Port of Scarborough
6 tygodni temu...
Krew wściekle szumi w skroniach zagłuszając krzyki ludzi i strzały. Miał wrażenie, że tym razem wpadł w szambo, aż po samą szyję, co gorsza poziom desperacji wzrastał z każdą minutą, gdy rytmiczne staccato przybierało na intensywności, a gdzieś za jego plecami, któryś z pracowników portu właśnie został podziurawiony jak ser szwajcarski serią z karabinu maszynowego.
To zdecydowanie nie byli amatorzy. Gdy ta myśl formowała się w jego umyśle dwóch kolejnych cywilów padło pod ostrzałem. Nie wiedział kim byli i co tu robili zdecydowanie nie wyglądali na pracowników portu.
Kule z charakterystycznym świstem przecinały powietrze nad jego głową, gdzie skulony za betonową osłoną taksował pobieżnie teren walki, mimo spokoju, jaki panował w umyśle ciało łapczywie zaciągało się powietrzem, jakby w obawie, że mogą to być te ostatnie chwile. Marność życia, jego kruchość, nigdy go nie paraliżowała, był świadomy tego, co go czeka w tej robocie. Paradoksalnie lubił to, chociaż wiedział, że może nie wrócić pewnego dnia do domu.
Rześkie nocne powietrze uderza w rozgrzane płuca, kiedy daje sygnał do ataku. Dwie trzyosobowe grupy plus snajper na dachu przechodzą do działania.
Koniec czekania, teraz ich ruch.
Pierwszego trupa rozpoznał w biegu wystarczył mu jeden rzut oka i momentalnie wyłapał charakterystycznym tatuażu na przedramieniu – meksykanin. Uśmiecha się kwaśno, ale nie ma czasu na dziwienie się. Wniosek mimowolnie sam się nasuwa, a podtekst sytuacji staje się prostszy do rozwikłania, niż początkowo mogli zakładać, lecz czy to jest satysfakcjonujące? Przez tyle lat w policji, doszedł do wprawy w tropieniu najbardziej zagmatwanych spraw, jednak nawet stosunkowo jasne poszlaki mogą przybrać zaskakująco złożony pryzmat, gdy postawione założenia od samego początku były błędne, dlatego zdusił tę myśl, która już tworzyła sieć powiązań. Powrócił do rzeczywistości, w której panował istny chaos. To, co obserwował dalekie, było od strzelanin wyjętych z filmów akcji, czy nawet gier. Wszelki heroizm gasł zduszony przerażeniem, a jedyne co teraz naprawdę się liczyło to skoordynowane działanie jednostki – grupy; pamięć mięśniowa, ruchy, jakie trenowali podczas manewrów i kursów, teraz właśnie one pokazują prawdziwą skuteczność, bo przeżycie i neutralizacja zagrożenia stawały na piedestale, zaś ryzykancka gra w ruletkę ze śmiercią, mogła być widowiskowa i efektowna wyłącznie na ekranie. Gdzie nie trzeba się martwić o ludzkie życie.
Realizował, akceptowalne ryzyko wychodząc przed grupę i kierując działaniami tak, aby oskrzydlić nieprzyjaciół, chciał, chociaż kilku wziąć żywcem, by przepytać z tego, co tu właśnie zaszło i dlaczego spokojny wieczór w porcie zmienili na krwawą jatkę w trakcie, której padło tylu ludzi. Chciałby, ale jego życzenia, były intencjonalne i nie miały siły przebicia w rzeczywistości, to było nieraz frustrujące. Bo gdy tylko zmniejsza odległość, kryjąc się za metalowym rusztowaniem, dostrzega jak grupa kilku mężczyzn podejmuje próbę odwrotu, a w konsekwencji ucieczki wspierana ogniem zaporowy skutecznie pozbawia policję szans na przedarcie się bliżej.
Grymas niezadowolenia rysuje się na surowym obliczu detektywa, kiedy dwa czarne suvy ruszają w stronę drogi dojazdowej do portu. Wiedział, że uciekną, mimo wsparcia, jakie wezwali, mimo helikopterów, które już nadlatują. Zdawał sobie sprawę, że sprawcy tej strzelaniny wymkną się im z rąk, niczym węgorze z sieci rybackiej prześlizgną się i zaszyją, aż temat ucichnie.
To było bardziej niż pewne. Mieli gotowy plan ewakuacji, pozostawiając za sobą minimalną ilość poszlak otulonych mgłą niejasności i poczuciem błądzenia w labiryncie domysłów. Nie było szans na udany pościg. Gula frustracji osiada w przełyku, bo wolna amerykanka czasem tak kusząca mogłaby zażegnać tak wiele niejasności i tygodni mozolnego tropienia.
Odprawia wzorkiem trzy radiowozy, które cudem tylko jakimś były w stanie nienaruszonym i pospiesznie ruszają w pościg.
W tle słyszy odgłosy syren, lecz kiedy rozgląda się po pobojowisku, zdaje sobie sprawę z faktu, że nie ma kogo ratować. A żółć i poczucie bezradności uderza z siłą, niemal łamiąc doświadczonego detektywa w pół. Odchodzi na skraj betonowego mola i w cichości ducha próbuje ustabilizować oddech. Chłodna nocna bryza od strony jeziora gasi rozpaloną twarz. Gładzi niczym kochanka – czule, ale wie, że będzie musiał zaraz przywdziać maskę i powrócić do obowiązków.
Syreny wyły coraz bliżej, ale w ich dźwięku było, coś żałobnego.
Nie usłyszał jej, gdy podeszła, bez słowa wyciągnął w jej kierunku paczkę papierosów.
— Nie możecie narzekać na nudę — rzuca pełnym goryczy i czarnego humoru komentarzem w stronę kobiety, którą dostrzegł już wcześniej, podczas strzelaniny. Bez namysłu podpala papierosa i zaciąga się, aż do bólu. Kłęby szarego dymu wypływają przez nozdrza i usta, a on przenosi wzrok na brunetkę. Maska ponownie zakrywa prawdziwe emocje, wraca do pracy.
Tarianne Sullivan