-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Wypiął dumnie pierś, kiedy Sora zmieniła wcześniejszą narrację. Wyprostował się też przy tym i słuchał jej, kiwając głową z uznaniem. Bo oto mówiła odpowiednio o jego samczej energii, o jego przystojności i innych takich. I tego miało się słuchało. Nie mógł przecież przyznać, że podoba mu się, jak mówi o nim „słodki”, bo według męskiego kodeksu, kiedy tak się działo, facet tracił jakiś odłamek swojej męskości, a jednorożec umierał. To były też podstawowe prawa natury i takie tam…
Co prawda, faktem było, że brzmiało to co najmniej komiczne, zwłaszcza biorąc poprawkę na ton, w jaki to ubrała – chyba trochę przejaskrawiony. No i fakt, że oboje wiedzieli, że Jiwoong taki nie był. Nie był drwalem, który gołymi rękami ścinał drzewa. Nie był też ociekającym testosteronem byczkiem, który każdemu chciał spuszczać wpierdol. Jeśli była już jakaś zadyma, to zwykle starał się ją rozstrzygnąć najpierw za pomocą rozmowy. Często jednak nie udawało mu się to, bo Hunter, jeśli był w obok (a w 90% zadymy był obok), leciał już z pięściami.
Ale wiadomo – prawa natury wymagały tego, aby on wymagał od niej takich słów. Nie innych.
Uderzył się w pierś, jakby na przypieczętowanie jej słów.
— Sto razy lepiej, przynajmniej nie wypadłem przed fauną leśną jak pizdek-gwizdek, tylko jak prawdziwy alfa. Teraz nie musimy się już obawiać, że jakiś dziki zwierz na nas wyleci. A ryby to same będą mi się rzucać w dłonie. — Dokładnie tak to działało, Jiwoong. Ryby z tego jeziora, teraz niewidocznego przez zasłonę z lasu, to będą się pchały do niego, aby okazać swój szacunek.
No, ale śmieszki śmieszkami, a wiedzieli jaki był naprawdę. Może nie nazbyt delikatny, ale zdecydowanie czuły i w pełni dbający o swoją partnerkę. Krypto-włoch. Albo ten wyjątek, o którym wspominała Navi.
Nie odezwał się jednak potem, gdy podsumowała jego odpowiedź, a raczej postawę, w dodatku z tym humorystycznym akcentem. Komplementem, którego sam wymagał. Jego podejście było jednak nienaciągane i szczere, wiec miał nadzieję, że przy tym wszystkim – dla niej zrozumiałe i upewniające ją o tym, że nie planował jej zostawiać przez jakieś niedogodności.
I jeszcze, że niby szyszka…?
— Ta, dupa jasiu karuzela — odpowiedział, jakże romantycznie, na jej zarzut, jakoby to on chciał się jej pozbyć. Nie to, żeby przed chwilą wykładał jej, że on nie zostawia! Czy coś w ten deseń, bardzo podobnego.
Przyjął jej toast, na początku bez komentarza, by po prostu kiwnąć głową, w niemej akceptacji, później dopełnić stuknięcie szkłem i na koniec wychylić zawartość kieliszka.
Nie odzywał się, bo nie chciał powiedzieć, przypadkiem chlapnąć, że ów toast był naprawdę dobrze trafiony, bo on też im tego życzył. I szczerze powiedziawszy – też to planował. Tyle tylko, że oficjalnie. Pewną więc ulgą było słyszeć, że Sora podzielała jego poglądy. Ale czy zdjęło to jakoś faktor stresowy z jego ramion?
Nie.
— Chcesz więcej powodów do świętowania to ja ci zaraz jakieś powymyślam! — Chyba nie o to chodziło, Jiwoong. — Możemy świętować międzynarodowy dzień bobra, tylko musiałbym sprawdzić czy w ogóle taki jest, ale w sumie… jak nie ma, to zaraz go ustalimy. — Co to za problem ustalić sobie swoje własne, mini święto. Z byle powodu, z byle dupy.
Wziął jedną truskawkę i znów dał jej skosztować, zanim sam sobie wsadził do gęby kolejną.
— Albo ten, no… Międzynarodowy dzień zbyt małej bluzy. — Czyli takiej samej, którą sprawił ją dokładnie rok temu, aby miała czym sobie zakryć dupsko po przecieku wchodząc do domu. Zadbał już wtedy o wszystko i cały czas o nią dbał. — Międzynarodowy dzień oblania piwem, też spoko. — Czyli genialny motyw na podryw, którego nie planował, a który… wyszedł jak wyszedł. Czyli wyszedł tak, że koleżanki Sory prawie go rozszarpały na evencie, na którym wszystko i tak śmierdziało piwem.
Ciekawe gdzie teraz były i co o nim myślały. Chociaż… pewnie nawet o nim nie wiedziały, biorąc pod uwagę, że to całe przedsięwzięcie z nim było po prostu sekretem. Harvey wiedział, ale to rodzina.
— Względnie możemy pomyśleć też o dniu podrywu za barem. Albo celebracji dnia, w którym wygrałem cokolwiek fajnego na loterii a nie tylko szereg długopisów, które, notabene, dalej mam w samochodzie. W schowku, jakbyś szukała.
Sora Wolff
Co prawda, faktem było, że brzmiało to co najmniej komiczne, zwłaszcza biorąc poprawkę na ton, w jaki to ubrała – chyba trochę przejaskrawiony. No i fakt, że oboje wiedzieli, że Jiwoong taki nie był. Nie był drwalem, który gołymi rękami ścinał drzewa. Nie był też ociekającym testosteronem byczkiem, który każdemu chciał spuszczać wpierdol. Jeśli była już jakaś zadyma, to zwykle starał się ją rozstrzygnąć najpierw za pomocą rozmowy. Często jednak nie udawało mu się to, bo Hunter, jeśli był w obok (a w 90% zadymy był obok), leciał już z pięściami.
Ale wiadomo – prawa natury wymagały tego, aby on wymagał od niej takich słów. Nie innych.
Uderzył się w pierś, jakby na przypieczętowanie jej słów.
— Sto razy lepiej, przynajmniej nie wypadłem przed fauną leśną jak pizdek-gwizdek, tylko jak prawdziwy alfa. Teraz nie musimy się już obawiać, że jakiś dziki zwierz na nas wyleci. A ryby to same będą mi się rzucać w dłonie. — Dokładnie tak to działało, Jiwoong. Ryby z tego jeziora, teraz niewidocznego przez zasłonę z lasu, to będą się pchały do niego, aby okazać swój szacunek.
No, ale śmieszki śmieszkami, a wiedzieli jaki był naprawdę. Może nie nazbyt delikatny, ale zdecydowanie czuły i w pełni dbający o swoją partnerkę. Krypto-włoch. Albo ten wyjątek, o którym wspominała Navi.
