25 y/o, 167 cm
zajmie się twoimi social mediami i asystuje reżyserom w Pinewood Studios
-
I'm gonna take a chance, give up all the plans
And here I go againnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
001.
Dla Camelli ważne było utrzymywanie kontaktu z rodziną. W pewnym momencie życia, miała tylko ich, bo przeprowadzka nie była dla niej łaskawa. Zmiana kontynentu i przestawienie się na zupełnie inny język, niosło ze sobą trudności, które udało jej się przezwyciężyć dopiero po poznaniu nowych znajomych. Lubiła bycie w centrum uwagi, rozkwitała wśród towarzystwa — dla niej trzymanie się na uboczu było jak kara, podczas której nie miała żadnej motywacji, aby zmienić swój nieszczęsny los. I była wdzięczna za pomoc, jaką dostała. Rówieśnicy zaopiekowali się nią, nawiązali ścisłe relacje, ale niestety tak czasami bywa, że znajomości się rozluźniają. Koniec podstawówki nie tylko był powolnym wejściem w dorosłość, wspomnienia z tego czasu budzą u niej lekką nostalgię. Czasami zastanawiała się, co by było gdyby udało się jej nieco zawalczyć o stare relacje. Zmiana szkół wygrała nad wspólnymi przeżyciami i na obecną chwilę byli sobie obcy; nawet z jej przyjacielem, z którym mieszkała okno w okno, kontakt przepadł już podczas pierwszego roku szkoły średniej.
Przynajmniej raz w tygodniu starała się wpadać do domu rodzinnego, głównie żeby odwiedzić matkę. Miała świadomość, że w większości przypadków jej ojca nie będzie — albo pracował do późna, albo był na wyjazdach służbowych. Ze swoją rodzicielką utrzymywała regularny kontakt, co bardzo ją cieszyło. Zawsze miały dobrą relację, a od czasu jej rocznej przerwy między liceum a studiami, stosunki jeszcze bardziej się zacieśniły.
Dziś skończyła wcześniej przygotowania do kampanii, więc po wcześniejszym doinformowaniu się, czy kobieta jest w domu, postanowiła odwiedzić swoją mamę. Nie spodziewała się obecności sąsiadki, choć jej to nie przeszkadzało. Lubiła panią Walker i nie próbowała jej nawet unikać, mimo że kontakt z jej synem zniknął jak kamień w wodzie. Czasami tak po prostu było, prawda? Mimo że w sercu pozostał ogromny żal, a między nimi było kilka niewyjaśnionych nieporozumień. Po jednej i drugiej nieudanej konfrontacji w liceum, nie szukała kontaktu z nim. W oficjalnej wersji, bo to że po pijaku zdarzało jej się czasami do niego zadzwonić i rozłączać po kilku sygnałach to inna kwestia. Całe szczęście po którymś razie, jej trzeźwa wersja podjęła odpowiedzialną decyzję zablokowania jego numeru. Wcale nie dlatego, że było jej okropnie wstyd.
Przywitała się z kobietami, kątem oka widząc, że ktoś coś majstrował pod zlewem. Nie przejęła się tym szczególnie i podeszła do niedalekiej szafki po szklankę, aby nalać sobie domowej lemoniady. Wystarczyło obrócić głowę w bok i zobaczyć twarz tego majstra, aby spowodować głośny upadek szkła, które rozbiło się na małe kawałeczki. — Cholera — powiedziała, przyglądając mu się z zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że wraz z sąsiadką przyjdzie jej syn, tym bardziej że nie podejrzewałą go o bycie złotą rączką. Otrząsnęła się z szoku, słysząc z boku swoje imię i spojrzała na kobiety przy kuchennej wyspie. Jedna nawet wstała, nie do końca wiedząc, co się dzieje. — Już sprzątam, przepraszam — rzuciła szybko, rozglądając się za szufelką i zamiast zmieść wszystkie kawałki zmiotką, te większe kawałki od razu chciała wyrzucić do osobnego woreczka, bezmyślnie okaleczając się w palec. — Ja pierdole — przeklęła pod nosem już drugi raz w ciągu pół minuty, przez co tym razem usłyszała swoje imię w dość ostrzegawczym tonie. Mogła już przeżyć ćwierć wieku, ale opieprz za przekleństwa będzie dostawać już zawsze. — Przecięłam się, nie kontrolowałam tego — wyjaśniła swoją nagłą wulgarność i zaraz obok niej zmaterializowała się pani Stones, która kazała córce iść opatrzyć skaleczenie. — Connor, może pomóż Camelli opatrzeć jej ranę? — zasugerowała pani Walker, przez co dziewczyna w lekkiej panice spojrzała to na nią, to na jej syna i bez słowa szybkim krokiem udał się do łazienki, mając nadzieję, że żaden ogon zaraz za nią nie podąży.
Connor Walker
Dla Camelli ważne było utrzymywanie kontaktu z rodziną. W pewnym momencie życia, miała tylko ich, bo przeprowadzka nie była dla niej łaskawa. Zmiana kontynentu i przestawienie się na zupełnie inny język, niosło ze sobą trudności, które udało jej się przezwyciężyć dopiero po poznaniu nowych znajomych. Lubiła bycie w centrum uwagi, rozkwitała wśród towarzystwa — dla niej trzymanie się na uboczu było jak kara, podczas której nie miała żadnej motywacji, aby zmienić swój nieszczęsny los. I była wdzięczna za pomoc, jaką dostała. Rówieśnicy zaopiekowali się nią, nawiązali ścisłe relacje, ale niestety tak czasami bywa, że znajomości się rozluźniają. Koniec podstawówki nie tylko był powolnym wejściem w dorosłość, wspomnienia z tego czasu budzą u niej lekką nostalgię. Czasami zastanawiała się, co by było gdyby udało się jej nieco zawalczyć o stare relacje. Zmiana szkół wygrała nad wspólnymi przeżyciami i na obecną chwilę byli sobie obcy; nawet z jej przyjacielem, z którym mieszkała okno w okno, kontakt przepadł już podczas pierwszego roku szkoły średniej.
Przynajmniej raz w tygodniu starała się wpadać do domu rodzinnego, głównie żeby odwiedzić matkę. Miała świadomość, że w większości przypadków jej ojca nie będzie — albo pracował do późna, albo był na wyjazdach służbowych. Ze swoją rodzicielką utrzymywała regularny kontakt, co bardzo ją cieszyło. Zawsze miały dobrą relację, a od czasu jej rocznej przerwy między liceum a studiami, stosunki jeszcze bardziej się zacieśniły.
Dziś skończyła wcześniej przygotowania do kampanii, więc po wcześniejszym doinformowaniu się, czy kobieta jest w domu, postanowiła odwiedzić swoją mamę. Nie spodziewała się obecności sąsiadki, choć jej to nie przeszkadzało. Lubiła panią Walker i nie próbowała jej nawet unikać, mimo że kontakt z jej synem zniknął jak kamień w wodzie. Czasami tak po prostu było, prawda? Mimo że w sercu pozostał ogromny żal, a między nimi było kilka niewyjaśnionych nieporozumień. Po jednej i drugiej nieudanej konfrontacji w liceum, nie szukała kontaktu z nim. W oficjalnej wersji, bo to że po pijaku zdarzało jej się czasami do niego zadzwonić i rozłączać po kilku sygnałach to inna kwestia. Całe szczęście po którymś razie, jej trzeźwa wersja podjęła odpowiedzialną decyzję zablokowania jego numeru. Wcale nie dlatego, że było jej okropnie wstyd.
Przywitała się z kobietami, kątem oka widząc, że ktoś coś majstrował pod zlewem. Nie przejęła się tym szczególnie i podeszła do niedalekiej szafki po szklankę, aby nalać sobie domowej lemoniady. Wystarczyło obrócić głowę w bok i zobaczyć twarz tego majstra, aby spowodować głośny upadek szkła, które rozbiło się na małe kawałeczki. — Cholera — powiedziała, przyglądając mu się z zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że wraz z sąsiadką przyjdzie jej syn, tym bardziej że nie podejrzewałą go o bycie złotą rączką. Otrząsnęła się z szoku, słysząc z boku swoje imię i spojrzała na kobiety przy kuchennej wyspie. Jedna nawet wstała, nie do końca wiedząc, co się dzieje. — Już sprzątam, przepraszam — rzuciła szybko, rozglądając się za szufelką i zamiast zmieść wszystkie kawałki zmiotką, te większe kawałki od razu chciała wyrzucić do osobnego woreczka, bezmyślnie okaleczając się w palec. — Ja pierdole — przeklęła pod nosem już drugi raz w ciągu pół minuty, przez co tym razem usłyszała swoje imię w dość ostrzegawczym tonie. Mogła już przeżyć ćwierć wieku, ale opieprz za przekleństwa będzie dostawać już zawsze. — Przecięłam się, nie kontrolowałam tego — wyjaśniła swoją nagłą wulgarność i zaraz obok niej zmaterializowała się pani Stones, która kazała córce iść opatrzyć skaleczenie. — Connor, może pomóż Camelli opatrzeć jej ranę? — zasugerowała pani Walker, przez co dziewczyna w lekkiej panice spojrzała to na nią, to na jej syna i bez słowa szybkim krokiem udał się do łazienki, mając nadzieję, że żaden ogon zaraz za nią nie podąży.
Connor Walker
-
ratuje ludzi i driftuje karetkąnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
#1
Connor nie rozumiał pewnych zachowań ludzi. Nie rozumiał, jakim cudem, nagle cała znajomość mogła zostać zburzona, niczym domek z kart. On tylko próbował zrozumieć, ale nie było mu dane. Pisał do dziewczyny gdzie się dało, a ostatecznie odpowiadała mu cisza. Po jakimś czasie, odpuścił, bo widział dokąd to dąży. Miał wrażenie, jakby był chomikiem, który biegnie w kółku, bez końca.
Czasami lepiej jest odpuścić, bo co Ci innego pozostaje? mówił do samego siebie, choć przez pewien czas, niejednokrotnie łapał samego siebie na sprawdzaniu telefonu z nadzieją, że Mellia cokolwiek napisze. Nic takiego jednak nie następowało, a on musiał iść torem zatytułowanym "studia". Przeżył wypadek, przeżył zerwanie znajomości bez żadnego wyjaśnienia i pewnie jeszcze nie jedną trudną sytuację przyjdzie mu przeżyć, ale dobrze, że najpierw miał studia, a potem pracę, to czas na analizowanie przeszłości był skrócony. Gorzej, kiedy o niej śniłem. bo wtedy... praktycznie cały ranek ciężko mu było skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym.
Tego dnia nie pamiętał swojego snu i tak jak zawsze, rozpoczął dzień pijąc kawę i jedząc tosty z szynką i serem. Po śniadaniu, przebrał się i pojechał do szpitala. Kilka razy był wzywany na akcje ratunkowe, a podczas przerwy lunchowej, odebrał telefon od mamy, która poinformowała, że wybiera się do sąsiadki a ponoć, od pewnego czasu ma problemy z kranem w kuchni. Oczywiście Walker powiedział, że zrobi co w jego mocy, by przywrócić zepsuty przedmiot do prawidłowego działania. No i nici z odpoczynku po pracy. pomyślał ale z drugiej strony, kilka razy zdarzyło mu się bawić w hydraulika (chociażby u niego czy w rodzinnym domu).
Po skończonej pracy, wrócił do siebie, gdzie wziął szybki prysznic, założył świeże ciuchy, a do torby spakował spodnie na szelki, rękawiczki, skrzynkę z narzędziami i latarkę czołówkę. Będąc gotowym, wsiadł do auta i pojechał pod swój rodzinnym dom. Nie wszedł jednak od razu - nie potrafił. Uderzyła go fala wspomnień, które przegonił, potrząsając głową. Spojrzał na zegarek. Byłem prawie idealnie. prawie, ponieważ spóźnił się trzy minuty od zapowiadanego czasu.
Po przekroczeniu progu wejściowego, przywitał się najpierw ze swoją mamą, a potem z Panią Stones. Oczywiście doskonale wiedział, gdzie był umiejscowiony zlew, dlatego nie potrzebował pomocy. Wysłuchał tylko o problemie, a następnie zaczął działać - znaczy przed naprawianiem, założył spodnie z szelkami i nasunął latarkę na czoło.
- Chyba wiem w czym jest problem. - powiedział, widząc jedną z części, która wyglądała na pękniętą.
- Prawdopodobnie problem tkwił w uszczel.... - nie dokończył, ponieważ usłyszał głos. Bardzo dobrze znany głos. Przełknął ślinę, bo nie spodziewał się zobaczyć JĄ tutaj. Z tego wszystkiego, uderzył głową o szafkę, co spowodowało, że syknął.
- Uszczelka przy rurze odpływowej. Mogę jeszcze dziś spróbować podjechać do sklepu i kupić jakąś. - powiedział, doskonale słysząc każde przekleństwo, rzucane przez Camellię. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa jego własnej matki.
- Co? Znaczy tak, już... już idę. - odpowiedział choć miał wrażenie, jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa - jakby były ze stali. No ale koniec końców dotarł do łazienki z włączoną latarką, aby następnie dokładnie umyć ręce. Bez zapytania, wziął jej rękę - instynkt ratownika zaczął się odzywać.
