ODPOWIEDZ
25 y/o
For good luck!
179 cm
zawodowo pcha się w kłopoty ale nikt mu za to nie płaci
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

#001
Wybierając się pobiegać do parku, zdecydowanie nie wziął pod uwagę tego, że aktualna aura – a raczej zalegający w nadmiarze śnieg – niespecjalnie ułatwiała w tej kwestii sprawy. Fakt, podobna myśl zakręciła mu się przez chwilę gdzieś z tyłu głowy… Problem w tym, że był już wtedy w drodze na miejsce, a powrót do mieszkania i spędzenie reszty dnia kompletnie bezczynnie nie wydawało się być ani trochę kuszącą opcją. Zdecydowanie ciekawszym wyborem zdawało się pozostanie przy wcześniejszych planach – przy jednoczesnym nieznacznym ich zmodyfikowaniu. Bo o ile bieganie po śniegu faktycznie mogło być niezbyt komfortowym zajęciem, to już sam spacer po parku nie wydawał się aż tak fatalnym pomysłem.
Z początku nawet nie zwrócił uwagi na psa, który od jakiegoś czas kręcił się niedaleko – podobny widok nie był przecież niczym zaskakującym w parku. Psów bywało tu prawdopodobnie całkiem sporo, a każdemu z nich zwykle towarzyszył właściciel. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka pozostawał niewidoczny, bo na przykład nie zdążył jeszcze zorientować się, że jego zwierzak postanowił się nieco oddalić i samodzielnie poeksplorować otoczenie. Zwracanie uwagi na każdego plączącego się po okolicy czworonoga wydawało się być więc co najmniej lekko bezcelowym zajęciem. Przynajmniej do momentu, gdy Dante postanowił zatrzymać się na chwilę, żeby sięgnąć po telefon i sprawdzić treść otrzymanego właśnie powiadomienia. Ten właśnie moment pies postanowił wykorzystać, by podbiec do niego i kilkoma radosnymi szczeknięciami oznajmić, że oto najwyraźniej właśnie odnalazł swojego człowieka.
A tobie o co chodzi…? – oderwał spojrzenie od ekranu telefonu, by na moment przenieść je na siedzącego przed nim zwierzaka, a następnie rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu wzrokiem kogoś, kto mógłby zmierzać właśnie w ich kierunku ze smyczą w ręku. Nic z tego. – Nic dla ciebie nie mam. Uciekaj.
Pies jednak najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru ruszyć się z miejsca. Przeciwnie – wspiął się nawet na tylne łapy, przednimi opierając się o Danny’ego i kolejnym szczeknięciem komunikując, że nic z tego, tak łatwo się go nie pozbędzie.
O nie, mowy nie ma, bez takiego spoufalania się, co? – wbrew własnym słowom nie mógł się jednak powstrzymać, by nie pogłaskać go przyjacielsko po głowie. Po uważniejszym przyjrzeniu się można było się zresztą domyślić, że nie miał co liczyć na ratunek ze strony ewentualnego właściciela czworonoga. Ten ewidentnie nie był zbyt zadbany – dłuższa sierść zdążyła się już porządnie skołtunić i zdecydowanie nie należała do najczystszych. – Nie mam zamiaru się tobą zajmować, musisz poszukać sobie innego naiwniaka.
I chociaż po tych słowach faktycznie cofnął się nawet o krok, by następnie ruszyć w swoją stronę, całkiem szybko przekonał się, że było to mniej więcej tak samo skuteczne, jak jakiekolwiek słowa kierowane w stronę zwierzęcia. Pies bowiem nie przejął się ani odrobinę, traktując tę sytuację jako wznowienie spaceru i radośnie ruszając w ślad za swoim nowym człowiekiem.
Żartujesz sobie, nie…? – zerknął w jego stronę, póki co poddając się i postanawiając uparcie udawać, że kompletnie nie zauważał żadnego zwierzaka kręcącego się pod jego nogami. Bo przecież… istniała chyba jakaś szansa na to, że ten ostatecznie znudzi się i postanowi podreptać dalej, w poszukiwaniu kogoś bardziej interesującego…?

Erza B. Fernandes
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
wszystko przejdzie, w razie czego można się dogadać
25 y/o
For good luck!
164 cm
weterynarz Schronisko dla zwierząt
Awatar użytkownika
Czy te święta mogą się już skończyć?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
typ narracjitrzecioosobowy
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Dante Levasseur

