-
Urocza i wesoła Koreanka, trochę pracoholiczka. Uwielbia piec, tańczyć i robi najlepszą kawę w Toronto.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjiTrzecia osobaczas narracjiCzas przeszłypostaćautor
Z tym ostatnim było o tyle łatwo, że zawsze mogli wpaść do niej do cukierni. Tyle tylko, że to dalej była praca, przerywana rozmowami, albo czas, który powinna była spędzić z bliskimi, przerywany pracą. Ani to zdrowe, ani mądre. Ale Jamie nie należała do najmądrzejszych osób.
Tak czy siak, taki poranek był chwilą oddechu, w której ona mogła zrobić sobie śniadanie i kawę dla siebie, nie dla innych. Z głośników sączyła się cicha muzyka latino, która była nieomylnym sygnałem dla pracowników i znajomych, że Jamie chce iść tańczyć. Zaś ona, tanecznym krokiem przenosiła kolejne ciastka i wstawiała je do gabloty przy ladzie.
Wtedy zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach, akurat w niefortunnym momencie, w którym wgryzała się w bagietkę wysmarowaną kremem czekoladowo-orzechowym. Podniosła zaskoczone spojrzenie znad swojego śniadania na wchodzącego mężczyznę i uniosła dłoń w przepraszającym geście, próbując pogryźć kęs najszybciej jak się da tak, by się nie zadławić. Wreszcie przełknęła i zwróciła się do klienta:
- Cześć, przepraszam, testuję nowy smakołyk. - wyjaśniła, zaś Michael mógł spojrzeć na niewysoką Koreankę, urokliwie uśmiechniętą, z nosem usmarowanym czekoladą.
outfit
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Jechał w ciszy, bębniąc o kierownicę obleczonymi w skórzane rękawiczki palcami. Klął ponownie, kiedy niekontrolowane opady śniegu odcięły sygnalizację w Dowtown i zamiast zjechać od razu pod szpital, droga wyprowadziła go ku West End. Irytacja kłębiła się pod powierzchnią czaszki, a część pary zeszła, kiedy wybrzmiał wściekły trzask zamykanych drzwi oraz dźwięk podwójne wciśniętego przycisku blokowania zamków. Jeden spokojniejszy oddech, drugi i ta namacalna wizja spełnienia największego pragnienia, bo oto na horyzoncie zamalował się szyld kawiarni. Zadźwięczał dzwonek i Michael rozejrzał się po niewielkiej sali. Obecna tu kobieta sprawiała wrażenie młodej, zwłaszcza biorąc pod uwagę niewysoki wzrost, szeroki, rozświetlający twarz uśmiech i plamę czekolady, znaczącą drobny nos.
— Testowanie rzeczą ważną — zmusił się do uniesienia kącika ust w uśmiechu, bo oto do nozdrzy wdarł się zapach kawy, namacalnym wręcz czyniąc moment łyku gorzkiego napoju. Poluzował zawinięty na szyi szalik i rozpiął guziki czarnego płaszcza, kiedy uderzyła go wreszcie różnica temperatur. Na zewnątrz panowała zima, od jakich zdążył się już odzwyczaić. Okres końcoworoczny zwykł spędzać na misjach, z dala od śniegu, a tym bardziej rodziny, z którą to czuł, że z każdym rokiem coraz mniej go łączy. Częste opady białego puchu na poły irytowały, stanowiąc przypomnienie o nadchodzących świętach, a na poły podsuwały nostalgiczne skojarzenia z okresu dzieciństwa.
Podszedł bliżej lady, układając nań zdjęte z dłoni skórzane rękawiczki. Ich krój dawał wrażenie, jakby zostały uszyte na zamówienie, idealnie dopasowując się do kształtu palców. Ruch ich zsunięcia był płynny, bo zadbany, acz wyrobiony przez lata materiał bezbłędnie dostosował się do właściciela.