- Daj mi pęsetę. Albo powiedz gdzie ją masz, bo trzeba wyjąć kawałek szkła z rany. - wyjaśnił, żeby Camellia miała jasność, po co potrzebował wymieniony przedmiot. Był zaskoczony, że powiedział wszystko, bez większego zająknięcia czy dłuższej przerwy. Szczerze? Inaczej wyobrażał sobie ich... spotkanie po latach.
- W aucie mam środek do oczyszczania ran, pójdę po niego. Przygotuj w tym czasie gazik jałowy i plaster lub bandaż. - dodał jeszcze, a następnie tak jak powiedział, poszedł do auta. Naszła go myśl, żeby odjechać - bo skoro ona przestała się odzywać, to on teraz ot tak po prostu, pod pretekstem szukania nowej uszczelki, pojechałby sobie w siną dal. Koniec końców, tę alternatywną sytuację, stworzył tylko w swojej wyobraźni.
Więc po zgarnięciu potrzebnego środka i pary rękawiczek (tak, woził opakowanie jednorazowych rękawiczek, właśnie w razie W) wrócił do łazienki - albo zastał tam potrzebne rzeczy, albo dziewczyna postanowi sama się opatrzeć (obie opcje były zdaniem Connora możliwe).
Camellia Stones
Connor nie rozumiał pewnych zachowań ludzi. Nie rozumiał, jakim cudem, nagle cała znajomość mogła zostać zburzona, niczym domek z kart. On tylko próbował zrozumieć, ale nie było mu dane. Pisał do dziewczyny gdzie się dało, a ostatecznie odpowiadała mu cisza. Po jakimś czasie, odpuścił, bo widział dokąd to dąży. Miał wrażenie, jakby był chomikiem, który biegnie w kółku, bez końca.
Czasami lepiej jest odpuścić, bo co Ci innego pozostaje? mówił do samego siebie, choć przez pewien czas, niejednokrotnie łapał samego siebie na sprawdzaniu telefonu z nadzieją, że Mellia cokolwiek napisze. Nic takiego jednak nie następowało, a on musiał iść torem zatytułowanym "studia". Przeżył wypadek, przeżył zerwanie znajomości bez żadnego wyjaśnienia i pewnie jeszcze nie jedną trudną sytuację przyjdzie mu przeżyć, ale dobrze, że najpierw miał studia, a potem pracę, to czas na analizowanie przeszłości był skrócony. Gorzej, kiedy o niej śniłem. bo wtedy... praktycznie cały ranek ciężko mu było skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym.
Tego dnia nie pamiętał swojego snu i tak jak zawsze, rozpoczął dzień pijąc kawę i jedząc tosty z szynką i serem. Po śniadaniu, przebrał się i pojechał do szpitala. Kilka razy był wzywany na akcje ratunkowe, a podczas przerwy lunchowej, odebrał telefon od mamy, która poinformowała, że wybiera się do sąsiadki a ponoć, od pewnego czasu ma problemy z kranem w kuchni. Oczywiście Walker powiedział, że zrobi co w jego mocy, by przywrócić zepsuty przedmiot do prawidłowego działania. No i nici z odpoczynku po pracy. pomyślał ale z drugiej strony, kilka razy zdarzyło mu się bawić w hydraulika (chociażby u niego czy w rodzinnym domu).
Po skończonej pracy, wrócił do siebie, gdzie wziął szybki prysznic, założył świeże ciuchy, a do torby spakował spodnie na szelki, rękawiczki, skrzynkę z narzędziami i latarkę czołówkę. Będąc gotowym, wsiadł do auta i pojechał pod swój rodzinnym dom. Nie wszedł jednak od razu - nie potrafił. Uderzyła go fala wspomnień, które przegonił, potrząsając głową. Spojrzał na zegarek. Byłem prawie idealnie. prawie, ponieważ spóźnił się trzy minuty od zapowiadanego czasu.
Po przekroczeniu progu wejściowego, przywitał się najpierw ze swoją mamą, a potem z Panią Stones. Oczywiście doskonale wiedział, gdzie był umiejscowiony zlew, dlatego nie potrzebował pomocy. Wysłuchał tylko o problemie, a następnie zaczął działać - znaczy przed naprawianiem, założył spodnie z szelkami i nasunął latarkę na czoło.
- Chyba wiem w czym jest problem. - powiedział, widząc jedną z części, która wyglądała na pękniętą.
- Prawdopodobnie problem tkwił w uszczel.... - nie dokończył, ponieważ usłyszał głos. Bardzo dobrze znany głos. Przełknął ślinę, bo nie spodziewał się zobaczyć JĄ tutaj. Z tego wszystkiego, uderzył głową o szafkę, co spowodowało, że syknął.
- Uszczelka przy rurze odpływowej. Mogę jeszcze dziś spróbować podjechać do sklepu i kupić jakąś. - powiedział, doskonale słysząc każde przekleństwo, rzucane przez Camellię. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa jego własnej matki.
- Co? Znaczy tak, już... już idę. - odpowiedział choć miał wrażenie, jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa - jakby były ze stali. No ale koniec końców dotarł do łazienki z włączoną latarką, aby następnie dokładnie umyć ręce. Bez zapytania, wziął jej rękę - instynkt ratownika zaczął się odzywać.
- Daj mi pęsetę. Albo powiedz gdzie ją masz, bo trzeba wyjąć kawałek szkła z rany. - wyjaśnił, żeby Camellia miała jasność, po co potrzebował wymieniony przedmiot. Był zaskoczony, że powiedział wszystko, bez większego zająknięcia czy dłuższej przerwy. Szczerze? Inaczej wyobrażał sobie ich... spotkanie po latach.
- W aucie mam środek do oczyszczania ran, pójdę po niego. Przygotuj w tym czasie gazik jałowy i plaster lub bandaż. - dodał jeszcze, a następnie tak jak powiedział, poszedł do auta. Naszła go myśl, żeby odjechać - bo skoro ona przestała się odzywać, to on teraz ot tak po prostu, pod pretekstem szukania nowej uszczelki, pojechałby sobie w siną dal. Koniec końców, tę alternatywną sytuację, stworzył tylko w swojej wyobraźni.
Więc po zgarnięciu potrzebnego środka i pary rękawiczek (tak, woził opakowanie jednorazowych rękawiczek, właśnie w razie W) wrócił do łazienki - albo zastał tam potrzebne rzeczy, albo dziewczyna postanowi sama się opatrzeć (obie opcje były zdaniem Connora możliwe).
Camellia Stones
25 y/o, 167 cm
zajmie się twoimi social mediami i asystuje reżyserom w Pinewood Studios
-
I'm gonna take a chance, give up all the plans
And here I go againnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Camellia nie chciała wykluczać go ze swojego życia. Uważała to za kolej rzeczy, że niektóre znajomości wygasały, mimo że jej zdaniem nie powinny. W końcu Connor był dla niej szczególnie ważny, a gdzieś przed sobą musiała przyznać, że w pewnym momencie była w nim zauroczona. Ich koniec znajomości odbierała jak odrzucenie — spędzali ze sobą mniejszą ilość czasu, wspólnych wyjść było coraz mniej, a licealni znajomi byli wybierani ponad nią. Różnili się i to nie podlegało pod żadne wątpliwości, jednak szkoła średnia jednoznacznie pokazała jej, że te różnice są przepaścią nie do przeskoczenia, skoro ich dwa światy nie mogły się ze sobą połączyć.
I to nie tak, że odcięła się od niego z dnia na dzień, bo to wygasało z tygodnia na tydzień. Coraz mniej pisali, w końcu odzywali się do siebie sporadycznie, nawet nie robili żadnych wspólnych projektów na tych kilku wspólnych przedmiotach. W pewnym momencie, Mellie nie chciała odpisywać, aby nie rozdrapywać starych ran. Potem nie chciała odpisywać ze wstydu przed samą sobą (i przede wszystkim przed nim), że dzwoniła do niego późnym wieczorem lub w środku nocy, aby wygarnąć mu to, co o nim myśli i jak dobija ją ich relacja, a finalnie kończyła połączenie nagłym rozłączeniem się. Czuła jakby ona zawiniła — ale czy mogła brać stuprocentową odpowiedzialność za to, że w pewnym momencie oduczyli się ze sobą komunikować i rozwiązywać problemy?
Chciałaby móc się jakkolwiek przygotować na tę konfrontację. Chciałaby usłyszeć od swojej mamy, że pani Walker wpadnie na kawę, a Connor przyjdzie naprawić zlew. Wtedy sprytnie wymyśliłaby ucieczkę ze spotkania; choć znając te przebiegłe kobiety, Camellia mogła podejrzewać, że była to celowa zasadzka. W końcu przez jakiś czas na pytanie, czemu nie rozmawiają, pani Stones dostawała odpowiedź w postaci wzruszenia ramionami. Co innego miała jej odpowiedzieć? Miłość wygasła, a nowi znajomi byli jednak lepsi niż dziwna przyjaciółka z podstawówki?
Nie uszedł jej uwadze fakt, że Connor przywalił głową w szafkę — albo prędzej pan majster, bo na tym etapie nie znała jeszcze oblicza złotej rączki. Później tylko zastanawiała się, czy ją zignoruje, czy uszczelka będzie ważniejsza niż jej obecność. Nie dowie się tego, bo matczyna zasadzka brnęła dalej. Czy te wiedźmy zaplanowały nawet rozbitą szklankę?
Dotarła do łazienki, niestety nie sama. Zmrużyła oczy, lekko oślepiona jego czołówką, ale dalej nie odzywała się do niego ani słowem — bardziej niż cokolwiek słyszała swoje serce bijące z zatrważającą prędkością. Zaraz to nie pomoc ze skaleczeniem będzie potrzebna, a prawdziwa resuscytacja. Musiała w końcu przerwać ten ślub milczenia ze swojej strony, a dotyk jego dłoni zadziałał na nią jak kubeł zimnej wody. Nie wzięła jej, po prostu zaczęła myśleć nieco bardziej trzeźwo.
— Nie wiem gdzie jest, nie mieszkam tu — zauważyła, zaraz poprawiając swoją odpowiedź. — Poszukam — dodała, stwierdzając, że lepiej skupić wzrok w szufladach niż ryzykować skrzyżowania się ich spojrzeń. Sama nie spodziewała się takiego spotkania. W zasadzie nie miała jego żadnej wizji, ale prędzej spodziewałaby się, że wpadną na siebie w kawiarni i wyleje na niego kawę.
Pokiwała głową, zgadzając się na to co powiedział. Szukając w pojemniczkach potrzebnych rzeczy, zastanawiała się, czy nie ucieknie. Lecz czy nie składał jakiejś przysięgi odnośnie ratowania cudzych żyć? Czy może obowiązywało to tylko lekarzy, a ratowników już nie? Wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Czas bez niego zleciał jednak dość szybko i nim się obejrzała, ponownie wszedł do łazienki. Na blacie przygotowała o co prosił, a sama ze zdziwieniem trzymała palec nad zlewem i przyglądała się mu, bo wcześniej nie dostrzegła tam kawałka szkła.
— Pogorszyłam sprawę, przykładając papier do rany? Nie wepchnęłam bardziej tego szkła? Będę żyć? — zagadnęła, nie chcąc już być zołzą. Najlepszym rozwiązaniem mogło być zagajenie zupełnie tak, jakby była na sorze. Camellia zawsze była gadułą, lubiła gadać o pierdołach i w stresowych sytuacjach miała tendencję do wpadanie w słowotok. Ta sytuacja zdecydowanie nie należała do komfortowych, a Connor mógł pamiętać tak charakterystyczne dla niej rzeczy. Czy pilnowała się? Może tak, bo niestety nieco czuła się, jakby była z kimś obcym, a nie przy osobie, z którą spędziła sporą część swojego życia.
Connor Walker
I to nie tak, że odcięła się od niego z dnia na dzień, bo to wygasało z tygodnia na tydzień. Coraz mniej pisali, w końcu odzywali się do siebie sporadycznie, nawet nie robili żadnych wspólnych projektów na tych kilku wspólnych przedmiotach. W pewnym momencie, Mellie nie chciała odpisywać, aby nie rozdrapywać starych ran. Potem nie chciała odpisywać ze wstydu przed samą sobą (i przede wszystkim przed nim), że dzwoniła do niego późnym wieczorem lub w środku nocy, aby wygarnąć mu to, co o nim myśli i jak dobija ją ich relacja, a finalnie kończyła połączenie nagłym rozłączeniem się. Czuła jakby ona zawiniła — ale czy mogła brać stuprocentową odpowiedzialność za to, że w pewnym momencie oduczyli się ze sobą komunikować i rozwiązywać problemy?
