48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

To było naprawdę blisko.
Swanson otrząsnęła się ze swoistego transu dopiero w momencie, gdy poczuła jak popiół, który zapomniała strzepnąć z papierosa. Szybko sięgnęła do popielniczki i zdusiła w niej niedopałek, który i tak pozostawał od kilku dobrych minut zapomniany w jej dłoni.
Nie podobało jej się to, że Blythe znajdował się tak blisko. Tym bardziej nie podobało jej się to, że tak się z tym obnosił. Pokazał dowody i zniknął. Przez jakiś czas myślała, że może go w jakiś sposób wywabi, ale chyba zorientował się, że miała to być swoista prowokacja i wolał nie ryzykować. Ewentualnie postanowił, że to nie był ten czas i miejsce, gdy chciał ją dorwać.
Od samego początku Blythe chciał grać na swoich zasadach.
- Sprawdziliśmy wszystkie miejscówki, które były kiedyś związane z nim albo jego rodziną, ale nic tam, kurwa, nie ma - głęboki głos Charlesa Sloana zawibrował tuż przy niej w wyjątkowo pełnej frustracji wypowiedzi.
On także wypalał kolejnego papierosa w jej gabinecie. Podobno miał rzucić. Żona mu kazała, ale w tej sytuacji jak mogliby nie palić?
- Jest szczwanym skurwysynem. Miał dwadzieścia lat na zaplanowanie vendetty. Nie popełniłby durnego błędu, przez który zaraz by trafił za kratki - mruknęła z niezadowoleniem.
Potrzebowali czegoś. Niestety, ale po tak długiej odsiadce ten człowiek zdawał się kompletnie nie istnieć Minęło tyle czasu, że wszystkie informacje, które o nim posiadali wydawały się przestarzałe i nieprzydatne. Jakim cudem przemieszczał się i działał tak sprawnie.
- Może powinnam się wystawić - powiedziała w końcu.
Wiedziała jaką reakcję może wywołać ta propozycja, ale szczerze mówiąc to na tym etapie nie miała pojęcia, co innego mogliby zrobić, aby jakoś dobrać się do Blythe'a.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

035.
Do tej pory w całej tej rozmowie była bierną słuchaczką. Nie wypowiadała się zbyt wiele na temat, który jednak dotyczył też jej. Anthony Blythe nie próżnował i za każdym razem odczekiwał chwilę, żeby zaraz znów je zastraszyć. Tak było również trzy dni temu, kiedy znów podrzucił im zdjęcia, dając jasno i wyraźnie do zrozumienia, że je obserwował. Wiedział, że będą wtedy odbierać Samuela z treningu, a potem podążał ich śladem. Tylko skąd o tym wiedział?
W przeciwieństwie do Swanson i Sloana, Miller siedziała w fotelu w kącie gabinetu narzeczonej bez papierosa między palcami, co nie zdarzało się zbyt często. W ciągu trzech dób i tak wypaliła ich wystarczająco wiele, a słuchając wymiany zdań między tą dwójką, jakoś nawet papierosy przestawały smakować.
Ty słyszysz, co ona wygaduje? — odezwała się w końcu, kiedy Evina stwierdziła, że powinna wystawić się Blythe'owi, jak jakaś dzika zwierzyna podczas trwającego polowania. Była gotowa poświęcić się i pójść na rzeź bez pojęcia, jak w takiej sytuacji zachowa się psychopata, którego wsadziła za kratki dwadzieścia lat temu. — Masz zamiar jej to wyperswadować, czy ja mam to zrobić? — spojrzała na Sloana.
Mężczyzna strzepał popiół z papierosa do popielniczki i przeniósł wzrok z Zaylee na Evinę. Milczał przez chwilę, ewidentnie rozważając propozycję detektywki. Dopiero wymowne chrząknięcie Miller sprowadziło go na ziemię.
To nie jest dobry pomysł, Swanson — oznajmił, ale jakoś bez przekonania, co oczywiście nie umknęło koronerce.
Charles! — skarciła go, chociaż nie powinna zwracać się do zastępcy komendanta w taki sposób. Ale to nie pierwszy raz, kiedy Zaylee pozwalała sobie na zbyt wiele. I z pewnością nie ostatni.
Sloan znów odchrząknął.
To nie jest dobry pomysł, Swanson — jego głos wybrzmiał już pewniej. — Nie możesz się narażać. Nie wiem, do czego ten świr jest zdolny. Poza tym wydaje mi się, że ta zabawa w kotka i myszkę bardzo mu się spodobała. Nawet jeśli się wystawisz, wcale nie jest powiedziane, że będzie chciał cię dopaść. Takie coś nie sprawiłoby mu frajdy — powiedział, sugerując, że prędzej Blythe zaatakuje z zaskoczenia, niż da się wciągnąć w podobną intrygę.
Zgasił papierosa i wrzucił niedopałek do popielniczki. W tym samym czasie Miller podniosła się z fotela i przeszła po gabinecie.
