Czy Wyatt faktycznie mógł być winny? W ciągu ostatnich kilku dni Pilar z jakiegoś dziwnego powodu zdążyła odrzucić tą opcją nieco na bok. Po prostu jej się to nie dodawało. Pomimo bycia zadufanym w sobie dupkiem, ze zdecydowanie za dużym ego Galen nie był głupi. Widziała to przecież podczas ich rozmowy w biurze, kiedy składał elementy układanki w całość. Czy gdyby faktycznie za tym stał, nie domyśliłby się, że w kontenerze będą trupy? Skoro dostawa była opóźniona o prawie tydzień, nie trudno było się zorientować, że te kobiety nie przeżyją. Pracownicy, którzy muszą trzymać się grafiku, żeby nie wzbudzać podejrzeń, nie za bardzo mogli cokolwiek z tym zrobić, ale prezes? Mógł zareagować, wysłać kogoś po te cholerne trupy, 
cokolwiek, ale na pewno nie zostawiłby ich tak na odnalezienie i jeszcze pozwolić, by sprawę zgłoszono na policje. To sie po prostu nie dodawało. Tylko kiedy Pilar tak słuchała, jak bardzo przekonany w drugą stronę był Miles i jak wieka nienawiść płynęła z jego strony w kierunku Wyatta, jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że powinna zostawić w sekrecie swoją wizytę w Nothex. A tym bardziej fakt, że zdradziła mu postępy śledztwa. Kurwa, momentami czuła się, jak ostatni zdrajca, ale naprawdę wierzyła, że postępuje właściwie, dla dobra sprawy. Szczególnie kiedy Miles przejmował się takimi pierdołami, jak zasrana jurysdykcją. 
—
 W dumie mam ich lokalną policje — wyrzuciła ręce w górę, po czym podążyła za swoim partnerem w kierunku samochodu, zaparkowanego ulicę od Trzech Świnek. — 
To jest nasza sprawa, Miles. Nie Quebec Police — nie była gotowa tego oddać. Pilar Stewart była zdecydowana perfekcjonistką, a to czyniło ją nieufną względem powierzania innym zadań, które sama mogłaby wykonać z najwyższą precyzją. Wystarczył jeden zły ruch, a tego typu burdel zwinąłby się do innego miejsca w niecałe dwanaście godzin, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. 
—
 Trzeba to zrobić po cichu — odezwała się po chwili ciszy i złapała błękitne spojrzenie, które oświetlone jedynie nocną latarnią wydawało się bardziej ciemnozielone. — 
Trzeba pojechać tam jako nie wiem.. nadziana parka, która ma w życiu za mało wrażeń i zdecydowanie za dużo pieniędzy do przejebania. A potem jakoś wyciągnąć z tej dziewczyny ile tylko się da. Możnaby poprosić o jakaś hiszpankę, byłoby się łatwiej dogadać — na bieżąco planowała już każdy krok, a głowa automatycznie analizowała ryzyka i przeciwieństwa, jakie ewentualnie mogliby napotkać, kompletnie nie biorąc od uwagę jednej, najbardziej istotnej zmiennej — samego Milesa. 
Wysłuchała go na spokojnie, chociaż wszystko w środku ją nosiło. Cóż, matka może i wyrzuciła ją na wycieraczce jak ostatniego śmiecia zaraz po porodzie, ale nawet to nie powstrzymało Pilar przed posiadaniem latynoskiego, porywczego temperamentu. Westchnęła, nim mu odpowiedziała. 
—
 Posłuchaj, to w stu procentach twoja decyzja, Waits — starała się brzmieć na opanowaną i wyrozumiałą, chociaż tak naprawdę nie do końca to wszystko rozumiała. Przecież nikt nie kazałby mu się pieprzyć z tymi dziewczynami. Co najwyżej może złapać Pilar za rękę czy za tyłek, by wyglądać na bardziej wiarygodnych, ale tak naprawdę to tyle. W dodatku jechaliby tam pod przykrywką, wiec nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nawet Cece. —
 I ja w stu procentach ją szanuję i swoją drogą cieszę się, że jesteś szczęśliwy — posłała mu przelotny uśmiech, bo to naprawdę dobrze, że po takim czasie w końcu znalazł ciepło w drugiej osobie. —
 Ale ja tam i tak pojadę. Z tobą lub bez ciebie — wodziła wzrokiem po jego twarzy, jakby chciała wyczytać, co o tym wszystkim myślał. On podejmował swoją decyzję z ważnych dla siebie powodów i Pilar również. 
—
 George? — prychnęła, okrążając samochód. —
 Typ wygląda jakby w piątki wieczorem oglądał The Bachelor, zagryzając emocję karmelowym popcornem — pokręciła głową. Goe był super i Pilar lubiła z nim rozmawiać czasami przy automacie do kawy, ale kompletnie nadawał się do tego typu misji. 
Usiadła na miejscu pasażera i zgarnęła na kolana zapakowane w pośpiechu jedzenie, którego nawet nie zdążyli porządnie posmakować. A to niedobrze, bo Stewart umierała z głodu. 
— 
Myślałam jak już o Rhysie albo Gusie — ostrożnie odchyliła wieczko, żeby niczego przypadkiem nie ujebać i złapała za burgera. — 
Pogadam z nimi — wgryzła się w końcu, czując na języku smak dobrze wysmażonego mięsa. Serio, cały dzień nic nie jadła, wiec dopchnęła do buzi jeszcze kilka frytek. 
—
 Bez obrazy, Waits, ale nic mi po tobie jak będziesz sobie siedział w samochodzie — spojrzała na niego wymownie. —
 Potrzebuje kogoś na miejscu, kto pomoże, gdyby cokolwiek się wyjebało — przecież to oczywiste, że w takich miejscach maja ochroniarzy (chociaż to chyba za bardzo 
premium określenie) z bronią i gdyby dostali chociaż najmniejszy sygnał, że mają w środku psiarnie, z pewnością nie zawahaliby się od tego tego ukrócić. 
Złapała kolejny gryz, a serwetka na jej kolanie ukazała user telefonu. 
— 
O — prychnęła, przewracając oczami i podała skrawek papieru Milesowi. —
 Myślisz, że to zaproszenie na kolejnego burgera? W sumie jest całkiem niezły… Burger oczywiście. Dobrze wysmażony. 
Miles W. Waits