Chciałaby móc się jakkolwiek przygotować na tę konfrontację. Chciałaby usłyszeć od swojej mamy, że pani Walker wpadnie na kawę, a Connor przyjdzie naprawić zlew. Wtedy sprytnie wymyśliłaby ucieczkę ze spotkania; choć znając te przebiegłe kobiety, Camellia mogła podejrzewać, że była to celowa zasadzka. W końcu przez jakiś czas na pytanie, czemu nie rozmawiają, pani Stones dostawała odpowiedź w postaci wzruszenia ramionami. Co innego miała jej odpowiedzieć? Miłość wygasła, a nowi znajomi byli jednak lepsi niż dziwna przyjaciółka z podstawówki?
Nie uszedł jej uwadze fakt, że Connor przywalił głową w szafkę — albo prędzej pan majster, bo na tym etapie nie znała jeszcze oblicza złotej rączki. Później tylko zastanawiała się, czy ją zignoruje, czy uszczelka będzie ważniejsza niż jej obecność. Nie dowie się tego, bo matczyna zasadzka brnęła dalej. Czy te wiedźmy zaplanowały nawet rozbitą szklankę?
Dotarła do łazienki, niestety nie sama. Zmrużyła oczy, lekko oślepiona jego czołówką, ale dalej nie odzywała się do niego ani słowem — bardziej niż cokolwiek słyszała swoje serce bijące z zatrważającą prędkością. Zaraz to nie pomoc ze skaleczeniem będzie potrzebna, a prawdziwa resuscytacja. Musiała w końcu przerwać ten ślub milczenia ze swojej strony, a dotyk jego dłoni zadziałał na nią jak kubeł zimnej wody. Nie wzięła jej, po prostu zaczęła myśleć nieco bardziej trzeźwo.
— Nie wiem gdzie jest, nie mieszkam tu — zauważyła, zaraz poprawiając swoją odpowiedź. — Poszukam — dodała, stwierdzając, że lepiej skupić wzrok w szufladach niż ryzykować skrzyżowania się ich spojrzeń. Sama nie spodziewała się takiego spotkania. W zasadzie nie miała jego żadnej wizji, ale prędzej spodziewałaby się, że wpadną na siebie w kawiarni i wyleje na niego kawę.
Pokiwała głową, zgadzając się na to co powiedział. Szukając w pojemniczkach potrzebnych rzeczy, zastanawiała się, czy nie ucieknie. Lecz czy nie składał jakiejś przysięgi odnośnie ratowania cudzych żyć? Czy może obowiązywało to tylko lekarzy, a ratowników już nie? Wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Czas bez niego zleciał jednak dość szybko i nim się obejrzała, ponownie wszedł do łazienki. Na blacie przygotowała o co prosił, a sama ze zdziwieniem trzymała palec nad zlewem i przyglądała się mu, bo wcześniej nie dostrzegła tam kawałka szkła.
— Pogorszyłam sprawę, przykładając papier do rany? Nie wepchnęłam bardziej tego szkła? Będę żyć? — zagadnęła, nie chcąc już być zołzą. Najlepszym rozwiązaniem mogło być zagajenie zupełnie tak, jakby była na sorze. Camellia zawsze była gadułą, lubiła gadać o pierdołach i w stresowych sytuacjach miała tendencję do wpadanie w słowotok. Ta sytuacja zdecydowanie nie należała do komfortowych, a Connor mógł pamiętać tak charakterystyczne dla niej rzeczy. Czy pilnowała się? Może tak, bo niestety nieco czuła się, jakby była z kimś obcym, a nie przy osobie, z którą spędziła sporą część swojego życia.
Connor Walker
-
ratuje ludzi i driftuje karetkąnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Connor potrzebował bardzo dużo czasu, by przyzwyczaić się do tego, że nie miał co liczyć, na odpowiedź od Camelli, ani że gdy dzwonił, po drugiej stronie odpowiadała mu sekretarka, na którą notabene nagrał z kilkanaście głosówek Ciekawe, czy chociaż łaskawie choć jedną odsłuchała, czy bez zastanowienia usunęła wszystko. Szczególnie, że na ostatnim nagraniu, wypowiedział trzy słowa, między którymi wykonał dłuższą przerwę - mianowicie "tęsknię za Tobą".
Koniec końców, czas pomógł, tak samo, jak pomógł z powrotem i chęcią podjęcia próby, aby być ratownikiem medycznym, po wypadku. Oczywiście, do dzisiaj pamiętał tamtą tragiczną noc, która pozbawiła go najlepszego przyjaciela ale ostatecznie nie wcisnął guzika "zakończ grę", bo jego gra toczyła się dalej. Żył, pracował, posiadał bliskie osoby, a Camellia? Cóż, unikał tematów z nią związanych (piosenek, które mu o niej przypominały też), aż wreszcie nauczył się mówić, że ich znajomości już nie ma. Każde poszło swoją drogą i miało swoje obowiązki - jedne ważne, drugie ważniejsze, trzecie najważniejsze. Stawiał sobie za priorytet życie innych nad swoje, choćby nie wiadomo co. Nie chciał, aby ktokolwiek stracił bliską osobę i doświadczył tego, co on. Nie chciał widzieć płaczących i krzyczących ludzi - choć jak dobrze wiemy, to było nieuniknione. Czasami, po wykonaniu wszystkiego, serce przestawało bić.
Serce...
Każdy je miał i w każdym biło, a Connor nie spodziewał się, że jego nagle znowu zacznie bić szybciej. Zastanawiał się, czy jego rodzicielka cokolwiek wiedziała, że Camellia się zjawi, czy nikt o niczym nie wiedział. Miał ochotę zamienić ze swoją rodzicielką parę słów, lecz to najwyżej później. Bo aktualnie był zajęty opatrywaniem skaleczonej Stones. Niby powinienem przypuszczać, że skoro będę w jej rodzinnym domu, to zaistnieje jakiś procent szans pojawienia się jej we własnej osobie ale.... jakoś chyba nie mogłem w to uwierzyć, skoro wcześniej... kilka razy byłem tu, bo odbierałem mamę z plot. i nie tylko. Czasami też, zdarzyło mu się podjechać tylko po to, by pójść do swojego pokoju i patrzeć przez okno z nadzieją ujrzenia Melii. Lecz nigdy nic takiego nie miało miejsca. Czuł się, jak debil, który tylko marnował czas - oczywiście robił to, dopóki nie nauczył się bez niej funkcjonować.
No odkryłem, że tu nie mieszkasz. Poza odkryciem, pani Stones też tę informację przekazała mamie Connora.
- Coś tam Twoja mama wspominała... a od dawna? - spytał, by sprawdzić, czy dobrze pamiętał czas, kiedy to Mellia zmieniła miejsce zamieszkania.
Skinął głową, przyjmując odpowiedź dziewczyny do wiadomości, a potem idąc szybkim krokiem do samochodu. Ja nie śnię? pytał samego siebie. Ogarnij się, pewnie to wasze pierwsze i ostatnie spotkanie. miał ogromną ochotę przestać myśleć, bo miał wrażenie, jakby miała go zaraz zacząć boleć głowa - chociaż to też mogło być od wcześniejszego uderzenia w szafkę.
- Trochę tak. Ogólnie odradzam, bo może przyczynić się do poruszenia odłamka w głąb rany albo też może się przykleić do rany, co zwiększa ryzyko zakażenia... - wyjaśnił bez owijania w bawełnę. Wypowiadając te słowa, na ręce założył jednorazową parę rękawiczek i spryskał pęsetę przenośnym środkiem antybakteryjnym w spray'u.
- Ale spokojnie, będziesz żyć, bo widzę, że odłamek wciąż jest widoczny. I nie jest głęboko. - pocieszył Camellia, po czym zaczął akcję pt. wyciąganie szkła - sprawnym ruchem wyciągnął je i odłożył na umywalkę, a następnie oczyścił ranę specjalnym środkiem, przyłożył gazik a na koniec zabandażował dłoń.
- Gotowe. Zalecałbym też, żebyś nie nosiła nic w tej ręce przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny, a pojutrze możesz zdjąć opatrunek. - wyjaśnił, zdejmując rękawiczki, które włożył do kieszeni (oczywiście planował je wyrzucić).
Connor chciał ją zapytać o tyle rzeczy, lecz koniec końców nie wiedział, które pytanie wypowiedzieć jako pierwsze.
- Uważaj na siebie. - powiedział, a następnie odwrócił się. Bo przecież czekała go podróż do sklepu po uszczelkę. Miał naprawić zlew i to zrobi. Nawet jeśli w międzyczasie, przez jego głowę przejdzie milion wspomnień, które dzielił z Camellia. Da radę.
Tak jak kiedyś.
Camellia Stones
Koniec końców, czas pomógł, tak samo, jak pomógł z powrotem i chęcią podjęcia próby, aby być ratownikiem medycznym, po wypadku. Oczywiście, do dzisiaj pamiętał tamtą tragiczną noc, która pozbawiła go najlepszego przyjaciela ale ostatecznie nie wcisnął guzika "zakończ grę", bo jego gra toczyła się dalej. Żył, pracował, posiadał bliskie osoby, a Camellia? Cóż, unikał tematów z nią związanych (piosenek, które mu o niej przypominały też), aż wreszcie nauczył się mówić, że ich znajomości już nie ma. Każde poszło swoją drogą i miało swoje obowiązki - jedne ważne, drugie ważniejsze, trzecie najważniejsze. Stawiał sobie za priorytet życie innych nad swoje, choćby nie wiadomo co. Nie chciał, aby ktokolwiek stracił bliską osobę i doświadczył tego, co on. Nie chciał widzieć płaczących i krzyczących ludzi - choć jak dobrze wiemy, to było nieuniknione. Czasami, po wykonaniu wszystkiego, serce przestawało bić.
Serce...
Każdy je miał i w każdym biło, a Connor nie spodziewał się, że jego nagle znowu zacznie bić szybciej. Zastanawiał się, czy jego rodzicielka cokolwiek wiedziała, że Camellia się zjawi, czy nikt o niczym nie wiedział. Miał ochotę zamienić ze swoją rodzicielką parę słów, lecz to najwyżej później. Bo aktualnie był zajęty opatrywaniem skaleczonej Stones. Niby powinienem przypuszczać, że skoro będę w jej rodzinnym domu, to zaistnieje jakiś procent szans pojawienia się jej we własnej osobie ale.... jakoś chyba nie mogłem w to uwierzyć, skoro wcześniej... kilka razy byłem tu, bo odbierałem mamę z plot. i nie tylko. Czasami też, zdarzyło mu się podjechać tylko po to, by pójść do swojego pokoju i patrzeć przez okno z nadzieją ujrzenia Melii. Lecz nigdy nic takiego nie miało miejsca. Czuł się, jak debil, który tylko marnował czas - oczywiście robił to, dopóki nie nauczył się bez niej funkcjonować.
No odkryłem, że tu nie mieszkasz. Poza odkryciem, pani Stones też tę informację przekazała mamie Connora.
- Coś tam Twoja mama wspominała... a od dawna? - spytał, by sprawdzić, czy dobrze pamiętał czas, kiedy to Mellia zmieniła miejsce zamieszkania.
Skinął głową, przyjmując odpowiedź dziewczyny do wiadomości, a potem idąc szybkim krokiem do samochodu. Ja nie śnię? pytał samego siebie. Ogarnij się, pewnie to wasze pierwsze i ostatnie spotkanie. miał ogromną ochotę przestać myśleć, bo miał wrażenie, jakby miała go zaraz zacząć boleć głowa - chociaż to też mogło być od wcześniejszego uderzenia w szafkę.
- Trochę tak. Ogólnie odradzam, bo może przyczynić się do poruszenia odłamka w głąb rany albo też może się przykleić do rany, co zwiększa ryzyko zakażenia... - wyjaśnił bez owijania w bawełnę. Wypowiadając te słowa, na ręce założył jednorazową parę rękawiczek i spryskał pęsetę przenośnym środkiem antybakteryjnym w spray'u.
- Ale spokojnie, będziesz żyć, bo widzę, że odłamek wciąż jest widoczny. I nie jest głęboko. - pocieszył Camellia, po czym zaczął akcję pt. wyciąganie szkła - sprawnym ruchem wyciągnął je i odłożył na umywalkę, a następnie oczyścił ranę specjalnym środkiem, przyłożył gazik a na koniec zabandażował dłoń.
- Gotowe. Zalecałbym też, żebyś nie nosiła nic w tej ręce przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny, a pojutrze możesz zdjąć opatrunek. - wyjaśnił, zdejmując rękawiczki, które włożył do kieszeni (oczywiście planował je wyrzucić).
Connor chciał ją zapytać o tyle rzeczy, lecz koniec końców nie wiedział, które pytanie wypowiedzieć jako pierwsze.
- Uważaj na siebie. - powiedział, a następnie odwrócił się. Bo przecież czekała go podróż do sklepu po uszczelkę. Miał naprawić zlew i to zrobi. Nawet jeśli w międzyczasie, przez jego głowę przejdzie milion wspomnień, które dzielił z Camellia. Da radę.
Tak jak kiedyś.
