ODPOWIEDZ
38 y/o, 184 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkimęskie
postać
autor

3.
outfit


Port of Scarborough
6 tygodni temu...



Krew wściekle szumi w skroniach zagłuszając krzyki ludzi i strzały. Miał wrażenie, że tym razem wpadł w szambo, aż po samą szyję, co gorsza poziom desperacji wzrastał z każdą minutą, gdy rytmiczne staccato przybierało na intensywności, a gdzieś za jego plecami, któryś z pracowników portu właśnie został podziurawiony jak ser szwajcarski serią z karabinu maszynowego.
To zdecydowanie nie byli amatorzy. Gdy ta myśl formowała się w jego umyśle dwóch kolejnych cywilów padło pod ostrzałem. Nie wiedział kim byli i co tu robili zdecydowanie nie wyglądali na pracowników portu.
Kule z charakterystycznym świstem przecinały powietrze nad jego głową, gdzie skulony za betonową osłoną taksował pobieżnie teren walki, mimo spokoju, jaki panował w umyśle ciało łapczywie zaciągało się powietrzem, jakby w obawie, że mogą to być te ostatnie chwile. Marność życia, jego kruchość, nigdy go nie paraliżowała, był świadomy tego, co go czeka w tej robocie. Paradoksalnie lubił to, chociaż wiedział, że może nie wrócić pewnego dnia do domu.
Rześkie nocne powietrze uderza w rozgrzane płuca, kiedy daje sygnał do ataku. Dwie trzyosobowe grupy plus snajper na dachu przechodzą do działania.
Koniec czekania, teraz ich ruch.
Pierwszego trupa rozpoznał w biegu wystarczył mu jeden rzut oka i momentalnie wyłapał charakterystycznym tatuażu na przedramieniu – meksykanin. Uśmiecha się kwaśno, ale nie ma czasu na dziwienie się. Wniosek mimowolnie sam się nasuwa, a podtekst sytuacji staje się prostszy do rozwikłania, niż początkowo mogli zakładać, lecz czy to jest satysfakcjonujące? Przez tyle lat w policji, doszedł do wprawy w tropieniu najbardziej zagmatwanych spraw, jednak nawet stosunkowo jasne poszlaki mogą przybrać zaskakująco złożony pryzmat, gdy postawione założenia od samego początku były błędne, dlatego zdusił tę myśl, która już tworzyła sieć powiązań. Powrócił do rzeczywistości, w której panował istny chaos. To, co obserwował dalekie, było od strzelanin wyjętych z filmów akcji, czy nawet gier. Wszelki heroizm gasł zduszony przerażeniem, a jedyne co teraz naprawdę się liczyło to skoordynowane działanie jednostki – grupy; pamięć mięśniowa, ruchy, jakie trenowali podczas manewrów i kursów, teraz właśnie one pokazują prawdziwą skuteczność, bo przeżycie i neutralizacja zagrożenia stawały na piedestale, zaś ryzykancka gra w ruletkę ze śmiercią, mogła być widowiskowa i efektowna wyłącznie na ekranie. Gdzie nie trzeba się martwić o ludzkie życie.
Realizował, akceptowalne ryzyko wychodząc przed grupę i kierując działaniami tak, aby oskrzydlić nieprzyjaciół, chciał, chociaż kilku wziąć żywcem, by przepytać z tego, co tu właśnie zaszło i dlaczego spokojny wieczór w porcie zmienili na krwawą jatkę w trakcie, której padło tylu ludzi. Chciałby, ale jego życzenia, były intencjonalne i nie miały siły przebicia w rzeczywistości, to było nieraz frustrujące. Bo gdy tylko zmniejsza odległość, kryjąc się za metalowym rusztowaniem, dostrzega jak grupa kilku mężczyzn podejmuje próbę odwrotu, a w konsekwencji ucieczki wspierana ogniem zaporowy skutecznie pozbawia policję szans na przedarcie się bliżej.
Grymas niezadowolenia rysuje się na surowym obliczu detektywa, kiedy dwa czarne suvy ruszają w stronę drogi dojazdowej do portu. Wiedział, że uciekną, mimo wsparcia, jakie wezwali, mimo helikopterów, które już nadlatują. Zdawał sobie sprawę, że sprawcy tej strzelaniny wymkną się im z rąk, niczym węgorze z sieci rybackiej prześlizgną się i zaszyją, aż temat ucichnie.
To było bardziej niż pewne. Mieli gotowy plan ewakuacji, pozostawiając za sobą minimalną ilość poszlak otulonych mgłą niejasności i poczuciem błądzenia w labiryncie domysłów. Nie było szans na udany pościg. Gula frustracji osiada w przełyku, bo wolna amerykanka czasem tak kusząca mogłaby zażegnać tak wiele niejasności i tygodni mozolnego tropienia.
Odprawia wzorkiem trzy radiowozy, które cudem tylko jakimś były w stanie nienaruszonym i pospiesznie ruszają w pościg.
W tle słyszy odgłosy syren, lecz kiedy rozgląda się po pobojowisku, zdaje sobie sprawę z faktu, że nie ma kogo ratować. A żółć i poczucie bezradności uderza z siłą, niemal łamiąc doświadczonego detektywa w pół. Odchodzi na skraj betonowego mola i w cichości ducha próbuje ustabilizować oddech. Chłodna nocna bryza od strony jeziora gasi rozpaloną twarz. Gładzi niczym kochanka – czule, ale wie, że będzie musiał zaraz przywdziać maskę i powrócić do obowiązków.
Syreny wyły coraz bliżej, ale w ich dźwięku było, coś żałobnego.
Nie usłyszał jej, gdy podeszła, bez słowa wyciągnął w jej kierunku paczkę papierosów.
Nie możecie narzekać na nudę — rzuca pełnym goryczy i czarnego humoru komentarzem w stronę kobiety, którą dostrzegł już wcześniej, podczas strzelaniny. Bez namysłu podpala papierosa i zaciąga się, aż do bólu. Kłęby szarego dymu wypływają przez nozdrza i usta, a on przenosi wzrok na brunetkę. Maska ponownie zakrywa prawdziwe emocje, wraca do pracy.