Nie odezwał się jednak potem, gdy podsumowała jego odpowiedź, a raczej postawę, w dodatku z tym humorystycznym akcentem. Komplementem, którego sam wymagał. Jego podejście było jednak nienaciągane i szczere, wiec miał nadzieję, że przy tym wszystkim – dla niej zrozumiałe i upewniające ją o tym, że nie planował jej zostawiać przez jakieś niedogodności.
I jeszcze, że niby szyszka…?
— Ta, dupa jasiu karuzela — odpowiedział, jakże romantycznie, na jej zarzut, jakoby to on chciał się jej pozbyć. Nie to, żeby przed chwilą wykładał jej, że on nie zostawia! Czy coś w ten deseń, bardzo podobnego.
Przyjął jej toast, na początku bez komentarza, by po prostu kiwnąć głową, w niemej akceptacji, później dopełnić stuknięcie szkłem i na koniec wychylić zawartość kieliszka.
Nie odzywał się, bo nie chciał powiedzieć, przypadkiem chlapnąć, że ów toast był naprawdę dobrze trafiony, bo on też im tego życzył. I szczerze powiedziawszy – też to planował. Tyle tylko, że oficjalnie. Pewną więc ulgą było słyszeć, że Sora podzielała jego poglądy. Ale czy zdjęło to jakoś faktor stresowy z jego ramion?
Nie.
— Chcesz więcej powodów do świętowania to ja ci zaraz jakieś powymyślam! — Chyba nie o to chodziło, Jiwoong. — Możemy świętować międzynarodowy dzień bobra, tylko musiałbym sprawdzić czy w ogóle taki jest, ale w sumie… jak nie ma, to zaraz go ustalimy. — Co to za problem ustalić sobie swoje własne, mini święto. Z byle powodu, z byle dupy.
Wziął jedną truskawkę i znów dał jej skosztować, zanim sam sobie wsadził do gęby kolejną.
— Albo ten, no… Międzynarodowy dzień zbyt małej bluzy. — Czyli takiej samej, którą sprawił ją dokładnie rok temu, aby miała czym sobie zakryć dupsko po przecieku wchodząc do domu. Zadbał już wtedy o wszystko i cały czas o nią dbał. — Międzynarodowy dzień oblania piwem, też spoko. — Czyli genialny motyw na podryw, którego nie planował, a który… wyszedł jak wyszedł. Czyli wyszedł tak, że koleżanki Sory prawie go rozszarpały na evencie, na którym wszystko i tak śmierdziało piwem.
Ciekawe gdzie teraz były i co o nim myślały. Chociaż… pewnie nawet o nim nie wiedziały, biorąc pod uwagę, że to całe przedsięwzięcie z nim było po prostu sekretem. Harvey wiedział, ale to rodzina.
— Względnie możemy pomyśleć też o dniu podrywu za barem. Albo celebracji dnia, w którym wygrałem cokolwiek fajnego na loterii a nie tylko szereg długopisów, które, notabene, dalej mam w samochodzie. W schowku, jakbyś szukała.
Sora Wolff
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Z jednej strony była świadoma tego, że mężczyznom zakazywano pokazywania jacy to są wrażliwi i kochani, bo musieli być przecież niewzruszeni. Nie mogli płakać, ani pokazywać zmartwień czy smutku, bo wtedy wychodzili na pizdy. Z jakiegoś powodu uczuciowość stała się typowo kobieca, chociaż ona zupełnie tak nie uważała. W Korei lubiano, jak druga osoba o siebie dbała - jak pachniała ładnie, jak robiła te nieszczęsne maseczki, nakładała kremy na twarz, a także ubierała się stylowo. To było dość popularne, a patrząc na idoli, to nikt nie miał problemu, jeśli taki zaczynał się wzruszać na scenie czy wyglądał bardziej „kobieco”. Nikt się nie krzywił, że farbowali włosy, że ubierali się kolorowo i różnie. Przynajmniej w Azji.
Za granicą to wiadomo, nazywano ich gejami i pizdami.
Sora jednak miała zupełnie inną mentalność niż na zachodzie. Nie mówiąc o tym, że to też przede wszystkim faceci mieli problem z… facetami.
— No teraz to ta kozica górska na pewno ci się nie oprze. — Bo już o niej wspominała, ale Jiwoong w ogóle ją wtedy wyśmiał i się oburzył, że niby tylko kozica mogłaby na niego spojrzeć, a teraz to się cieszył, że dobrze wypadł przed fauną leśną. Hipokryta.
Niby wiedziała, że ich relacja była bardzo stabilna, niemniej wiadomo, każdy gdzieś tam miał te swoje mini obawy, że może coś jednak. Niby nie, ale może Jiwoong jej o czymś nie mówił? A może czuł się jednak gdzieś tam przytłoczony? W końcu każdy piękny sen mógł się kiedyś skończyć. No ale była też zdania, że nic takiego nie miało miejsca i jakby co, to pewnie by jej powiedział.
Dlatego też liczyła, że jej tost się spełni. Że będą mieć przed sobą jeszcze wiele okazji do świętowania, wspólnego śmiania się i picia wina na kocu, bo tego im właśnie życzyła. Może przez jej pracę czasami (zbyt często) musiała odwoływać ich plany, ale mimo to, mieli wiele innych okazji do spotkania się. Chociaż patrząc na nich, oni nie potrzebowali na dobrą sprawę żadnej okazji, wystarczyła zwykła, ludzka tęsknota. A ta pojawiała się każdego dnia.
Zaśmiała się pod nosem na jego propozycję.
— Wolę dzień wydry. Może być? — spytała. Bobry niby były śmieszne, ale jej serce należało do wydr. Były słodkie, łapały się za łapki jak pływały, aby partner nie odpłynął zbyt daleko i w ogóle były najlepsze na świecie. W dodatku miały super mordy. Czego w nich nie lubić?
Zjadła podaną jej truskawkę, posyłając mu wymowne spojrzenie.
— Ha-ha — zaczęła, przeżuwając owoc. — Dalej ją mam tak swoją drogą. — Gdzieś w odmętach szafy. Nie wyrzucała jej, więc gdzieś w jej apartamencie musiała leżeć, przypominając o tej pamiętnej nocy, kiedy wszystko się zaczęło. No ale musiała wtedy przyznać, że to był bardzo dobry pomysł, bo nawet nie musiała mówić czego potrzebowała, tylko sam wykazał się odpowiednią inicjatywą. I co ważne, zachował się jak facet, a nie gówniarz.
Kąciki ust się jej podniosły wyżej w odpowiedzi.