Camellia Stones
25 y/o, 167 cm
zajmie się twoimi social mediami i asystuje reżyserom w Pinewood Studios
-
I'm gonna take a chance, give up all the plans
And here I go againnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie odsłuchała jego wiadomości z jednego prostego powodu — skoro zablokowała numer Walkera, to nawet nie dostała o nich powiadomienia. Przez to zaczęła swój proces zapominania nieco wcześniej niż on, lecz gdyby miała możliwość dowiedzenia się o tych wiadomościach, to być może żadne z nich nie musiałoby przechodzić przez ten trudny okres. Nie musieliby wymazywać siebie z pamięci, bo Camellia, słysząc takie słowa, nie dałaby rady być wobec niego obojętną. Znalazłaby sposób, aby w jednej sekundzie przeteleportować się do miejsca, gdzie w danej chwili przebywał Connor. Nawet gdyby nie wiedziała co powiedzieć, po tych miesiącach urywanego kontaktu, to po prostu by była; aby uświadomić mu, że tak szybko się jej nie pozbędzie.
Zamiast tego, dała za wygraną. Pokazała mu życie bez siebie i nie mogła mieć do niego żalu, że zaakceptował je — a może nawet i polubił?
Przypadkiem i po czasie dowiedziała się o jego wypadku. Wcześniej nie chciała słuchać o niczym co dotyczyło chłopaka, uważając to za ważny etap w procesie gojenia swoich ran. Podsłuchała rozmowę, którą prowadziła przez telefon jej mama i łzy stanęły w oczach Camelli, gdy uświadomiła sobie, co ważnego ją ominęło. Po tylu latach przyjaźni, po wsparciu, jakim ją obdarował, ona nie była z nim w najgorszym momencie jego życia. Na tamten moment uważała, że nie wypadało jej po prostu iść i stawić się w drzwiach domu Walkerów. Choć czy stałoby się coś złego? Na tamten moment znali się pół życia. Nie miała jednak odwagi zaryzykować, a nawet przyznać, że cokolwiek o tym wiedziała. Przyjęła taktykę duszenia tego w sobie, co wcale nie było dobre. Wypatrywała go w oknie, czekała aż się pojawi, ale za każdym razem musieli się mijać. Zupełnie tak, jakby nie było im dane mieć siebie nawzajem w swoich życiach.
— Gdzieś od początku studiów. Dojazdy z domu były nieco męczące — odpowiedziała i w tym momencie na nowo uderzyła ją rzeczywistość i świadomość, ile rzeczy do końca o sobie nie wiedzą. Oficjalnie, bo Camellia dowiadywała się jakiś ciekawostek na boku — albo podsłuchała z rozmowy swojej mamy, albo ktoś z ich wspólnych znajomych opowiadał o czymś, przy okazji wspominając Connora. Udawała niezainteresowaną, ale zawsze to, co wpuszczała jednym uchem, uważnie zostawiała w swojej pamięci.
— Jezu, żeby nieumyślnie zrobić sobie jeszcze większą krzywdę — zamarudziła, bo w końcu chciała dobrze. Nie widziała innego rozwiązania, aby zatamować lekkie krwawienie i teraz zwątpiła, czy znała jakiekolwiek podstawy pierwszej pomocy. W tym momencie była naprawdę wdzięczna za to, że mógł jej pomóc. Z uwagą i spokojem obserwowała jego ruchy, podziwiając jak robił wszystko szybko i sprawnie. Była przekonana, że w normalnych warunkach po prostu zemdlałaby, jednak teraz adrenalina mocno ją trzymała na równych nogach. — Dobrze, tak zrobię. Dziękuje — powiedziała, kiwając krótko głową na jego zalecenia. Nie miała zamiaru się sprzeciwiać, w końcu wiedział najlepiej.
Przez chwilę zapadła między nimi niezręczna cisza, zawisła wręcz chwila niepewności, w której najwidoczniej obydwoje mieli dużo pytań do siebie. Camellia była już w stanie otworzyć usta i o coś zapytać, w momencie kiedy Connor się odezwał i po prostu odwrócił.
Uważaj na siebie?
Dobrze że stanął tyłem do niej, bo Stones aż otworzyła buzię ze zdziwienia, nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Przez chwilę wryło ją w ziemię, ale nie mogła długo czekać z odpowiedzią. Dziękuję, Ty też? Po prostu miała mu tak odpowiedzieć i dać przyzwolenie, żeby ot tak sobie poszedł?
— Czekaj! — rzuciła szybko, nim zdążył jeszcze opuścić łazienkę. Zatrzymała go, ale w zasadzie nie miała przemyślane, co chciała mu powiedzieć więc musiała lecieć z kompletnym freestylem. — Co z Twoją głową? Wszystko w porządku? — zapytała, choć mogło nie brzmieć to jednoznacznie. — Widziałam, że walnąłeś się pod szafką, nie chodzi mi o nic innego — sprostowała dalej i włączył się typowy dla niej słowotok w stresowych sytuacjach. — Może nie masz szkła w ranie, ale to nadal nie jest bezpieczne. Patrzyłeś czy nie rozciąłeś sobie głowy? Uderzyłeś się o kant? Nie kręci się w głowie? Może… chcesz mrożonkę? — zasugerowała jedyne rozwiązanie jakie znała; w końcu przyłożenie czegoś zimnego mogłoby pomóc na ewentualnego guza. Nie chciała, aby coś mu się stało. Nie pozwoliłaby na to świadomie. — Możesz usiąść na tarasie, a ja zaraz ją przyniosę. Oczywiście zawinę jeszcze w jakiś ręcznik, takie rzeczy wiem. Słaba jestem w szkło… i rany, ale to nie ma znaczenia, tu już ogarnięte — gadała dalej, kończąc swoją wypowiedź dość niezręcznym uśmiechem. Była gotowa na odmowę, ale też chciała zaproponować ewentualnie rozwiązanie, które nie będzie przewidywało siedzenia z ich matkami w jednym pomieszczeniu, bo nie byłoby to w żadnym stopniu komfortowe.
Connor Walker
Zamiast tego, dała za wygraną. Pokazała mu życie bez siebie i nie mogła mieć do niego żalu, że zaakceptował je — a może nawet i polubił?
Przypadkiem i po czasie dowiedziała się o jego wypadku. Wcześniej nie chciała słuchać o niczym co dotyczyło chłopaka, uważając to za ważny etap w procesie gojenia swoich ran. Podsłuchała rozmowę, którą prowadziła przez telefon jej mama i łzy stanęły w oczach Camelli, gdy uświadomiła sobie, co ważnego ją ominęło. Po tylu latach przyjaźni, po wsparciu, jakim ją obdarował, ona nie była z nim w najgorszym momencie jego życia. Na tamten moment uważała, że nie wypadało jej po prostu iść i stawić się w drzwiach domu Walkerów. Choć czy stałoby się coś złego? Na tamten moment znali się pół życia. Nie miała jednak odwagi zaryzykować, a nawet przyznać, że cokolwiek o tym wiedziała. Przyjęła taktykę duszenia tego w sobie, co wcale nie było dobre. Wypatrywała go w oknie, czekała aż się pojawi, ale za każdym razem musieli się mijać. Zupełnie tak, jakby nie było im dane mieć siebie nawzajem w swoich życiach.
— Gdzieś od początku studiów. Dojazdy z domu były nieco męczące — odpowiedziała i w tym momencie na nowo uderzyła ją rzeczywistość i świadomość, ile rzeczy do końca o sobie nie wiedzą. Oficjalnie, bo Camellia dowiadywała się jakiś ciekawostek na boku — albo podsłuchała z rozmowy swojej mamy, albo ktoś z ich wspólnych znajomych opowiadał o czymś, przy okazji wspominając Connora. Udawała niezainteresowaną, ale zawsze to, co wpuszczała jednym uchem, uważnie zostawiała w swojej pamięci.
— Jezu, żeby nieumyślnie zrobić sobie jeszcze większą krzywdę — zamarudziła, bo w końcu chciała dobrze. Nie widziała innego rozwiązania, aby zatamować lekkie krwawienie i teraz zwątpiła, czy znała jakiekolwiek podstawy pierwszej pomocy. W tym momencie była naprawdę wdzięczna za to, że mógł jej pomóc. Z uwagą i spokojem obserwowała jego ruchy, podziwiając jak robił wszystko szybko i sprawnie. Była przekonana, że w normalnych warunkach po prostu zemdlałaby, jednak teraz adrenalina mocno ją trzymała na równych nogach. — Dobrze, tak zrobię. Dziękuje — powiedziała, kiwając krótko głową na jego zalecenia. Nie miała zamiaru się sprzeciwiać, w końcu wiedział najlepiej.
Przez chwilę zapadła między nimi niezręczna cisza, zawisła wręcz chwila niepewności, w której najwidoczniej obydwoje mieli dużo pytań do siebie. Camellia była już w stanie otworzyć usta i o coś zapytać, w momencie kiedy Connor się odezwał i po prostu odwrócił.
Uważaj na siebie?
Dobrze że stanął tyłem do niej, bo Stones aż otworzyła buzię ze zdziwienia, nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Przez chwilę wryło ją w ziemię, ale nie mogła długo czekać z odpowiedzią. Dziękuję, Ty też? Po prostu miała mu tak odpowiedzieć i dać przyzwolenie, żeby ot tak sobie poszedł?
— Czekaj! — rzuciła szybko, nim zdążył jeszcze opuścić łazienkę. Zatrzymała go, ale w zasadzie nie miała przemyślane, co chciała mu powiedzieć więc musiała lecieć z kompletnym freestylem. — Co z Twoją głową? Wszystko w porządku? — zapytała, choć mogło nie brzmieć to jednoznacznie. — Widziałam, że walnąłeś się pod szafką, nie chodzi mi o nic innego — sprostowała dalej i włączył się typowy dla niej słowotok w stresowych sytuacjach. — Może nie masz szkła w ranie, ale to nadal nie jest bezpieczne. Patrzyłeś czy nie rozciąłeś sobie głowy? Uderzyłeś się o kant? Nie kręci się w głowie? Może… chcesz mrożonkę? — zasugerowała jedyne rozwiązanie jakie znała; w końcu przyłożenie czegoś zimnego mogłoby pomóc na ewentualnego guza. Nie chciała, aby coś mu się stało. Nie pozwoliłaby na to świadomie. — Możesz usiąść na tarasie, a ja zaraz ją przyniosę. Oczywiście zawinę jeszcze w jakiś ręcznik, takie rzeczy wiem. Słaba jestem w szkło… i rany, ale to nie ma znaczenia, tu już ogarnięte — gadała dalej, kończąc swoją wypowiedź dość niezręcznym uśmiechem. Była gotowa na odmowę, ale też chciała zaproponować ewentualnie rozwiązanie, które nie będzie przewidywało siedzenia z ich matkami w jednym pomieszczeniu, bo nie byłoby to w żadnym stopniu komfortowe.
Connor Walker
-
ratuje ludzi i driftuje karetkąnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Szczerze? Gdyby ktoś powiedział mu kiedyś "ej, bo wiesz, pewnego dnia nie Twój kontakt z Camellią zostanie urwany", to po pierwsze, wyśmiałby tę osobę, a potem jeszcze kazałby jej puknąć się w czoło, ponieważ zwyczajnie by nie uwierzył. Fakt, miał swoją paczkę znajomych w liceum i nie zabierał dziewczyny ze sobą, gdy ktoś z paczki organizował imprezę, ale robił to... dla jej dobra (bo różne głupoty na nich wyprawiali, po wypiciu dość sporej ilości alkoholu - oczywiście wiele zostało uwiecznionych na filmikach).
Jeśli chodziło o wypadek, to Connor miał ogromną nadzieję, że Camellia się pojawi, choćby na krótką chwilę, lecz ani żadna pielęgniarka, ani nikt inny, nie przekazał mu tego, co chciał usłyszeć. Wtedy poczuł, jakby most łączący go ze Stonesową, całkowicie runął, dopalił się, zapadł... wiele się wtedy działo w jego głowie - przytłoczony stratą przyjaciela, poczuciem winy... a potem jeszcze walka z traumą, koszmary, które powodowały, że Walker wolał nie iść spać. Gdyby potrafił, chętnie stworzyłby machinę czasu, by cofnąć się do momentu, gdy nalegał, że to on będzie prowadził, albo jeszcze wcześniej, by przekonać przyjaciela, żeby pojechali rano. Tylko w głowie Connora powstawało kolejne pytanie - mianowicie, czy nawet jeśli zmieniliby porę wyjazdu oraz kierowcę, to czy wypadek i tak by miał miejsce? Czy dało się uniknąć lub zmienić przeznaczenie?
Słysząc od kiedy mniej więcej Camellia nie mieszkała w domu, w którym aktualnie się znajdowali, przyznał sobie 10 punktów, ponieważ to oznaczało, że dobrze pamiętał.
- Zrozumiałe. Czyli mniej więcej w tym samym czasie zmieniliśmy miejsca zamieszkania. - odparł, stwierdzając pewien fakt.
Connor parsknął krótkim śmiechem, kiedy usłyszał kolejne słowa dziewczyny.
- Najważniejsze, że to nic poważnego i nie stracisz ręki. - bo przecież bywały przypadki, kiedy trzeba było amputować uszkodzoną część ciała, ale o tyle dobrze, że istniały protezy.
Walker skinął głową na znak, że nie miała za co dziękować, bo dla niego to drobiazg.
