- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Otworzyła butelkę po razy trzeci w tym tygodniu. Była już środa. A może dopiero środa? Dni zlewały się jej w jeden. Czyli trzecia butelka w trzy dni. Nie dlatego że chciała, ale cisza w domu była dla niej zbyt głośna. Od jakiegoś czasu wzięła sobie urlop od pracy. Nigdy się jej to nie zdarzało. Było w tym coś wyjątkowego, niezaprzeczalnego. Nawet przebywając na Lanzarote, ludzie w pracy mogli się z nią skontaktować, a tym razem całkowicie się odcięła. Nie pamiętała, kiedy Galen wychodził do biura, a kiedy wracał. Dla niej wszystko zmywało się w jeden dzień. Chociaż to nie mogły być tylko trzy butelki. Śniadanie zaczynała kawą razem z prosecco. Nie była trzeźwa od wizyty potwierdzającej... wchłonięcie ciąży, jej obumarcie.
Wino nie smakowało jej jak wcześniej. Nawet to które zostało wyprodukowane na Lanzarote. Pieczenie gardła było jak kara, ale milczenie w głowie było warte każdej konsekwencji, Każdych wymiotów, każdego złego samopoczucia. Kiedy on wracał do domu, mógł czuć jedynie woń alkoholu od niej, a ona spała pogrążana w śnie. W trakcie nocy budziła się z krzykiem. Wiecznie wracała do tej chwili u ginekologa. Wtedy szła do barku, by otworzyć kolejną butelkę wina. Nie wiedziała, czy to były trzy, a raczej coś około dziesięciu. Jedzenie przestało smakować tak dobrze, a wszystko co ją otaczało, wydawało się zwalniać tempo.
W tych momentach gdy wracała do trzeźwości, bolało ją jeszcze bardziej. Bała się pójść do terapeuty i spojrzeć komukolwiek w twarz. Jak miała powiedzieć bratu, że... dziecka jednak nie będzie? Z jej rodziny wiedział o tym tylko Cyrus. Żaden z inwestorów nie był w stanie się do niej dodzwonić. Charity Marshall pierwszy raz w życiu się poddała. Chciała nie czuć żadnych konsekwencji, nie słyszeć własnych myśli, dlatego pochłaniała alkohol. Nie był on przyjemnością, a obowiązkiem dzięki któremu była jeszcze w stanie funkcjonować. Przynajmniej tak się jej wydawało. Nawet opiekunka Koko była zdziwiona jej pobytem w domu. Poddawała jej smycz i tyle ją widziała. Gdy wracała, policzki Marshall znowu były zaróżowione od alkoholu.
Tego wieczoru nie było inaczej. W apartamencie panowała głośna, klubowa składanka, a Cherry tańczyła wraz z butelką. W starej koszulce ulubionego zespołu za czasów studenckich, tańcząca wraz z butelką. Tak jakby to miało jej coś pomóc. Nie widziała już różnicy między dniem, a nocą. Wiedziała jedynie, że Galen... się nie pojawi. Zniknął. Nie zrobił tego, o co ona go prosiła. Nie trwał przy niej, a ona mogła poddać się autodestrukcyjnym instynktom. Tak było łatwiej. Firmą mogli zająć się jej bracia, mogli nawet ją przejąć. Dla niej już nic nie miało znaczenia. Została sama z własnymi myślami, tańcząc do kiepskich kawałków i wlewając w siebie kolejną porcję alkoholu z butelki. Nawet jeśli ktoś właśnie by wszedł do apartamentu, nie zauważyłaby go.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
She tried to drink it away.
He ran into duties, she ran into noise.
Wychodził do biura rano, wcześniej niż zwykle, bo to był wciąż gorący okres, wciąż walczył z inwestorami, wciąż przekonywał do siebie Teksas, zabiegał o Tokio i starał się nie pokazywać, że wie co dzieje się w Quebec. Z Seeleym można powiedzieć, że się przeprosili, przyniósł mu te przeprosinową butelkę tego chujowego whisky, które Galen i tak pewnie wyleje do zlewu, no chyba, że wypiła ją już Cherry, bo zostawił ją w jej apartamencie. Nowa sekretarka nawet dawała sobie radę, chociaż jeszcze nie wszystkie spotkania umiała odpowiednio poukładać, wciąż było ich dużo. Za dużo, żeby wracać do domu o przyzwoitej porze, więc kiedy wracał Cherry najczęściej już spała. Przykrywał ją tylko kocem, siedział kilka godzin w fotelu przeglądając dokumenty, a później łapał te kilka godzin snu. Najczęściej na kanapie, z Koko w nogach, żeby jej nie budzić, kiedy znowu będzie musiał się zrywać skoro świt.
