

W domu rodzinnym jej zdanie nigdy nie miało znaczenia. Nie miała prawa do udziału w toczących się w chłodnych murach dialogach. Miała natomiast wszystko inne. Wykrzywiona w grymasie niezadowolenia twarz ojca, niewypowiedziane kocham, choć na moment stawały się bagatelne, w obliczu coraz to droższych prezentów. Mieszkanie w ekskluzywnej dzielnicy, sportowy samochód czy wycieczka do Włoch były rekompensatą ― miały zagłuszyć wyrzuty sumienia Edelsteina seniora, który pozwalał jej na wszystko to, co chciała.
Pobłażliwość mężczyzny sprawiła, że w Dahlii wykształciła się chorobliwa potrzeba uznania. Chciała być kimś więcej niż córką słynnego jubilera. Chciała być sobą. Problem w tym, że nie wiedziała jak. Popadając ze skrajności w skrajność, zaczęła przesadzać ― z alkoholem, emocjami, ideami, obrazami. W wykreowanej przez ojca rzeczywistości, przesadyzm stawał się rewolucją. Zakochuje się jednego wieczora, aby kolejnego uznać, że to jednak nie to. Śmieje się, kiedy inni poważnieją i płacze. Płacze tak teatralnie, że już sama nie wie, czy to naprawdę, czy w ramach zasady sztuka dla sztuki.
Edelstein ma wiele masek, jednak żadnej nie przywdziewa na długo. Raz marzy, by jej dzieła zbawiły świat. Innym razem chowa się we własnej głowie i ignoruje telefony. Zdarza się, że maluje przez cztery dni i cztery noce, a potem przez kilka tygodni nie potrafi spojrzeć na pędzel. I choć nazywa to procesem, prawdą jest, że męczy ją udawanie.
Mimo to jest ― w rozmowach, cudzych łóżkach. W cieniu siostry, która wciąż jest najlepsza, choć dawno przestała się starać. Dahlia natomiast nie potrafi przestać, nawet jeśli czuje się przez to coraz bardziej samotna.