dało się jednak spojrzenia, którym Indie lustrowała jego twarz — wcale nie tylko tą pierdoloną ranę, ale całą resztę też, bo od dawna nie mogła zrobić tego z tak blisko i wcale nie potrafiła odmówić sobie teraz takiej okazji. Może zaważała trzymana z tyłu głowy świadomość, że taka szansa mogła się już więcej nie powtórzyć, a może po prostu szok ujmował jej na zdrowym rozsądku i to właśnie dlatego bezczelnie ten widok chłonęła zamiast zwyczajnie odwrócić spojrzenie?
Ja też — odezwała się w końcu po dobrych kilku sekundach milczenia, cicho, nieomal bezgłośnie, zupełnie jakby dzieliła się z nim jakimś najlepiej strzeżonym sekretem, a nie udzielała prostej odpowiedzi na jeszcze prostsze pytanie. A potem nagle zreflektowała się, jak niewielki był ten dzielący ich dystans i jak bardzo nie wypadało, więc odsunęła się kawałek, tym razem trochę większy niż przedtem, jednocześnie odwracając speszony wzrok. Starczy już. — Znaczy... ta, ja też. Też żyję, w sensie. — Nie no, kurwa, fenomenalnie obronione. Brawo. Klasa, naprawdę.
To wszystko zmieszało ją dużo bardziej niż powinno, więc znów zamilkła, w ciszy starając się skoncentrować na ranach i absolutnie niczym innym. Trochę się w sumie udało, bo znów wyłączyła się na chwilę albo dwie, gdy zajęła się opatrunkiem i próbami ogarnięcia tej cieknącej małymi strużkami krwi, którą oboje mieli teraz poplamione ubrania. Po skończeniu cofnęła się o pół kroku aby obrzucić opatrunek i Lucasa jeszcze jednym fachowym spojrzeniem.
I w sumie to nie wiedziała, co dalej. Może nie miał już szkła w mordzie, ale dalej wyglądał tak, jakby przez cały czas był o pół kroku od wyzionięcia ducha. I co teraz, co? Zawiozłaby go do domu, tylko czym, do kurwy nędzy? Nie wspominając o tym, że w sumie to sama nie wiedziała, czy była we właściwym stanie żeby siąść teraz za kółko, skoro cały jej spokój był mocno pozorny. Zresztą co, zawiozłaby go i zostawiła tam samego? W tym stanie? Nie ma chuja.
Skrzywiła się lekko.
Gdzie masz telefon? — spytała znikąd, kiedy doszła do wniosku, że może jednak nie było sposobu na to, żeby poradzić sobie z tym tylko we dwójkę. Nawet jeśli bardzo chciała wierzyć, że był. — Wybieraj do kogo mam pisać. Rodzeństwo? Zaylee? Dziewczyna? Ta... jak jej tam było? Charlotte? Do Charlotte? — Bo sprawa nie kończyła się przecież na dostarczeniu go w jednym kawałku pod właściwy adres. Ktoś musiał wiedzieć.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Lucas nie planował wielu rzeczy w swoim życiu. Często dlatego, że po prostu los nienawidził go do tego stopnia, że wszystkie te plany po prostu pierdolił mu na pierwszej prostej. Wielkie marzenia o staniu koszykarzem rangi światowej? Kontuzja. Powrót do grania? Pomimo jakiś tam rokowań wyszło, że już nigdy. Co miał na siebie jakiś plan, zawsze wychodziło z tego nic dobrego. I nawet teraz, siedząc w tym zasranym aucie i spoglądając na Indie z tak niebezpiecznej odległości, powtarzał sobie przecież, że tego nie planował. Że właśnie planem było trzymanie się od niej z daleka. Odcięcie się i brak wybaczenia za to, co zrobiła.
No tylko jak on miał jej nienawidzić, kiedy ona tak starannie i z czułością opatrzyła jego rany?
Jak miał się od siebie odepchnąć, kiedy tak się zainteresowała jego stanem?
Kiedy była tak blisko?
Kiedy ona… po prostu kurwa była?