— Myślę, że dzień podrywu za barem i wygrania Pokemona będzie super — powiedziała. W końcu wtedy postanowiła też dać mu szansę. Był to już kolejny zbieg okoliczności, gdzie się widzieli, a te krótkie rozmowy przy barze, jak widać, okazały się być kluczowe. A może to przez tą maskotę ją kupił? I losy na których przewalił swoje napiwki. — Bo dostałam jednego Pokemona, a potem umówiłam się z drugim. — Hehe, Sora, ale ty jesteś zabawna.
Ale jak na jej, to było dobre święto do świętowania, tylko wypadałoby jakiś czas po dzisiejszej dacie, więc znowu musieliby się spotkać, aby to opić! Oh nie.
— Kiedyś wybierzemy się do jakiegoś parku rozrywki. Tam będziesz miał dużo okazji do wygrania rzeczy. — Bo tam były te wszystkie oszukańcze konkursy, gdzie niby byłeś blisko, ale nie wystarczająco, aby dostać główną nagrodę. Ona pewnie nic by nie wygrała, ale jeśli poszliby na jakiś konkurs, gdzie strzelali z łuku…
Jiwoong Ahn
Za granicą to wiadomo, nazywano ich gejami i pizdami.
Sora jednak miała zupełnie inną mentalność niż na zachodzie. Nie mówiąc o tym, że to też przede wszystkim faceci mieli problem z… facetami.
— No teraz to ta kozica górska na pewno ci się nie oprze. — Bo już o niej wspominała, ale Jiwoong w ogóle ją wtedy wyśmiał i się oburzył, że niby tylko kozica mogłaby na niego spojrzeć, a teraz to się cieszył, że dobrze wypadł przed fauną leśną. Hipokryta.
Niby wiedziała, że ich relacja była bardzo stabilna, niemniej wiadomo, każdy gdzieś tam miał te swoje mini obawy, że może coś jednak. Niby nie, ale może Jiwoong jej o czymś nie mówił? A może czuł się jednak gdzieś tam przytłoczony? W końcu każdy piękny sen mógł się kiedyś skończyć. No ale była też zdania, że nic takiego nie miało miejsca i jakby co, to pewnie by jej powiedział.
Dlatego też liczyła, że jej tost się spełni. Że będą mieć przed sobą jeszcze wiele okazji do świętowania, wspólnego śmiania się i picia wina na kocu, bo tego im właśnie życzyła. Może przez jej pracę czasami (zbyt często) musiała odwoływać ich plany, ale mimo to, mieli wiele innych okazji do spotkania się. Chociaż patrząc na nich, oni nie potrzebowali na dobrą sprawę żadnej okazji, wystarczyła zwykła, ludzka tęsknota. A ta pojawiała się każdego dnia.
Zaśmiała się pod nosem na jego propozycję.
— Wolę dzień wydry. Może być? — spytała. Bobry niby były śmieszne, ale jej serce należało do wydr. Były słodkie, łapały się za łapki jak pływały, aby partner nie odpłynął zbyt daleko i w ogóle były najlepsze na świecie. W dodatku miały super mordy. Czego w nich nie lubić?
Zjadła podaną jej truskawkę, posyłając mu wymowne spojrzenie.
— Ha-ha — zaczęła, przeżuwając owoc. — Dalej ją mam tak swoją drogą. — Gdzieś w odmętach szafy. Nie wyrzucała jej, więc gdzieś w jej apartamencie musiała leżeć, przypominając o tej pamiętnej nocy, kiedy wszystko się zaczęło. No ale musiała wtedy przyznać, że to był bardzo dobry pomysł, bo nawet nie musiała mówić czego potrzebowała, tylko sam wykazał się odpowiednią inicjatywą. I co ważne, zachował się jak facet, a nie gówniarz.
Kąciki ust się jej podniosły wyżej w odpowiedzi.
— Myślę, że dzień podrywu za barem i wygrania Pokemona będzie super — powiedziała. W końcu wtedy postanowiła też dać mu szansę. Był to już kolejny zbieg okoliczności, gdzie się widzieli, a te krótkie rozmowy przy barze, jak widać, okazały się być kluczowe. A może to przez tą maskotę ją kupił? I losy na których przewalił swoje napiwki. — Bo dostałam jednego Pokemona, a potem umówiłam się z drugim. — Hehe, Sora, ale ty jesteś zabawna.
Ale jak na jej, to było dobre święto do świętowania, tylko wypadałoby jakiś czas po dzisiejszej dacie, więc znowu musieliby się spotkać, aby to opić! Oh nie.
— Kiedyś wybierzemy się do jakiegoś parku rozrywki. Tam będziesz miał dużo okazji do wygrania rzeczy. — Bo tam były te wszystkie oszukańcze konkursy, gdzie niby byłeś blisko, ale nie wystarczająco, aby dostać główną nagrodę. Ona pewnie nic by nie wygrała, ale jeśli poszliby na jakiś konkurs, gdzie strzelali z łuku…
Jiwoong Ahn
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— Jesteśmy w lesie, Sora. I nawet nie na szlaku górskim. Skąd tu niby kozice górskie. — Popukał się w czoło, na bezczela, wyraźnie insynuując, że ona to chyba jakaś nie najmądrzejsza. Dobra robota, Jiwoong. Takie zagrywki tuż przed tym, kiedy chciałeś faktycznie klękać i prosić ją o rękę. Punkty miałeś akurat zbierać a nie tracić, ale powiedzmy, że po prostu żerowałeś na tej cierpliwości Sory i tym, że z jakiegoś powodu miała do ciebie sentyment i czasami nawet te twoje debilizmy ją bawiły.
— Może być i dzień wydry — powiedział, kiwając głową w ramach wyrażenia akceptacji. Bo prawda była taka, że samo święto średnio go obchodziło, chodziło o wspólną celebrację. Powód miał być nieistotny, a po prostu… istnieć. Chociaż, na dobrą sprawę, obyłoby się i bez tego na upartego. Zawsze można powiedzieć, że coś się dzieje z okazji „braku okazji”.
I to też ponoć przechodziło.
Nie skomentował samego faktu dalszego posiadania przez nią bluzy, dziecięcej i kolorowej, którą dostała z powodów już przytoczonych. Zamiast słów użył po prostu uśmiechu. Ciepłego, nawet trochę rozczulonego. Bo była to, jakby nie patrzeć, jakaś pamiątka ich pierwszego spotkania.
Całe szczęście, że nie kazał jej tutaj przywieźć i założyć na siebie na to wyjście.
Bo też całe szczęście, że nie wiedział o tym, że faktycznie ją ma. Uznałby szybciej, że potraktowałaby to jako flagę żenady i czym prędzej umieściła w śmietniku po takim zdarzeniu. Bo kto by zatrzymywał coś takiego? Za małą, dziecięcą bluzę od randoma, przed którym musiałaś się przyznać, że przeciekłaś.