Codzienne spacery po schronisku wydawały się być dla Erzy czymś naturalnym. Pozwalały na uporządkowanie głowy, wywleczenie z niej niepotrzebnych myśli, które warte byłyby wypędzenia. Mierzenie się z trudem pracy powodowało wieczne, pesymistyczne myśli. Nie była w stanie od nich uciec. Ciągłe szczekanie, męczące ujadanie, bardzo intensywny zapach dochodzący do nosa. Wszystko potrafiło dotkliwie zmęczyć, zostawiając Cię z totalnie pustą głową z powodu niemocy. Chciała móc pomóc każdemu zwierzakowi. Tylko doskonale wiedziała, że nie mogła zabrać ich ze sobą do domu. Zajmowanie się całą zgrają było obciążające już w schronisku.
Dodatkowo nadchodził powolnymi krokami najgorszy okres w całym roku kalendarzowym. Okres świąteczny mieszał się z nieudanymi prezentami. Szczeniaki pełne życia przychodziły spod choinek, bo nie wydawały się doskonałe. Robiły siku w domu, gryzły meble, a i cały puppy blues potrafił zrobić swoje. Dla Erzy było to naturalne. Powstrzymywała się za każdym razem ze zaciśniętą szczęką kiedy ktoś postanowił przynieść czworonoga do schroniska. Nie przepadała za dwuznacznościami. Była oschła, spokojna, ale jednocześnie łamało się jej serce na pół. W najpiękniejszym okresie ludzie nie mieli serca. Zostawiali istoty, dla których byli całym światem. Fernandes mogła wypluwać sobie żyły, byle zwierzęta nic nie poczuły. Prawda wydawała się być okrutna, bo... nawet zwierzętom nikt nie zastąpi rodziny.
Z lekką drzazgą w sercu szła przed siebie ze słuchawkami w uszach. Leciała depresyjna muzyka, podtrzymująca jej nastrój. Mało kiedy czuła się tak fatalnie. Nadejście tego okresu sprawiało, że jak za dotknięciem magicznej różdżki chciała rozpocząć płakanie. Nowy rok, nowe schronisko. Mogła powtarzać to sobie w głowie, tylko po co? Pociągnęła kilka razy mocno nosem, czując jak ziąb przechodzi przez całe jej ciało. Już chciała wrócić do domu. Aktywność fizyczna nie była zbyt dobrym rozwiązaniem, jeśli czuło się rozchodzącą się po ciele ranę. Wzdychając ciężko, uniosła głowę i wtedy zauważyła całkiem znajomą postać. Podeszła kilka metrów, mrużąc przy tym oczy.
Dante? — zaczęła, otwierając delikatnie usta. Znała go z liceum. Niezbyt za nim przepadała, zresztą już wtedy obchodziły ją szczególnie zwierzęta. Jej wzrok padł niżej, tuż przy jego nodze, gdzie zauważyła przepięknego psiaka. Oczy mimowolnie się jej zapaliły.
Wiesz, że z psem... — mruknęła, przegryzając dolną wargę. Mimowolnie dodała w głowie 1+1. Człowiek a koło niego pies. Proste równanie, w którym Levasseur wydawał się dojrzeć. Nie tyle co na papierze, za to w jej oczach — chodzi się na smyczy, prawda? — spytała całkiem poważnym tonem, wbijając wzrok w Dante. Sama ukucnęła, żeby pomiziać uroczego kundelka za uszkiem.
25 y/o
For good luck!
179 cm
zawodowo pcha się w kłopoty ale nikt mu za to nie płaci
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie dało się nie zauważyć, że przypadkowo spotkany pies okazywał się być wyjątkowo upartym egzemplarzem. Ignorowanie go przynosiło bowiem dokładnie takie same efekty, jak wcześniejsze próby wyperswadowania mu tej nieplanowanej znajomości. Co gorsza, jakiekolwiek szanse na to, że zwierzę miałoby przekierować swoją uwagę na kogoś innego również drastycznie malały wraz z każdym z nielicznych przechodniów, jakich dane było im minąć w drodze przez park. Każdego z nich futrzak całkowicie zignorował, niestrudzenie drepcząc za tym jednym, którego z jakiegoś niewyjaśnionego powodu sobie upatrzył.
Świetnie, niech ci będzie… – mruknął półgłosem, zamierzając w kolejnej chwili schylić się po garść śniegu. W końcu krótka zabawa w rzucanie psu śnieżek – jako substytutu przysypanych aktualnie patyków – nie mogła przecież żadnemu z nich zaszkodzić… Bo widocznie Dante jakoś tak kompletnie nie wziął pod uwagę tego, że jakąkolwiek zabawą mógł co najwyżej zachęcić psa do tego, by ten nie odpuszczał sobie tej znajomości.
Albo – czego póki co nie zamierzał przyznawać przez samym sobą – coraz mniej przeszkadzał mu scenariusz, w którym czworonożny przybłęda miałby zostać z nim na dłużej.
Zanim jednak zdążył przystąpić do realizacji tego planu, usłyszał za sobą własne imię. Odwrócił się machinalnie, krótkim spojrzeniem taksując osobę, która się do niego zwracała. Kojarzył ją – co do tego nie miał większych wątpliwości. Gdyby skupił się wystarczająco, prawdopodobnie byłby nawet bez większego trudu określić nieco bardziej precyzyjnie skąd konkretnie ją kojarzył. Niestety, właściwie imię skryło się w zakamarkach podświadomości stanowczo zbyt głęboko, by można było je w tym konkretnym momencie odkopać.
To… – spojrzenie na moment przeniosło się na wspomnianego psa – nie jest mój pies.
Choć oczywiście trudno byłoby dziwić się wysnutym przez nią wnioskom. Zwierzak kręcił się wokół niego, nie zamierzał oddalać się do żadnych swoich psich spraw i… nie dało się ukryć, był absolutnie pewien tego, że dopisało mu szczęście i przygarnął sobie właśnie człowieka. Wystarczyło jedynie zaczekać aż do tego wybranego człowieka ten fakt wreszcie dotrze.
Choć najwyraźniej trafił mu się dość oporny okaz.
Zaczął za mną łazić i widocznie nie ma zamiaru się odczepić. Może komuś zwiał, ale… raczej nie ma żadnej obroży – ponownie zerknął w stronę zwierzaka. – Więc nie za bardzo wiem, co właściwie z nim zrobić…
Tym razem spojrzeniem powrócił do… Elli…? Elsy…? Było to zresztą spojrzenie dość wymowne, mogące całkiem jasno sugerować, że nawet jeśli w danym momencie kompletnie nie mógł przypomnieć sobie jej imienia, to jednak stała się właśnie jakąś nadzieją na rozwiązanie tej beznadziejnej sytuacji. Choć przez myśl przemknęło mu również to, że skoro psiak dał się jej bez problemu pogłaskać – i nawet wyglądał na całkiem zadowolonego – to może należałoby subtelnie wycofać się i liczyć na to, że ten przyczepi się tym razem właśnie do niej…