Dzisiaj przyjechał do domu wcześniej, odwołali mu ostatnie spotkanie i z biura nie wyszedł jako ostatni, nie dochodziła jeszcze osiemnasta. Na dworze zaczynało robić się szaro, ale nie było jeszcze ciemno. Po drodze zatrzymał go portier i zapytał czy mogliby przyciszyć muzykę, ale Galen nie wiedział, czy mogą.
Nie wiedział zupełnie jak ma dotrzeć do Cherry. Wiedział, że ona to przeżywa, ale nie uważał, że jest to dobry sposób, żeby uporać się z bólem, ze stratą. Tylko czy Galen Wyatt powinien jej prawić w tym temacie jakieś morały, kiedy on sam ukojenia po stracie szukał w prochach, do tego stopnia, że wylądował na odwyku. To było dawno, ale...
Przeszło mu przez myśl, że mógłby znowu spróbować.
Nie, nie chciał.
Nie chciał też, żeby Cherry to robiła.
Wszedł do mieszkania, ale ona nawet tego nie zauważyła, bo z głośników dudniła ta muzyka. Zauważyła go za to Koko, którą pogłaskał. Przez chwilę stał w miejscu i przyglądał się Cherry, w końcu jednak przyciszył muzykę tak, że dało się ją słyszeć tylko delikatnie w tle. Wbił w nią spojrzenie niebieskich ślepi czekając aż go zauważy, aż zareaguje, ale w końcu stanął przed nią i wyciągnął butelkę z jej ręki.
- Cherry znowu pijesz? - westchnął ciężko. Była środa. Nawet Galen Wyatt w najgorszym okresie swojego życia nie pił w środy, właściwie rzadko pił na tygodniu, a trzy dni pod rząd, to ostatnio zdarzało mu się albo na studiach, albo kiedy podróżował z Marcie po Stanach. Później nie, później po objęciu prezesury tylko w weekendy, ale nie całe weekendy, jeden dzień. Nie trzy.
Kilka drinków, nie kilka butelek. Policzył je kiedy zbierał je po mieszkaniu i wynosił do zsypu.
- Może pora to skończyć? - zapytał i zerknął na etykietę wina, przynajmniej nie było najgorsze, z Lanzarote.
Lanzarote, które teraz zdawało się tak odległe, jakby byli tam dziesięć lat temu, a nie kilka tygodni. Wyatt czuł, że z tej ich miłości, która wybuchła tak nagle zostało niewiele. Czuł, że ją traci. Nie chciał jej stracić, ale nie umiał do niej dotrzeć, tu błędne koło się zamyka.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Dudniąca muzyka była niczym muzyka dla jej uszu. Przestawała słyszeć własne myśli. Oddalały się one mimowolnie od Galena i Leo. W tle leciała właśnie Jennifer Lopez wraz z Pitbulem, a bit wyrył się w jej głowie. Łatwiej było w głowie nucić rytm muzyki, poruszać się wesoło, nie zważając na to, co stanie się później. Może dlatego nikogo by nie zauważyła. Powrót do myśli był piekielnie trudny. Alkohol dobrze je zagłuszał, podobnie jak muzyka.
Nie musiała myśleć o tym, że Galen ją zostawił...
W jej głowie nie było go wtedy, gdy go potrzebowała. Ona praktycznie rzuciła firmę. W końcu mogli zapomnieć o wielkiej suce Charity. Nawet nie zastanawiała się, czy są jakieś problemy. Dobrych miała pracowników. Wiedziała o tym. Stąd mogła pozwolić sobie na największą balangę we własnej głowie. Jeszcze brakowałoby wystrojenia się, pełnego makijażu i ubrania się jak na prawdziwą szmatę przystało. Może by właśnie zaczęła wybierać się na imprezę, gdyby muzyka nie przycichła, a przed nią nagle ni stąd, ni zowąd wyrósł jej narzeczony.