Czyli mamy siedzieć i czekać, aż to Blythe się wstawi i zaatakuje w najmniej oczekiwanym momencie, bo wy jak zwykle macie związane ręce? — zapytała, a brak odpowiedzi można było odczytać jako potwierdzenie. — Zajebiście. Właśnie to chciałam usłyszeć — prychnęła pogardliwie, bo w zasadzie utknęli w martwym punkcie, a psychopata hasała na wolności i grał z nimi w swoją grę. — Jakim cudem wiedział, że będziemy wtedy w centrum sportowym? — zapytała, zerkając na Evinę. — Śledził nas? Obserwował Sama? Myślałam, że twoi ludzie mają naszego dzieciaka na oku — odwróciła wzrok od narzeczonej i wlepiła chłodne spojrzenie w Sloanie.
To było akurat mocno zastanawiające. To świadczyłoby o tym, że ich dom i komisariat są pod ciągłą obserwacją Blythe'a. A co gorsza, pod ciągłą obserwacją mógł być też Sammy, pomimo funkcjonariuszy, którzy dość często kręcili się przy Wierzbowym Zakątku.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Milcząca Zaylee Miller zdecydowanie nie była częstym zjawiskiem. W zasadzie nie występowała prawie w ogóle. Jeśli już siedziała cicho to głównie dlatego, że spała albo przeprowadzała poważną sekcję, na której chciała się skupić.
W obecnych warunkach jednak nie zabierała w ogóle głosu i pewnie jeszcze chwila, a Evina niemal całkowicie zapomniałaby o jej obecności, ale oczywiście narzeczona przypomniała o sobie, gdy tylko usłyszała to jaki właściwie plan zrodził się w głowie Swanson.
Przeniosła na nią przybite spojrzenie niebieskich oczu, spodziewając się właśnie takiej reakcji. Nie miała wątpliwości, że jeśli tylko ktoś miałby podnieść obiekcje to będzie to właśnie koronerka. Wiedziała też, że na pewno nie opuściłaby jej boku przed halą sportowa, gdyby nie to, że miały ze sobą Samuela. W takiej chwili to on był najważniejszy, a Evina liczyła na to, że rozdzieliwszy się skupi całą uwagę mordercy właśnie na sobie i może uda jej się coś osiągnąć.
- To jedyny pomysł jaki teraz mam - odpowiedziała, mimowolnie unosząc nieco głos, który odbił się donośniej niż przypuszczała od ścian gabinetu.
Dłonie świerzbiły ją, aby sięgnąć po jeszcze jednego papierosa w momencie, gdy tylko zastępca komendanta jako kolejny postanowił wyrazić sprzeciw dla wizji robienia ze Swanson wabika. Chociaż nie była pewna czy na pewno postąpiłby tak, gdyby nie to, że siedząca obok Zaylee mu kazała.
- Wyniosłabym się na jakieś odludne miejsce pod Toronto. Jakby mnie zaszczuł... Może skusiłby się myśląc, że ma dogodne warunki do działania - racjonalizowała, pozostając głuchą na ich argumenty.
Wiedziała, że Blythe chciał się z nią bawić, ale gdyby tylko zapewniła mu odpowiednie warunki to jak mógłby nie skorzystać z okazji, aby ją podręczyć? Ta prowokacja mogła się udać. Tylko musieliby to wszystko odpowiednio rozegrać, aby faktycznie mógł się na to złapać.
- Nie mam, kurwa, pojęcia - warknęła, gdy tylko po raz kolejny narzeczona zaczęła zadawać jej pytania.
Nie miała pojęcia jak do tego wszystkiego doszedł. Jakim cudem zbliżył się do nich aż tak bardzo. Czuła jedynie narastającą frustrację, ciążące jej napięcie, którego nie mogła w żaden sposób się pozbyć. Nie wiedziała nawet jak powinna reagować. Wściekać się? Płakać? Czy to były jedyne dostępne dla niej opcje?

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

To prawda, milcząca Zaylee była czymś niespotykanym. Chciałoby się powiedzieć, że działo się tak wtedy, kiedy była chora, ale nawet wtedy nie przestawała ujadać. Już nawet nie chodziło o to, że marudziła, ale doktorowała się na temat własnych objawów i sama stawiała sobie diagnozy. Teraz jednak siedziała cicho, czekając na właściwy moment, który pojawił się wraz z absurdalnym pomysłem narzeczonej.
To wsadź go sobie w dupę — odparowała, nawet po części nie zgadzając się z jej zamysłem. — Nie zgadzam się — dodała stanowczo, mając świadomość, że Swanson może nie posłuchać i zrobi, co będzie chciała. Z kolei Swanson musiała wiedzieć, że wtedy doprowadzi to do gradobicia i awantury na szeroką skalę. — Nie i tyle — jej głos był stanowczy i nieznoszący sprzeciwu.