Jego serce znowu zabiło szybciej, tylko Lucas już wcale nie był taki pewien, czy to aby na pewno było spowodowane szokiem i adrenaliną. Już kurwa nic nie wiedział. Tym bardziej, że jego głowa również postanowiła go oszukać i zaczęła odgrzebywać gdzieś ze starych pudeł na strychu te wszystkie wspomnienia z czasów, kiedy życie naprawdę było kolorowe, kiedy mieli siebie, kiedy Caldwell potrafiła wzbudzić w nim ta…
Znaczy... ta, ja też. Też żyję, w sensie.
I wtedy się odsunęła. A Miller dopiero w tamtym momencie poczuł, że wcześniej wstrzymywał oddech. I po co? Kurwa. Odchrząknął i przeniósł spojrzenie na jej dłonie. Chciał patrzeć wszędzie, tylko nie w te błękitne, bezchmurne oczy.
No to git — odezwał się w końcu, przyglądając się, jak wyciąga z apteczki kilka gazików i białą tasiemkę, bo niestety plastrów tam nie było. Nic dziwnego, jak Lucas wiecznie robił sobie krzywdę i te wszystkie plastry, co tam miał, to zużył już lata temu, ale jakoś nigdy nie pamiętał, żeby kupić nowe i uzupełnić zapasy. Cóż po dzisiaj to nie tylko plasterki będzie musiał uzupełnić. — Bardzo źle to wygląda? — zapytał, przymykając oczy, gdy ona tak zakrywała mu rany na twarzy. A trzymał je zamknięte, bo kurwa jedyne co miał przed oczami, to jej twarz. A na to już się dzisiaj napatrzył zdecydowanie za dużo. Więcej niż powinien.
Telefon? No chyba w kieszeni — podrapał się po głowie i chwile czekał tak w bezruchu.. no tylko na co? Aż Indie sobie ten telefon sama wyciągnie? Może lepiej kurwa nie. — Ah tak — zerwał się i odchylił nieco do tyłu, żeby wygrzebać z kieszeni spodni komórkę. Tylko że ona chciała dzwonić do kogoś z jego rodzeństwa albo Charlotte, a to przecież kurwa nie wchodziło w grę. Nah-ah. — Nie — o proszę jaki stanowczy nagle. Może ten wstrząs jednak nie był taki zły, skoro wykrzesał z Millera resztki stanowczości. — Trzeba pierwsze zadzwonić po jakiś serwis, żeby odholowali to ustrojstwo do mechanika — bo tyle to on jeszcze wiedział. Przecież nie zostawi tutaj fury na pastwę losu, a tym bardziej nie miał najmniejszego zamiaru w nią wsiadać, bo primo było tam wszędzie masa szkła, a secondo żadne z nich raczej nie powinno prowadzić w takim stanie.
A potem weźmiemy taksówkę, żadnej kurwa Zaylee — bo Zaylee to by go akurat zatłukła, za to, że nie uważał. A przecież nie po to właśnie uszedł z życiem, żeby dobiła go jego własna siostra. Ewentualnie mógł zadzwonić do Bonnie, ale ona zaś pewnie zaczęłaby panikować i tyle by z tego wszystkiego było. To samo tyczyło się Charlotte… jakoś nie chciał jej denerwować. Chyba? — Ani Charlotte — zabrał jej telefon i wyszukał numer do mechanika.
Wstał lekko chwiejnie. Musiał to wszystko rozchodzić. Tą całą sytuacje, podczas gdy w słuchawce było słychać przerywany sygnał. A potem w końcu odebrał jakiś facet i Lucas musiał mu dokładnie wytłumaczyć co się stało i JAKIM CUDEM łoś rozpierdolił mu szybę. I spoko, jakby jemu ktoś opowiadał tą historię, to też by pewnie nie uwierzył na samo słowo. Chwile jeszcze z nim pogadał, a potem wrócił do Indie.
Będzie do pół godziny — poinformował zgodnie z prawdą, po czym oparł się o bok samochodu, podczas gdy z bagażnika doszło ich szczekanie szczura. — Słuchaj, jak chcesz to przecie`bierz tego demona, dupka, drania czy jak mu tam było i idź — zaproponował, wskazując na miejsce, w którym przetrzymywany był pies. — Nie musisz ze mną tutaj czekać — ale może chciała? Chociaż w sumie po co miałaby chcieć?

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Dzielnica Mieszkalna”