- Nie raz i nie dwa wyjmowałem szklane odłamki z ludzi. - odpowiedział, chcąc w ten sposób pocieszyć Stones, by wiedziała, że innym także przydarzają się takie sytuacje. To normalne.
- Jeden gość, jak przyjechaliśmy, miał odłamki w różnych częściach ciała, bo ktoś go popchnął na rozbitą butelkę. - nie było to przyjemne, szczególnie że na plecach zostały ślady. Ogólnie dużo krwi wtedy stracił tamten gość...[/i[ doskonale pamiętał tamto wydarzenie, ale nie planował go opowiadać, ponieważ nie był pewien, czy Mellia będzie chciała tego słuchać Bo jakoś przez dobre kilka lat nie chciała.
Connor zrobił wielkie oczy z zaskoczenia - nie, całkowicie nie spodziewał się, że Stones po pierwsze, rozkaże mu czekać, a po drugie, wyrazi zmartwienie o jego głowę. Aż zamrugał dwukrotnie by mieć pewność, iż mózg nie płata mu figla.
- Moją... ach! Jest okej... Nie... - przyłożył sobie dłoń do miejsca, którym uderzył o szafkę i syknął, ponieważ poczuł lekki ból.
- Pewnie siniak będzie jutro...a w sumie, możesz przynieść mrożonkę. - dodał, grzecznie siadając na tarasie - zajmując jedno z wolnych krzeseł. Kurde, myślałem, że mniej boli...[/i[ pomyślał, wciąż przykładając sobie dłoń, jakby miał nadzieję, iż z każdym dotknięciem, będzie mniej bolało - jednak ból ani trochę nie ustępował. Westchnął całkiem głośno, odczuwając lekkie zażenowanie Już myślałem, że umknęło jej uwadze to moje uderzenie. Tak więc grzecznie siedział czekał na okład z lodu, wykonany przez od panią doktor Camellię. Dodatkowo, brakowało mu tego jej słowotoku.
- Nie musiałaś... ale dziękuję. - powiedział, gdy ją zauważył. Nawet lekko uniósł kąciki ust.
Camellia Stones
Jeśli chodziło o wypadek, to Connor miał ogromną nadzieję, że Camellia się pojawi, choćby na krótką chwilę, lecz ani żadna pielęgniarka, ani nikt inny, nie przekazał mu tego, co chciał usłyszeć. Wtedy poczuł, jakby most łączący go ze Stonesową, całkowicie runął, dopalił się, zapadł... wiele się wtedy działo w jego głowie - przytłoczony stratą przyjaciela, poczuciem winy... a potem jeszcze walka z traumą, koszmary, które powodowały, że Walker wolał nie iść spać. Gdyby potrafił, chętnie stworzyłby machinę czasu, by cofnąć się do momentu, gdy nalegał, że to on będzie prowadził, albo jeszcze wcześniej, by przekonać przyjaciela, żeby pojechali rano. Tylko w głowie Connora powstawało kolejne pytanie - mianowicie, czy nawet jeśli zmieniliby porę wyjazdu oraz kierowcę, to czy wypadek i tak by miał miejsce? Czy dało się uniknąć lub zmienić przeznaczenie?
Słysząc od kiedy mniej więcej Camellia nie mieszkała w domu, w którym aktualnie się znajdowali, przyznał sobie 10 punktów, ponieważ to oznaczało, że dobrze pamiętał.
- Zrozumiałe. Czyli mniej więcej w tym samym czasie zmieniliśmy miejsca zamieszkania. - odparł, stwierdzając pewien fakt.
Connor parsknął krótkim śmiechem, kiedy usłyszał kolejne słowa dziewczyny.
- Najważniejsze, że to nic poważnego i nie stracisz ręki. - bo przecież bywały przypadki, kiedy trzeba było amputować uszkodzoną część ciała, ale o tyle dobrze, że istniały protezy.
Walker skinął głową na znak, że nie miała za co dziękować, bo dla niego to drobiazg.
- Nie raz i nie dwa wyjmowałem szklane odłamki z ludzi. - odpowiedział, chcąc w ten sposób pocieszyć Stones, by wiedziała, że innym także przydarzają się takie sytuacje. To normalne.
- Jeden gość, jak przyjechaliśmy, miał odłamki w różnych częściach ciała, bo ktoś go popchnął na rozbitą butelkę. - nie było to przyjemne, szczególnie że na plecach zostały ślady. Ogólnie dużo krwi wtedy stracił tamten gość...[/i[ doskonale pamiętał tamto wydarzenie, ale nie planował go opowiadać, ponieważ nie był pewien, czy Mellia będzie chciała tego słuchać Bo jakoś przez dobre kilka lat nie chciała.
Connor zrobił wielkie oczy z zaskoczenia - nie, całkowicie nie spodziewał się, że Stones po pierwsze, rozkaże mu czekać, a po drugie, wyrazi zmartwienie o jego głowę. Aż zamrugał dwukrotnie by mieć pewność, iż mózg nie płata mu figla.
- Moją... ach! Jest okej... Nie... - przyłożył sobie dłoń do miejsca, którym uderzył o szafkę i syknął, ponieważ poczuł lekki ból.
- Pewnie siniak będzie jutro...a w sumie, możesz przynieść mrożonkę. - dodał, grzecznie siadając na tarasie - zajmując jedno z wolnych krzeseł. Kurde, myślałem, że mniej boli...[/i[ pomyślał, wciąż przykładając sobie dłoń, jakby miał nadzieję, iż z każdym dotknięciem, będzie mniej bolało - jednak ból ani trochę nie ustępował. Westchnął całkiem głośno, odczuwając lekkie zażenowanie Już myślałem, że umknęło jej uwadze to moje uderzenie. Tak więc grzecznie siedział czekał na okład z lodu, wykonany przez od panią doktor Camellię. Dodatkowo, brakowało mu tego jej słowotoku.
- Nie musiałaś... ale dziękuję. - powiedział, gdy ją zauważył. Nawet lekko uniósł kąciki ust.
Camellia Stones
25 y/o, 167 cm
zajmie się twoimi social mediami i asystuje reżyserom w Pinewood Studios
-
I'm gonna take a chance, give up all the plans
And here I go againnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Camellia nigdy sama z siebie nie stwierdziłaby, że robił to dla jej dobra. Mogłaby znaleźć milion powodów, które oczywiście wynikały z jej osoby, ale nigdy nie pomyślałaby, że to dlatego, że robił to z czystej troski. Zaczęła postrzegać siebie nieco jako problem w tym, że Connor nie chciał zabrać jej na jedną z tych imprez i zaznajomić bardziej z jego paczką. Być może ona zaczęła wszystko nadinterpretowywać, może kiedyś nieświadomie zignorowała prawdziwy powód, bo w głowie ułożyła sobie swoją wersję. Niektórych obserwowała na różnych portal społecznościowych i nie widziała w tych wygłupach nic złego; Walker najwidoczniej był dwa kroki przed jej myślami, bo rzeczywiście, z pewnością nie byłaby zadowolona, gdyby na drugi dzień oglądała siebie w takim wydaniu. W tamtym momencie, nie myślała o tym pod takim kątem.
Niewątpliwie przyczyniła się do zburzenia mostu między nimi. Nie myślała, że w tamtym momencie może być wsparciem, które naprawdę by mu się przydało. Nawet jeśli ich kontakt nie był wtedy zbyt dobry to jednak poczucie posiadania obok siebie kogoś bliskiego, potrafi złagodzić ciężką sytuację. Camellia wtedy nie była pewna, czy Connor w ogóle chciał ją widzieć. Nie zaryzykowała i przez to teraz stali w tej iście niezręcznej sytuacji.
— Tak… najwidoczniej — poprawiła się po chwili. Również wiedziała, kiedy Walker wyprowadził się od rodziców. Mogli żyć osobno, ale mimo wszystko ich los był ze sobą połączony. Główna zbiegająca się ścieżka to przyjaźń ich matek, druga to fakt, że mieszkali naprzeciwko siebie; Mellia była wtedy w domu i chcąc nie chcąc, zerkając przez którekolwiek z okien prowadzących na posiadłość sąsiadów, widziała akcję pakowania kartonów do auta. W tamtym momencie pomyślała, że tak być musiało, ale tym bardziej czuła mniejszą pustkę i poczucie żalu, że sama się wyprowadza. Nic już jej wtedy tutaj nie trzymało.
— Wyobrażasz sobie, jakby mieli mi ją amputować, po tych wszystkich akcjach, które ze mną przeszła? I to o wiele poważniejszych niż jakieś delikatne rozcięcie. Chyba delikatne? — parsknęła śmiechem, mówiąc to dość swobodnie. Jakby wcale nie było tak, że nie rozmawiali ze sobą latami. Sytuacja wyglądała jak zwyczajne, wolne wakacje, a Connor po prostu pomagał jej przez zwyczajowe gapiostwo. Ile to potknięć jej się zdarzało? Nie zauważyła schodka w drewnianym domku, to upadła i złamała sobie rękę. Grając w piłkę wybiła sobie palec, a podczas głupiej, dziecięcej przepychanki, zwichnęła sobie nadgarstek. Dlatego wydawało jej się to zabawne, że przez głupie skaleczenie, tym razem skończyłoby się to poważniej.
— O jezu, jakaś przepychanka? — dopytała. Camellia zawsze chętnie go słuchała, choć w pewnym momencie czuła, że odebrała sobie możliwość słuchania różnych historii. Tak jak sama uwielbiała gadać, tak w tamtym momencie milkła i skupiała się na jego opowieści, dopytując i szczęśliwe patrząc, zwłaszcza gdy mówił o czymś, co go interesowało. Ich wspólni znajomi śmiali się wtedy, że Stones patrzy na niego z maślanymi oczami, ale ona zawsze przeczyła — bo czemu miałaby w ten sposób spoglądać na swojego przyjaciela?
— Tak cię boli? Może potrzebujesz pojechać do szpitala? — zapytała, słysząc jak zmienił nagle zdanie. Syk z bólu również ją zmartwił i od razu wręcz zrobiła krok do przodu i niewiele myśląc, podniosła rękę, jakby chciała dotknąć go lekko w bolące miejsce. Ogarnęła się w tym co robi w momencie, gdy jej dłoń była w połowie drogi do jego głowy. Otworzyła nieco szerzej oczy i zaraz skierowała nieco za gwałtownie rękę na własne włosy, niepozornie je przeczesując. Wcale nie było to jednoznaczne i wcale nagła zmiana kierunku nie wyglądała dziwnie. Wcale, Camellio.
Pokiwała zaraz głową i grzecznie poszła po mrożonkę, wzięła czysty ręczniczek i jeszcze po drodze krótko musiała powiedzieć o co chodzi, zapewniając matkom, że w łazience nikt nie ucierpiał. Wróciła do niego na taras i klepnęła go lekko w rękę, którą majtał w okolicach bolącego miejsca.
— I po co tam grzebiesz, jak cię boli? — zapytała, zaraz lekko przykładając mu pakunek z lodem do miejsca, które dzięki obserwacji wiedziała, że jest obite. — Musiałam, jeszcze miałabym cię bardziej na sumieniu, gdybyś się stąd zawinął — zażartowała. Sądziła, że już wystarczająco bólu mu sprawiła, nie chciała dokładać kolejnego do pieca. — To starczy? Nie kręci ci się w głowie? Ile widzisz palcy? — zapytała, oddalając się od niego na wyciągnięcie ręki i pokazując mu dwa palce. Kompletnie nie pomyślała, że pod tym względem powinno być w porządku; przecież chwilę wcześniej wyciągał jej szkło z rany. — A więc… co tam robiłeś pod tym zlewem? Po godzinach bawisz się w złotą rączkę? — zapytała po chwili, niezgrabnie próbując dopytać o szczegóły jego obecnego życia. Chciała z nim pogadać, może chciała z nim wyjaśnić nieco spraw; może dorosła, a może po prostu stęskniła się za nim.
Connor Walker
Niewątpliwie przyczyniła się do zburzenia mostu między nimi. Nie myślała, że w tamtym momencie może być wsparciem, które naprawdę by mu się przydało. Nawet jeśli ich kontakt nie był wtedy zbyt dobry to jednak poczucie posiadania obok siebie kogoś bliskiego, potrafi złagodzić ciężką sytuację. Camellia wtedy nie była pewna, czy Connor w ogóle chciał ją widzieć. Nie zaryzykowała i przez to teraz stali w tej iście niezręcznej sytuacji.
— Tak… najwidoczniej — poprawiła się po chwili. Również wiedziała, kiedy Walker wyprowadził się od rodziców. Mogli żyć osobno, ale mimo wszystko ich los był ze sobą połączony. Główna zbiegająca się ścieżka to przyjaźń ich matek, druga to fakt, że mieszkali naprzeciwko siebie; Mellia była wtedy w domu i chcąc nie chcąc, zerkając przez którekolwiek z okien prowadzących na posiadłość sąsiadów, widziała akcję pakowania kartonów do auta. W tamtym momencie pomyślała, że tak być musiało, ale tym bardziej czuła mniejszą pustkę i poczucie żalu, że sama się wyprowadza. Nic już jej wtedy tutaj nie trzymało.