— Czy to będzie rewolucyjny przepis, wywracający cukierniczy świat do góry nogami? — Nie znał się ani na pieczeniu ciast, ani nawet gotowaniu, bo tym zawsze zajmował się ktoś inny, czy to gosposia w domu rodzinnym, restauracyjni kucharze w czasie studiów, czy żołnierze w kantynie, którym obieranie ziemniaków szło lepiej od analizowania planów bojowych. Michael wprawnie posługiwał się ostrzem i znał wiele sposobów na zrobienie komuś krzywdy, oraz jej zapobiegnięciu, tyle że po przekroczeniu progu kuchni noże nie są jedynym źródłem potencjalnych nieszczęść, a sam Graham wcale-nie-umyślnie potrafił wspiąć się na wyżyny destrukcyjnej kreatywności. — Poszukuję smacznej kawy, a nawet wspaniałej — zaznaczył z uwagą w głosie i osadził jasne spojrzenie na sprzedawczyni. — Czy dobrze trafiłem?
Jamie Park
-
Urocza i wesoła Koreanka, trochę pracoholiczka. Uwielbia piec, tańczyć i robi najlepszą kawę w Toronto.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjiTrzecia osobaczas narracjiCzas przeszłypostaćautor
Pokiwała głową, w odpowiedzi na pierwsze słowa, a jej dłoń odruchowo uniosła się do twarzy, jakby chciała zasłonić się, przyłapana na chwili słabości. Zezujące spojrzenie dostrzegło czekoladę na końcówce nosa, więc starła się, rumieniąc się przy tym, nieco zażenowana tym, jak się zaprezentowała. Podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a tutaj tak je zawaliła. Z drugiej strony, chyba nie ona miała robić wrażenie na nowym kliencie, jakkolwiek nie byłby przystojny, tylko smakołyki, które miała za ladą. Więc może jednak pierwsze wrażenie było dobre?
- Zły poranek? - zapytała, wyczuwając pewien chłód, albo stalową dyscyplinę napinającą mięśnie swojego rozmówcy.
Uśmiechnęła się do niego rozbrajająco, kiedy wpłynęli na tematy, na których czuła się pewnie. Odsunęła się, z dumą prezentując ekspres do kawy, jakby samo to, że tutaj stoi było odpowiedzią na jego pytanie. Kawa z sieciówek była dobra, szczególnie te przypominające bardziej desery niż kawę jako taką. Jamie też podawała takie płynne słodkości, ale w okolicy wielu ludzi przychodziło tutaj też dla normalnej kawy, takiej, stawiającej na nogi.
- No raczej! - odpowiedziała z przekonaniem, graniczącym z pewnością. - W całej dzielnicy nie znajdziesz lepszej kawy. Chociaż raczej specjalizujemy się w słodkościach. Masz ochotę na śniadanie?
Zapytała, ruchem głowy wskazując na talerz, który stał przed nią. Oparła się przy tym na ladzie, dość szeroko rękami. Sweter zsunął się z ramienia odsłaniając obojczyk i mały tatuaż na ręku. Jej spojrzenie lustrowało spokojnie rozmówcę, jakby próbowało określić jaką kawę lubi, albo czym się zajmuje. Nie przypominała sobie go, więc na pewno nie był stałym klientem, ale z drugiej strony nie potrafiłaby powiedzieć, czy bywał tutaj wcześniej.
Za oknem śnieg prószył jak oszalały, tworząc bajkowy krajobraz. Bajkowy dla kogoś, kto nie musiał wychodzić na zewnątrz w innym celu, niż spacer. Ale utrudnienia, które mogły być tym spowodowane na pewno były frustrujące dla większości mieszkańców.
- No dobra, co dla Ciebie? Podejrzewam, że pijasz kawę czarną jak smoła bez cukru, co? - zapytała, odwracając się do ekspresu, by zacząć cały proces przygotowywania napoju.