Uniósł delikatnie brew słysząc jej koncepcję odnośnie święta i to najwyraźniej święta Pokemona.
— Nie myślałaś może o karierze stand-upera? — spytał z przekąsem, choć mocno przejaskrawionym. Bo tak naprawdę się nie dąsał, ale też nie zamierzał mówić, że ten dowcip to taki słabiutki. I to wcale nie dlatego, że on był podmiotem w nim! Tak, bo on to nagle był znawcą komedii i profesorem żartów.
Chociaż, nie dało się ukryć, to był faktycznie dobry dzień. Udało mu się w końcu przekonać do siebie Sorę i zasugerować jej wymianę numerami. Ciekawe czy jakby nie wygrał tego przerośniętego, pluszowego Mew, to by się tak samo skończyło, bo on postawiłby, że nie.
W ogóle najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że wśród tych wszystkich razów, kiedy znowu na siebie wpadli, on żadnego nie planował i to po prostu samo wychodziło. Tak jakby los dawał Sorze kolejną i następną szansę, żeby się zreflektowała. Aby się zreflektowała, że taki towar jej podstawia, a ona nic.
— Kiedyś — podtrzymał, kiwając głową. — Pewnie całkiem niedługo. O ile dostaniesz wolne w tym swoim gułagu. — Bo na to był potrzebny cały dzień. A już nie mówiąc o tym, że to było miejsce bardzo zaludnione, a ona bardzo rozpoznawalna w Korei, więc to… takie raczej kiepskie połączenie. — Zgodzę się nawet siedzieć w osobnych wagonikach i chodzić dziesięć metrów za tobą. — Aby nikt przypadkiem nie wpadł na połączenie ich ze sobą. Najwyżej, w takich warunkach, zostanie uznany za pierdolniętego psychofana, który śledził swoją idolkę.
Normalny dzień dla saesenga.
Cokolwiek to znaczyło.
— Dobra, gwiazdo — ale sobie ksywkę wymyślił — jeszcze po maluchu i ruszamy dalej w trasę. — Bo już zaczynało zmierzchać, a oni przecież – teoretycznie – musieli jeszcze wrócić. A raczej nie uśmiechało im się łażenie w środku nocy po lasach. Oczywiście on wiedział, że z powrotem to oni wrócą samochodem z Jaehyunem, bo na drodze było jeszcze kilka czasochłonnych atrakcji. Albo wcale nie takich czasochłonnych, jak Sora każe mu spadać.
Ale wtedy będzie wracała z buta.
Sora Wolff
— Może być i dzień wydry — powiedział, kiwając głową w ramach wyrażenia akceptacji. Bo prawda była taka, że samo święto średnio go obchodziło, chodziło o wspólną celebrację. Powód miał być nieistotny, a po prostu… istnieć. Chociaż, na dobrą sprawę, obyłoby się i bez tego na upartego. Zawsze można powiedzieć, że coś się dzieje z okazji „braku okazji”.
I to też ponoć przechodziło.
Nie skomentował samego faktu dalszego posiadania przez nią bluzy, dziecięcej i kolorowej, którą dostała z powodów już przytoczonych. Zamiast słów użył po prostu uśmiechu. Ciepłego, nawet trochę rozczulonego. Bo była to, jakby nie patrzeć, jakaś pamiątka ich pierwszego spotkania.
Całe szczęście, że nie kazał jej tutaj przywieźć i założyć na siebie na to wyjście.
Bo też całe szczęście, że nie wiedział o tym, że faktycznie ją ma. Uznałby szybciej, że potraktowałaby to jako flagę żenady i czym prędzej umieściła w śmietniku po takim zdarzeniu. Bo kto by zatrzymywał coś takiego? Za małą, dziecięcą bluzę od randoma, przed którym musiałaś się przyznać, że przeciekłaś.
Uniósł delikatnie brew słysząc jej koncepcję odnośnie święta i to najwyraźniej święta Pokemona.
— Nie myślałaś może o karierze stand-upera? — spytał z przekąsem, choć mocno przejaskrawionym. Bo tak naprawdę się nie dąsał, ale też nie zamierzał mówić, że ten dowcip to taki słabiutki. I to wcale nie dlatego, że on był podmiotem w nim! Tak, bo on to nagle był znawcą komedii i profesorem żartów.
Chociaż, nie dało się ukryć, to był faktycznie dobry dzień. Udało mu się w końcu przekonać do siebie Sorę i zasugerować jej wymianę numerami. Ciekawe czy jakby nie wygrał tego przerośniętego, pluszowego Mew, to by się tak samo skończyło, bo on postawiłby, że nie.
W ogóle najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że wśród tych wszystkich razów, kiedy znowu na siebie wpadli, on żadnego nie planował i to po prostu samo wychodziło. Tak jakby los dawał Sorze kolejną i następną szansę, żeby się zreflektowała. Aby się zreflektowała, że taki towar jej podstawia, a ona nic.
— Kiedyś — podtrzymał, kiwając głową. — Pewnie całkiem niedługo. O ile dostaniesz wolne w tym swoim gułagu. — Bo na to był potrzebny cały dzień. A już nie mówiąc o tym, że to było miejsce bardzo zaludnione, a ona bardzo rozpoznawalna w Korei, więc to… takie raczej kiepskie połączenie. — Zgodzę się nawet siedzieć w osobnych wagonikach i chodzić dziesięć metrów za tobą. — Aby nikt przypadkiem nie wpadł na połączenie ich ze sobą. Najwyżej, w takich warunkach, zostanie uznany za pierdolniętego psychofana, który śledził swoją idolkę.
Normalny dzień dla saesenga.
Cokolwiek to znaczyło.
— Dobra, gwiazdo — ale sobie ksywkę wymyślił — jeszcze po maluchu i ruszamy dalej w trasę. — Bo już zaczynało zmierzchać, a oni przecież – teoretycznie – musieli jeszcze wrócić. A raczej nie uśmiechało im się łażenie w środku nocy po lasach. Oczywiście on wiedział, że z powrotem to oni wrócą samochodem z Jaehyunem, bo na drodze było jeszcze kilka czasochłonnych atrakcji. Albo wcale nie takich czasochłonnych, jak Sora każe mu spadać.
Ale wtedy będzie wracała z buta.
Sora Wolff
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
— Nigdy nie wiesz, może zbłądziła — rzuciła, zerkając na niego wymownie, robiąc minę przedrzeźniacza pierwszej klasy, bo najwyraźniej zamierzała bronić swojej teorii, że jakaś kozica na pewno się w końcu na niego rzuci, skoro był taki męski i seksowny, i w ogóle.