— Wyobrażasz sobie, jakby mieli mi ją amputować, po tych wszystkich akcjach, które ze mną przeszła? I to o wiele poważniejszych niż jakieś delikatne rozcięcie. Chyba delikatne? — parsknęła śmiechem, mówiąc to dość swobodnie. Jakby wcale nie było tak, że nie rozmawiali ze sobą latami. Sytuacja wyglądała jak zwyczajne, wolne wakacje, a Connor po prostu pomagał jej przez zwyczajowe gapiostwo. Ile to potknięć jej się zdarzało? Nie zauważyła schodka w drewnianym domku, to upadła i złamała sobie rękę. Grając w piłkę wybiła sobie palec, a podczas głupiej, dziecięcej przepychanki, zwichnęła sobie nadgarstek. Dlatego wydawało jej się to zabawne, że przez głupie skaleczenie, tym razem skończyłoby się to poważniej.
— O jezu, jakaś przepychanka? — dopytała. Camellia zawsze chętnie go słuchała, choć w pewnym momencie czuła, że odebrała sobie możliwość słuchania różnych historii. Tak jak sama uwielbiała gadać, tak w tamtym momencie milkła i skupiała się na jego opowieści, dopytując i szczęśliwe patrząc, zwłaszcza gdy mówił o czymś, co go interesowało. Ich wspólni znajomi śmiali się wtedy, że Stones patrzy na niego z maślanymi oczami, ale ona zawsze przeczyła — bo czemu miałaby w ten sposób spoglądać na swojego przyjaciela?
— Tak cię boli? Może potrzebujesz pojechać do szpitala? — zapytała, słysząc jak zmienił nagle zdanie. Syk z bólu również ją zmartwił i od razu wręcz zrobiła krok do przodu i niewiele myśląc, podniosła rękę, jakby chciała dotknąć go lekko w bolące miejsce. Ogarnęła się w tym co robi w momencie, gdy jej dłoń była w połowie drogi do jego głowy. Otworzyła nieco szerzej oczy i zaraz skierowała nieco za gwałtownie rękę na własne włosy, niepozornie je przeczesując. Wcale nie było to jednoznaczne i wcale nagła zmiana kierunku nie wyglądała dziwnie. Wcale, Camellio.
Pokiwała zaraz głową i grzecznie poszła po mrożonkę, wzięła czysty ręczniczek i jeszcze po drodze krótko musiała powiedzieć o co chodzi, zapewniając matkom, że w łazience nikt nie ucierpiał. Wróciła do niego na taras i klepnęła go lekko w rękę, którą majtał w okolicach bolącego miejsca.
— I po co tam grzebiesz, jak cię boli? — zapytała, zaraz lekko przykładając mu pakunek z lodem do miejsca, które dzięki obserwacji wiedziała, że jest obite. — Musiałam, jeszcze miałabym cię bardziej na sumieniu, gdybyś się stąd zawinął — zażartowała. Sądziła, że już wystarczająco bólu mu sprawiła, nie chciała dokładać kolejnego do pieca. — To starczy? Nie kręci ci się w głowie? Ile widzisz palcy? — zapytała, oddalając się od niego na wyciągnięcie ręki i pokazując mu dwa palce. Kompletnie nie pomyślała, że pod tym względem powinno być w porządku; przecież chwilę wcześniej wyciągał jej szkło z rany. — A więc… co tam robiłeś pod tym zlewem? Po godzinach bawisz się w złotą rączkę? — zapytała po chwili, niezgrabnie próbując dopytać o szczegóły jego obecnego życia. Chciała z nim pogadać, może chciała z nim wyjaśnić nieco spraw; może dorosła, a może po prostu stęskniła się za nim.
Connor Walker
-
ratuje ludzi i driftuje karetkąnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
W sumie kilka razy Connor zastanawiał się, czy by nie zaproponować Camelii wspólnego wyjścia na imprezę, organizowaną przez jednego z kumpli, ale jakoś tak zaraz przed zaproszeniem, zaczynał mieć różne flashbacki, które go od tego pomysłu zniechęcały i odwodziły. Ach te czasy liceum... niby tak dawno, ale nie jednocześnie, Walker je doskonale pamiętał. Czasami nawet tęsknił za tamtymi czasami, bo brakowało mu tego magicznego czasu, odbywającego się podczas ciepłej pory roku - wakacji. Tęsknił za m.in. spaniem do piątej, graniem od piątej i odkrywaniem nowych zakątków Toronto oraz zwiedzaniem pobliskich miast - jasne, teraz też mógł pozwolić sobie na zwiedzanie, lecz z tyłu głowy pamiętał o pracy, w której musiał zachować trzeźwy umysł. Nie mógł sobie pozwolić na błędy.
- Zadowolona jesteś ze studiów, czy żałujesz, że nie wybrałaś czegoś innego? - spytał z całkowicie czystej ciekawości, szczególnie, że nigdy o nich nie rozmawiali, gdy uczęszczali na uniwersytety. Ciekawe, kogo tam poznała...i czy z kimś kręciła.... nagle poczuł jakieś takie dziwne ukłucie, dlatego położył rękę na brzuchu, choć przecież mieli prawo do zabaw, rozmów i poznawania innych ludzi. Nie zabroniłby jej tego. Oczywiście dla niepoznaki, posłał Camelli lekki uśmiech, unosząc troszkę kąciki ust.
Słysząc kolejne słowa, Walker pokręcił głową.
- A weź daj spokój. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. - odparł stanowczo, bo po prostu, szkoda by było utraconej dłoni. To jakby stracić jakąś część siebie. pomyślał, unosząc wzrok, by umieścić go na skaleczonej dłoni dziewczyny.
- Wygląda na delikatne. - potwierdził, choć już odpuścił sobie, że czasem nawet i z "niewinnych" ran, mogły nastąpić pewne komplikacje. Wystarczyło, że do rany wdało się zakażenie i Game Over.
Skinął głową, by potwierdzić, iż wspomniany wcześniej człowiek, skończył na odłamkach, w wyniku przepychanki.
- Sprawdzono monitoring, z którego było widać, jak po wyjściu z lokalu, jeden gestykulował z butelką w dłoni, a drugi się na niego rzucił. Obaj wyszli wcześniej z baru i skończyło się... niezbyt przyjemnie. - opowiedział w skrócie.
- Nieee, spokojnie. Ta głowa nie jedno uderzenie przeżyła. - powiedział, uderzając bardzo lekko prawą ręką w okolicę skroni.
- Zimny okład całkowicie wystarczy. - dodał jeszcze, choć doskonale wiedział, że jeśli w ciągu godziny nie przejdzie, faktycznie będzie dobrze zrobić tomografię. Westchnął cicho, na samą myśl o tym. Nadzieja matką głupich. w sensie, miał nadzieję, że po przyłożeniu lodu, zrobi mu się siniak ale nic więcej. Nie miał czasu na zabawy i łażenie z zabandażowaną głową.
- Ja tylko.... sprawdzałem. - wyjaśnił, czując się jak dzieciak, którego właśnie przyłapano, gdy robi coś złego.
- Dziękuję. - odrzekł, czując zimny okład przy czole. Zaśmiał się krótko, zastanawiając się po chwili, czy naprawdę byłoby jej szkoda, gdyby nagle wstał i wyszedł. Chcąc coś sprawdzić, wstał i obejrzał się w kierunku drzwi wyjściowych. Miał właśnie robić krok, gdy ostatecznie odwrócił głowę.
- Wszystko jest w porządku, naprawdę. - powiedział spokojnie. - Dwa. Dwa palce widzę. - odrzekł zgodnie z prawdą, bo ostrość widzenia nie była pogorszona - jasne, przy uderzeniu miał rozmyty obraz, ale to tylko przez krótką chwilę.
- Bingo. Znaczy, kilka razy zdarzyło mi się komuś coś naprawić w domu, ale zazwyczaj byli to znajomi lub rodzina albo właśnie u Twoich rodziców. A wszystko dlatego, że raz się u mnie coś rozszczelniło pod umywalką i postanowiłem naprawić to we własnym zakresie. - wyjaśnił, przypominając sobie początki jego zabawy w złotą rączkę.
- Oglądałem też różne filmiki na youtubie, żeby nie było, że nic nie wiem. - bo często, wiele przypadków było wyjaśnionych, dzięki czemu wiedział, co z czym się je.
- Kto wie, może gdyby nie ratownictwo, to zostałbym hydraulikiem... choć zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś myślałem bardziej o muzyce lub nauczaniu innych. - odparł, przypominając sobie co odpowiadał rodzicom, gdy pytali go kim chce zostać. Oczywiście muzykę dalej uwielbiał, choć o wiele rzadziej sięgał po gitarę.
- A Ty jak żyjesz? - spytał, chcąc odbić piłeczkę.
Camellia Stones
- Zadowolona jesteś ze studiów, czy żałujesz, że nie wybrałaś czegoś innego? - spytał z całkowicie czystej ciekawości, szczególnie, że nigdy o nich nie rozmawiali, gdy uczęszczali na uniwersytety. Ciekawe, kogo tam poznała...i czy z kimś kręciła.... nagle poczuł jakieś takie dziwne ukłucie, dlatego położył rękę na brzuchu, choć przecież mieli prawo do zabaw, rozmów i poznawania innych ludzi. Nie zabroniłby jej tego. Oczywiście dla niepoznaki, posłał Camelli lekki uśmiech, unosząc troszkę kąciki ust.
Słysząc kolejne słowa, Walker pokręcił głową.
- A weź daj spokój. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. - odparł stanowczo, bo po prostu, szkoda by było utraconej dłoni. To jakby stracić jakąś część siebie. pomyślał, unosząc wzrok, by umieścić go na skaleczonej dłoni dziewczyny.
- Wygląda na delikatne. - potwierdził, choć już odpuścił sobie, że czasem nawet i z "niewinnych" ran, mogły nastąpić pewne komplikacje. Wystarczyło, że do rany wdało się zakażenie i Game Over.
Skinął głową, by potwierdzić, iż wspomniany wcześniej człowiek, skończył na odłamkach, w wyniku przepychanki.
- Sprawdzono monitoring, z którego było widać, jak po wyjściu z lokalu, jeden gestykulował z butelką w dłoni, a drugi się na niego rzucił. Obaj wyszli wcześniej z baru i skończyło się... niezbyt przyjemnie. - opowiedział w skrócie.
- Nieee, spokojnie. Ta głowa nie jedno uderzenie przeżyła. - powiedział, uderzając bardzo lekko prawą ręką w okolicę skroni.
- Zimny okład całkowicie wystarczy. - dodał jeszcze, choć doskonale wiedział, że jeśli w ciągu godziny nie przejdzie, faktycznie będzie dobrze zrobić tomografię. Westchnął cicho, na samą myśl o tym. Nadzieja matką głupich. w sensie, miał nadzieję, że po przyłożeniu lodu, zrobi mu się siniak ale nic więcej. Nie miał czasu na zabawy i łażenie z zabandażowaną głową.
- Ja tylko.... sprawdzałem. - wyjaśnił, czując się jak dzieciak, którego właśnie przyłapano, gdy robi coś złego.
- Dziękuję. - odrzekł, czując zimny okład przy czole. Zaśmiał się krótko, zastanawiając się po chwili, czy naprawdę byłoby jej szkoda, gdyby nagle wstał i wyszedł. Chcąc coś sprawdzić, wstał i obejrzał się w kierunku drzwi wyjściowych. Miał właśnie robić krok, gdy ostatecznie odwrócił głowę.
- Wszystko jest w porządku, naprawdę. - powiedział spokojnie. - Dwa. Dwa palce widzę. - odrzekł zgodnie z prawdą, bo ostrość widzenia nie była pogorszona - jasne, przy uderzeniu miał rozmyty obraz, ale to tylko przez krótką chwilę.
- Bingo. Znaczy, kilka razy zdarzyło mi się komuś coś naprawić w domu, ale zazwyczaj byli to znajomi lub rodzina albo właśnie u Twoich rodziców. A wszystko dlatego, że raz się u mnie coś rozszczelniło pod umywalką i postanowiłem naprawić to we własnym zakresie. - wyjaśnił, przypominając sobie początki jego zabawy w złotą rączkę.
- Oglądałem też różne filmiki na youtubie, żeby nie było, że nic nie wiem. - bo często, wiele przypadków było wyjaśnionych, dzięki czemu wiedział, co z czym się je.
- Kto wie, może gdyby nie ratownictwo, to zostałbym hydraulikiem... choć zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś myślałem bardziej o muzyce lub nauczaniu innych. - odparł, przypominając sobie co odpowiadał rodzicom, gdy pytali go kim chce zostać. Oczywiście muzykę dalej uwielbiał, choć o wiele rzadziej sięgał po gitarę.
- A Ty jak żyjesz? - spytał, chcąc odbić piłeczkę.
