- 
				 My life was a storm since I was born My life was a storm since I was born
 How could I fear any hurricane?nieobecnośćniewątki 18+takzaimkijakikolwiekpostaćautor
— Deal — mówi, kiwając zdecydowanie głową. Nie była pewna, czy będzie w ogóle kontynuować sprawę tej szajki, ale wiedziała już z doświadczenia, że ekspertyza Miller może przydać się w wielu sprawach, w które była zaangażowana.
Perska krótkim śmiechem, widząc wyciągniętą w swoją stronę pięść i wyciąga własną zwiniętą dłoń, by zderzyć ją o knykcie Zaylee. Chyba pierwszy raz w życiu zbijały żółwika, i nie była to zła opcja, biorąc pod uwagę, że w przypadku koronerki nawet zwykły uścisk dłoni potrafił przyspieszyć akcję serca Peregrine. Unikała tego, kiedy tylko mogła – dopóki zwykła przyjaźń nie stanie się łatwiejsza.
Helena była gotowa zostawić osobę zwiniętą w kłębek w kącie magazynu i pognać na półwysep – gdy chodziło o bezpieczeństwo Tony'ego lub kogokolwiek innego, kogo kochała, nic innego się nie liczyło.
— Masz rację — przyznaje jednak cicho Miller, posyłając jej krótkie, ale intensywne spojrzenie, w którym czaiło się coś przemilczanego. Cierpliwie czeka, aż koronerka wezwie pomoc, chociaż serce wybija rytm kroków, które już chciałaby kierować w stronę domniemanego miejsca pobytu brata. Zatrzymuje jednak swoją niecierpliwość dla siebie, starając się uspokoić myśli intensjonalnymi oddechami. Ten wytrych powoli przestaje jednak działać aż tak skutecznie, jak wcześniej.
— Już nie pamiętasz? — pyta Helena, unosząc lekko brew. Sama zaczyna kierować się już w stronę ukrytej w zaroślach, wydeptanej ścieżki, z perspektywy magazynu zasłoniętej przez stary kasztanowiec. Po sezonie letnim droga jest porządnie wydeptana – najwyraźniej zmieniały się tylko twarze i nazwiska, ale lokalna młodzież w duchu pozostawała taka sama.
Ścieżka wyprowadziła je z zarośli na otwartą przestrzeń, z której już teraz widać było światło samotnej latani przy ławce – ich istnienie w tym miejscu było absolutną urbanistyczną zagadką, której rozwiązanie zapewne sięgało czasów, gdy magazyn z którego właśnie wyszły jeszcze nie był opuszczony, a jego pracownicy potrzebowali miejsca na spędzenie przerwy. Ławka skrywa się wciąż w gąszczu dzikiego bzu, tworzącego idealnie wygrodzoną alkowę, która chroni nieletnich przed wścibskimi spojrzeniami.
Już stąd słychać czyjś donośny głos odbijający się od tafli jeziora. Helena przyspiesza kroku, odwracając się jedynie przez ramię, by upewnić się, że Miller za nią nadąża. Pokonuje odległość dzielącą je od plenerowej miejscówki najszybciej, jak tylko się da i wkrótce zza gałęzi bzu wyłaniają się sylwetki trzech osób. Jedną z nich faktycznie jest Tony – chłopak wbija lekko nieprzytomny wzrok w jezioro, chowając głowę w kołnierzu rąbniętej od Heleny skórzanej kurtki. Po jego prawej stronie zasiada jego dziwny kolega, którego Helena zdążyła poznać – Jamie, niegroźny nieudacznik, któremu jej brat pozwalał sypiać na kanapie w ich domu. Bezrobotny, mało kumaty – typ osoby, której bardzo zależy na aprobacie wszystkich dookoła.
Nie znała natomiast typa stojącego naprzeciwko nich, prowadzącego aktualnie mało wybredny monolog o jakiejś poznanej w klubie Jenny i jej atutach. To jego głos roznosił się pogłosem po okolicy.
W końcu cała trójka słyszy nadchodzące kroki i jak na komendę wszyscy obracają głowy w stronę Heleny i Zaylee. Na twarzy Tony'ego maluje się powoli eskalująca panika, a jego głowa coraz bardziej chowa się w kołnierz, jakby próbował stać się żółwiem.