Ale przynajmniej się ze sobą zgadzali jeśli chodziło o kwestie nowego święta, które nie istniało. Chociaż może istniało, ale oni właśnie nadawali mu jakąś nową datę. Kto by się tam tym specjalnie przejmował. W końcu chodziło o samo świętowanie, spotkanie się, napicie, zjedzenie czegoś i całą resztę. Na dobrą sprawę nie obchodziło jej czy to będzie coś super, czy zwykły dzień, bo chodziło tylko o sam fakt spotkania.
No i oczywiście, że miała bluzę. Początkowo nie planowała jej zatrzymywać. Dała ją z jakiegoś powodu do prania, a potem… po prostu została wrzucona gdzieś do szafy, jakby planowała jej kiedyś użyć. Tylko, że nie miała do tego powodu. Nie mówiąc o tym, że zwyczajnie była za mała. Sora może i miała nieco dziecięce wymiary, bo przecież była niska i drobna, ale jakkolwiek by chciała, to bluza była za mała. I nie w jej stylu.
Ale teraz chociaż robiła za spoko pamiątkę. Kto wie, może pewnego dnia ich dziecko ją ubierze, chociaż może lepiej nie, ze względu na jej… historię. Raczej dzieciak nie chciałby słyszeć o tym, że ta bluza była po to, aby zakryć plamę z okresowej krwi jego matki.
— Myślałam. Chyba faktycznie powinnam się na tym skupić, bo jestem przezabawna. — I najwyraźniej też niesamowicie skromna, Sora! Może i miała aparycję, lubiła występować publicznie i w ogóle, ale pewnie jakby przyszło do żartów, to śmieszyłyby one głównie ją. I Jiwoonga. Kariery by za dużej nie zrobiła, ale przynajmniej świetnie by się bawiła. Chociaż patrząc na jej niechęć do ludzi, albo raczej - bliskich spotkań pierwszego stopnia, to może powinna to przemyśleć, bo jako komik miałaby mniejsze prawdopodobieństwo na swoich stalkerów i pojebanych fanów. Tacy nigdy się nie skarżyli na psycholi.
Może kiedyś faktycznie zmieni karierę. Albo kraj.
Kąciki ust jej drgnęły w pewnym przepraszającym, ale też łagodnym uśmiechu.
— Wywalczę je — przyznała. Jej gułag niestety nie dawał zbytnio taryf ulgowych, bo przecież jako idol musiała trenować i się reklamować. Im więcej była na językach innych, tym lepiej. Wolne miała jak na nie zasłużyła, albo faktycznie, wywalczyła. Zawsze mogła iść na hiatus, mówiąc o tym, że jej stan psychiczny ponownie się pogorszył. Gorzej tylko, że zamiast odpoczywać i się relaksować, łaziłaby gdzieś z nieznanym nikomu barmanem. Ale hej, dla niej to byłby odpoczynek. — Spoko, czapka, maseczka i okulary, i nikt mnie nie pozna. — Marzenie ściętej głowy, Sora. Chociaż Isaacowi się to udawało! A każdy znał tą parę, słynną na cały świat, zwłaszcza po tym, jak idol powiedział o swojej nieznanej dziewczynie, a potem narzeczonej. I aktualnie żonie.
Sięgnęła po kolejną truskawkę, którą zjadła. Spojrzała nieco zaskoczona w kierunku chłopaka, a potem chwyciła swój szklany kieliszek wina, którego jeszcze trochę miała.
— Dalej w trasę? — powtórzyła po nim, upijając kilka łyków, bo przecież wina nie można było marnować. Zwłaszcza tak dobrego i połączonego w smaku z truskawkami. — To masz coś jeszcze czy już wracamy? — spytała z czystej ciekawości. Bo gdyby powiedział „wracamy bo się ściemnia”, to byłoby to jednoznaczne, a tak zabrzmiało, jakby musieli jeszcze o coś zahaczyć! A może to ona po prostu była nieco upierdliwa.
Dopiła swoje wino do końca i wyciągnęła kieliszek w jego stronę.
— Kończymy butelkę tu czy w domu? — Weź, Sora, bo zaraz cię ktoś posądzi o alkoholizm. No ale przecież skoro mieliby się zbierać, to nie mogli tego wszystkiego tu tak zostawić! Nie wolno było zaśmiecać środowiska, zwłaszcza takiego ładnego lasu! A skoro już tu byli, to mogła mu pomóc, aby nie dźwigał wszystkiego sam!
Jiwoong Ahn
Ale przynajmniej się ze sobą zgadzali jeśli chodziło o kwestie nowego święta, które nie istniało. Chociaż może istniało, ale oni właśnie nadawali mu jakąś nową datę. Kto by się tam tym specjalnie przejmował. W końcu chodziło o samo świętowanie, spotkanie się, napicie, zjedzenie czegoś i całą resztę. Na dobrą sprawę nie obchodziło jej czy to będzie coś super, czy zwykły dzień, bo chodziło tylko o sam fakt spotkania.
No i oczywiście, że miała bluzę. Początkowo nie planowała jej zatrzymywać. Dała ją z jakiegoś powodu do prania, a potem… po prostu została wrzucona gdzieś do szafy, jakby planowała jej kiedyś użyć. Tylko, że nie miała do tego powodu. Nie mówiąc o tym, że zwyczajnie była za mała. Sora może i miała nieco dziecięce wymiary, bo przecież była niska i drobna, ale jakkolwiek by chciała, to bluza była za mała. I nie w jej stylu.
Ale teraz chociaż robiła za spoko pamiątkę. Kto wie, może pewnego dnia ich dziecko ją ubierze, chociaż może lepiej nie, ze względu na jej… historię. Raczej dzieciak nie chciałby słyszeć o tym, że ta bluza była po to, aby zakryć plamę z okresowej krwi jego matki.
— Myślałam. Chyba faktycznie powinnam się na tym skupić, bo jestem przezabawna. — I najwyraźniej też niesamowicie skromna, Sora! Może i miała aparycję, lubiła występować publicznie i w ogóle, ale pewnie jakby przyszło do żartów, to śmieszyłyby one głównie ją. I Jiwoonga. Kariery by za dużej nie zrobiła, ale przynajmniej świetnie by się bawiła. Chociaż patrząc na jej niechęć do ludzi, albo raczej - bliskich spotkań pierwszego stopnia, to może powinna to przemyśleć, bo jako komik miałaby mniejsze prawdopodobieństwo na swoich stalkerów i pojebanych fanów. Tacy nigdy się nie skarżyli na psycholi.
Może kiedyś faktycznie zmieni karierę. Albo kraj.
Kąciki ust jej drgnęły w pewnym przepraszającym, ale też łagodnym uśmiechu.
