— Może później — odparł z myślą o dokładce. I tak nie miał za bardzo apetytu przez to wstrętne choróbsko, ale wieczorem chętnie odgrzeje sobie jeszcze rosołku. Na razie ta miska, którą pałaszował, musiała mu wystarczyć. Zresztą wbrew pozorom, Ernie nie jadł jakoś strasznie dużo, w co pewnie ciężko uwierzyć ze względu na jego postawę. Chłop był z niego jak
Teraz już trzymał naczynie w obu dłoniach i przechylał je, siorbiąc przy tym głośno, a kiedy zjadł już wszystko, odstawił je na szafkę.
— Gorąco mi, nie chcę się jeszcze owijać kołdrą jak jakieś burito — mruknął, wachlując się otwartą dłonią, jednocześnie kodując w głowie biznesplan, jaki miała dla nich Mio.
Własna knajpa brzmiała całkiem spoko, ale po pierwsze żadne z nich nie miało wystarczającej ilości funduszy, żeby w to zainwestować, a po drugie wszystkie formalności zajęłyby chyba całą wieczność. Andrews chyba nie miał chęci, żeby się z tym jebać. Nie był zbyt ambitny i już dawno się nastawił, że po śmierci ojca to on przejmie firmę kurierską. Tylko wtedy nie będzie oczywiście jeździł dostawczakiem, a nadzorował wszystko z góry, jak prawdziwy szefu.
— Nie no, gwiazdki Michelin to my rosołem i omletem nie zdobędziemy — zaśmiał się ochryple i wyciągnął nogi na łóżku, bo mięśnie bolały go niemiłosiernie. Normalnie jakby przebiegł jakiś maraton przez pół Toronto. — Co najwyżej moglibyśmy otworzyć budę z hot-dogami, ale to chyba nie jest zbyt opłacalne. Poza tym czy chcielibyśmy ze sobą użerać jeszcze w pracy? Śmiem wątpić — oznajmił, ale serio tak uważał. Wystarczyło, że kilka razy w tygodniu przywoził do second handu Richardson paczki. O co najmniej dwa razy za często.
Mio Richardson

 
				
 
									 
				