Nie chciała się z nią kłócić. A na pewno już nie przy Sloanie, który ostałby przy pomyśle Eviny, gdyby nie interwencja Miller. Jednak to nie on nadstawiał kark i narażał się na niebezpieczeństwo i to nie jego bezpośrednio dotyczyła zemsta Blythe'a. Natomiast Zaylee była zawzięta i nie zamierzała pozwolić, aby coś jej się stało. Żadne z nich nie wiedziało, do czego tak naprawdę był zdolny gość, który dwadzieścia lat przesiedział w więzieniu, a po wyjściu na wolność, najwyraźniej jedyne, o czym myślał, był rewanż. Blythe nie miał nic do stracenia, ale Swanson ryzykowała zbyt wiele.
Naprawdę uważasz, że wynosząc się na odludzie, nie wzbudziłabyś jego podejrzeń? — zastępca komendanta posłał detektywce pobłażliwe spojrzenie, za co w tym momencie Miller była mu nieco wdzięczna. Ten plan nie trzymał się kupy i będąc na miejscu zabójcy, pomyślałaby w podobny sposób. Nagle Swanson znalazłaby się na odludziu? Nie, to na pewno nie wydałoby mu się dziwne.
Widziała wzbierającą w narzeczonej frustrację. Zdawała sobie sprawę, że czuła bezradność, bo obie nienawidziły bezczynności. Tylko co właściwie można było zrobić w tej sytuacji? Nadstawić głowę i czekać, bo może się uda albo nie uda? To nie wchodziło w grę. Evina ciągle powtarzała, że Blythe chciał je zastraszyć i zrobić wodę z mózgów. Pragnął, żeby oszalały, a one, chociaż znalazły się pod ścianą, nie dać się zwariować.
Nawet, jeśli rzeczywiście łyknąłby przynętę, nie pozwolę, żebyś jechała gdziekolwiek sama — Zaylee skrzyżowała ręce na piersiach, przystając i odwracając się przodem do narzeczonej. — To zbyt ryzykowne — zaznaczyła, bo nie zamierzała patrzeć, jak kobieta, którą kocha, oddaje się w paszcze lwa.
Ona ma rację, Swanson — wtrącił Charles, również sięgając po papierosa. — Wpierw potrzebujemy solidnego planu. Takiego, którego nie trafi szlag i coś się nie wypierdoli po drodze. Jak masz pchać się w ogień, to wszystko musi być dograne na tip-top.
Evina nie będzie pchała się w żaden ogień — zastrzegła natychmiast Miller, bo chociaż Sloan wcześniej ją poparł, w rzeczywistości wcale nie próbował odwlec detektywki od jej pomysłu, a jedynie go dopracować. — Ani teraz, ani później. To w ogóle nie podlega żadnej dyskusji — przewierciła narzeczoną spojrzeniem na wskroś. I chociaż ton miała spokojny, naprawdę niewiele brakowało, żeby zaczęła się tutaj na nich wydzierać.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nieczęsto Evina miała możliwość obcowania z Zaylee, która nie rwała się do rzucenia choćby krótkiego komentarza. Jeśli milczała to coś się działo. Często coś złego. Dlatego czuła się z tym tak nieswojo.
- A masz jakiś lepszy? - odruchowo niemal odwarknęła w jej stronę. - Sama widzisz, że jest coraz bliżej i chełpi się tym. Jeśli mogę go od was odciągnąć to chcę to zrobić.
Nie zważała na własne bezpieczeństwo. Dla niej priorytetem byli jej bliscy. Jeśli mogła odsunąć od nich zagrożenie to chciała to zrobić. Liczyła na to, że w odosobnieniu stanowiłaby smakowity kąsek dla Blythe’a, który mógłby wszystko z nią zrobić.
Czuła, że mogłaby nakłonić Sloana do tego planu z odpowiednimi argumentami, ale nie mogła tego dokonać przy koronerce. Wiedziała jak wielki sprzeciw by podniosła.
- Dałabym mu okazję. Pewnie z początku nie robiłby nic z obawy przed pułapką, ale w końcu… Jak długo wytrzymałbyś mając to czego pragniesz desperacko od lat na wyciągnięcie ręki?
Chciała go skusić, ale musiałaby zrobić to w odpowiedni i jak najmniej wzbudzający podejrzenia sposób. Najlepiej zaraz po wykonaniu przez niego konkretnego ruchu. Tak, aby wyglądało to na naturalną reakcję i ucieczkę.
Spojrzała w kierunku narzeczonej, gdy ta po raz kolejny wyraziła swój sprzeciw do podobnego pomysłu. Na razie jednak ignorowała jej uwagi, bo zdawała sobie sprawę, że Zaylee nie puściłaby jej nawet, gdyby faktycznie opracowali plan, który zapewniłby jej praktycznie całkowite bezpieczeństwo. Zawsze widziałaby zagrożenie i możliwość by coś poszło nie tak.