— Przeszkadzamy? — pyta zaczepnie Helena. Powstrzymuje siostrzany odruch nawrzeszczenia na Tony'ego przy jego kolegach, zwłaszcza widząc jego panikę. Skoro sam dobrze wie, że przesadził, jej interwencja nie była aż tak potrzebna. Zamiast tego omiata czujnym spojrzeniem jego towarzystwo.
— Helena! Co tu robisz? — odzywa się Jamie, zupełnie przegapiwszy reakcję Tony'ego. — Helena to siostra Granta — wyjaśnia niewtajemniczonemu koledze. Ten obrzuca je obie szybkim spojrzeniem. W jego spojrzeniu widać nadmierny wysiłek intelektualny.
— Helena Grant? Wow, słyszałem o tobie, mój brat chodził z tobą do klasy i opowiadał, że uciekłaś do Stanów sprzedawać się za narkotyki! — huczy. Ewidentnie, fama wyprzedza ją w Whitby mimo tylu lat nieobecności.
— Fascynujące — wymawia Peregrine przez zęby, posyłając ostrzegawcze spojrzenie w stronę Zaylee, niemo prosząc ją, by w razie czego trzymała ją w ryzach, by nie zrobiła nic głupiego. Na razie jednak sama trzyma emocje na wodzy, grając dobrego glinę i korzystając na tym, że kolega ma niewiele szarych komórek. — Co macie? — rzuca z pozornym zainteresowaniem, wskazując brodą na skręta, którego Jamie trzyma w palcach. Ten chowa go, jakby miał jeszcze szansę ukryć jego istnienie przed Peregrine, ale jego kolega nie ma nawet takiego odruchu zachowawczego.
— Dzisiaj tylko trawę, ale Tony ma nam na jutro załatwić trochę koksu — mówi, klepiąc jej brata mocno w ramię. Młody unosi na nią winne spojrzenie.
Helena powoli kiwa głową, starając się nie unieść natychmiast emocjami i rozegrać to tak, by jak najwięcej wyciągnąć z gadatliwego gagatka. Chociaż jej twarz pozostaje niewzruszona, wciąga głęboko powietrze.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Stąpała powoli, co jakiś czas zerkając na plecy
Na końcu ścieżki drzewa wyraźnie się przerzedzały, a głosy, wcześniej stłumione, nabrały wyrazistości. Tak, jak majaczące w oddali sylwetki. Zaylee nie rozpoznała pośród młodych chłopaków nikogo, poza bratem Tonym. A i jego pewnie by nie rozpoznała, gdyby przechodziła tędy sama. Kiedy Helena wdała się z nimi w dyskusję, Miller stanęła nieco z boku i skrzyżowała ręce na piersiach, przysłuchując się wymianie zdań. Zdążyła zapomnieć, jak nieprzyjemny potrafił być wiatr na półwyspie.
— Hellie — zwróciła się do niej. Uniosła brwi, chcąc dać jej znać, że powinny zgarnąć jej brata i wracać do portu. Nie zamierzała nakłaniać do tego jego kolegów, nie po to tutaj przyszła. — Spadamy?
— Ale to już? — zdziwił się ten bardziej kumaty, przekrzywiając głowę na bok. — Nie robimy nic złego. Z tym koksem to taki żart — próbował usprawiedliwić drugiego kumpla.
— Nieśmieszny — skwitowała Zaylee.
— A bucha chcesz? — odezwał się ten drugi, wyciągając w jej kierunku rękę z blantem.
— A wyglądam, jakbym chciała? — popatrzyła na nim z nieukrywanym politowaniem. Owszem, lubiła czasami zajarać, ale nie ufałam nieznanym towarom.
— Nie no, Jamie, powiedz im, żeby zostały — chłopak nie dawał za wygraną. — Tony — tym razem zwrócił się do brata Heleny i znów poklepał go po plecach. — Namów siostrę i jej koleżankę, żeby jeszcze nie szły.
Przez chwilę Miller poczuła się, jakby znów była w liceum, a znajomi próbowali ją przekonać do olania godziny policyjnej wyznaczonej przez ojca.
helena peregrine
- 
				 My life was a storm since I was born My life was a storm since I was born
 How could I fear any hurricane?nieobecnośćniewątki 18+takzaimkijakikolwiekpostaćautor
Na szczęście Zaylee spala ten plan – ku wyraźnej uldze Tony'ego, którego reakcję Peregrine wyczuwa, mimo że ten spuszcza wzrok i wbija spojrzenie w czubki swoich butów.