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Ekspresja kobiety doskonale pasowała do przytulnego wnętrza kawiarni, komponując się w zgraną całość. Szeroki, rozbrajający uśmiech był czymś, do czego Graham nie przywykł, podobnie entuzjastycznie nastawionych do życia ludzi, unikając szerokim łukiem. Potrafili być przerażający z tą swoją radością, jakby nie widzieli w realiach tego, co dostępne na wyciągnięcie ręki, albo wręcz przeciwnie — widzieli więcej i to coś, dziwnego, nienamacalnego, co szumnie nazywali dobrą energią, jakby dało się ją wyprodukować z niczego.
— Śniadanie najważniejszym posiłkiem dnia — mruknął bardziej do siebie, niż do ekspedientki, po czym przestąpił w jednej nogi na drugą i wychylił się ku gablotom. Na półkach piętrzyły się słodkości, na których sam widok zęby zaczynały boleć, a dzieciom świeciły się oczy. — Raczej nie jestem typem, który objada się z samego rana. Zwłaszcza cukrem. — Pokręcił finalnie głową, nie dając się namówić na żadną słodką bułkę, czy tarteletkę. Plan był prosty, zdobyć kubek kawy i przecisnąć się w korowodzie aut z powrotem do Downtown. Spóźnianie się nie było w jego stylu, a znając życie kanadyjskich kierowców, wszyscy zostali zaskoczeni nagłymi opadami śniegu.
— Aż tak widać, że kiedy pójdę smażyć się w piekielnym kotle, będę z uwielbieniem polewać się smolistym wrzątkiem? — Wzniósł jasną brew do pary z kącikiem ust. Żarty o głębokiej czerni pomarszczonego serca były mu na rękę. Pozwalały na dystans do siebie, obejrzenie się w krzywym zwierciadle i skrytykowanie życiowych wyborów bez obawy o potępienie przez społeczeństwo. — Czarna i bez cukru — potwierdził finalnie, widząc wyczekujące spojrzenie baristki, zawieszonej w oczekiwaniu przy ekspresie. — Skąd macie ziarna? Używacie jednego, czy różnych rodzajów? — Choć zwykle starał się nie mieszać w nic, co wymagało lawirowanie w kuchni pośród składników spożywczych, tak w temacie kawy miał wiele do powiedzenia, przynajmniej jako teoretyk i pasjonat (nie tylko) napojów podnoszących ciśnienie.
Jamie Park
-
Urocza i wesoła Koreanka, trochę pracoholiczka. Uwielbia piec, tańczyć i robi najlepszą kawę w Toronto.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjiTrzecia osobaczas narracjiCzas przeszłypostaćautor
- No widzisz... A tak musisz wracać w tę śnieżycę, co? Zapowiadali, że jest dzisiaj minus 18. Nawet nie otworzyłam rano okna, żeby sprawdzić. - zaczęła opowiadać, stojąc do niego tyłem.
Od czasu do czasu wspinała się na palce, żeby sięgnąć po coś, co stało wyżej. Ale rzeczywiście brzmiało to jak lekki zgrzyt. Przecież musiała jakoś dojechać do pracy, chyba, że nocowała tutaj. Dla niej i jej znajomych nie było tajemnicą, że miała małe mieszkanko tuż nad kawiarnią i mogła swobodnie zejść na dół, nie przejmując się mrozami i śnieżycami, ale dla kogoś, kto jej nie znał mógł się pojawić mentalny zonk.
Ekspres buczał i syczał w przyjemny sposób informując o tym, że jego porcja kawy już się parzy. Za to Jamie odwróciła się z zamyśloną miną, zupełnie jakby miała jakiś poważny problem do rozwiązania i nie bardzo wiedziała jak go ugryźć.
- To słabo trafiłeś... Bo mamy tutaj tylko śniadania na słodko. Wiesz, kremy czekoladowe, naleśniki z syropem i tak dalej... - odruchowo potarła nos, znów czując się głupio, że przywitała klienta taka usmarowana. - Ale nie mam ruchu i podejrzewam, że dzisiaj już nie będę miała. Jeśli jesteś głodny mogę Ci zrobić kanapkę.