Erza B. Fernandes
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
wszystko przejdzie, w razie czego można się dogadać
25 y/o
For good luck!
164 cm
weterynarz Schronisko dla zwierząt
Awatar użytkownika
Czy te święta mogą się już skończyć?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
typ narracjitrzecioosobowy
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Dante Levasseur

Otworzyła szerzej buzię, widząc śnieżkową scenę. Pierwszy raz od dawna nie wiedziała, w jaki sposób powinna skomentować scenę, toczącą się przed jej oczyma. Jej usta ze zdziwienia zamieniły się w podkówkę pewną swego rodzaju zmieszana i złości. Niby prosta zabawa, a w jej oczach przypominała znamiona znęcania się. Fernandes wiele widziała swoimi oczami w schronisku. Aż w nią uderzyło zachowanie mężczyzny.
Nie rzucaj w niego śnieżkami — prawie że warknęła. Zacisnęła pięści mocno, wbijając sobie paznokcie we wnętrze dłoni. Zostawiając sobie na nich czerwone ślady — posrało Cię, czy jak? — rzadko kiedy unosiła głos. Znała Dante. Wiedziała, z czym miała do czynienia. Tym bardziej ją zirytował. Jej brwi ułożyły się w niebezpieczny wyraz. Gdyby tylko miała przy sobie patelnię, uderzyłaby mężczyznę z całą siłą w głowę. Finalnie nabrała głębokiego oddechu, zakładając rękę na rękę. Mogła to być zaledwie zabawa. Widziała reakcję zwierzaka. Dlatego finalnie machnęła na to. Nie mogła być Matką Teresą, która będzie każdemu napotkanemu człowiekowi dawać wykład dotyczący zachowania wobec zwierząt.
Westchnęła ciężko. Psiak wydawał się być absolutnie zakochany w Levasseur'ze. Merdał ogonem na jego widok, a oczy mu się świeciły. Zaczął radośnie szczekać. Chyba zwiastowało to psie szczęście. Podobno różdżki wybierały swoich właścicieli, może tak samo było z psami? Zwierzak ani na moment nie spojrzał na Erzę, za to radośnie obwąchiwał mężczyznę, kilka razy na niego szczekając.
Jak to co? — dla niej ta sprawa wydawała się być zwyczajnie prosta. Jest zwierzak, to trzeba mu pomóc. Bez żadnego zastanawiania się. Czyste działanie. Na tym właśnie powinni się wszyscy skupić. W taką pogodę nie miał on zbyt wielkich szans na mrozie — zajmij się nim — ugryzła się w język, chcąc dodać, zabierz do schroniska. Tam takie chodzące szczęście zagubiłoby się wśród odgłosów szczekania, ogólnego chaosu. Dodatkowo zbyt wiele psów przybywało w tym okresie do schronisk. Powoli nie miał, kto się nimi zajmować. Fundusz nie wzrastał, a jeśli miała mieć szansę namówienia kogoś na dobry uczynek, to zrobi to z całą świadomością.
— Jezu Dante, już raz mieliśmy taką samą sytuację — wtedy powiedziała mu to samo. Zacznij działać, tu nie ma nad czym się zastanawiać — weź, go na ręce i się nim zajmij — całe przekonanie do tej sytuacji wręcz z niej wybrzmiewało. Chciała dla zwierzaka jak najlepiej. Nikomu odrobina odpowiedzialności nie zaszkodziła.
ODPOWIEDZ

Wróć do „York Mills Valley Park”