— Sorry, amigo, ale mamy lepsze rzeczy do roboty — mówi, gdy już udaje jej się opanować i wyciąga dłoń w stronę brata. — Kluczyki? — Tony pospiesznie wyciąga je z kieszeni i podaje, a Helena owija wokół nich palce, aż zaciskają się do białości. — Idziesz z nami? — pyta go. Nie ma zamiaru go zmuszać, jeśli nie chce iść – jest dorosły, ma prawo sam za siebie decydować. A przynajmniej tak myśli, ale prawda jest taka, że nie ma pojęcia, co by zrobiła, gdyby Tony nie skinął lekko głową i nie podniósł się z ławki.
— No co ty, Tony, nie idź! Zabierasz ze sobą resztę trawy? — Kolega nawet nie udaje, że to na towarzystwie młodego Granta mu zależy. Tony się nie odzywa, więc Helena też go ignoruje i spogląda na Jamiego, który zaciąga się właśnie blantem.
— Jamie? Potrzebujesz podwózki? — pyta, bo chociaż ten nie grzeszy inteligencją, nie jest gnojem, który wykorzystuje delikatność Tony'ego. Z tego co zauważyła, naprawdę lubi jej brata. Nie jest też na tyle głupi, by nie rozpoznać w tonie Heleny braku przestrzeni na dyskusje. W odpowiedzi jedynie pokasłuje dymem i również podnosi się z miejsca. — No to chodźcie — zarządza Peregrine i odwraca się w stronę portu.
— Ej no nie bądźcie tacy! — nie poddaje się gnojek. Helena posyła mu pobieżne spojrzenie, czekając, aż Tony i Jamie ją wyminą. — Jak ja wrócę do domu? No nie idźcie!
— Pójdziesz sobie na piechotę — odpowiada obojętnie Peregrine, ruszając do marszu. Przed chwilą jeszcze chciała urządzać prowizoryczne przesłuchanie, ale teraz nie ma już zamiaru poświęcać więcej czasu typowi. Im szybciej się stąd wydostaną, tym lepiej – a w drodze będzie mogła przemyśleć, jak rozegrać tę sprawę z Tony'm.
Gdy czuje dłoń na ramieniu, nie zastanawia się nad tym, co zrobić – ciało reaguje, zanim Peregrine zdążą porządnie przetworzyć sytuację. Łapie za nadgarstek i wykonuje gwałtowny obrót wykorzystujący pęd napastnika, jednocześnie podcinając mu punkt równowagi. Sekundę później gnojek leży na plecach, desperacko próbując zaczerpnąć oddechu.
Zanim ktokolwiek zdąża zareagować, Helena przyspiesza kroku. Maszeruje w milczeniu aż do samochodu, zbierając swoje siły, by nie wybuchnąć.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Jamie i Tony wyminęli Zaylee i poszli przodem, a ona podążyła za nimi. Zerknęła tylko przez ramię, aby upewnić się, czy Helena także ruszyła z miejsca, ale jedyne, co zdążyła dostrzec, to jak gość, który miał zostać na półwyspie, ale postanowił do nich dołączyć, fruwa w powietrzu.
Miller uniosła brwi. Typek stęknął głośno.
— W porządku? — zerknęła na Helenę i chwyciła ją pod rękę, zostawiając leżącego plackiem gościa na ziemi. W jego przypadku Miller nie ma aż tyle empatii, żeby mu pomóc. — Daj spokój, nie warto — dodała, chociaż pewnie gdyby chodziło o jej brata, już dawno zakasałaby rękawy, żeby obić chłopaczkowi gębę.
Spojrzała na idących przed nimi gagatków, a potem zerknęła przez ramię, chcąc się upewnić, czy ten trzecie dalej leży na glebie. Leżał.
— Chcesz, żebym z tobą pojechała? — zapytała z myślą o Whitby. Zrobiło się późno, ale Zaylee zawsze mogła przenocować u rodziców. Będzie musiała tylko dać znać Swanson, żeby nie zachodziła w głowę, czemu nie ma jej na komisariacie. Albo w domu.