Też pomysł! Moja droga, w ten sposób się nie wzbogacisz, jeśli będziesz dawała za darmo kanapki przystojniakom, którzy przywędrowali do ciebie w trakcie śnieżycy. Telefon zawibrował w kieszeni jej dżinsów, więc odruchowo po niego sięgnęła, by odczytać wiadomość.
- No ładnie... To już drugi pracownik, który utknął i nie dojedzie. - westchnęła, po czym dodała, sięgając po kubek z ekspresu. - Na wynos, czy jednak chwilę zostaniesz?
Spojrzała na niego spod długich rzęs stawiając wielką filiżankę, bardziej przypominającą kubek na ladzie przed sobą tak, by mógł po nią sięgnąć.
- Mamy zaprzyjaźnioną palarnię, która co jakiś czas przysyła nam ciekawe mieszanki. Więc zmieniamy je i patrzymy co najbardziej smakuje klientom. Dla stałych bywalców zazwyczaj mam torbę ich ulubionej mieszanki, ale powiedzmy sobie szczerze. Tutaj ludzie przychodzą, żeby zabić smak kawy syropami cukrowymi i bitą śmietaną, oraz lodami.
Spojrzała w górę, bo światło w całym lokalu zamigotało nerwowo...
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
— Kanapkę? — powtórzył zaraz za nią, a przed oczy wyobraźni weszło już zamknięte w dwóch pajdach chleba śniadanie. Czy byłaby z plastrem sera, soczystym pomidorem i liściem sałaty? A może z domową pieczenią, przywodzącą na myśl zimowy, świąteczny okres i domową atmosferę? Wystawione w lodówkach smakołyki wyraźnie wskazywały na to, że nie uraczy tu niczego specjalnego w kwestii wytrawnego menu, a mimo to pomysł intrygował. — Brzmi bardzo kusząco, nie przeczę. — Pokiwał wolno głową, pozwalając, aby zapach mielonych ziaren i świeżo parzonej kawy dotarł do podświadomości. — Niech więc tak będzie. Kim jestem, aby odmawiać? — Decyzja podjęta na poczekaniu została wsparta kolejnym powiewem wiatru za oknem. Biedny przechodzień z trudem utrzymywał się na nogach, walcząc z nieubłaganym żywiołem. Obrazek ten wcale nie zachęcał do wychodzenia na zewnątrz, o ścieraniu się z bezwzględnym światem nie wspominając. Może jednak pomysł, aby chwilę się spóźnić, wcale nie był taki straszny?
Widząc, jak sprzedawczyni sięga po telefon i odczytuje wiadomość, odruchowo sięgnął po własny. Wyświetlacz świecił pustkami, może dlatego, że słupki zasięgu wariowały, oznajmując, że znalazł się w czarnej dupie.
— Oby moi współpracownicy dotarli dziś do pracy — mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niż swojej rozmówczyni, na powrót wsuwając telefon do kieszeni. Błękit spojrzenia osiadł na potężnej filiżance pełnej czarnej, parującej kawy. Nie zamierzał prosić o jej przelanie, zwłaszcza że zgodził się już na śniadanie. — Zostanę na moment. Może w międzyczasie służby się trochę ogarną i ułatwią przejazd — uśmiechnął się krzywo i zdjął granatowy płaszcz, odsłaniając wyglądający dotąd spod jego połów garnitur z miękkiej, eleganckiej wełny. Biała koszula nie była dopięta na ostatni guzik, bo darował sobie wiązanie krawata, uznając go za mało praktyczny w pracy. Choć przez lata przywykł do luźniejszych strojów, zwłaszcza nosząc w wojsku głównie uniform, to doceniał szlachetność materiałów i dobrze skrojonych ubrań. Gdyby nie rodzina wymagająca, aby na każdym kroku prezentował się nienagannie, zapewne nigdy nie weszłoby mu to w krew.