Camellia Stones
25 y/o, 167 cm
zajmie się twoimi social mediami i asystuje reżyserom w Pinewood Studios
-
I'm gonna take a chance, give up all the plans
And here I go againnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Bycie dorosłym miało swoje plusy. Przede wszystkim, posiadało się dorosłe pieniądze, które można było wydawać na różne bzdury, o których kiedyś się marzyło. Dorosłość jednak weryfikuje te dziecięce potrzeby i w pewnym momencie okazuje się, że są jednak ważniejsze rzeczy. A mimo to, z pewnością niejeden miał chwilę powrotu do swoich dziecięcych lat, gdzie tęskniło się za tym, czego się wtedy nie doceniało. W końcu na wycieczkę można pojechać, można udać się również w odległe zakątki Toronto, do których rodzice nie pozwalali jechać — jednak teraz jaki to ma sens? Gdzie te emocje i przeżycia, które wtedy towarzyszyły?
— Jestem zadowolona — przyznała krótko, bo to był jeszcze moment, w którym pamiętała, że nie rozmawiali długi czas. Tu jeszcze miała problem z przeskoczeniem tej niewidzialnej granicy. — Czasami myślę, co by było gdybym poszła w jakiś inny kierunek, ale chyba zawsze tak by było — dopowiedziała. Wybór studiów nie był dla niej łatwy. Przez długi czas nie wiedziała co ze sobą robić i dopiero słuchając o zawodzie reżysera na dniach karier popchnęło ją w tym kierunku. Media były przestrzenią, w której odnajdywała się z łatwością; wiedziała, że wybrała dobrze, aczkolwiek zawsze mogła pojawić się myśl, czy może nie byłaby lepszym lekarzem albo prawnikiem. — A ty? Jesteś zadowolony? — zapytała, chociaż trochę niepewnie. Ich kontakt załamał się jeszcze przed wypadkiem Connora, więc Camellia nie wiedziała, co pokierowało nim w wyborze swojej życiowej ścieżki. W gruncie rzeczy, dużo nie wiedziała, choć nie skupiła się tak teraz na tym fakcie.
— Też bym w sumie nie chciała. Niewyobrażalne jest to wyobrażenie — masło maślane, ale tak właśnie było. Sam powód utraty kończyny wydawał się jej głupi, ale w zasadzie nie myślała nawet o tym, jak uciążliwe byłoby nieposiadanie ręki. Nawet codzienne funkcjonowanie byłoby wtedy wyzwaniem.
— Czyli typowe pijackie przepychanki — stwierdziła, kiwając lekko głową. Ludzie po pijaku robili dziwne rzeczy. Niektórzy się bili, przepychali, inni płakali, a jeszcze inni dzwonili do swoich starych przyjaciół, nawet do końca nie wiedząc, co chce się im powiedzieć. Moralniaczek na drugi dzień gwarantowany, Camellia cieszyła się, że nigdy nie dodzwoniła się do Walkera. Być może nie rozmawiałoby im się tak dobrze.
— Nawet jeśli, to powinieneś uważać. Żeby kiedyś nie było o jedno uderzenie za dużo — upomniała go, bo nawet jeśli tyle czasu nie rozmawiali ze sobą, to nie mogła udawać, że jest jej obojętny. Z pewnością nawet nigdy nie był i pewnie nigdy nie będzie, ale życie potoczyło się w dość nieoczekiwany sposób. Pokiwała zaraz głową i w międzyczasie poszła po zimny okład, mając nadzieję, że Connor nie będzie mieć jakiś niedogodności przez to uderzenie.
— Co sprawdzałeś? Jak mocno przydzwoniłeś? Bardzo mocno, bo już widać guza na pół metra wysokości — powiedziała, cmokając z dezaprobatą. Nie było co udawać, pamiątek po dzisiejszym spotkaniu będzie mieć na pewno przez kilka dni.
Byłoby jej szkoda. Naprawdę chciała z nim porozmawiać, dowiedzieć się, co u niej słychać. Chciała spędzić z nim chwilę, z nadzieją, że może to nie jest ich ostatnie spotkanie. To nie był pogrzeb ich znajomości, podczas którego wyjaśniają sobie wszystkie dopowiedzenia i idą w swoim kierunku? Jeśli tak miałaby się skończyć ich relacja, to Camellia wolałaby żyć w niewiadomej. Gdy chłopak nagle wstał, o zgrozo oglądając się w kierunku drzwi, dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, aż samej podnosząc się z krzesła. Patrzyła na niego zdziwiona, nie do końca wiedząc o co chodzi. Nawet zamrugała kilka razy szybciej, chcąc się upewnić, że cała sytuacja nie była jakimś wytworem jej wyobraźni. — Wychodzisz? — rzuciła prędko, mając wrażenie, że zaraz chłopak się ulotni bez słowa. Teraz to już nie wiedziała, czy wolała ciszę, czy postawienie kart jasno na stół.
— Zdałeś test, będziesz żyć — zaśmiała się krótko; lekarz był z niej marny, ale powiedzmy że nadrabiała atmosferą w tym “gabinecie”.
— Skoro oglądałeś filmiki na youtubie to już jest to profesjonalna naprawa. Faktury też wystawiasz? — zażartowała, kręcąc rozbawiona głową. — Może gdyby nie ratownictwo to i naprawianiem zlewów byś się nie zainteresował. Kto wie, czy to nie jest jakoś powiązane ze sobą we wszechświecie — dodała, wzruszając lekko ramionami. Często coś było przyczyną czegoś; może w tym przypadku również obydwie kwestie miały kluczowy udział. — To czemu ani jedno, ani drugie nie wypaliło? — zagadnęła, nie do końca wiedząc, czy może dociekać. — Nie musisz oczywiście mówić, w zasadzie to takie luźne pytanie. Równie dobrze możemy zmienić temat. Nie rozpuszcza ci się za bardzo okład? Nie masz za mokrego ręczniczka? — kolejny słowotok, bo nastąpiła kolejna niepewność z jej strony. Nie chciała stawiać go w niekomfortowej sytuacji czy zarzucać niezręczny temat.
— Ja… jakoś żyję. Pracuję, pracuję, czasami mam wrażenie, że gonię za swoim ogonem. A czasami jest fajnie i doceniam dorosłe życie, a czasami mam go dość… — a czasami musi brać zwolnienie w pracy, bo migrena tak ją dojeżdża. Bywało różnie, jak wiatr zawieje, tak jest. — Może nie mam ukrytego talentu złotej rączki, ale całkiem dobrze piekę — rzuciła ciekawostką; bo skoro on odkrył swoją zdolność, to pieczenie mogło być jej tajną umiejętnością; tym bardziej że stosowała to w najlepszy sposób, jako swoje bake therapy.
Connor Walker
— Jestem zadowolona — przyznała krótko, bo to był jeszcze moment, w którym pamiętała, że nie rozmawiali długi czas. Tu jeszcze miała problem z przeskoczeniem tej niewidzialnej granicy. — Czasami myślę, co by było gdybym poszła w jakiś inny kierunek, ale chyba zawsze tak by było — dopowiedziała. Wybór studiów nie był dla niej łatwy. Przez długi czas nie wiedziała co ze sobą robić i dopiero słuchając o zawodzie reżysera na dniach karier popchnęło ją w tym kierunku. Media były przestrzenią, w której odnajdywała się z łatwością; wiedziała, że wybrała dobrze, aczkolwiek zawsze mogła pojawić się myśl, czy może nie byłaby lepszym lekarzem albo prawnikiem. — A ty? Jesteś zadowolony? — zapytała, chociaż trochę niepewnie. Ich kontakt załamał się jeszcze przed wypadkiem Connora, więc Camellia nie wiedziała, co pokierowało nim w wyborze swojej życiowej ścieżki. W gruncie rzeczy, dużo nie wiedziała, choć nie skupiła się tak teraz na tym fakcie.
— Też bym w sumie nie chciała. Niewyobrażalne jest to wyobrażenie — masło maślane, ale tak właśnie było. Sam powód utraty kończyny wydawał się jej głupi, ale w zasadzie nie myślała nawet o tym, jak uciążliwe byłoby nieposiadanie ręki. Nawet codzienne funkcjonowanie byłoby wtedy wyzwaniem.
— Czyli typowe pijackie przepychanki — stwierdziła, kiwając lekko głową. Ludzie po pijaku robili dziwne rzeczy. Niektórzy się bili, przepychali, inni płakali, a jeszcze inni dzwonili do swoich starych przyjaciół, nawet do końca nie wiedząc, co chce się im powiedzieć. Moralniaczek na drugi dzień gwarantowany, Camellia cieszyła się, że nigdy nie dodzwoniła się do Walkera. Być może nie rozmawiałoby im się tak dobrze.
— Nawet jeśli, to powinieneś uważać. Żeby kiedyś nie było o jedno uderzenie za dużo — upomniała go, bo nawet jeśli tyle czasu nie rozmawiali ze sobą, to nie mogła udawać, że jest jej obojętny. Z pewnością nawet nigdy nie był i pewnie nigdy nie będzie, ale życie potoczyło się w dość nieoczekiwany sposób. Pokiwała zaraz głową i w międzyczasie poszła po zimny okład, mając nadzieję, że Connor nie będzie mieć jakiś niedogodności przez to uderzenie.
— Co sprawdzałeś? Jak mocno przydzwoniłeś? Bardzo mocno, bo już widać guza na pół metra wysokości — powiedziała, cmokając z dezaprobatą. Nie było co udawać, pamiątek po dzisiejszym spotkaniu będzie mieć na pewno przez kilka dni.
Byłoby jej szkoda. Naprawdę chciała z nim porozmawiać, dowiedzieć się, co u niej słychać. Chciała spędzić z nim chwilę, z nadzieją, że może to nie jest ich ostatnie spotkanie. To nie był pogrzeb ich znajomości, podczas którego wyjaśniają sobie wszystkie dopowiedzenia i idą w swoim kierunku? Jeśli tak miałaby się skończyć ich relacja, to Camellia wolałaby żyć w niewiadomej. Gdy chłopak nagle wstał, o zgrozo oglądając się w kierunku drzwi, dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, aż samej podnosząc się z krzesła. Patrzyła na niego zdziwiona, nie do końca wiedząc o co chodzi. Nawet zamrugała kilka razy szybciej, chcąc się upewnić, że cała sytuacja nie była jakimś wytworem jej wyobraźni. — Wychodzisz? — rzuciła prędko, mając wrażenie, że zaraz chłopak się ulotni bez słowa. Teraz to już nie wiedziała, czy wolała ciszę, czy postawienie kart jasno na stół.
— Zdałeś test, będziesz żyć — zaśmiała się krótko; lekarz był z niej marny, ale powiedzmy że nadrabiała atmosferą w tym “gabinecie”.
— Skoro oglądałeś filmiki na youtubie to już jest to profesjonalna naprawa. Faktury też wystawiasz? — zażartowała, kręcąc rozbawiona głową. — Może gdyby nie ratownictwo to i naprawianiem zlewów byś się nie zainteresował. Kto wie, czy to nie jest jakoś powiązane ze sobą we wszechświecie — dodała, wzruszając lekko ramionami. Często coś było przyczyną czegoś; może w tym przypadku również obydwie kwestie miały kluczowy udział. — To czemu ani jedno, ani drugie nie wypaliło? — zagadnęła, nie do końca wiedząc, czy może dociekać. — Nie musisz oczywiście mówić, w zasadzie to takie luźne pytanie. Równie dobrze możemy zmienić temat. Nie rozpuszcza ci się za bardzo okład? Nie masz za mokrego ręczniczka? — kolejny słowotok, bo nastąpiła kolejna niepewność z jej strony. Nie chciała stawiać go w niekomfortowej sytuacji czy zarzucać niezręczny temat.
— Ja… jakoś żyję. Pracuję, pracuję, czasami mam wrażenie, że gonię za swoim ogonem. A czasami jest fajnie i doceniam dorosłe życie, a czasami mam go dość… — a czasami musi brać zwolnienie w pracy, bo migrena tak ją dojeżdża. Bywało różnie, jak wiatr zawieje, tak jest. — Może nie mam ukrytego talentu złotej rączki, ale całkiem dobrze piekę — rzuciła ciekawostką; bo skoro on odkrył swoją zdolność, to pieczenie mogło być jej tajną umiejętnością; tym bardziej że stosowała to w najlepszy sposób, jako swoje bake therapy.
Connor Walker
-
ratuje ludzi i driftuje karetkąnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Słysząc odpowiedź Camelli o tym, że była zadowolona z wybranych przez siebie studiów, Connor przez chwilę zastanawiał się, czy odpowiedziała szczerze Niby wszystko co mogło, to na to wskazywało...
- To dobrze. - odparł. - Przynajmniej nie czujesz, że zmarnowałaś czas. - dodał, bo miał kilku znajomych, którzy bardzo żałowali, że nie poszli na inne kierunki, które otworzyłyby im furtki do innych miejsc pracy.
- W sensie, szkoda by było tego całego wkładu oraz czasu, jaki poświęciłaś gdybyś żałowała. - wytłumaczył, bo miał przeczucie, że mógł zostać źle zrozumiany. A on naprawdę nie miał nic złego na myśli.