Cała czwórka szła ścieżką, której kręty trakt wdzierał się między gęste krzewy i wysokie trawy. Gałęzie smagały im ramiona, a liście szeleściły pod nogami, ale powietrze było rześkie i niosło zapach Jeziora Ontario. W końcu ścieżka poszerzyła się, a drzewa ustąpiły miejsca otwartej przestrzeni. Przed nimi rozpościerały się stare magazyny, w których nikt już nie leżał. Najwyraźniej służby ratownicze zareagowały tak, jak powinny.
— Hej, poczekajcie! — zza krzaków rozległ się donośny krzyk. — Nie możecie mnie tutaj zostawić — to ten sam typek, któremu
helena peregrine
- 
				 My life was a storm since I was born My life was a storm since I was born
 How could I fear any hurricane?nieobecnośćniewątki 18+takzaimkijakikolwiekpostaćautor
— Nie chcę wciągać cię w to jeszcze głębiej, Zee. Powinnaś wracać do Eviny. Będzie się martwić — mówi, odszukując dłoń koronerki i ściskając ją lekko przez moment, zanim nie odwraca się do swojego brata.
— Co wy w ogóle robiliście z takim złamasem, huh? — pyta, starając się, by kłębiące się w niej emocje nie przejęły władzy nad tonem jej głosu ani słowami. Tony i tak kuli się w sobie, jakby zaraz miał oberwać, jakby w skrzętnie wyrobionym odruchu napinając się, by przyjąć cios. Nic nie było dla niej większym treningiem cierpliwości i opanowania, jak odbudowywanie relacji z młodym.
Tony spogląda na nią spojrzeniem zbitego psa, jakby wstydził się powiedzieć, ale jednocześnie wiedział, że siostra nie odpuści i tak czy inaczej wyciągnie z niego prawdę.
— Wisiałem mu trochę kasy. Powiedział, że odpuści mi dług za kilka przysług — tłumaczy się defensywnym tonem, przez który Jamie obraca się przez ramię, nagle trochę bardziej obecny.
— Kto, Ned Barry? Stary, i ty mu uwierzyłeś? — pyta zszokowany przyjaciela, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, które wydają się niemal czarne przez to, jak mocno rozszerzone są jego źrenice. Helena zauważa to w przelocie, ale jest zbyt zszokowana jego nagłym przebłyskiem rozsądku, by cokolwiek powiedzieć. Tony mamrocze coś pod nosem, wbijając wzrok w czubki swoich butów, a Peregrine postanawia, że porozmawiają o tym w domu, jeśli będzie chciał. Pewnie nie był zadowolony, że Helena zaczęła ten temat przy osobach trzecich – a zwłaszcza Zaylee, którą wprawdzie znał, ale ostatnio widział ją bardzo dawno temu. Wysyła jej nawet ukradkowe spojrzenie, jakby upewniał się, że koronerka wciąż z nimi idzie, a potem odwraca się bardzo szybko, na powrót wbijając wzrok w ziemię. Zaraz potem Jamie zaczyna do niego zagadywać przyciszonym głosem, a Helena spowalnia kroki, żeby znowu zrównać się z Zaylee. Za chwilę wszyscy wychodzą na plac, na którym parkowali, a Peregrine czuje ulgę, że mogą się już stąd zabrać. Nie może się doczekać powrotu do mieszkania w Toronto.
Ulga nie trwa zbyt długo, bo donośny okrzyk na powrót wzburza w niej krew. Odwraca się przez ramię, z rezerwą obserwując desperację Neda Barry'ego. W tym momencie znacznie trudniej jest jej już utrzymać nerwy na wodzy.
— A niby czemu nie możemy? Kto nam zabroni? — pyta, robiąc krok naprzód. Ned natychmiast robi krok w tył, a na jego twarzy powoli coraz mocniej maluje się złość. Helena podejrzewa, że desperacja, która wcześniej pobrzmiewała w jego głosie, najprawdopodobniej miała ich skłonić do ulitowania się nad nim.
Ned odwraca głowę, by spojrzeć spode łba na Tony'ego.
— Jesteś mi dłużny, Grant! Wiem gdzie mieszkasz! — rzuca, na siłę obniżając swój głos. Helena nie potrafi powstrzymać prychnięcia. Wyciąga z kieszeni kluczyk do auta i otwiera je.