— Nigdy nie mogłem tego zrozumieć, zabijania smaku kawy syropami. — Przerzucił płaszcz przez oparcie krzesła przy najbliższym stoliku i przeniósł swoją filiżankę. — Rozumiem tiramisu, panna cottę, czy dalgona coffee, jako dania do zjedzenia w ramach deserów, ale zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie klasyki. — Nie zajął miejsca przy stoliku, a upił niespiesznie pierwszy łyk kawy, by zaraz pokiwać głową z zadowoleniem i upić kolejne dwa. Powrócił do lady, wsparł się o nią bokiem, obserwując dalsze poczynania ekspedientki. — Rozumiem, że to twoje miejsce? — bardziej stwierdził, niż zapytał, wyciągając wnioski z pojedynczych komunikatów. Także przetoczył wzrokiem po migoczących żarówkach. Awarie w Toronto mogą trwać cały dzień.
Jamie Park
-
Urocza i wesoła Koreanka, trochę pracoholiczka. Uwielbia piec, tańczyć i robi najlepszą kawę w Toronto.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjiTrzecia osobaczas narracjiCzas przeszłypostaćautor
- Wymagająca praca? - zapytała, wychodząc zza lady, żeby ruszyć w kierunku drzwi, oznaczonych "private".
I dokładnie w tym momencie, kiedy wspomniał o awariach, zupełnie jakby przewidział sytuację, walnął prąd. Zgasły wszystkie światła, lodówki się wyłączyły. Szczęściem nie mieliśmy nocy, tylko szarówkę spowodowaną zamiecią, ale i tak kawiarnia pogrążyła się w półmroku.
- No ładnie... - mruknęła, podchodząc do drzwi wejściowych. - Tak, to moje miejsce, jak widać uparło się dzisiaj robić mi na złość.
Powiedziała, przekręcając karteczkę na zamknięte. Tylko chwilowo, przecież zaraz włączy korki i będzie wszystko dobrze.
- Daj mi dosłownie chwilkę... - poprosiła i ruszyła na zaplecze, gdzie po chwili dało się słyszeć dźwięki otwieranych szafek elektrycznych, przełączanych bezpieczników i tak dalej. - Amm? Znasz się na tym? Bo albo wysiadło wszystko, albo to nie jest wina moich bezpieczników.
Powiedziała dość głośno ze środka. I rzeczywiście, jakby zajrzeć do skrzynki z bezpiecznikami, to wszystko było ustawione tak, jak powinno być. A to oznaczało, że problemem była najbliższa stacja transformatorowa, albo sieć przesyłu. Co prawda w mieście typu Toronto pewnie kable są już pod ziemią, ale w sumie nie musimy się zastanawiać nad tym, gdzie elektrycy zawiedli.
- No to tyle z dnia pracy... - powiedziała zamykając szafkę, a potem podchodząc do drzwi, by przekręcić zamek. - Na górze mam numer do dostawcy i jedzenie. Chcesz poczekać tutaj, czy wejdziesz ze mną?
Zapytała, wracając do swojej wędrówki, do pomieszczeń prywatnych. A za drzwiami był mały korytarz i schodki na górę.
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Nagle wszystko wokół spowiła ciemność. Braki w dostawie prądu były czymś, z czym Graham wielokrotnie spotykał się w ostatnich latach. Wzdrygnął się, kiedy wzdłuż pleców przebiegł dobrze znany dreszcz. Podążył za kobietą na zaplecze, wyjmując z kieszeni telefon, by dzięki latarce lepiej rozeznać się wśród korków.
— Wszystko wygląda w porządku, nic się nie przepaliło — mruknął, przełączając któryś z przycisków w jedną i drugą stronę — bez reakcji. — Sądzę, że jeśli wywaliło prąd tutaj i w najbliższej okolicy, to nikt nie będzie mógł pomóc. Jedyne, co można zrobić, to zadbać o siebie i czekać — stwierdził, krocząc dalej za właścicielką kawiarni i wyglądając na zewnątrz. Okoliczne witryny także zostały pozbawione prądu, a sygnalizacja świetlna nawet nie mrugała, wyłączając się zupełnie. — Masz świece, coś ciepłego do ubrania? Nie wiadomo, jak długo będzie trwać przerwa w dostawie prądu, a bez ogrzewania diametralnie spadają morale. — Zadziałał odruch, momentalne skanowanie otoczenia, sprawdzenie stanu okien oraz drzwi. — Zresztą nie ma, co się martwić na zapas. To Kanada, a nie Syberia. Raz podczas burzy śnieżnej spałem w pojeździe opancerzonym, który nie miał szyb, bo właśnie przestaliśmy je mieć. Spałem w jednej skarpetce, bo drugą wykorzystałem jako opatrunek. To dopiero było straszne! — z udwaną powagą przytoczył jedną z podkolorowanych historii z czasów wojska, do których lubił wracać, by podkreślić, że zawsze mogło być gorzej.
