-
Cholmondeley – odpowiedział na pierwsze pytanie, robiąc, tak samo jak ona krok do tyłu. Nie chciał jej wystraszyć. Nazwisko się zgadzało. Odczytane czy też nie przez chłopaka, nie powinno budzić większych podejrzeń, Wiele słów dalej potwierdzało, że jest jej bratem. Ale ten gest. To wyjęcie kasy z kieszeni fartucha, to całe niepotrzebne zachowanie kobiety – on chciał nie tyle dać łapówkę, co za drobną sumę dać szansę leżącej na łóżku kobiecie. A, i żeby było jasne – dla niego to wyjebane, czy ona była rezydentką. To jak lekarz. Prawie. A ci sporo mogą, nie? Więc gdy wcisnęła mu jego kasę w łapy, wyjmując ją z fartucha, chyba, albo „na pewno” poczuł się urażony –
pani doktor – musiała na to iść, jak będzie chciała mieć od niego spokój. Była „prawie” doktorem, a dla kogoś, kto martwi się o siostrę, to coś więcej niż tylko kasa, czy nadzieja. To jakieś chore poczucie, które otrzymuje się, właśnie za te kilka dolców, że dana osoba będzie traktowana lepiej. No nie mówicie, że nigdy czegoś takiego nie przeżyliście.
Uparty był w chuj. Nawet jak ona wciskała mu tą kasę, wzbraniał się, a jak już się udało – nadal starał się ją pchać do jej kieszeni –
proszę - jak płacz typa, co nie widzi innego rozwiązania –
wiem, że to nie takie proste, ale błagam….. – na siłę cisnął do jej kieszeni te same banknoty, które starała mu się oddać. Przepychanka. Niby takie nic, ale zrobiłoby furorę, gdyby nie to, że w tej sali byli tylko we troje. On.
ona i dzieciaki. Pacjentka, oraz pani rezydentka. I jak wydawało mu się, że już jej tą kasę wypchnął, zrobił krok do tyłu, unosząc łapy do góry -
proszę, przestańmy. Ktoś zaraz wejdzie, ktoś to zobaczy – miał nadzieję, że kobieta zrozumiała, nadal jak to za pierwszym razem, starając się wcisnąć mu jego kasę z powrotem. Ash robiąc szybkie dwa kroki do tyłu, ruchem ręki wskazał na siostrę –
proszę mi uwierzyć. Chciałbym, naprawdę, żeby miała najlepszą opiekę – no można tam pierdolić, że to niestosowne, że „olaboga”, ale jak kobieta przyjrzy się twarzy chłopaka, to i tak zrozumie, że on odmowy nie przyjmie.
Zrobił te – tym razem - cztery kroki do tyłu. Usiadł na krześle. Dla niego bez znaczenia, czy lekarz, czy rezydent – często ci drudzy starali się bardziej, bo im zależało. To nadal ona miała w swoich dłoniach te banknoty i widać było po jego mordzie, że zależy mu na tym, aby je wzięła, a nikt poza nimi w sali się nie znajdował – kadził jej, ubliżał, zwał jak zwał. Siedział, przyglądając się tej, która weszła –
chyba możemy zachować to dla siebie, a pani skupi się na mojej siostrze – ruchem głowy wskazał łóżko. Był przejęty. Nie tylko stan jej zdrowia, ale to, że ta rezydentka nie chciała współpracować. Chyba też zaczął się czuć niezbyt dobrze. Przyśpieszony oddech i serducho, które jak na złość nie chciało współpracować, wystukując szybszy niż zazwyczaj rytm –
proszę mi powiedzieć, co z nią? Czy to – źle? W sensie- nie dokończył. Zerknął na tą, która leżała na łóżku, pod podpięciem kroplówek i chuj wie czego jeszcze -
jak to oceniasz? – nagła zmiana oficjalnego tonu –
wyjdzie z tego? – przechylił głowę w stronę rezydentki. Ale żeby nie było nudno, bez typowej dla niego zmiany tematu –
od dawna jesteś rezydentką? Często ci, którzy się dopiero kształcą, wiedzą najwięcej – widać było, że czuł respekt do tych właśnie osób –
dlaczego chirurgia ogólna? Nie łatwiej leczyć dzieciaki jednym antybiotykiem? – te jego spostrzeżenia i cały światopogląd.
Regina Salvatore