- W takim razie ogarnijmy go tak, żeby móc wprowadzić go w życie, gdy następnym razem coś wywinie. Niech myśli, że mnie wystraszył - odpowiedziała, samej sięgając po kolejnego papierosa.
Miała go właśnie zapalić, gdy usłyszała raz jeszcze sprzeciw. Mimowolnie ściągnęła mocniej brwi, a palce ściskające zapalniczkę zamiast wykrzesać z niej ogień, zacisnęły się na niej z taką siłą, że aż pobielały jej knykcie.
- Nie będziesz za mnie decydować, Miller - rzuciła zdecydowanie zbyt oschle, ale najwyraźniej cała sytuacja odbijała się na niej mocniej niż by tego chciała.
Mogła podejmować samodzielne decyzje. Nie zamierzała iść na ustępstwa jeśli wiedziała, że ma szansę to wszystko zakończyć podjąwszy ten czy inny bardziej ryzykowny krok, gdy był potrzebny.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie sposób było nie zauważyć ani nie odczuć, jak bardzo ta sytuacja zaczynała na nich ciążyć. Z dnia na dzień stawały się coraz bardziej drażliwe — prychały na siebie bez wyraźnego powodu, wyczerpane bezsilnością i świadomością, że ich działania nie przynoszą żadnych rezultatów. Najgorsze było to, że nie mogły zrobić nic konkretnego, nic, co w sposób racjonalny i rzeczywisty przybliżyłoby je do schwytania Blythe'a.
Pod jednym względem Zaylee i Evina wcale się od siebie nie różniły — żadna z nich nie przywiązywała większej wagi do własnego bezpieczeństwa. Gdy w grę wchodziło dobro osób, na których im zależało, obie bez zastanowienia wychodziły przed szereg, gotowe przyjąć na siebie pierwsze uderzenie. Instynkt chronienia innych był u nich silniejszy niż rozsądek; nieraz działały impulsywnie, kierowane sercem, a nie kalkulacją. To ryzykanctwo, choć nieraz doprowadzało je do granic wytrzymałości, było też tym, co czyniło je tak niezwykle lojalnymi — i jednocześnie tak podobnymi do siebie, mimo że nie zawsze chciały to przyznać.
Tak, mam lepszy plan — fuknęła Miller, nawet na chwilę nie odwracając wzroku. — Wcale nie jest powiedziane, że kiedy wyjedziesz, on nie zaatakuje na miejscu. Dlatego, z łaski swojej, siedź na dupie, co? — ściągnęła brwi, jeszcze mocniej obejmując się ramionami.
Niby było jasne, że Blythe’owi przede wszystkim chodzi o Swanson, ale nikt nie mógł mieć pewności, że w akcie zemsty nie spróbuje uderzyć również w jej bliskich. Gdyby zależało mu wyłącznie na niej, nie podrzucałby fotografii przedstawiających Zaylee oraz dziewięcioletniego chłopca, którego obie kobiety planowały adoptować. To nie był przypadek ani bezmyślne działanie. Morderca, wbrew pozorom, wcale nie był idiotą. Możliwe, że na wolności radził sobie marnie, jak na kogoś, kto spędził za kartkami dwadzieścia lat, z pewnością doskonale wiedział, gdzie zadać cios, żeby zabolało najmocniej.
Tutaj też nie mogę się nie zgodzić — Sloan wypuścił dym kącikiem ust i wskazał na koronerkę. — Ty możesz czekać gdzieś na odludziu, aż Blythe zechce cię dopaść, my wyślemy za tobą najlepszych ludzi, a potem nagle okaże się, że ten świr tylko na to czekał, żeby dopaść Miller albo dzieciaka. Jeśli mamy zaplanować akcję, to zróbmy to porządnie. Nie możesz być w gorącej wodzie kąpana, a już na pewno działać w pojedynkę. Zrozumieliśmy się? — przedstawił warunki współpracy i przez krótką chwilę wyglądał tak, jakby zamierzał dodać coś jeszcze. Otworzył usta, lecz zaraz znów je zamknął, uświadamiając sobie, w jak niezręczną sytuację właśnie się wplątał. Dostrzegł te iskry w oczach Zaylee, która przygotowywała się na konfrontację z narzeczoną.
Bo Miller odebrała te słowa jak zaproszenie do kłótni. Były oschłe i uderzały prosto w dumę, uruchamiając w niej coś niebezpiecznie zadziornego.
Przestań ją podjudzać, Charles — rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Sloanowi, po czym wróciła wzrokiem do narzeczonej. — Och, pierdol się, Swanson — prychnęła w pierwszej kolejności. — Będę za ciebie decydować, mając na uwadze nie tylko twoje widzimisię, ale też siebie i Sama — wyparowała i zrobiła krok w kierunku Eviny. — Pomyślałaś o nas przez chwilę? Znowu zgrywasz bohaterkę, ale w rzeczywistości twoje zachowanie jest kurewsko samolubne — skwitowała dobitnie i zagryzła policzek od środka, żeby na razie powstrzymać się od wybuchu, który i tak był nieunikniony. Wystarczyło jedno słowo za dużo, żeby przelać szalę.