— Tony, Jamie, wsiadajcie — mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu; dwójka chłopaków natychmiast wykonuje jej polecenie, nie próbując wchodzić w dyskusję. A Helena robi kolejny krok do przodu. — Ja też wiem, gdzie mieszkasz, Ned. — Tylko się domyśla, ale nie daje tego po sobie poznać. — Pamiętam twojego brata. Karl Barry. Pewnie nadal pracuje w dokach? — Chłopak nie musi udzielać odpowiedzi – potwierdzenie ma wypisane na twarzy. — Tak myślałam. Tacy jak wy się nie zmieniają. I pewnie oboje mieszkacie ciągle ze swoją matką? — Ned jeszcze mocniej marszczy brwi, a jego nozdrza rozszerzają się w złości. — No pewnie. Jak myślisz, co się stanie, jeśli jeszcze kiedykolwiek usłyszę twoje imię, Ned? — pyta. Robi kolejny krok do przodu. Tym razem Barry nie widzi innego wyjścia, jak tylko nastroszyć się i udawać groźniejszego, niż był w rzeczywistości. — Tony spłaci swój dług przelewem. A ty nie odezwiesz się do niego już więcej ani słowem. Jasne? — pyta Helena, wyciągając ręce z kieszeni. Jest gotowa do obrony, chociaż ma wrażenie, że Ned nie ma na tyle jaj, by wszczynać z nią bójkę. Ale mogła się mylić.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Przysłuchiwała się z boku tłumaczeniom Tony'ego i Jamiego. Oczywiście, że w grę wchodziła kasa. Jak nie wiadomo było, o co chodzi, to zawsze chodziło o pieniądze. Grant zadłużył się u wspomnianego Neda Barry'ego i teraz ten nie chciał się od niego odczepić. A przecież wystarczyło nastraszyć go policją. Zaylee mogłaby nawet szepnąć narzeczonej to i owo, ale miała świadomość, że Helena nie chciała mieszać w to osób trzecich.
Barry dogonił ich dopiero na parkingu. Sapał głośno, zaciskając w złości pięści. Ani trochę nie spodobało mu się, że został potraktowany w taki sposób. Ale słowa Peregrine gaszą jego zapał i już nie wydaje się taki cwany. Mimo to, kiedy ta do niego podeszła, popatrzył na nią lekceważąco spode łba, udając, że to, co przed chwilą powiedziała, nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
— Co się stanie, co? — warknął przez zaciśnięte zęby. — Niby co mi zrobisz? — prowokował ją, ale w jego dało się dostrzec pewne wahania.
Zaylee zabrzęczała kluczykami od swojego samochodu.
— Helena — spojrzała wymownie na Peregrine. Naprawdę nie potrzebowały szarpaniny z jakimś tam młokosem. Przeniosła wzrok na Neda. — Nie sprawiaj problemów, bo inaczej porozmawiamy inaczej — oznajmiła stanowczo, a chłopak prychnął pod nosem. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się złowrogo w siostrę swojego kolegi, po czym cofnął się o krok.
— Jasne jak słońce — mruknął z niezadowoleniem. — Przelew ma być na moim koncie do końca tygodnia — zaznaczył tonem, który nie znosił sprzeciwu. — Jak nie, to go dorwę — tym razem przeniósł wzrok na siedzącego w samochodzie Tony'ego.
Blefował. Zaylee widziała to po jego nerwowym zachowaniu. Chciał ich tylko nastraszyć.
helena peregrine
- 
				 My life was a storm since I was born My life was a storm since I was born
 How could I fear any hurricane?nieobecnośćniewątki 18+takzaimkijakikolwiekpostaćautor
Helena uśmiecha się tylko, mrużąc oczy, gdy przygląda się Barry'emu. Jego wyobraźnia wystarczy, żeby go porządnie nastraszyć, dlatego Peregrine nie czuje potrzeby, by uświadamiać go, że ona, w przeciwieństwie do niego, nie blefuje. Jeśli chodziło o bezpieczeństwo Tony'ego, była w stanie przekroczyć wiele granic, do których na codzień rzadko się nawet zbliżała. Wystarczyło, żeby Ned wystarczająco ją wkurwił, żeby była skłonna zmienić jego życie w piekło wszystkimi dostępnymi jej środkami, ale jak na razie nie wyglądało na to, żeby to w ogóle było konieczne.