— Wywalczę je — przyznała. Jej gułag niestety nie dawał zbytnio taryf ulgowych, bo przecież jako idol musiała trenować i się reklamować. Im więcej była na językach innych, tym lepiej. Wolne miała jak na nie zasłużyła, albo faktycznie, wywalczyła. Zawsze mogła iść na hiatus, mówiąc o tym, że jej stan psychiczny ponownie się pogorszył. Gorzej tylko, że zamiast odpoczywać i się relaksować, łaziłaby gdzieś z nieznanym nikomu barmanem. Ale hej, dla niej to byłby odpoczynek. — Spoko, czapka, maseczka i okulary, i nikt mnie nie pozna. — Marzenie ściętej głowy, Sora. Chociaż Isaacowi się to udawało! A każdy znał tą parę, słynną na cały świat, zwłaszcza po tym, jak idol powiedział o swojej nieznanej dziewczynie, a potem narzeczonej. I aktualnie żonie.
Sięgnęła po kolejną truskawkę, którą zjadła. Spojrzała nieco zaskoczona w kierunku chłopaka, a potem chwyciła swój szklany kieliszek wina, którego jeszcze trochę miała.
— Dalej w trasę? — powtórzyła po nim, upijając kilka łyków, bo przecież wina nie można było marnować. Zwłaszcza tak dobrego i połączonego w smaku z truskawkami. — To masz coś jeszcze czy już wracamy? — spytała z czystej ciekawości. Bo gdyby powiedział „wracamy bo się ściemnia”, to byłoby to jednoznaczne, a tak zabrzmiało, jakby musieli jeszcze o coś zahaczyć! A może to ona po prostu była nieco upierdliwa.
Dopiła swoje wino do końca i wyciągnęła kieliszek w jego stronę.
— Kończymy butelkę tu czy w domu? — Weź, Sora, bo zaraz cię ktoś posądzi o alkoholizm. No ale przecież skoro mieliby się zbierać, to nie mogli tego wszystkiego tu tak zostawić! Nie wolno było zaśmiecać środowiska, zwłaszcza takiego ładnego lasu! A skoro już tu byli, to mogła mu pomóc, aby nie dźwigał wszystkiego sam!
Jiwoong Ahn
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Nie komentował już jej planów, co do kariery. Mógłby się popukać w czoło, znów, ale chyba nawet on wiedział, że to by było o raz za dużo, nawet jak na taki dzień. Nawet jak Sora nie miała nic przeciwko temu, jak bywał złośliwy. Bo zwykle, jak to robił, robił to raczej w tej zdrowej, wybadanej już granicy i odpowiedniej atmosferze.
Wysłuchał jednak jej planu dotyczącego jej przebrania i… Niby to brzmiało dość prosto, ale on miał wrażenie, że raczej takie nie było. Dlatego uśmiechnął się najpierw, w ten poczciwy, pocieszny sposób, który mówił za niego, że jakoś sobie poradzą z tą niedogodnością. Jak z każdą kolejną i każdą następną.
I dopiero po tym drobnym, acz znaczącym geście, odezwał się:
— Tak, a na resztę ciała burka i totalnie nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
Wydawało mu się to abstrakcyjnie. Nie Sora w burce, chociaż to trochę też. Ale bardziej tak świat, gdzie ona musiała zakładać na siebie całe przebranie (bez burki), żeby móc wyjść po prostu się rozerwać tam, gdzie będą inni, zwykli ludzie. Ale taka czapka, maseczka i okulary, choć z jednej strony przy upałach całkiem zrozumiałe, to z drugiej strony – też przykuwające uwagę. Więc co jeśli Sorę rozpoznają po sylwetce? Po chodzie? Po włosach? Po głosie, jak się odezwie? Czy ona zawsze będzie musiała wokół wszystkiego robić taką gimnastykę, aby skorzystać z życia jak inni?
Tutaj nie musiała, ale tutaj to było kompletne odludzie, a i tak pewnie żyła z takim poczuciem, że i tutaj mógłby się trafić jakiś fan.
— No obiecałem ci instagood miejsce i foteczkę. Foteczkę już mamy, ale to nie jest to miejsce o którym myślałem, więc chop-chop — powiedział, klaszcząc dwukrotnie w dłonie, tak w geście pogonienia jej.
Aby szampana szybciej piła.
— Butelkę możemy skończyć po drodze, jak para meneli. Albo później, w domu. Zostawimy to na razie tutaj, i tak będziemy tędy wracać, to zabiorę te bambetle. — Bo nie żeby coś, ale taki koszyk to mu zaraz będzie psuł aesthetics, nie mówiąc już o tym, że raczej nieporęcznie byłoby mu się oświadczać z koszykiem pełnym dobroci i śmieci w jednej ręce.
Ale zamierzał po sobie posprzątać, żeby nie było. Las szanował.
A poza tym – mama kazała mu oddać ten koszyk.
Gdy się podniósł, wyciągnął rękę w jej stronę, by pomóc jej wstać. Poskładał wszystko na szybko w jedno miejsce, aby nie zostawiać po sobie burdelu, a potem zerknął niby w telefon, ale tak naprawdę to posłać jeszcze, ostatniego już chyba, kontrolnego SMS-a, na którego musiał dostać natychmiastową, pokrzepiająca odpowiedź.
Ale jeśli ktoś się go po wszystkim zapyta, czy się stresował lub panikował, to odpowie, z całą stanowczością, że nie.
Gdy już wszystko było ogarnięte – tak pobieżnie, oczywiście – podał Sorze flaszkę z szampanem, którą miał cały czas w drugiej ręce.
— Proszę, moja królewno. Po królewsku z gwinta, raz, raz. — Bardzo romantycznie z jego strony, że teraz kazał jej zwyczajnie ciągnąć z gwinta. Ale chyba to jej zapowiadał. Że zachowają się niczym rasowi menele. — Siedem łyków, postaraj się romantycznie nie zbekać, wypędzając przy tym wszystkie swoje demony i idziemy dalej. — Siedem, bo to przecież taka szczęśliwa liczba, a nie liczba której był pewien, że porobi Sorę do takiego stanu, że już na pewno się zgodzi, bo nawet nie będzie wiedziała na co się w ogóle zgadza.
Bąbelki bywały bardzo zdradliwe.
A potem on po niej poprawi, tak na odwagę i będą mogli zostawić flaszkę na drogę powrotną. Bo to nie tak, że odstrzelił opcję z piciem po drodze bo znów byłoby to nieporęczne, biorąc pod uwagę jego dalsze plany.
Generalnie to był mało romantyczny element tego wyjścia, ale... Ale chyba taki bardzo ich. Nie to, żeby faktycznie byli parą meneli, ale raczej nie byli w stu procentach ę ą. On na pewno nie był. On był ę ą w jakichś trzech, nie więcej. Bardziej nie potrafił.