Sloan, świadomy napięcia, do jakiego doprowadził bardziej lub mniej intencjonalnie, przesunął się powoli pod ścianę, wyraźnie licząc na to, że może — choć to strasznie naiwne — uda mu się uniknąć kolejnej potyczki słownej między dwiema nieustępliwymi kobietami. Już niejednokrotnie był świadkiem ich sprzeczek, co nie było niczym przyjemnym.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie mogły w żaden sposób uciec od presji. Nie w momencie, gdy miały świadomość tego, że ktoś mógł je inwigilować na każdym kroku. Nie znały dnia ani godziny. Blythe zgodnie ze swoją obietnicą zawiesił je w najgorszym możliwym oczekiwaniu. Drażnił je i sprawiał, że odchodziły od zmysłów, zastanawiając się nad jego kolejnym ruchem.
Najgorsze jednak było to, że nie mogły praktycznie nic zrobić, a przez tę bezsilność rodziła się w nich najgorsza możliwa frustracja, która znajdowała ujście w codziennych sytuacjach, gdy zaczynał wylewać się z nich jad bez właściwie większego powodu. Atakowały siebie wzajemnie, bo to właśnie siebie miały pod ręką. Wiedziały też gdzie uderzyć tak, aby zabolało jak najbardziej i przyniosło ulgę z celnie zadanego ciosu.
- No to chujowo to sobie wykoncypowałaś. To jest właśnie przeciwieństwo planu - odwarknęła, gdy tylko usłyszała jak narzeczona każe jej siedzieć bezczynnie.
Czego jednak oczekiwała? Oczywiście, że Miller nie miała żadnego pomysłu na to jak wyjść z tego gówna. Może jej własny nie był idealny i miał pewne wady, ale za to przynajmniej starała się jakoś opracować po cichu we własnej głowie jakiś plan działania, żeby nie czekać bezczynnie na to, aż po raz kolejny Blythe wychynie ze swojej dziury.
- Proszę cię, Charles - żachnęła się. - Nie jestem bezbronnym cywilem. Wiem jak o siebie zadbać i nie musisz dawać mi całego oddziału obstawy. Jeden człowiek by wystarczył. Tylko dyskretny w chuj.
Miała przeciwko sobie tylko jednego odosobnionego psychopatę. Nie było potrzeby, aby pilnowała jej cała grupa zadaniowa. Mogli postawić tylko na jednego, dobrze przeszkolonego funkcjonariusza, który pilnowałby tego czy na pewno wszystko było w jak najlepszym porządku.
Mruknęła coś niezrozumiale na słowa Sloana, co być może miało być przytaknięciem na jego słowa. Zrozumiała je jak najbardziej. Jednak czy zamierzała się do nich stosować? To już była nieco inna kwestia. Były sytuacje, gdy po prostu musiała działać, akceptując wszelkie możliwe konsekwencje.
Oczywiście jednak ta krótka wymiana zdań była czymś, co jeszcze bardziej rozjudziło obecną w pomieszczeniu koronerkę. Evina nawet nie musiała patrzeć w jej kierunku, aby wiedzieć jak krew wrze w jej żyłach, a złość powoli rozsadza ją od środka, przybliżając je obie do starcia niemalże biblijnych rozmiarów.
Dotychczas siedziała wygodnie na brzegu swojego biurka, ale kiedy tylko narzeczona wykonała krok w jej stronę to niemal automatycznie Swanson wyprostowała się i przybrała dużo pewniejszą postawę. Nie był to pierwszy raz, gdy starała się swoją postawą wykazać swoją nieugiętość.
- Nie pamiętam otrzymania papierów o ubezwłasnowolnieniu - wycedziła, wbijając spojrzenie pełnych wzburzenia niebieskich oczu w twarz koroneki. - Będziesz mogła o mnie decydować dopiero jeśli ten chujek wyśle mnie pod respirator.
Zdawała sobie sprawę z tego, że był to cios poniżej pasa, ale w tej chwili naprawdę nie dbała o to, co mówi. Chciała jak najlepiej zaznaczyć swoje stanowisko i dać Zaylee do zrozumienia, że pewnych decyzji nie mogła podejmować za nią. Na co dzień uznawała ideę partnerstwa, ale... Wciąż były samodzielnymi jednostkami, które miały prawo do tego, aby stanowić o sobie.
- Myślę o was cały, kurwa, czas - dodała jeszcze, a jakaś pełna wściekłości nuta zadrżała w jej głosie, gdy lekko trzęsącą się ręką w końcu zapaliła papierosa. - Myślę jak odciągnąć od was tego zjeba.