— Wróciłeś... — mruknęła, przymrużając oczy. On był naprawdę prawdziwy? Zmierzyła go wzrokiem, podchodząc bliżej. Nawet nie zauważyła, gdy zabrał jej butelkę. Jej oczy były schowane za jakąś mgłą, która oddzielała ją od rzeczywistości. Długo się nie zastanawiała, szybko stanęła przy jego boku, tak że mógł wyczuć woń wina. Stanowczo za dużo alkoholu, zdecydowanie — daj spokój, Galen — wymruczała, unosząc na niego wzrok i kreśląc kółka na jego torsie. Nadszedł czas zabawy — zabawmy się razem — jeden z kącików ust poszybował do góry. Długo czekała na ten moment, w którym finalnie się zobaczą. Gdy będzie mogła spojrzeć mu w oczy, ale... nie takiego spojrzenia się spodziewała.
— Napij się kochanie — powiedziała miękkim tonem, licząc, że mogłaby go złamać — jest z Lanzarote. Możemy tam wrócić, chociażby myślami — do chwil szczęścia, gdy odwiedzali przeróżne zakątki tej pięknej wyspy. Gdy oglądali park wulkanów, kiedy chronił ją przed hukami, gdy razem próbowali wino i razem patrzyli w gwiazdy.
Kiedy po prostu był przy niej.
— Napij się — ton się jej zmienił. Głos zadrżał — przestaniesz patrzeć na mnie jak na porażkę — jego wzrok niczego nie ułatwiał. Łatwiej było funkcjonować ze zagłuszonymi myślami, niż gdy raz za razem wybrzmiewały jeszcze głośniej. Miała dosyć całego świata, a czując gorzki smak alkoholu, mogła zapomnieć — i tak jestem zdziwiona, że postanowiłeś się ze mną zobaczyć — nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedzieli razem. Ostatnio przytulała się do niego... no właśnie przy stracie dziecka — nie pamiętam, kiedy ostatnio Cię widziałam — nie brzmiało to jak oskarżenie, stwierdzenie faktu. Jej wzrok przyjrzał się na nowo Galenowi, wyglądał jakoś inaczej. W inny sposób na nią patrzył.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Tłumaczył to sobie na różne sposoby, odreagowanie. Galen Wyatt też miał różne sposoby na odreagowanie, ale teraz najlepszym wydawała mu się praca, zwłaszcza, że w firmie go potrzebowali, zwłaszcza, że jeśli chciał się pozbierać po tej aferze z kontenerami, to musiał dać z siebie dwieście procent, dawał.
Ale Cherry tego nie ułatwiała, jej widok z butelką wina był nawet gorszy niż ten kiedy spała już pijana. Może w normalnych warunkach podobałaby mu się w tej koszulce, z tymi wypiekami na policzkach, gdyby nie ten piekielny zapach alkoholu. Zrobiło mu się niedobrze. Nie, to nie wina zapachu, raczej tego, że znowu był bezsilny, że nie wiedział jak jej pomóc.
- Jest środa, nie powinnaś pić w środy - stwierdził jakby to był jakiś oczywisty fakt, ale chyba dałby sobie uciąć rękę, że odpowiedzialna Charity Marshall nie piła w środy. Pani Prezes Marshall w środy przygotowywała pewnie jakieś sprawozdanie na czwartkowe spotkanie zarządu, on tez chciał to dzisiaj zrobić.
- W ogóle nie powinnaś pić Cherry, bo to nie jest wyjście z sytuacji - powiedział odstawiając wino na blat. Tylko... Galen nie wiedział jakie jest wyjście. Co powinien zrobić, żeby przestała o tym myśleć? Sam wracał do tego w wolnej chwili, rozpamiętywał, chociaż wiedział, że to jest bezsensowne. Musiał to przepracować ze swoim terapeutom, może Cherry też powinna?
- Przestań Cherry - rzucił, ale tak na nią patrzył, ale nie dlatego, że miał ją za porażkę. Że porażką była strata dziecka, albo to co robiła teraz. Porażką było to, że on nie umiał jej pomóc. Może też powinien wziąć wolne? Być z nią, ale wtedy pewnie by się złamał, pił z nią to wino do porzygu. A to nie było wyjście.
- Jakoś mnie to nie dziwi, szybko kończyłaś te imprezy - wywrócił oczami, a on późno wracał. Za późno. Bo może jakby wrócił wcześniej, jak dzisiaj, to mógłby zabrać jej to wino już we wtorek, albo poniedziałek. Zawodził. To on tutaj bardziej ją zawodził.
