ODPOWIEDZ
35 y/o, 169 cm
właścicielka i sommelier w George Restaurant
Awatar użytkownika
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#4
Wiedziała, że zakup trampoliny okaże się strzałem w kolano, zdążyła się jeszcze pokłócić o to z mężem, zanim ten zdecydował się porzucić rodzinę, ale nie starczyło jej czasu, by wystawić to cholerstwo na sprzedaż zanim wydarzyła się tragedia. Pochłonięta pieczeniem Stevie usłyszała tylko pisk a później płacz swojej córki i rzuciła wszystko, wybiegając na podwórko. Ruby leżała na trampolinie zwinięta w kłębek i płakała, trzymając ręce przy sobie. Musiało minąć sporo czasu, zanim w ogóle wytłumaczyła, co się stało, ale Hargrove w mig pojęła, że nie było to tylko zwykłe uderzenie. Przytuliła dziewczynkę ostrożnie, gładząc ją po plecach i małej głowie, powtarzając, że wszystko będzie dobrze i niedługo przestanie boleć, ale widząc zaczerwienienie i opuchliznę zdecydowała, że konieczna będzie wizyta w szpitalu.
W błyskawicznym tempie zgarnęła najpotrzebniejsze rzeczy, zamknęła dom i zamówiła ubera, bo tym razem samochód brata znajdował się w garażu właściciela i Stevie nie miała innej szybkiej opcji dotarcia do szpitala. Na grupie rodzinnej dała znać, co się stało i słowa wsparcia od bliskich od razu podniosły ją na duchu. Potrzebowała tego, bo płacz jej dziecka, który po jakimś czasie zamienił się w cichy szloch i pociąganie nosem, był jej najmniej ulubionym odgłosem. Zanim dojechały zdążyła już obwinić się za wszystko, później obwinić Joe, a przez godzinę, którą musiały zaczekać przed przyjęciem, przez jej głowę przebiegły chyba wszystkie znane emocje. Musiała jednak wziąć się w garść i przede wszystkim wspierać córkę.
Diagnoza była bardzo szybka, bo złamanie ręki na szczęście nie okazało się skomplikowane, a na wieść o gipsie Ruby ucieszyła się nawet, bo jeden z jej ulubionych kolegów z przedszkola także miał niedawno założony. Stevie obiecała jej, że kupi specjalne kolorowe markery, którymi wszyscy będą mogli się podpisać, ale powracający dobry humor został szybko przerwany przez pracownika socjalnego, który pojawił się w gabinecie i wywołał Hargrove na korytarz.
Młody mężczyzna w spokojnych słowach starał się wytłumaczyć Stevie, że nazwisko z karty nie zgadza się z tym, które podała razem z numerem socjalnym przy rejestracji i nie jest jednocześnie nazwiskiem, jakie nosiła Ruby, więc do czasu wyjaśnienia sytuacji nie będzie mogła niestety być przy dziewczynce. Spokojną i opanowaną zazwyczaj Hargrove trafił jasny szlag.
- Czy pan sobie żartuje? Wypełniałam tę kartę w pośpiechu, odruchowo wpisując nazwisko panieńskie, którym posługuje się po tym jak ten sku… - w ostatniej chwili ugryzła się w język i wzięła głęboki oddech - Ruby Cormier to moja córka, nie jestem jeszcze oficjalnie rozwiedziona z jej ojcem, w dowodzie mamy wspólne nazwisko, zaraz go znajdę…
Sięgnęła do torebki, w której jak na złość nie mogła przez dłuższy czas odnaleźć portfela. Czyżby zostawiła go w uberze? Poczucie frustracji zakradało się powoli pod skórę Stevie, która miała wrażenie, że w całym tym szpitalu nie znajduje się żadna wyrozumiała dusza.


Celia Maynard
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
30 y/o, 175 cm
rezydentka chirurgii dziecięcej | mount sinai hospital
Awatar użytkownika
silence became her favorite way to speak
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

003

Kitel powiewał gniewnie, gdy maszerowała zamaszystym tempem przez izbę przyjęć. Włosy, związane w wysokiego koka walczyły o uwolnienie, wyślizgując się spod mocnego uścisku gumki, oddając chaos panujący w jej głowie oraz duszy. Kolejna sprzeczka z mężem wprowadziła ją w nastrój dostatecznie podły, by nie bacząc na brak profesjonalizmu opuściła w pośpiechu pokój socjalny. Nawet słysząc jego nerwowe nawoływanie, przekleństwa cisnące się mu na język szła naprzód energicznym krokiem, świadoma buzujących wewnątrz emocji. Jeszcze chwila, a wybuchłaby, skazujących ich na szydercze komentarze ze strony współpracowników. Wiedziała, co sobie myślą; co opowiadają za jej plecami przekonani, że ściany nie mają uszu. Jak rozkładają na czynniki pierwsze jej małżeństwo, trwając w fałszywym przeświadczeniu, że Celine ma w pracy łatwiej.