Napięcie sięgało zenitu. Nawet smak nikotyny na języku oraz dym wypełniający powoli płuca nie pomagały jej w uspokojeniu się. Wręcz przeciwnie. Ta monotonna czynność, która tyle razy zdawała się pomagać jej z przytłaczającą rzeczywistością teraz jedynie wkurwiała ją tkwiącym w jej gnębi spokojem. Nim jednak zdążyła powiedzieć coś jeszcze rozległo się pukanie do drzwi.
- Czego? - rzuciła w ich kierunku ostrym i donośnym tonem, a młody oficer niepewnie nacisnął na klamkę i wsunął głowę do środka.
Młokos wyglądał tak jakby dał się zastraszyć jednym słowem. Spoglądał z przestrachem na lustrującą go spojrzeniem detektywkę, która wyglądała jakby miała zabić każdego kto podejdzie do niej na długość ręki.
- Pani wybaczy, detektyw Swanson... - powiedział, odchrząknąwszy, aby zabrzmieć nieco swobodniej. - Ale... Ktoś zostawił przesyłkę dla pani.
Przesyłka. To jedno słowo wystarczyło, aby w niej coś uruchomić. Czym prędzej odbiła się od blatu biurka i stanęła obok niego, przywołując do siebie młodego gestem ręki.
- Dawaj ją tu - oświadczyła pewnie.
Widziała to jak Sloan starał się ją powstrzymać, ale zatrzymała go w miejscu pojedynczym spojrzeniem. W rękach miała niewielkich rozmiarów pudełko owinięte niezwykle szczelnie czarną stretch folią. Sięgnęła po leżący koło popielniczki scyzoryk, z którego wysunęła ostrze i rozcięła materiał owijający nadaną przez Blythe'a paczkę. W końcu jednak z odpowiednią ostrożnością otworzyła pokrywę pudełka.
- Skurwysyn... - wydusiła z siebie, gdy tylko spojrzała na zawartość przesyłki.
W środku znajdowała się odcięta w nadgarstku ludzka ręka. Nosiła ślady trupiego zabarwienia. Na jej oko mogła mieć kilka dni. Paznokcie były połamane. Wyrwane w zasadzie jeśli chodziło o palec wskazujący i serdeczny. Opuszki na nich były zdarte do krwi. Jakby ktoś próbował zawzięcie drapać jakąś twardą powierzchnię. Obok zaś znajdował się krótki liścik. Spisany znajomym już jej pismem za pomocą tuszu, który dziwnym trafem przypominał swą barwą zaschniętą krew.

Mała rozgrzewka zanim dopadnę ciebie.


Anthony Blythe właśnie uderzył po raz kolejny, a jego ofiarą padła nieznana im jeszcze osoba.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wiedziała, że prędzej czy później ta sytuacja doprowadzi do kłótni. Od pełnego wybuchu powstrzymywała ją tylko obecność Sloana, ale kiedy ten tylko opuści gabinet Swanson, Miller zrobi jej istne piekło.
To jest przeciwieństwo planu, bo twój plan jest chujowy! — podniosła głos, chociaż niezamierzenie. Może byłaby w stanie odpuścić i nie ciągnąć tej idiotycznej wymiany zdań, jednak słowa Eviny, które sprowadzały się do tego, że Blythe może ją dopaść i wysłać pod respirator, były jak kop w żebra. Zaylee ściągnęła brwi i wzruszyła ramionami. — Wtedy niech podejmuje za ciebie decyzje ktoś inny — odparła, co też było nie w porządku. Pod wpływem emocji obie niepotrzebnie mówiły rzeczy, których nie normalnie nigdy by nie powiedziały, bo zwyczajnie nie myślały w ten sposób.
Tylko teraz, gdy Blythe skutecznie mącił im w głowach, nie potrafiły tego zatrzymać. Jeśli próbował odwrócić je od siebie, to należały mu się serdeczne gratulacje, bo powoli osiągał zamierzony cel.
W międzyczasie zastępca komendanta przytrzymał papierosa w ustach, wyciągnął swój notes i zapisał w nim kilka zdaniach. Trudno stwierdzić, co tam zamieścił. Może zakodował wzmiankę o tym, że powinien przydzielić Swanson dyskretnego człowieka, a może podkreślił to, jakie obie z są pojebane.
Myślę o was cały, kurwa, czas. Myślę, jak odciągnąć od was tego zjeba.
Zaylee aż prychnęła głośno i wywróciła oczami. Czy ona naprawdę nie rozumiała, że Blythe, jeżeli tylko zechce i tak znajdzie sposób, żeby ich dorwać? Zaylee już raz przekonała się na własnej skórze o tym, że wystarczy tylko chwila nieuwagi, żeby stracić czujność. Można nawet zachowywać bezustanną czujność, ale i tak nie da się przewidzieć wszystkich ruchów mordercy, który potrafi zaatakować w dogodnym dla siebie momencie.