Sora Wolff
Wysłuchał jednak jej planu dotyczącego jej przebrania i… Niby to brzmiało dość prosto, ale on miał wrażenie, że raczej takie nie było. Dlatego uśmiechnął się najpierw, w ten poczciwy, pocieszny sposób, który mówił za niego, że jakoś sobie poradzą z tą niedogodnością. Jak z każdą kolejną i każdą następną.
I dopiero po tym drobnym, acz znaczącym geście, odezwał się:
— Tak, a na resztę ciała burka i totalnie nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
Wydawało mu się to abstrakcyjnie. Nie Sora w burce, chociaż to trochę też. Ale bardziej tak świat, gdzie ona musiała zakładać na siebie całe przebranie (bez burki), żeby móc wyjść po prostu się rozerwać tam, gdzie będą inni, zwykli ludzie. Ale taka czapka, maseczka i okulary, choć z jednej strony przy upałach całkiem zrozumiałe, to z drugiej strony – też przykuwające uwagę. Więc co jeśli Sorę rozpoznają po sylwetce? Po chodzie? Po włosach? Po głosie, jak się odezwie? Czy ona zawsze będzie musiała wokół wszystkiego robić taką gimnastykę, aby skorzystać z życia jak inni?
Tutaj nie musiała, ale tutaj to było kompletne odludzie, a i tak pewnie żyła z takim poczuciem, że i tutaj mógłby się trafić jakiś fan.
— No obiecałem ci instagood miejsce i foteczkę. Foteczkę już mamy, ale to nie jest to miejsce o którym myślałem, więc chop-chop — powiedział, klaszcząc dwukrotnie w dłonie, tak w geście pogonienia jej.
Aby szampana szybciej piła.
— Butelkę możemy skończyć po drodze, jak para meneli. Albo później, w domu. Zostawimy to na razie tutaj, i tak będziemy tędy wracać, to zabiorę te bambetle. — Bo nie żeby coś, ale taki koszyk to mu zaraz będzie psuł aesthetics, nie mówiąc już o tym, że raczej nieporęcznie byłoby mu się oświadczać z koszykiem pełnym dobroci i śmieci w jednej ręce.
Ale zamierzał po sobie posprzątać, żeby nie było. Las szanował.
A poza tym – mama kazała mu oddać ten koszyk.
Gdy się podniósł, wyciągnął rękę w jej stronę, by pomóc jej wstać. Poskładał wszystko na szybko w jedno miejsce, aby nie zostawiać po sobie burdelu, a potem zerknął niby w telefon, ale tak naprawdę to posłać jeszcze, ostatniego już chyba, kontrolnego SMS-a, na którego musiał dostać natychmiastową, pokrzepiająca odpowiedź.
Ale jeśli ktoś się go po wszystkim zapyta, czy się stresował lub panikował, to odpowie, z całą stanowczością, że nie.
Gdy już wszystko było ogarnięte – tak pobieżnie, oczywiście – podał Sorze flaszkę z szampanem, którą miał cały czas w drugiej ręce.
— Proszę, moja królewno. Po królewsku z gwinta, raz, raz. — Bardzo romantycznie z jego strony, że teraz kazał jej zwyczajnie ciągnąć z gwinta. Ale chyba to jej zapowiadał. Że zachowają się niczym rasowi menele. — Siedem łyków, postaraj się romantycznie nie zbekać, wypędzając przy tym wszystkie swoje demony i idziemy dalej. — Siedem, bo to przecież taka szczęśliwa liczba, a nie liczba której był pewien, że porobi Sorę do takiego stanu, że już na pewno się zgodzi, bo nawet nie będzie wiedziała na co się w ogóle zgadza.
Bąbelki bywały bardzo zdradliwe.
A potem on po niej poprawi, tak na odwagę i będą mogli zostawić flaszkę na drogę powrotną. Bo to nie tak, że odstrzelił opcję z piciem po drodze bo znów byłoby to nieporęczne, biorąc pod uwagę jego dalsze plany.
Generalnie to był mało romantyczny element tego wyjścia, ale... Ale chyba taki bardzo ich. Nie to, żeby faktycznie byli parą meneli, ale raczej nie byli w stu procentach ę ą. On na pewno nie był. On był ę ą w jakichś trzech, nie więcej. Bardziej nie potrafił.
Sora Wolff
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
— O, dokładnie — powiedziała, wskazując na nim palcem, jakby właśnie powiedział coś niesamowicie mądrego i odkrywczego. Jakby to był genialny pomysł, przez który mogłaby iść swobodnie do parku rozrywki i nie wymagał od niej niewiadomo jakiego wysiłku! No, co prawda musiałaby nosić burkę, od rana do wieczora, od stóp do głów, co byłoby dość… upierdliwe i niewygodne. Oczywiście to była część pewnej kultury, ale ona doceniała to że mogła się swobodnie ubrać. No, prawie swobodnie, bo jak się było idolem, to należało pamiętać, że było się ocenianym na podstawie absolutnie wszystkiego.
Nawet durnych dodatków i wybranych kolorów.
Brew jej lekko drgnęła wyżej w zaskoczeniu. Rozejrzała się nawet dookoła, na te wszystkie piękne dekoracje, linki z ich zdjęciami, świeczki i… no cały ten klimat, który robił na niej spore wrażenie, bo momentalnie zapisywał się w jej pamięci.
— To nie jest to miejsce? — spytała, bo była święcie przekonana, że to o to się rozchodziło od początku. Czemu miałby się tak starać tylko dla tego, aby sobie posiedzieli i szli dalej! Znaczy, bardzo doceniała ten fakt, bo było to cudowne wydarzenie, ale nie spodziewała się, że to tylko przystanek. — Ale to też jest super. Jest jeszcze bardziej super miejscówka? — spytała, zerkając na niego, zaraz jednak sięgając do kieliszka, aby faktycznie wziąć trzy kolejne łyki, co by szybciej dokończyć ten swój polany alkohol.
Dobry był szampan, ale bąbelki… wiadomo, robiły robotę. Dlatego zwykle się nie spieszyła, bo jeśli wypije to na raz, to nie dość, że beknie mu w twarz, co było mało kobiece, to jeszcze szybko się najebie. No dobra, po tym będzie głownie podpita, ale jednak wolała to robić z jako-taką klasą. Co prawda z Jiwoongiem byli już na takim etapie w swoim związku, że raczej nie przejmowali się tym, że ktoś idzie srać (bo jej chłopak to bardzo często jej to oznajmiał, zwykle ukrywając to pod hasłami, ale potem się na nią darł, aby nie szła do łazienki przez najbliższą godzinę), albo pierdzi czy beka. To było dość naturalne, a raczej nie żyli w przekonaniu, że laski wydalają z siebie tylko lawendę i wanilię, nigdy się nie pocą i nie robią ludzkich rzeczy.