Zgarnął płaszcz, przewieszając go przez rękę i sięgnął po swoją filiżankę, by zaraz ruszyć dalej ku prywatnym pomieszczeniom.
— Nie ma co się teraz rozdzielać. Skąd mam wiedzieć, czy nie potkniesz się gdzieś w tych ciemnościach i już na zawsze pozbawisz swoich klientów pysznej kawy? — podtrzymał żartobliwy ton, decydując, że skoro i tak planował zostać tu na chwilę, równie dobrze może towarzyszyć kobiecie w innym miejscu.
Przedostał się do wąskiego korytarza i wspiął po schodkach, ostrożnie stawiając kroki. Nie zdziwił się wielce, widząc, że na piętrze znajduje się mieszkanie. Wcześniejsze słowa baristki o niechęci względem wychodzenia na zewnątrz, ułożyły się w całość.
— Posiadanie mieszkania w tym samym miejscu, co pracę, to obosieczny miecz. Niby możesz wyjść z roboty wtedy, kiedy chcesz, z drugiej trochę jesteś w niej przez cały czas — stwierdził, rozglądając się po pomieszczeniu. Wzrok z wolna przyzwyczajał się do półmroku, więc kiedy tylko odnalazł wieszak, zostawił na nim płaszcz. Filiżanka z kawą parzyła w dłoń, lecz Michael zdawał się wcale nie zwracać uwagi na skrajnie wysoką temperaturę. Jeśli przerwa w dostawie prądu będzie się przedłużać, jeszcze zatęskni za ciepłem.
Jamie Park
-
Urocza i wesoła Koreanka, trochę pracoholiczka. Uwielbia piec, tańczyć i robi najlepszą kawę w Toronto.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjiTrzecia osobaczas narracjiCzas przeszłypostaćautor
No dobra, nie było tutaj żadnych nas, bo Jamie wyraźnie była sama, ale mimo wszystko, chodziło przecież o kawiarnię! Swoją drogą, skoro to był ten Kociak z nazwy, to gdzie się ukrywał niedźwiedź?
Słuchała uważnie tego, co mówił Graham, odruchowo poddając się jego chwilowemu przywództwu. Był opanowany, spokojny i od razu zaczął wszystko planować, co sprawiało, że Jamie czuła się naprawdę bezpiecznie. Czasem dobrze było przestać na chwilę być silną i niezależną kobietą. Poczuć, że ktoś się zaopiekuje nią w razie czegoś. Niemniej, jej oczy robiły się coraz większe z każdym kolejnym jego słowem.
- Zadbać o siebie i czekać. - powtórzyła trochę, jakby powtarzała rozkaz, - Ej myślisz, że będą jakieś zamieszki?
Ileż to było tych przerażających wiadomości w mediach, o tym jak ludzie zamieniają się w zwierzęta, gdy tylko na trochę zabraknie prądu. A Kanada też wcale nie była taka bezpieczna, jak kiedyś. Narracja w kraju bardzo się zmieniła i może dlatego Jamie stwierdziła, że tych dzielnych ludzi, na których tak często wylewa się ostatnio pomyje, trzeba wspierać, chociażby taką darmową kawą.
- O mamo! - jęknęła, kiedy Michael opowiadał dalej.