- Nie wiem co mam zrobić Cherry - powiedział w końcu patrząc w te jej nieobecne oczy. Bo myśli miał różne. Niepoukładane. Od takich, w których powinien dać się jej wyszaleć, do takich, w których się pakował i wyprowadzał. Przez takie, gdzie imprezował z nią, albo po prostu jej pilnował i dawał jej swoje wsparcie. Tylko, że Galen Wyatt wcale nie umiał w takie rzeczy jak wsparcie, jak pomaganie komuś w najtrudniejszych momentach życia. On sam sobie w nich nie radził. Sam walczył podobnie do niej, a teraz pracą. Ale czy tak naprawdę któryś z tych ich sposobów był lepszy? Oba chyba kiepskie, bo oba odsuwały ich od siebie. Stali na przeciwko, a jakby za szybą, albo jakby to wcale nie byli oni. Inni ludzie, obcy. A może oni tak naprawdę byli sobie obcy?
Galen już nie wiedział.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Alkohol po prostu był.
Często go dostawała jako swego rodzaju inwestorów, partnerów biznesowych, a sama wykupywała cały zapas wina z Lanzarote. Tak co roku. Jej barek był wielką szafą, w której można było znaleźć każdy rodzaj drogiego alkoholu. W standardowych warunkach była to szafka, do której zaglądała rzadko. Kiedy akurat ktoś znalazł się w jej domu, ale teraz... stanowiła niewyobrażalnie, niebezpieczne źródło. Mogła sięgać i nawet się nie zastanawiać, czy jej zabraknie alkoholu. Miała go wystarczająco dużo, by wlać go do wanny, wykąpać się w nim i tak z dziesięć razy.
Alkohol był, a Galen nie.
Matematyka głowy wydawała się jasna. Charity była na skraju załamania nerwowego. Chciała przez moment poczuć się szczęśliwa i wymazać wszystkie pesymistyczne myśli. W trakcie nocy śniła o tamtej wizycie, a go nie było przy niej. Kiedy się budziła, była sama z Koko. Za to alkohol błyszczał na półkach i aż prosił się o sięgnięcie. Pierwsza butelka wydawała się najprostsza. Kto na wakacjach nie pije prosecco do śniadania na słodko? No właśnie. Ona zawsze piła. Była na urlopie, a telefon pracowniczy był wyłączony. Nic się dla niej nie liczyło, bo cały jej świat płonął w zgliszczach. Nikt nie był w stanie zobaczyć, że ona płonęła razem z nim.
— Mam urlop, nie pijesz na wakacjach? — spytała, unosząc jedną ze swoich brwi do góry. Wakacje. Może przeżywałaby wszystko lepiej, gdyby nie każdy element apartamentu nie przypominał jej o stracie. Chciała wyjechać. Popatrzeć w niebieską toń oceanu, zanurkować w poszukiwaniu koloru raf i ryb w nich pływających, stanąć na desce, aby okiełzać żywioł. Tylko nie wyjechała.
Bo nie chciała go zostawić, ale on zostawił ją.
Alkohol za to stał i błyszczał na jej półkach zachęcająco.
Jej wzrok przesunął się z jego oczu na błękitną butelką. Niebieska, szklana z wytrawnym winem. Przepiękne opakowanie stosowane tylko na Lanzarote. Gdy tak patrzyła w tę butelkę... widziała w niej oczy Galena. Ten kolor oceanu. Wciągnęła powietrze do swoich płuc. Co miała zrobić? Już nie miała ochoty na imprezę, za to do jej głowy zaczęły przychodzić same niezbyt bezpieczne myśli.
— A wyjściem jest zakopanie się w pracy? — spytała poważnym tonem. Sposępniała, zrobiła się bardziej ponura, momentami wręcz złośliwa. Jakby pojawiła się tama sama iskra, którą miała w sobie w trakcie ich pierwszego spotkania — ty masz ciągle raporty, spotkania i poranki z kawą. Praktycznie się nie widujemy, nawet nie wiem, co się dzieje. Ja za to miałam butelkę — stojącą, pięknie błyszczącą, tylko czekającą, aż ją chwyci — ona przynajmniej jest, kiedy go potrzebuję — skwitowała krótko Charity. Przecież prosiła go ostatnio, prawda? Miał przy niej zostać, bo nie da rady sama. Za to wszedł we wir pracy, zapomniał o niej i jej potrzebach. Przymknęła oczy. Wcale nie potrzebowała wiele, ale bała się, że ją zostawi...
Widocznie wcale nie była najmądrzejszą, najpiękniejszą, ani najbardziej wartościową kobietą.
Okłamał ją, by nie mieć jej na sumieniu.