Ale codzienność z Jamesem Fowlerem bywała nieprzyjemna — wyściełana drwiną oraz agresją, niezdrowym zapewnieniem, że połączyło ich prawdziwe uczucie; coś, co z przekonaniem można nazwać miłością. Nie kochał jej — pragnął ją posiadać, tak jak człowiek chce posiadać dobra materialne. Na wyłączność; niechętnie dzieląc się nimi z innymi ludźmi, również tymi o czystych zamiarach.
Kajał się wprawdzie, gdy ponosiły go emocje, ale spojrzenie zawsze miał zimne i wyrachowane. Nadużywał słowa przepraszam, co z czasem sprawiło, że stało się ono bezwartościowe. Na nic zdawały się powracające wyrzuty sumienia, ściskające serce historie o żelaznej dyscyplinie trzymanej przez ojca albo liczne obietnice, że więcej nie wymierzy żonie policzka — patrzyła mu prosto w oczy i czuła przeszywający ją dreszcz. Niepokój, który rozlewał się po jej organizmie — zatruwając go, doprowadzając do łomotania serca, kurczenia żołądka albo drżenia rąk, stanowiących główne narzędzie pracy.
Przemierzając korytarz miała nadzieję, że pamięta purpurowe znamiona, które zostawia na jej ciele; że patrzenie na jej poobijaną skórę sprawia mu fizyczny ból; że odwraca głowę ze zbolałą miną, nie mogąc znieść ich widoku.
Zatrzymała się w recepcji na izbie przyjęć, ignorując obecność pracownika oraz pacjentów, zmotywowana, by przerwę przeznaczyć na przygotowanie się do następnej konsultacji zamiast odpoczynek. Grzebała w pośpiechu w szufladach, starając się nie zwracać uwagi na słowne przepychanki między zmartwioną matką, a facetem w służbowym uniformie. Wreszcie ciekawość zwyciężyła — uniosła spojrzenie ponad blat, łapiąc kontakt wzrokowy ze stojącą naprzeciwko blondynką.
— Stephanie — wyrzuciła z siebie ze zdziwieniem. Wyprostowała się do pełnego wzrostu, skonfundowana, zawiedziona przewrotnością losu. Porzuciła nieskuteczne poszukiwania karty pacjenta, niepewna, co uczynić powinna z dłońmi — Minęło trochę czasu... — dodała zaraz.
Przeniosła wzrok na stojącą obok dziewczynkę. Zlustrowała ją dokładnie, chwilę dłużej zatrzymując go na oblanej rumieńcem twarzy. Wyglądała przy tym, jakby nie rozumiała tego, co widzi.
— Zostałaś matką — wypaliła mało taktownie, wypełniając pauzę w dialogu — Wow — emocje stojące za komentarzem nie łatwo było zinterpretować — Celine była zaskoczona, to pewne. Ale czy pozytywnie, czy negatywnie – tego nie dało się stwierdzić. Może świadomość, że żywot dawnej przyjaciółki toczył się bez jej udziału wydawała się odstręczająca; że ominęło ją wystarczająco dużo, by poczuć w klatce piersiowej lekkie ukłucie żalu.
Nie doceniała ich znajomości należycie, kiedy tamta jeszcze trwała.
— W czym leży problem? Jakieś trudności z wypełnieniem formularzu? — zapytała poważnie, znowu maksymalnie skupiona. Pochyliła się nad pośpiesznie wypisanymi dokumentami, poszukując błędu, który niedawno wywołał na izbie przyjęć ogromne poruszenie.

Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
35 y/o, 169 cm
właścicielka i sommelier w George Restaurant
Awatar użytkownika
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wiedziała, że zachowanie spokoju będzie najlepszym wyjściem z sytuacji, ale wciąż nie mogła odnaleźć portfela i ktoś nie dopuszczał jej do pomieszczenia, w którym przebywała jej córka, Stevie miała więc niebywałą trudność w podążaniu za własną logiką. Rzeczowy, opanowany ton byłby najlepszym wyjściem w starciu ze szpitalnym biurokratą, ale emocje w takich sytuacjach brały górę i Hargrove wydawało się, że brzmiała jakoś tak żałośnie i piskliwie. Jakby przepraszała, że w ogóle miała czelność tutaj przyjść i wplątać wszystkich w swoje rodzinne zawiłości.