Tarianne Sullivan
Frank Clay
31 y/o, 172 cm
ex - Royal Navi; koordynator logistyczny Port of Scarborough
Awatar użytkownika
Fata viam invenient, sed animus facit iter
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Przebłysk bojaźni, potwora siła,
w cieniu słabości ostrze się skrywa.
Kula bezdennie przecina przestrzeń,
losie — czym Ci ja zawiniłam...


Miała być to iście rutynowa zmiana w koordynowaniu prosperowania logistycznego portu, ot zwyczajna norma, nic, co mogłoby zaskoczyć albo wytrącić z równowagi. Wysłuchiwanie marudzenia każdego z osobnych pracowników doków, odwieczne pretensje, że ktoś zbyt długo czeka, że przeładunek opóźniony, że statek wymaga pilniejszej obsługi, wszystko wpisane w codzienny rejestr obowiązków. Planowanie rozłożenia nadciągających jednostek, z których każda wiezie diabelne ilości kontenerów, było jak układanie puzzli z tysiącem brakujących elementów, a mimo to wciąż pozostawało normą, rytuałem powtarzanym do znudzenia. Do późnych godzin, z nadzieją na nęcący powrót do domu, na kilka chwil ulgi, w marginesie zmęczenia odnajdując kojące westchnienie, tak miało być, a jednak nie było. Plan runął wraz z jedną informacją, jednym telefonem, jednym błyskiem nagłej zmiany, która zdławiła w zarodku wszelką iluzję spokoju. Codzienność, tak przewidywalna i surowa, nagle rozsypała się w chaosie, a zamiast rutyny została w dłoniach tylko narastająca presja, niepokój i to przytłaczające uczucie, że nic już nie wróci do normy.
Nie pamiętała dokładnie, a może to umysł, wciąż zardzewiały od dawnych koszmarów, odciął ją w chwili, gdy cywilne przyzwyczajenia ustąpiły miejsca starym odruchom wojskowej musztry. Załączył tryb przetrwania, surowy i bezwzględny, tak dobrze znany, a jednocześnie tak cholernie znienawidzony. Wszystko zaczęło się banalnie, sprawunki z dokumentami na płycie ustronnego portu, krok za krokiem, zwykła codzienność, która miała pozostać przewidywalna. A jednak wzrok zawisł na jegomościach, zbyt obcych, zbyt ostrych, by dało się ich wpasować w tutejszy pejzaż. Nie wiedziała, skąd się wzięli, ani co ich sprowadziło, pamiętała tylko potok wulgaryzmów, ostre spięcie, wrzask rozlewający się jak echo w pustce. A potem przyszły strzały. Najpierw padł jeden z nich, potem pracownik stojący zbyt blisko, którego bezradnie próbowała ostrzec gestem, by się ukrył, by uciekł, by ocalił cokolwiek. Za późno. Tamtej nocy wielu padło, zbyt wielu, zbyt niewinnych. A jej dłonie, ucieleśnione czerwienią dawnego życia, trzęsły się, gdy próbowała cokolwiek wskórać, cokolwiek ocalić, oszukać choć jedną śmierć. Powtarzała w kółko, że będzie dobrze, że jeszcze się wygrzebią, że ktoś ich uratuje. Ale kurwa, nie było.
... słucham? — Niemalże niezrozumiałym wejrzeniem utkwiła niebieskie tęczówki w sylwetce stojącego na uboczu policjanta, jakby szukała w nim jakiegoś punktu zaczepienia, namiastki stabilności, której sama nie miała. — Zginęli cywile — Odetchnęła, długi, bolesny oddech, tak obcy, że niemalże zapomniała, jak to jest naprawdę oddychać, jak powietrze może być czymś więcej niż ciężarem duszącym gardło. Czuła, że zaraz się udławi, że ten ucisk w klatce piersiowej rozsadzi ją od środka. Dłonie, nieposłuszne, drżące, nie potrafiły znaleźć spokoju, szarpały nerwowo skórę, próbowały zmazać resztki posoki z policzka, rozmazać brud, wtopić w siebie każde znamię obecnej nocy. Ale plamy nie chciały zniknąć, ani z ciała, ani z pamięci. — Rozumiem zaplanowane ataki na ciężarówki przewożące towar, rozboje uliczne... Rozumiem użycie min wodnych do rozwalenia fregat... — ugryzła się w język, biorąc się solidnie w garść. Wdech Tara, skup się. Przyjęła papierosa między dwa palce, zaznajamiając opuszki z fakturą delikatnego rulonu. Zwolenniczką nałogów nigdy nie była, nie tak prostackich. — Porachunki?

