-
good girls die young
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjiczas narracjipostaćautor
Poruszyła się lekko, czując ciepło dłoni detektywa na własnych. To ciepło umysł kobiety zarejestrował jako miłe. Jako potrzebne. Dotyk trwał jednak zbyt krótko, by za myślą podążyła akcja – nie znalazła w sobie na tyle siły woli, żeby go przedłużyć. Stała więc spokojnie, choć jej umysł miotał się w burzy, której nie potrafiła zrozumieć i odpowiednio na nią zareagować. Mur, który wzrósł pomiędzy nią a rzeczywistością, odgrodził ją także od własnych myśli.
Żelazna obręcz, zaciskająca się bezlitośnie wokół jej klatki piersiowej, utrudniała oddychanie i Zannę było stać jedynie na krótkie, płytkie oddechy. Ręce nie chciały przestać się trząść, a serce biło tak mocno, że podeszło chyba już do gardła. Potrafiła tylko rejestrować te fakty, ale nie była w stanie skupić się na nich na tyle, by jakoś im przeciwdziałać. Przerastało to ją, tak jak prawie przerosło ją pokonanie stosunkowo niedużej odległości do samochodu Maddena – nogi miała już nie tyle co sztywne, co dziwnie miękkie, jakby chodziła po wielkiej chmurze, na której każdemu krokowi brakowało stabilnego oparcia, a to groziło rychłemu upadkowi. Na szczęście udało jej się dojść do samochodu policjanta bez bliskiego spotkania z zimnym betonem. Drzwi już jednak nie dała rady sama otworzyć i musiała znów czekać na pomoc detektywa.
Podróż – pomijając moment wymamrotania swojego adresu – spędziła w zupełnej ciszy. Skuliła się na fotelu, opierając głowę o zimną szybę. Pozbawionym skupienia wzrokiem prześlizgiwała się po widokach za oknem i nawet nie zauważyła, kiedy budynki za szybą stały się znajome, a samochód stanął pod jej blokiem. Z największym trudem wygramoliła się z pojazdu, chwiejnym krokiem zmierzając w stronę drzwi na klatkę schodową. Ręce Zanny nie chciały przestać się trząść, uniemożliwiając nawet wpisanie kodu, dlatego też bezceremonialnie wcisnęła policjantowi swoją torebkę.
– Klucze – poinformowała go słabo, ponieważ słowa ledwo przechodziły przez jej ściśnięte gardło. W windzie od razu oparła się ciężko o ścianę, mrucząc tylko pod nosem numer piętra. Przymknęła oczy, usiłując się skupić już tylko na fakcie, że za chwilę będzie w swoim mieszkaniu, za chwilę będzie bezpieczna. Nie dosięgną jej tam ani Rosjanie, ani Lippi, ani Santiago. Przynajmniej nie dzisiaj.
Znajdując się już w środku własnego lokum, pierwsze, co zrobiła, to oparła się plecami o ścianę przedpokoju, czekając, aż jej umysł zarejestruje, że znajdowała się w miejscu, gdzie nie musiała się obawiać napaści. Znajomy zapach – głównie środków czystości – powinien ją uspokoić, przynieść ukojenie, sprawić, że wreszcie będzie mogła odetchnąć pełną piersią, bo do tej pory żelazna obręcz wokół jej klatki piersiowej nie chciała puścić.
Nic takiego nie miało jednak miejsca.
Rzeczywistość bez ostrzeżenia zwaliła się jej na głowę. To, co umysł kobiety usiłował do tej pory blokować, uderzyło w nią z siłą nadjeżdżającego pociągu, wypychając z płuc całe powietrze. A jego nowej porcji nie była w stanie nabrać, nawet pomimo usilnych starań. Zanna oddychała szybko, desperacko pragnąc wpuścić tlen do płuc, ale oddechy zwyczajnie przestały spełniać swoją rolę. Albo to wokoło zabrakło tlenu, bo świat nagle bardzo, bardzo się skurczył. Zakręciło się jej w głowie, a kolana chyba ostatecznie utraciły stabiliność, bo poczuła, jak osuwa się po ścianie w dół. Jednocześnie nie przestała próbować zaczerpnąć powietrza, przekonana przez szalejącą w jej umyśle panikę, że następny oddech z pewnością będzie tym, który ją uratuje. Albo następny. Jeszcze jeden po nim. Z pewnością kolejny.
Przez mroczki przed oczami nie potrafiła skupić wzroku w jednym miejscu.
Rhys Madden