- Czasami szkoda, że nie można przeprowadzić czegoś w rodzaju symulacji by wiedzieć, który wybór będzie lepszy. - dodał od siebie myśląc, że coś takiego byłoby całkiem przydatne, tylko raczej niewykonalne - bo z czego stworzyć coś takiego? To było tak samo niewykonalne, co machina do podróży w czasie.
Nagle z zamyślenia obudziły go słowa wypowiedziane przez Camellię, a która również zapytała go o studia.
- Ja? Tak, jestem zadowolony. Dzięki nim, zatrudniono mnie w szpitalu i choć może czasami ścigam się z czasem, to przynajmniej nie jest nudno. A, no i mam pierwszeństwo gdy włączam koguty. - wiedział, że ta druga część wypowiedzi odnosiła się do pracy, ale taka prawda - nie byłby ratownikiem, gdyby nie uczelnia, którą ukończył. Jasne, wielu nocy nie przespał ale nie żałował. Jasne, miewał wątpliwości ale przeszły, gdy zdał egzaminy. Czy się bał? Oczywiście. Tylko starał się nie dać tego po sobie poznać.
- Następnym razem wezmę kask. - A przynajmniej się postaram go wziąć. bo istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, iż zwyczajnie o tym zapomni. Oczywiście, Stones miała rację - po którymś uderzeniu istniało ryzyko, że coś mu się stanie i uważał tę troskę za całkiem uroczą, lecz zaraz potem coś mu przypomniało, że halo, pamiętasz kto Cię zablokował na dłuuugi czas?
- Serio? Już aż tak widać? Choleraaa... - westchnął głośno. - Dobrze, że mam w samochodzie czapkę z daszkiem, to może trochę zasłoni... - nadzieja matką głupich. Jeszcze mógł założyć czapkę beanie, tylko problemem był fakt, iż na zewnątrz było dość ciepło a we wspomnianej czapce beanie, dość szybko za równo włosy jak i czubek głowy wraz z czołem, by się pociły.
Walker całkowicie się nie spodziewał takiej reakcji po dziewczynie tj. że ona także wstanie - aż zamrugał kilka razy by mieć pewność, iż to co widział, było prawdziwe a nie zwykłym snem na jawie lub wytworem wyobraźni. Dodatkowe potwierdzenie stanowiło pytanie, które otrzymał.
- Co? A... nie, nie. Znaczy niedługo pewnie tak bo wiesz... muszę zdążyć kupić tę uszczelkę. Dobrze by było, aby Twoja mama jeszcze dziś mogła korzystać ze zlewu. - wyjaśnił, czując ulgę, że mógł na coś zwalić swoje nagłe wstanie z krzesła.
- Jak chcesz, możesz pojechać ze mną. - powiedział, a dopiero po chwili zrozumiał, że powiedział to głośno i aż nerwowo przeczesał dłonią włosy. Gdyby nie wstała, zapewne faktycznie by poszedł a tak? Miał ochotę ją przytulić i powiedzieć, żeby naprawili to, co zostało zniszczone przez zbyt długą ciszę oraz brak rozmów, ale trzeźwy umysł (a przynajmniej jego resztki) go powstrzymały.
- Uff, co za ulga. - powiedział siadając i teatralnie przejeżdżając dłonią po czole tak, jakby właśnie wytarł pot z czoła. Słysząc o fakturach, parsknął śmiechem.
- Tylko paragony... ustnie. Szkoda papieru. - odpowiedział dość pewnie, pół żartem, pół serio, ponieważ prawdą było, iż mówił ludziom ile mają zapłacić, co było prawie jak "niewidzialny" paragon. Jasne, mógł być bardziej profesjonalnym i drukować fakturę albo paragon, tylko już nie chciało mu się tak bawić.
- Ale dziękuję. To miłe, że uważasz, że profesjonalnie dokonuję napraw. - dodał, posyłając Camelli ciepły, a zarazem szczery uśmiech. Nie był gotowy na komplementy.
- Czas pokaże. W sumie... gdyby nie to, to byśmy się nie spotkali po tych kilku... latach. - powiedział, zawieszając i ściszając głos. - No i nie wiedziałbym jak Cię opatrzeć. - dodał, wskazując dłoń dziewczyny. Przełknął ślinę, zastanawiając się, czy wyjawić prawdziwy powód rezygnacji z wcześniejszych pomysłów, dotyczących różnych ścieżek zawodowych.
- Wypadek. On był kartą decydującą o moim losie. - wyjaśnił. - Mój najlepszy przyjaciel on... zginął w nim, dlatego postanowiłem ratować ludzi. - miał też ogromną ochotę wspomnieć o swoich wyrzutach sumienia ale jedynie zacisnął pięści.
- Wiesz co jest najgorsze? Że proponowałem, abyśmy pojechali rano albo, żebym ja prowadził ale nie zgodził się. Przysnąłem i obudziłem się w szpitalu. - dzięki temu, że już jakiś czas minął, mógł o tym powiedzieć, bo po świeżych ranach, zapewne wstałby i po prostu wyszedł rzucając coś wymijająco albo rzuciłby jakąś ściemą. Jasne, mógł zarzucić kłamstwem, tylko prędzej czy później Camellia i tak poznałaby prawdę - o ile już jej nie znała, bo o wypadku zapewne słyszała wcześniej. Pytanie, czy połączyłaby kropki.
- Mógłbym ehm... dostać coś do picia? Najlepiej wodę z lodem. - choć rzecz jasna, miał ogromną ochotę wypić alkohol, tylko wtedy cóż, nie wsiadłby do auta. A przecież musiał pojechać do budowlanego. Musiał.
- Jest w porządku. Choć chyba faktycznie, powoli się rozpuszcza... - odparł, nie będąc pewnym, czy to kropla wody, czy jego własnego potu.
- Rozumiem. Ale mam nadzieję, że się nie przepracowujesz znaczy... dbasz o swój work-life balance? - zapytał, bo doskonale znał realia i wiele osób o ten work-life balance totalnie nie dbało. Najczęściej dla wielu liczyła się główni work, by mieć hajs - on też często brał nadgodziny, byle tylko nie wracać myślami do rzeczywistości.
- O, fajnie. Może coś upieczesz następnym razem? Albo możemy coś razem spróbować upichcić. - oczywiście była to całkowicie luźna propozycja, którą Camellia mogła odrzucić. To nie tak, że się obrazi, gdy usłyszy "nie".
Camellia Stones
- To dobrze. - odparł. - Przynajmniej nie czujesz, że zmarnowałaś czas. - dodał, bo miał kilku znajomych, którzy bardzo żałowali, że nie poszli na inne kierunki, które otworzyłyby im furtki do innych miejsc pracy.
- W sensie, szkoda by było tego całego wkładu oraz czasu, jaki poświęciłaś gdybyś żałowała. - wytłumaczył, bo miał przeczucie, że mógł zostać źle zrozumiany. A on naprawdę nie miał nic złego na myśli.
- Czasami szkoda, że nie można przeprowadzić czegoś w rodzaju symulacji by wiedzieć, który wybór będzie lepszy. - dodał od siebie myśląc, że coś takiego byłoby całkiem przydatne, tylko raczej niewykonalne - bo z czego stworzyć coś takiego? To było tak samo niewykonalne, co machina do podróży w czasie.
Nagle z zamyślenia obudziły go słowa wypowiedziane przez Camellię, a która również zapytała go o studia.
- Ja? Tak, jestem zadowolony. Dzięki nim, zatrudniono mnie w szpitalu i choć może czasami ścigam się z czasem, to przynajmniej nie jest nudno. A, no i mam pierwszeństwo gdy włączam koguty. - wiedział, że ta druga część wypowiedzi odnosiła się do pracy, ale taka prawda - nie byłby ratownikiem, gdyby nie uczelnia, którą ukończył. Jasne, wielu nocy nie przespał ale nie żałował. Jasne, miewał wątpliwości ale przeszły, gdy zdał egzaminy. Czy się bał? Oczywiście. Tylko starał się nie dać tego po sobie poznać.
- Następnym razem wezmę kask. - A przynajmniej się postaram go wziąć. bo istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, iż zwyczajnie o tym zapomni. Oczywiście, Stones miała rację - po którymś uderzeniu istniało ryzyko, że coś mu się stanie i uważał tę troskę za całkiem uroczą, lecz zaraz potem coś mu przypomniało, że halo, pamiętasz kto Cię zablokował na dłuuugi czas?
- Serio? Już aż tak widać? Choleraaa... - westchnął głośno. - Dobrze, że mam w samochodzie czapkę z daszkiem, to może trochę zasłoni... - nadzieja matką głupich. Jeszcze mógł założyć czapkę beanie, tylko problemem był fakt, iż na zewnątrz było dość ciepło a we wspomnianej czapce beanie, dość szybko za równo włosy jak i czubek głowy wraz z czołem, by się pociły.
Walker całkowicie się nie spodziewał takiej reakcji po dziewczynie tj. że ona także wstanie - aż zamrugał kilka razy by mieć pewność, iż to co widział, było prawdziwe a nie zwykłym snem na jawie lub wytworem wyobraźni. Dodatkowe potwierdzenie stanowiło pytanie, które otrzymał.
- Co? A... nie, nie. Znaczy niedługo pewnie tak bo wiesz... muszę zdążyć kupić tę uszczelkę. Dobrze by było, aby Twoja mama jeszcze dziś mogła korzystać ze zlewu. - wyjaśnił, czując ulgę, że mógł na coś zwalić swoje nagłe wstanie z krzesła.
- Jak chcesz, możesz pojechać ze mną. - powiedział, a dopiero po chwili zrozumiał, że powiedział to głośno i aż nerwowo przeczesał dłonią włosy. Gdyby nie wstała, zapewne faktycznie by poszedł a tak? Miał ochotę ją przytulić i powiedzieć, żeby naprawili to, co zostało zniszczone przez zbyt długą ciszę oraz brak rozmów, ale trzeźwy umysł (a przynajmniej jego resztki) go powstrzymały.
- Uff, co za ulga. - powiedział siadając i teatralnie przejeżdżając dłonią po czole tak, jakby właśnie wytarł pot z czoła. Słysząc o fakturach, parsknął śmiechem.
- Tylko paragony... ustnie. Szkoda papieru. - odpowiedział dość pewnie, pół żartem, pół serio, ponieważ prawdą było, iż mówił ludziom ile mają zapłacić, co było prawie jak "niewidzialny" paragon. Jasne, mógł być bardziej profesjonalnym i drukować fakturę albo paragon, tylko już nie chciało mu się tak bawić.
- Ale dziękuję. To miłe, że uważasz, że profesjonalnie dokonuję napraw. - dodał, posyłając Camelli ciepły, a zarazem szczery uśmiech. Nie był gotowy na komplementy.
- Czas pokaże. W sumie... gdyby nie to, to byśmy się nie spotkali po tych kilku... latach. - powiedział, zawieszając i ściszając głos. - No i nie wiedziałbym jak Cię opatrzeć. - dodał, wskazując dłoń dziewczyny. Przełknął ślinę, zastanawiając się, czy wyjawić prawdziwy powód rezygnacji z wcześniejszych pomysłów, dotyczących różnych ścieżek zawodowych.
- Wypadek. On był kartą decydującą o moim losie. - wyjaśnił. - Mój najlepszy przyjaciel on... zginął w nim, dlatego postanowiłem ratować ludzi. - miał też ogromną ochotę wspomnieć o swoich wyrzutach sumienia ale jedynie zacisnął pięści.
- Wiesz co jest najgorsze? Że proponowałem, abyśmy pojechali rano albo, żebym ja prowadził ale nie zgodził się. Przysnąłem i obudziłem się w szpitalu. - dzięki temu, że już jakiś czas minął, mógł o tym powiedzieć, bo po świeżych ranach, zapewne wstałby i po prostu wyszedł rzucając coś wymijająco albo rzuciłby jakąś ściemą. Jasne, mógł zarzucić kłamstwem, tylko prędzej czy później Camellia i tak poznałaby prawdę - o ile już jej nie znała, bo o wypadku zapewne słyszała wcześniej. Pytanie, czy połączyłaby kropki.
- Mógłbym ehm... dostać coś do picia? Najlepiej wodę z lodem. - choć rzecz jasna, miał ogromną ochotę wypić alkohol, tylko wtedy cóż, nie wsiadłby do auta. A przecież musiał pojechać do budowlanego. Musiał.
- Jest w porządku. Choć chyba faktycznie, powoli się rozpuszcza... - odparł, nie będąc pewnym, czy to kropla wody, czy jego własnego potu.
- Rozumiem. Ale mam nadzieję, że się nie przepracowujesz znaczy... dbasz o swój work-life balance? - zapytał, bo doskonale znał realia i wiele osób o ten work-life balance totalnie nie dbało. Najczęściej dla wielu liczyła się główni work, by mieć hajs - on też często brał nadgodziny, byle tylko nie wracać myślami do rzeczywistości.
- O, fajnie. Może coś upieczesz następnym razem? Albo możemy coś razem spróbować upichcić. - oczywiście była to całkowicie luźna propozycja, którą Camellia mogła odrzucić. To nie tak, że się obrazi, gdy usłyszy "nie".
Camellia Stones