Sloan odetchnął z wyraźną ulgą na dźwięk pukania do drzwi. Chyba poważnie obawiał się, że za moment Zaylee wszcznie awanturę. I wiele się nie pomylił, bo naprawdę mało brakowało, żeby do tego doszło, bo koronerka stąpała już po cienkiej linii własnej cierpliwości. Mina szybko jednak zrzedła Charlesowi, kiedy do gabinetu Swanson zajrzał młodziutki oficer, oznajmiając, że ma zaadresowaną przesyłkę na nazwisko detektywki.
Jego wyraz twarzy zmieniał się z każdą kolejną chwilą, aż w końcu zbladł kompletnie, kiedy okazało się, że w pudełku znajduje się ludzka dłoń. Sloan wydał z siebie cichy pomruk. W przeciwieństwie do Zaylee, która parsknęła śmiechem.
Ręka miała niejednolite, purpurowo-niebieskie zabarwienia z brunatnymi plamami. Opuszki palców wskazywały, że osoba w ostatnich chwilach próbowała desperacko chwytać się czego. Zdarta do krwi skóra wytworzyła pęknięcia, drobne rany i strupy. Dwa paznokcie były wyrwane, a resztka połamana i nierówna, z wyschniętą tkanką. Kości nadgarstka i paliczków, nawet bez dotyku, wciąż zachowywały pewną elastyczność, choć zaczynały wiotczeć.
Nie wiem, jaki plan musielibyście obmyślić, żeby to się udało — odezwała się Miller, zerkając na dołączony liścik. Jej głos przesiąkał sarkazmem i znajomą obojętnością, ale każdy, kto ją znał, wiedział, że był to pewien system obronny. Oczywiście, że przesyłka ją zaniepokoiła. Oczywiście, że martwiła się o Evinę. Oczywiście, że była wkurwiona tym, co się działo. I oczywiście nie miała zamiaru mówić tego na głos.
Czyja to może być ręka? — za to Sloan nie miał problemy głośnym zastanawianiem. Pochylił się nad pudełkiem, aby lepiej przyjrzeć się zawartości, a potem przeniósł pytające spojrzenie na Swanson. Blythe nie ostrzegałby ją dłonią byle kogo.

Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
48 y/o
CHRISTMASSY
168 cm
detektywka wydziału zabójstw w Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Biorąc pod uwagę zarówno ich charaktery jak i wszystko, co się działo to awantura była jedynie kwestią czasu. Wszystko gromadziło się w nich od dawna i tylko błagało o to, aby któraś z nich w końcu pozwoliła sobie na niekontrolowany wybuch, który przyniósłby kojącą destrukcję. Czasami bywały naprawdę okropne i okrutne względem siebie. Zawsze jednak potrafiły to odpowiednio naprawić. Nawet jeśli w czasie kłótni padały słowa, które nigdy nie powinny...
- Świetnie - skwitowała, nie zamierzając już dłużej rozwijać tego wątku.
O ile wcześniej przeżywała już załamanie nerwowe z powodu Blythe'a i jego poczynań to teraz była po prostu wkurwiona. Inaczej nie dało się tego nazwać. Wściekłość buzowała w niej tak zajadle, że tym razem pewnie by się nie przejęła, gdyby narzeczona rzuciła jej pierścionkiem zaręczynowym. Uczyniłyby z tego po prostu drugą bitwę.
Nikt nie mógł winić Charlesa Sloana za to, że chciał jak najszybciej ulotnić się z pomieszczenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie da rady niczego ustalić w momencie, gdy te dwie skakały sobie do gardeł, a poza sprawą Swanson miał jeszcze sporo pracy na głowie. Zresztą kto chciałby obserwować tak zażartą kłótnię i jedynie chłonąć negatywną atmosferę, która się roztaczała wokół?
Całe szczęście przerwało im pukanie do drzwi. Szkoda tylko, że tym, co oderwało je od chęci wzajemnego wymordowania się był kolejny prezent, który Blythe postanowił przekazać prosto do biura detektywki.
Słyszała ten śmiech, który wydostał się z gardła Zaylee. Typowa reakcja obronna. Czasami nie zostawało im nic poza zaśmianiem się na to jak wielkie potrafiły mieć nieszczęście. Evina jeszcze przez chwilę przyglądała się uważnie odciętej części ciała. Nie była koronerką, ale widziała wystarczająco wiele ciał, aby również czegoś się nauczyć. Pewne ślady w końcu były charakterystyczne i po wielu wizytach w prosektorium wiedziała jak je odnaleźć i zidentyfikować.
- Nie postarał się... Wygląda jakby użył tępej piły... Niechlujna robota - oceniła surowo, a w momencie, gdy Sloan zastanawiał się do kogo należała ręka, Swanson sięgnęła po leżący na biurku długopis i za jego pomocą odwróciła dłoń wnętrzem do góry. - Nie zastanawiaj się tylko zleć zdjęcie odcisków i przetrzep bazę. Przy odrobinie szczęścia się szybko dowiesz. Szczęśliwie nie zdarł sobie linii papilarnych.