Odprowadza go spojrzeniem, gdy ten się zawija – na początku dosyć powolnym, niby pewnym siebie krokiem, chociaż rezonu nie starcza mu nawet na wyjście z parkingu, bo już w połowie drogi przyspiesza, oglądając się ze siebie i sięgając dłonią do kieszeni po telefon. Peregrine podchwytuje wtedy jeszcze jego spojrzenie, a potem odwraca się w stronę Miller.
— Nie musiałaś interweniować, Zee, przecież bym go nie pobiła — mówi, chociaż obie dobrze wiedzą, że bywały momenty, w których Peregrine była nieobliczalna. Rozplątuje zaciśnięte na piersi ramiona i musi wstrząsnąć kilka razy dłońmi, by pomóc sobie rozluźnić mięśnie, wciąż automatycznie zaciskające palce w pięści. Wydycha też całe powietrze z płuc, a potem odgarnia grzywkę z twarzy i zbliża się do Miller. — Dzięki za pomoc. — Uśmiecha się niemrawo do koronerki. Jest jej wdzięczna, ale jednocześnie z tyłu głowy obija się myśl, że najtrudniejsze dopiero przed nią — przemówienie do rozsądku młodemu Grantowi bywało równie uporczywe, jak przemówienie do rozsądku Helenie. Tony miał zupełnie inny charakter, ale jednak potrafił być dokładnie tak samo uparty. — Zbierasz się, czy zostajesz? — pyta Zee. Łamie ją pod ramię, zaczynając iść w stronę zaparkowanych aut. Kątem oka zauważa, że zarówno Tony, jak i Jamie, siedzą z twarzami niemal przyklejonymi do tylnej szyby.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Kiedy
— A chcesz, żebym z tobą jechała? — dopytała, bo jeśli Helena dalej potrzebowała jej wsparcia, nie widziała przeciwwskazań, żeby podjechać do jej rodzinnego domu swoim samochodem i biernie uczestniczyć w rozmowie, jaką ta zamierzała przeprowadzić z młodszym bratem. Z drugiej strony nie uważała, żeby to było konieczne. Wręcz przeciwnie, jej obecność mogłaby zestresować Tony'ego, który i tak łypał na nią podejrzliwie spode łba. — Wystarczy słowo, Hellie — dodała, gdyby ta miała jeszcze jakieś wątpliwości.
Nie chciała wchodzić w rolę kogoś, kto miałby naprawiać rodzinne sprawy Grantów, ale nie mogła też pozwolić, żeby Helena była sama, jeśli naprawdę tego potrzebowała. To nie ona miała konfrontować się z Tonym, ale jeżeli jej obecność faktycznie miałaby w czymś pomóc, chciała być dla niej. Nie ze względu na to, że kiedyś były razem, ale właśnie dlatego, że teraz ich relacja opierała się wyłącznie na czystej przyjaźni. Bez żadnych podtekstów i wyobrażania sobie za wiele. A Zaylee potrafiła być naprawdę dobrą przyjaciółką.
helena peregrine
- 
				 My life was a storm since I was born My life was a storm since I was born
 How could I fear any hurricane?nieobecnośćniewątki 18+takzaimkijakikolwiekpostaćautor
— Jedź do domu — mówi więc do Miller. W spojrzeniu, które jej posyła, jest coś nostalgicznego, ale dalekiego od tego, co czuła w jej obecności jeszcze niedawno. Zwyczajnie nadal ciężko jej uwierzyć, że Zaylee niezmiennie daje jej wsparcie, mimo tego, jak paskudnie kiedyś zawiodła jej zaufanie. Myśli o tym przelotnie – a potem przyciąga ją do siebie, by zamknąć ją w uścisku. — Dzięki — mówi prosto w poły jej płaszcza. Czuje ciepło i bezpieczeństwo w ramionach Miller i chociaż wspomnienia wspólnego życia pulsują gdzieś z tyłu głowy, są już wytarte; to, co przetrwało do dzisiaj, to lojalność i zrozumienie, które zawsze potrafiły sobie dać.
Helena odsuwa się lekko i na zwieńczenie tego przyjacielskiego uścisku sprzedaje Miller uderzenie w ramie. — Daj znać, jak dojedziesz do domu — mówi, uśmiechając się do niej szeroko, zanim wsiada do swojego auta.
zaylee miller

 
				