Jiwoong tylko chyba jeszcze nigdy nie trzymał jej włosów nad kiblem.
Pewnie jak będzie w ciąży i będzie mieć nudności, to będzie. Znaczy co?
— Dobra, to bierzemy to ze sobą — powiedziała, dopijając swój kieliszek do końca. Gdy się podniosła z jego pomocą, oczywiście zaoferowała swoją pomoc, aby nieco to wszystko ogarnąć. Kto wie, może jak nie zwierzęta to rozniosą, to jakaś kozica górska czy inny bezdomny niedźwiedź. Czy ten morderca, który czyhał, przyjdzie i zje im truskawki.
Obrobiła się w jego kierunku akurat w momencie jak podawał jej butelkę.
— SIEDEM? — powtórzyła po nim, ewidentnie oburzona, że aż taką ilośc kazał jej wypić. No dobra, szampana jeszcze trochę było, ale myślała, że jednak wezmą go ze sobą do domu i tam spokojnie dokończą, ale najwyraźniej Jiwoong miał inne plany. I kazał jej zerować. Znaczy, na pół z nim.
Dobrze, że tutaj naprawdę nikogo nie było.
— Ja nie dojdę do tej miejscówki zaraz — mruknęła jeszcze, w szyjkę od butelki do szampana, bo musiała trochę pomarudzić. Zaraz jednak grzecznie wzięła pierwszego łyka, krzywiąc się pod nosem, bo przecież bąbelki głównie kopały i musowały na języku, niż smakowały. Potem kolejny, kolejny i znowu. Musiała robić oczywiście trochę przerw pomiędzy, bo czuła, że ten szampan to staje jej w gardle momentami.
I gdy dopiła, z trudem, siódmego łyka, podała mu butelkę, niemalże wpychając ją w jego klatkę piersiową, z pięknie wykrzywioną twarzą, która wręcz mówiła „jeszcze trochę i się porzygam”. Romantycznie, Sora.
— Chcesz mnie upić — powiedziała, próbując ogarnąć swój żołądek, który przeżywał lekki roller coaster od bąbelków. Resztę szampana zostawiła Jiwoongowi, bo ona więcej nie przepije, jakkolwiek by się starała. A jeśli by chciał, aby wzięła jeszcze jednego, to wsadzi mu tą butelkę do gardła. Jakkolwiek kinky by to nie brzmiało.
— Zeruj to. — Zabrzmiało jak rozkaz!
Jiwoong Ahn
Nawet durnych dodatków i wybranych kolorów.
Brew jej lekko drgnęła wyżej w zaskoczeniu. Rozejrzała się nawet dookoła, na te wszystkie piękne dekoracje, linki z ich zdjęciami, świeczki i… no cały ten klimat, który robił na niej spore wrażenie, bo momentalnie zapisywał się w jej pamięci.
— To nie jest to miejsce? — spytała, bo była święcie przekonana, że to o to się rozchodziło od początku. Czemu miałby się tak starać tylko dla tego, aby sobie posiedzieli i szli dalej! Znaczy, bardzo doceniała ten fakt, bo było to cudowne wydarzenie, ale nie spodziewała się, że to tylko przystanek. — Ale to też jest super. Jest jeszcze bardziej super miejscówka? — spytała, zerkając na niego, zaraz jednak sięgając do kieliszka, aby faktycznie wziąć trzy kolejne łyki, co by szybciej dokończyć ten swój polany alkohol.
Dobry był szampan, ale bąbelki… wiadomo, robiły robotę. Dlatego zwykle się nie spieszyła, bo jeśli wypije to na raz, to nie dość, że beknie mu w twarz, co było mało kobiece, to jeszcze szybko się najebie. No dobra, po tym będzie głownie podpita, ale jednak wolała to robić z jako-taką klasą. Co prawda z Jiwoongiem byli już na takim etapie w swoim związku, że raczej nie przejmowali się tym, że ktoś idzie srać (bo jej chłopak to bardzo często jej to oznajmiał, zwykle ukrywając to pod hasłami, ale potem się na nią darł, aby nie szła do łazienki przez najbliższą godzinę), albo pierdzi czy beka. To było dość naturalne, a raczej nie żyli w przekonaniu, że laski wydalają z siebie tylko lawendę i wanilię, nigdy się nie pocą i nie robią ludzkich rzeczy.
Jiwoong tylko chyba jeszcze nigdy nie trzymał jej włosów nad kiblem.
Pewnie jak będzie w ciąży i będzie mieć nudności, to będzie. Znaczy co?
— Dobra, to bierzemy to ze sobą — powiedziała, dopijając swój kieliszek do końca. Gdy się podniosła z jego pomocą, oczywiście zaoferowała swoją pomoc, aby nieco to wszystko ogarnąć. Kto wie, może jak nie zwierzęta to rozniosą, to jakaś kozica górska czy inny bezdomny niedźwiedź. Czy ten morderca, który czyhał, przyjdzie i zje im truskawki.
Obrobiła się w jego kierunku akurat w momencie jak podawał jej butelkę.
— SIEDEM? — powtórzyła po nim, ewidentnie oburzona, że aż taką ilośc kazał jej wypić. No dobra, szampana jeszcze trochę było, ale myślała, że jednak wezmą go ze sobą do domu i tam spokojnie dokończą, ale najwyraźniej Jiwoong miał inne plany. I kazał jej zerować. Znaczy, na pół z nim.
Dobrze, że tutaj naprawdę nikogo nie było.
— Ja nie dojdę do tej miejscówki zaraz — mruknęła jeszcze, w szyjkę od butelki do szampana, bo musiała trochę pomarudzić. Zaraz jednak grzecznie wzięła pierwszego łyka, krzywiąc się pod nosem, bo przecież bąbelki głównie kopały i musowały na języku, niż smakowały. Potem kolejny, kolejny i znowu. Musiała robić oczywiście trochę przerw pomiędzy, bo czuła, że ten szampan to staje jej w gardle momentami.
I gdy dopiła, z trudem, siódmego łyka, podała mu butelkę, niemalże wpychając ją w jego klatkę piersiową, z pięknie wykrzywioną twarzą, która wręcz mówiła „jeszcze trochę i się porzygam”. Romantycznie, Sora.
— Chcesz mnie upić — powiedziała, próbując ogarnąć swój żołądek, który przeżywał lekki roller coaster od bąbelków. Resztę szampana zostawiła Jiwoongowi, bo ona więcej nie przepije, jakkolwiek by się starała. A jeśli by chciał, aby wzięła jeszcze jednego, to wsadzi mu tą butelkę do gardła. Jakkolwiek kinky by to nie brzmiało.
— Zeruj to. — Zabrzmiało jak rozkaz!
Jiwoong Ahn