Odrzuciła długopis na leżące obok papiery. Nie chciała zanieczyścić dowodów. Dłoń wraz z listem musiała jak najszybciej trafić do badań i analizy. Tego jednego była pewna, a Sloan wyglądał jakby ulżyło mu, że w końcu może znaleźć wymówkę do tego, aby opuścić jej gabinet.

zaylee miller
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
34 y/o
CHRISTMASSY
171 cm
koronerka w toronto police service
Awatar użytkownika
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Kochała Evinę do granic rozsądku, a każde słowo wypowiedziane w gniewie trafiało celniej, niż powinno. Bo każda uszczypliwość była wymierzona w miejsca doskonale znane. Dopiero potem docierało do niej, co właściwie zrobiła, a wtedy przychodziło paskudne poczucie winy. Czasami Zaylee nienawidziła siebie za to, że potrafiła ranić kogoś, z kim była gotowa spędzić resztę życia. A jednak robiła to raz po raz, w chwilach, gdy emocje przejmowały kontrolę. I w takich momentach było jej już naprawdę wszystko jedno.
A potem zawsze — absolutnie zawsze — przychodził moment naprawiania. Ten trudniejszy od samej kłótni. Gorszy, bo wymagał odwagi. Bo nie chodziło już o zwycięstwo, tylko o przyznanie się do winy. Miller wiedziała, że niezależnie od tego, jak bardzo się poranią, znowu będą zbierać te kawałki z podłogi, bo słowa, które nie powinny paść i tak padły. Albo dopiero padną. Jednak nawet w tej destrukcji było coś, co świadczyło o tym, jak bardzo im zależy.
Patrząc na byle jak odciętą dłoń, czuła w skroniach pulsujący ból. To właśnie dlatego żyły w stanie ciągłej gotowości, jak zwierzęta osaczone w klatce, które nie wiedzą, z której strony padnie cios — ale wiedzą, że padnie na pewno. Blythe odebrał im spokój metodycznie. Karmił ich strachem porcjami tak małymi, że nie dało się ich przewidzieć, ale wystarczająco dotkliwymi, żeby nie dało się o nich zapomnieć. A najgorsza była bezradność. Ta świadomość, że nie mogą ruszyć się naprzód, ale też nie mogą się cofnąć. Że każdy ruch może zostać źle odczytany i obrócony przeciwko nim. Miller coraz częściej miała wrażenie, że powoli traci kontrolę nad własnymi reakcjami. Drażniło ją już dosłownie wszystko — cisza, spojrzenia, przytyki. Nawet oddech Eviny za plecami.
Według niej Blythe nie użył klasycznej, ręcznej piły do drewna, choć owszem, użył piły. Wyglądało to bardziej na cięcie piłą do metalu, o czym świadczyły drobne, ale bardzo nierówne ślady, które powstały od szarpania, a nie jednego równego cięcia. To był nieco bardziej przemyślany sposób, w jaki morderca odciął rękę, ale nadal nieprofesjonalny.
Wystarczyło tylko spojrzeć na Sloana, który odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał o analizie danych. Nawet się z tym jakoś szczególnie nie krył. Zaylee nie mogła mu się dziwić, nikt o zdrowych zmysłach nie chciał być świadkiem tego, co w każdej chwili mogło nastąpić.
Tak, odciski i baza danych — pokiwał ochoczo głową, ostrożnie przejmując od Swanson pudełko z zawartością. — Wrócę od razu, jak będę cokolwiek wiedział — w tym miejscu spojrzał wymownie na detektywkę, a w jego oczach dało się dostrzec coś na wzór współczucia. Jakby podejrzewał, że po wyjściu w gabinecie rozpęta się pożoga.
Charles wyszedł. Jego kroki jeszcze przez chwilę niosły się po korytarzu, a kiedy ucichły całkowicie, Miller poniosła głowę i spojrzała na narzeczoną.
Pojebało cię, Swanson? — rzuciła bez ogródek, nawiązując do jej genialnego pomysłu. Wraz z wyjściem Sloana, wkurwienie eskalowało. Czuła, jak serce obija jej się o żebra, a ona sama odczuła ogromną ochotę uderzenia w coś, co pozwoliłoby wyrzucić z siebie gniew. Wizja całego fantastycznego planu powodował, że zęby zgrzytały jej same z siebie, a dłonie mimowolnie zaciskały się w pięści.
Zaylee wypuściła głośno powietrze przez nozdrza, wyminęła Evinę i oparła się o biurku, krzyżując ręce na piersi i unosząc brew.
W co ty pogrywasz, co? — łypnęła na nią spode łba, przepełnionym wściekłością wzrokiem. Ciemne tęczówki iskrzyły, gotowe odepchnąć wszystkie argumenty, które w głowie narzeczonej pewnie miały sens, ale dla Miller odgórnie były kompletnie bezsensowne.


Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai i takich o niczym, braku zaangażowania w fabułę i kiedy druga strona nie wykazuje się inwencją twórczą
ODPOWIEDZ

Wróć do „Toronto Police Service Headquarters”