Jaka masakra! Czyli dobrze go wyczuła, był bohaterem. Znaczy w oczach Jamie, bo dla niej każdy człowiek, który ryzykował życiem za jej kraj i jej wolność, był bohaterem. Z resztą, nie oszukujmy się, trzeba mieć bardzo dużo odwagi, żeby być żołnierzem. Nawet jeśli jest się sanitariuszem. A może nawet więcej? Musisz ratować komuś życie podczas gdy inni odbierają je sobie nawzajem. Dla niej to niewyobrażalny koszmar, może dlatego w jej sercu urósł tak duży podziw, dla jej dzisiejszego prywatnego żołnierza.
Kolejny żart ją uspokoił, więc już z uśmiechem na twarzy zaczęła się wspinać przed nim na schodach, oświetlając sobie drogę telefonem. Graham miał kilka chwil na podziwianie darów Bozi, a trzeba było przyznać, że ta niewielka osóbka należała do bardzo zgrabnych i chyba lubiła to podkreślać.
Na górze też światło nie działało, Park sprawdziła je chyba bardziej odruchowo, niż wierząc, że coś tutaj zadziała. Kurczę, trochę ją nastraszył tym zimnem i długotrwałą utratą prądu. Chciała go poprosić, żeby został, ale przecież nie mogła oczekiwać, że nie pojedzie ratować ludzi, którzy NAPRAWDĘ potrzebują pomocy.
Zaśmiała się, wyciągając świeczki z jednej z szafek.
- Oh Sweetie... Ten statek odpłynął już dawno temu. Ja właściwie cały czas jestem w pracy. Jeszcze mi się nie zdarzyło wyjść z niej "kiedy chcę". - odpowiedziała, a w ciemności zapełgał ognik pierwszej zapałki.
Kolejne świece lądowały na talerzykach, rozświetlając pomieszczenie, tworząc przyjemny, ciepły klimat. Jak się okazało mieszkanko miało też mały kominek, pewnie połączony z tym na dole, który pełnił tam tylko funkcję dekoracyjną. Więc pewnie z zimna Jamie nie powinna umrzeć. Nawet miała trochę drewna.
- W razie czego mam mały palnik gazowy, taki jak ten w instagramowych gotowaniach. Lepiej się rozpuszcza karmel na ogniu, niż indukcji. - zapewniła i westchnęła. - Chętnie bym Pana poprosiła o zostanie, Panie Kapitanie... Ale pewnie obowiązek jest ważniejszy niż ratowanie damy w opresji, co?
Zapytała znając odpowiedź.
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
— Dzięki, to bardzo miłe z waszej strony — wprowadził na twarz wymuszony uśmiech, nie widząc sensu we wdawaniu się w dyskusję o swoich moralnych rozterkach z kawiarnianą sprzedawczynią. Zresztą, jakie było prawdopodobieństwo, że spotkają się ponownie? No, to akurat należało lepiej przemyśleć, bo rozpływający się w ustach smak świetnie zaparzonej kawy zdecydowanie bił na głowę te, które miał u siebie w okolicy. Tylko czy będzie miał czas, aby bywać w West End, do którego absolutnie mu nie po drodze?
Przejmowanie pałeczki w sytuacjach kryzysowych było dla Michaela codziennością. Było, bo czasy, kiedy zarządzał medyczną sekcją w całym regionie, minęły bezpowrotnie. Nawyk mocno wszedł w krew, przez co stawał na wysokości zadania nawet tam, gdzie nikt go o to nie prosił, co zresztą też nie zawsze wychodziło mu na dobre.
— Zamieszki? Nie sądzę — odparł rozbawiony, choć przecież nie miał pewności, czy mieszkańcy Toronto nie dadzą się ponieść zimowemu, kryzysowemu szaleństwu. — Bardziej chodzi mi o to, by właśnie zadbać o światło, czy dostęp do ciepłej wody, wygrzebać z szafy sweter i powerbank. — Jeśli choć jedna osoba zachowa trzeźwość umysłu dzięki jego radom, to będzie zadowolony. Przerażenie kreślące się na kobiecej twarzy było tym, przez co Graham wypracował własną gruboskórność, przywdziewając sarkazm niczym płaszcz. Życie potrafiło dać w kość i brutalnie przetrzepać, warto być przygotowanym na każdą ewentualność.
Nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał tych kilku zbyt krótkich sekund, by osadzić spojrzenie na krągłych pośladkach obleczonych w jasne, obcisłe dżinsy. Takie chwile zdecydowanie wynagradzały wszelki trud.
— To nie dobrze — stwierdził wprost, rozglądając się po mieszkaniu, które z każdą chwilą stawało się coraz jaśniejsze, skąpane w ciepłym blasku świec. — Praca powinna być dodatkiem do życia, nie na odwrót. — Ah te złote myśli pracoholika, do których sam nie potrafił się dostosować, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby głośno je powtarzać.
Powrót do Kanady na istniejących warunkach sprawiał, że czasem marzył, by ludzie zapomnieli o jego stopniu wojskowym i całej historii, czy zasługach. Dobrze czuł się z nimi w wojsku, gdzie wiedział, że tytuły mają sens i używa się ich z głową, z pełnią szacunku wobec pracy i poświęcenia. Zgoła inaczej miała się sprawa w Mount Sinai Hospital, gdzie przyjęto go zapewne ze względu na nazwisko i pyszniące się przy nim chlubnie „Major”. Czy to nie podwójne wyróżnienie, biorąc pod uwagę możliwość szczycenia się posiadaniem wśród szpitalnego personelu byłego wojskowego, w dodatku syna tego Grahama? Ucieczka przestała być dostępną opcją, bo oto ponownie wciśnięty na świecznik, stał się czyimś reprezentantem i powodem do dumy.
Odchrząknął tylko w odpowiedzi, dochodząc do wniosku, że w końcu wypadałoby przestać uciekać od faktów. Tyle że to nie był ten dzień. Przeszedł się po pokoju, wychwytując spojrzeniem każdą kolejną świecę, której knot zajął się płomieniem. Lekki ścisk w żołądku przeszedł w górę ciała, osadzając się na moment w gardle, by zaraz podążyć do mrowiących dłoni, gdzie kciuk i środkowy palec niezauważenie wystukiwały tylko sobie znany rytm.
— Awaria może potrwać kilka godzin, albo kwadrans. Jeśli sytuacja jest stabilna, to nie trzeba się niczym przejmować, a zwyczajnie robić swoje i śledzić wiadomości — uczepił się bezpiecznego tematu, który nie pozwalał mu nadto dryfować, kiedy zwiedzając mieszkanie w typowym dla siebie odruchu, sprawdzał wszelkie przejścia, szerokość drzwi, czy rozstaw okien. — Czy w ubiegłym roku też występowały takie problemy? Wróciłem do kraju późną zimą, więc nie bardzo mam punkt odniesienia.
Jasne spojrzenie co rusz uciekało w kierunku mnożących się świec, sygnalizując dyskomfort. Było ich zdecydowanie za dużo, jak na te warunki, o zagrożeniu pożarowym nie wspominając. Lekarz stanął wreszcie przy gospodyni, kiedy ta odstawiała na mebel kolejne źrodło światła i nie wytrzymał.
— To nie romantyczny poranek, a sposób na przetrwanie. — Głos Grahama stał się nieco bardziej suchy, niż przed momentem, co empatyczna osoba od razu mogła wychwycić. Męska dłoń sięgnęła rozpalonej świecy i zdusiła płomień palcami, a dostępne między nimi światło rozproszył mrok. Michael wziął nieco głębszy oddech i po raz drugi dzisiejszego poranka wymusił uśmiech kącikiem ust. — Choć z drugiej strony, tyle słyszy się o potędze delulu, że drobne oszustwa dla uspokojenia umysłu mogą w istocie zdać egzamin — mruknął, nieco spuszczając z tonu i przeniósł wzrok na swoją rozmówczynię. — Tytuły są zbędne. Jestem Michael.
Jamie Park