I wtedy usłyszała własne imię, wypowiedziane przez kogoś stojącego nieco dalej, a sprawy zrobiły się jeszcze bardziej zawiłe.
Skupiła wzrok na kobiecie, która wydała jej się dziwnie znajoma i dopiero po chwili rozpoznała w niej dawną przyjaciółkę; od ich ostatniego spotkania minęło wiele lat i Stevie poczuła się tak, jakby właśnie stanęła oko w oko z przeszłością.
- Celia? - przesunęła wzrokiem po lekarskim kitlu, ciasnym koczku i obraz brunetki pracującej w szpitalu wydał jej się tak naturalny, jakby rozmawiały o tym jeszcze wczoraj.
Przed chwilą myślała o tym, że nie miała obok siebie żadnej przyjaznej duszy i wciąż nie była do końca pewna, czy ta sytuacja się zmieniła, ale widok znajomej twarzy przyniósł jej pewnego rodzaju ulgę. Pytanie o córkę pomogło Stevie okiełznać własne emocje, skupić się na faktach.
- Tak, Ruby ma cztery lata i właśnie pierwszy raz coś złamała, dlatego przepraszam, że robię cyrk na środku korytarza, ale emocje biorą górę - przyznała, bo tak naprawdę nie miała nic do stracenia.
Czy miała cichą nadzieję, że jej słowa ułaskawią także pracownika socjalnego, który w milczeniu przyglądał się temu spotkaniu po latach? Być może. Ale nie chciała grać kartą roszczeniowej matki, miała po prostu nadzieję na wyjaśnienie tego biurokratycznego błędu, który przecież nie był jej winą.
Gdy Celia pochyliła się nad dokumentami, Hargrove wiedziała już, że połączenie wszystkich elementów układanki nie zajmie jej dużo czasu, nie widziała więc sensu w ukrywaniu czegoś, co i tak znajdowało się już praktycznie na wierzchu.
- Podpisałam się panieńskim nazwiskiem, a Ruby nosi nazwisko ojca - starała się wyjaśnić, zerkając to na Celię, to na pracownika socjalnego - Nie mogę znaleźć dowodu, by oficjalnie potwierdzić, że jest moim dzieckiem - spokojniej niż wcześniej zaczęła ponownie grzebać w torebce, która wydawała się być bez dna.
Nie liczyła na cud, ale już sama obecność Maynard o dziwo w pewien sposób łagodziła jej nastrój. Co było odrobinę dziwne, biorąc pod uwagę, że ich znajomość po prostu w pewnym momencie się skończyła. Hargrove nie była w tym bez winy, ale wszelkie wyrzuty nie dochodziły jeszcze do głosu - w tym momencie najważniejsza była jej córka.
- Ja i Joe nie jesteśmy już razem - wyznanie przeszło jej przez gardło łatwiej, niż myślała.
Bardzo samolubnie pomyślała wtedy, że chciałaby wiedzieć, czy Celia będzie zaskoczona tą wiadomością, w końcu od zawsze znała ich oboje tylko jako parę. Czy dawniej przeczuwała już, że coś może być nie tak? Czy była kolejną osobą, która dostrzegła rysy na perfekcyjnym obrazku, zanim Stevie w ogóle pomyślała, że coś może być nie tak?


Celia Maynard
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
30 y/o, 175 cm
rezydentka chirurgii dziecięcej | mount sinai hospital
Awatar użytkownika
silence became her favorite way to speak
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Szpitalna biurokracja zdolna była wyssać z człowieka ostatki sił, działała skutecznej i bardziej zabójczo niż większość schorzeń. Na korytarzach zalanych płynem do dezynsekcji, gdzie gniew mieszał się z wonią leków, ludzie ledwo stojący na nogach musieli odpowiadać na pytania, wypełniać formularze, stawiać pieczątki albo podpisy, jakby uleczalność choroby zależała od zgodności rubryk.
Wielu udawało się do szpitala, mając nadzieję, że wszystko da się załatwić szybko; że cierpienie wymaga natychmiastowej reakcji. Zamiast tego gnali ich po oddziałach, nakazywali czekać w kolejkach, odmawiając pomocy do czasu dopełnienia formalności. Niemal każdego spotykało to samo — powolne upokorzenie przez system.