Frank Clay
mentolowy sztorm
Wszystko i nic
38 y/o, 184 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkimęskie
postać
autor

Czuł delikatne drżenie całego ciała, to efekt adrenaliny, zmęczenia i otarcia się o śmierć względna codzienność w pracy, lecz tym razem było w tym, coś jeszcze jakby namacalny ślad czegoś nowego. Wyczuwalna nowa nuta smakowa w potrawie, którą znał na wylot, budziła wątpliwości oraz strach. Napawała go niepokojem, który nie uleciał w momencie wypuszczenia z ust kłębu szarej chmurki. Papierosy były jego ucieczką, swoistym zakotwiczeniem myśli, by nie stracić gruntu pod nogami. Palił rzadko, ale zawsze miał je przy sobie lub w najbliższym otoczeniu. Zwykle paczka starczała mu na kwartał, co było zabawne, bo znacznie częściej wyrzucał zawilgotniałe lub zwyczajnie nienadające się do użytku, niżeli je palił; małe truciciele – jak nazywał je żartobliwie, zabójcy miętowego oddechu, a jednak palenie pomagało w sytuacjach kryzysowych, jakby przypominało o konieczności koncentracji, bo rozpalony umysł błądził po omacku.
Westchnął z cicha, kiedy pierwszy raz się odezwała. Miała wyjątkowo delikatny głos, by nie powiedzieć przyjemny? Jednocześnie wyczuwał w nim zmęczenie, które ze względu na okoliczności było bardziej niż zrozumiałe. Nie patrzył na nią, wciąż pochłonięty krajobrazem, jakby doszukiwał się odpowiedzi na naglące go pytania w tafli otulonego całunem ciemności jeziora. Leciutka mgiełka roztaczała się po jego powierzchni, coraz śmielej anektując kolejne metry przestrzeni, by wraz z nastaniem świtu objąć w pełni władanie nad akwenem. Uśmiechnął się kwaśno i wyrzucił połowicznie wypalonego papierosa i skierował twarz na kobietę stojącą tuż obok niego. Otaksował ją wzrokiem szukając wszelkich informacji, które w danej chwili mogłoby mu cokolwiek o niej powiedzieć.
To prawda — skinął potwierdzająco, jakby ta informacja wcale nie robiła na nim wrażenie, albo też nie dawał po sobie poznać. Zawsze tak reagował na stres ze swego rodzaju dystansem, jakby wcale go to nie ruszało, obojętny to przychodziło mu naturalnie, było zgubne, ale i pozwalało w takich chwilach trzeźwo myśleć. Być może dlatego tak lubił swoją pracę? Dawała mu adrenalinę, gwarantowała obcowanie na krawędzi największego możliwego ryzyka i zalewała przyjemnym uczuciem spełnienia, kiedy poszukiwany lądował w jego rękach. Emocje, odczucia, zagrożenie życia, tego wszystkiego poszukiwał cale swoje życie i trudno mu było wyjaśnić, to co czuł pracując w policji komuś, kto całe życie spędził za biurkiem. W takich chwilach jak ta strzelanina prawdziwie żył, nawet jeśli w każdej chwili mógł zginąć.
Patrzył na nią nieco zmienionym wzrokiem. Nie wyglądała na przerażoną, owszem nie tryskała entuzjazmem, ale trzymała się w sposób, który był mu bliski. Była twarda lub dobrze udawała.
Interesy nie poszły zgodnie z planem. To najlepszy kanał przerzutowy w okolicy, zwłaszcza jeśli towar jest zabezpieczony, to ryzyko wychwycenia jest równe zeru — patrzył jeszcze przez chwilę kobiecie w oczy, po czym przeniósł wzrok na ratowników medycznych pospiesznie działających na polu niedawnej strzelaniny. Jego ludzie odeszli dając medykom pole do działania, nikt go nie ponaglał. Najwidoczniej uznali, że prowadzi dalej śledztwo niestrudzony wydarzeniami przechodzi do konkretów. Prawda była nieco inna, to ona podeszła do niego i gdyby nie ten fakt, to wciąż gapiłby się bezwiednie w taflę jeziora.
Dość nieoczywiste warunki na spotkanie, zwłaszcza że dotychczas to ty przychodziłaś do nas — uśmiechnął się lekko na wspomnienie jej wizyt. — Za co dokładnie tu odpowiadasz? — zmrużył oczy przechodząc do konkretów. Chciał wiedzieć wszystko o niej, o tym co tu zaszło i dlaczego sprawy nie poszły zgodnie z planem.

Tarianne Sullivan
Frank Clay
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”