Nie było tego wiele, pewnie nawet nie pamiętał, że coś u niej zostawił. Zebrał się tylko niewielki karton z jego koszulkami, które często służyły jej za piżamę, trochę kosmetyków (które po dwóch latach i tak nadają się jedynie do wyrzucenia), kilka książek i sweter, który kiedyś pożyczył jej podczas późnego spaceru nad jeziorem Ontario. Ot, zwykłe graty, które zbierały się przez kilka lat związku. W końcu początkowo dryfowali między jego mieszkaniem a jej niewielkim domkiem, ciągle czegoś zapominając. Pamiętała, jak była szczęśliwa, gdy zaproponował, by razem zamieszkali. Jednak nawet wtedy jakiś cichy głosik podpowiadał jej, by trzymała się planu B i nadal skrupulatnie spłacała kredyt na dom. Może w tym tkwił błąd? Może powinna rzucić się na głęboką wodę i po prostu uwierzyć, że między nimi wszystko będzie dobrze i nie potrzebuje innego planu?
— Przepraszam, wysłałabym ci je wcześniej, ale zaraz po… wszystkim wyjechałam i nie miałam do tego głowy — ani serca, dodała w myślach.
Zastanawiała się, czy wiedział, gdzie była przez te dwa lata. Jeśli kupował The Globe and Mail albo zaglądał na ich stronę internetową, pewnie nie raz widział artykuły podpisane jej nazwiskiem. Pytanie tylko, czy w ogóle go to interesowało.
Wysiadła z jego drogiego, jak przypuszczała, samochodu i zaczęła grzebać w torebce, szukając kluczy. Ciekawe, co by powiedział, gdyby dowiedział się, że Mabel nadal jeździ
Podeszła pod frontowe drzwi, nadal szukając kluczy.
— Potrzymaj… — Podawała mu po kolei przedmioty ze swojej torebki. Portfel, dokumenty ze szpitala, stare paragony, kubek termiczny, parasol, puszkę fasoli (to długa historia), ale kluczy nie było. Złapała się za nasadę nosa i zamknęła oczy. Miała już serdecznie dość tego pieprzonego dnia.
— Zostały w redakcji — powiedziała zrezygnowana, odbierając od niego swój dobytek i ciskając go z powrotem do torebki. — A redakcja jest zamknięta i otworzą dopiero o siódmej…
Była chodzącym chaosem. Nic dziwnego, że nie pasowała do jego poukładanego świata.
— Chodź — Pociągnęła go nagle za rękę. Zaprowadziła na tył domu i wskazała uchylone okno do łazienki. Nie było wysoko, może półtorej metra. Bułka z masłem.
— Podsadź mnie — teraz jej głos brzmiał, jakby nie znosił sprzeciwu.
Spojrzała na niego z wyczekiwaniem i pospiesznie puściła jego dłoń, jakby się sparzyła.
Romain Sinclair


 
				
 
									 
				