— A ja mam wiedzieć? — wiedziała. Potrzebowała innego miejsca. Totalnego odcięcia się. Hawaje. Bahamy. Meksyk, a może Alaska? Gdzieś gdzie stres po prostu zniknie z jej głowy, ale nie wyjeżdżała, bo on nie mógł z nią. W normalnych warunkach może piłaby właśnie soju w Seulu z inwestorami, ciesząc się, że jej panele dotrą aż tam. Byłaby w stanie pracować, funkcjonować, miała za mało odwagi, by wyjechać i zmienić cokolwiek.
— Pijana nie myślę, że ode mnie uciekasz — gdyby nie spędzała całych dni w samotności, kisząc się we własnym sosie, może nie szukałaby zapomnienia, wyciszenia. Mogła wrócić do pracy, ale bała się spojrzeć Cyrusowi w twarz. On wiedział, jako jedyny, a jego jako pierwszego spotka.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
- Tak wygląda urlop? Picie w czterech ścianach, na umór? Kochanie to chyba nie jest urlop - stwierdził kręcąc głową. Może trochę czuł, że powinni wyjechać, rzeczywiście się od tego odciąć, tylko, że on nie mógł. Chciałby, ale te sprawa z kontenerami wciąż była w toku. Ale może Lotta mogłaby mu załatwić jakąś przepustkę, albo... Pilar?
Zamknął na moment oczy myśląc nad tym.
- Cherry a może powinnaś gdzieś jechać? Odpoczniesz od tego? Sama? - powiedział to, ale czuł, że to chyba nie była dobra propozycja. Miał jej nie zostawiać. Miał przy niej być. A wyszło z tego tyle, że byli obok, w dwóch zupełnie różnych światach. On w świecie raportów, a ona dobrego wina.
- Nie to też nie jest wyjście - stwierdził i wypuścił ciężko powietrze z płuc. Czyli miał rację, to była jego wina. Bo ją zostawił, kiedy go potrzebowała.
Wystarczyło, że na nią popatrzył i czuł, że to wszystko to jest jego wina, to, że pije, i to, że znalazła się w tym miejscu. To chyba bolało najbardziej. Poczucie winy. A kiedy na nią nie patrzył ono było trochę mniejsze.
- Ale ja chciałbym z Tobą być Cherry, tylko nie wiem czy umiem, z taką - smutną, złamaną, która się poddała. Właśnie wtedy chyba powinien przy niej być najbardziej, bo ona przy nim była. Tylko, że ona potrafiła pozbierać go w garść kilkoma zdaniami, a on jej jakoś nie potrafił. Za szybko się poddawał? Nie chciał się poddawać, chciał o nią walczyć.
Sięgnął do jej ramienia, żeby oprzeć na nim palce, przejechać nimi w dół do jej łokcia.
- Nie uciekam od Ciebie, kocham Cię Cherry, tylko chyba... - urwał i przysunął się do niej nieco bliżej - trochę się pogubiliśmy oboje, co? - patrzył w jej oczy, jakby w nich szukał odpowiedzi, a wtedy ciszę która miedzy nimi zapadła, przerywaną cichymi jękami JLo śpiewającej Papi, przeciął dzwonek do drzwi. Koko zaszczekała i poleciała do nich pierwsza. A Galen się zawahał, zabrał rękę.
- Otworzę - rzucił i ruszył do drzwi. A kiedy je otworzył, to go ZAMUROWAŁO.
- Mama? - wyrwało się z jego ust, kiedy cofnął się w drzwiach, żeby wpuścić do środka niewysoką blondynkę w białym futrze, na pewno prawdziwym i na pewno tak drogim, że mogłaby za to wykarmić dwie afrykańskie wioski, przez pół roku.
- Twój portier dał mi ten adres, bo podobno się wyprowadziłeś PYSIU - powiedziała chłodno, a to ostatnie słowo z jej ust brzmiało bardziej niż obelga, niż jakiekolwiek miłe słowo. Od razu omiotła spojrzeniem apartament, a widząc swojego syna, który wciąż stał przy drzwiach jak wryty odchrząknęła. Zsunęła z ramion futro i dobrze, że Wyatt je złapał, bo musiałby je później zbierać z podłogi, ale na szczęście był trzeźwy, w szoku, ale trzeźwy, miał refleks. W przeciwieństwie do Cherry.
Galen najpierw spojrzał na swoją matkę, która stała pomiędzy korytarzem, a kuchnią, a potem na swoją narzeczoną, w tej koszulce, z tymi rumianymi policzkami, które na pewno nie umknęły jego matce, tak jak te niebieskie butelki na blacie i w salonie.
Czy naprawdę było im jeszcze mało tego wszystkiego?