Najboleśniej odczuwano jego ciężar, gdy po drugiej stronie czekał ktoś bliski. Samemu można jeszcze zazgrzytać zębami oraz wymusić uśmiech, wytrwać w poczekalni, przebrnąć przez formalności, bo własne cierpienie łatwiej unieść niż niemoc wobec cudzego. Ale gdy chodziło o członka rodziny, każde proszę poczekać przypominało cios.
Czasami Celine wracała do domu, czując wszechogarniające rozgoryczenie wobec systemu, którego była częścią. Na którego staży stała, działając w imię dobra swoich pacjentów oraz ich rodzin. Przynajmniej pozornie — odstępstwa od normy, łamanie albo naginanie zasad obarczone było konsekwencjami. Nie raz wolała załamać ręce, by zachować posadę, na którą pracowała latami. Nie lubiła mierzyć ludzkiego cierpienia. Selekcjonować pacjentów na mniej lub bardziej potrzebujących. Sprowadzać ich dolegliwości do terminów w kalendarzu, które odznaczało się w pośpiechu. Nie mogła znieść, kiedy ludzie wpatrywali się w nią jak w cudotwórcę, mogącego zaburzyć czasoprzestrzeń, zdolnego do zmiany dat i zmieszczenia wszystkich w przedziale dwudziestu czterech godzin. Z trudem zachowywała powagę, widząc rodzica zalewającego się łzami, którego dziecko — jedyne mające prawo do smutku — zmuszone było do oferowania pocieszenia.
Dawno niewidziana koleżanka działała na nią podobnie — oniemiająco. Walczyła ze sobą, chcąc jednocześnie trzymać się z daleka i nie zaprzątać sobie głowy problemami, swoich mając pod dostatkiem, a jednocześnie nie mogąc zignorować przeszłości. Czuła na sobie ciężar pełnego nadziei spojrzenia.
— Nie masz przy sobie żadnych innych dokumentów? — zapytała, zerkając przelotnie na pracownika socjalnego; milczącego, z twarzą wykrzywioną w grymasie zdenerwowania, znudzonego tłumaczeniem, że roszczeniowość zmartwionej matki zda się na nic i należy dostosować się do procedur. Wkrótce całą uwagę poświęcił Celine, która wspomniała o wydobyciu dokumentacji medycznej, gdzie z pewnością widniała Stephanie Hargrove, lecz obdarzył ją wzrokiem równie zdegustowanym. Następne słowa poprzedziło wyłącznie ciężkie westchnięcie, jakby lamentowała nad sytuacją, w której się znalazła.
— To bez sensu — żachnęła się, splatając przedramiona na piersiach – Do kogo trafiła dziewczynka? Wezmę to na siebie — to oczywiste, że się znamy — mężczyzna wywrócił oczami, aczkolwiek podał nazwisko ortopedy, świadom, że stracił wystarczająco czasu. Zawisło w powietrzu, utwierdzając w przekonaniu, że złamali właśnie niespisaną zasadę szpitala.
Ja i Joe nie jesteśmy już razem
Celia drgnęła nerwowo na wiadomość o rozstaniu. Echo ich nieszczęścia do złudzenia przypominało traumę, przez którą sama niedawno przechodziła. Pamiętała długie noce, gdy wpatrywała się w sufit, a cisza mieszkania była cięższa niż kłótnie, które wcześniej rozdzierały ściany. Pamiętała zimne spojrzenia prawników i beznamiętne głosy sędziów, którzy skupiali się na faktach, paragrafach i datach orzekając o jej winie. Nikt nie próbował zrozumieć, dlaczego szukała pocieszenia w ramionach innego mężczyzny; dlaczego miłość do ukochanego męża gasła im dłużej nosiła obrączkę na palcu.
— To przykre — mruknęła ponuro, zduszając brak zaskoczenia osiadły na końcu języka. Żałowała jej odrobinę, podobnie jak się człowiek wstydzi ostrego osądu i żałuje zarazem tego, że pozostał nieomylny. Przewidziała kiedyś, że znajomość ich nie przetrwa próby czasu, a restauracja znajdzie się w tarapatach. Zrobiła to wprawdzie pod wpływem emocji, w afekcie i bez przemyślenia, acz mając przeczucie dostatecznie dobre, że Joe nie warto ufać.

Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Sinai Hospital”