Najwidoczniej.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— A jak ma wyglądać żałoba nad własnym dzieckiem? — jakiekolwiek rozwiązanie wydawało się nie być rozsądne. Wybierała między młotem a kowadłem. Mogła utonąć w sztormie własnych myśli, lub wyciszać je przez alkohol. Tak wydawało się prościej, łatwiej. Cherry była o tym głęboko przekonana. Bała się doświadczać żałoby w pełni. Nie wydawała się być ona tak groźna, kiedy Galen był obok niej, ale gdy znikał... przepadała.
Może naprawdę nie chciał już z nią być? Przecież zawiodła. Straciła jego dziecko, a teraz nie potrafiła poskładać się do kupy. Jej serce wiecznie krwawiło. Jakby chorowała na hemofilię własnej psychiki. Niektórych krwotoków nie dało się już zatamować.
— Nie chcę być sama — gdyby chciała już dawno byłaby w innym miejscu na kuli ziemskiej. Z daleka od Toronto, gdzie wszystko wydaje się trudniejsze, wszystko się komplikuje. Najpierw od wizyty w salonie ślubnym, po kontenery, a teraz utratę dziecka. Życie powinno być łatwiejsze, bardziej poukładane, a nie skomplikowane jak układanie tarota lub matematyka na poziomie akademickim — tak trudno to zrozumieć, Galen? — serce ją bolało, kiedy tylko zaczynała mówić. Wręcz krwawiło, bo nie potrafił jej zrozumieć. Wcale nie potrzebowała wielkich słów, a jedynie czasu... czasu spędzonego wraz ze swoim ukochanym. Tak by ta rana mogła się powoli zabliźnić.
— Pomiędzy chcieć, a być jest całkiem mała granica skarbie — odpowiedziała łamiącym się głosem. Taka Charity już nie była warta jego uwagi, chęci pomocy, czy wsparcia. Wcale nie potrzebowała wiele, po prostu jego obecności w momentach najbardziej dla niej krytycznych. Bała się oto prosić, oto pisać. Wiedziała, na jakim etapie stała jego firma, a jednak... nie była w stanie odgonić od siebie myśli, że to może być ich koniec.
— Chyba tak — zdecydowanie się pogubili. Kiwnęła głową i zdążyła jeszcze raz się do niego przytulić. Szukała w nim oparcia, chciała przedłużyć ten moment, bo czekała za nim... za Galenem, który mógłby ją wesprzeć tak, jak tamtego dnia.
Za to dzwonek do drzwi ją zdziwił.
Mógłby to być każdy z jej rodziny. Mama, tata, a także jeden z trzech braci. Za to odgłosy, które wydobywały się z korytarza, sprawiły, że zamarła. Pierwszy raz nie wiedziała, co ze sobą zrobić, a serce łamało się jej w pół. Matka Galena. Czuła, jakby cały alkohol, który miała właśnie w sobie wyparował. W jej oczach pojawiło się przerażenie i niewyobrażalny strach. Co ona sobie teraz o niej pomyśli? Przecież znała ją z opowieści Galena, a ona na dłoni... miała przecież ich pierścionek rodowy.
— Dobry wieczór — uniosła wysoko swoją brodę, próbując zachować się jak standardowa Marshall. Bycie w jej rodzinie od zawsze wymagało poświęceń. Łącznie z tymi, w trakcie których trzeba było do góry trzymać głowę, kiedy ktoś na Ciebie pluje. Nie była pierwszą, lepszą panienką. Znała to spojrzenie, takim samym spojrzeniem patrzył na nią ojciec — nie spodziewałam się Pani, pójdę się... — i tu ujawnił się w niej alkohol. Czuła zmieszanie. Obca kobieta widziała ją w najgorszych chwilach życia, a Charity... nigdy nie pokazywała swoich słabości. Zwłaszcza osobom, które na to nie zasługiwały. Czuła wstyd, te wypieczone poliki mówiły zbyt wiele — ubrać — mruknęła, bo w głowie już miała wypicie trzech NA KAC i jakiś elektrolitów. Jakoś będzie musiała wrócić na stare tory, to jak rozmowa biznesowa — Pani mama Galena, tak? — uśmiechnęła się jeszcze sztucznie, mierząc kobietę krótkim spojrzeniem. Tanie futro. Znaczy drogie, ale kto w tych czasach je ubierał? Bezduszni ludzie, a... choć Cherry żyła w swojej błogim poczuciu nieszczęścia, to mogła sobie na nie pozwolić w samotności, a nie gdy ledwo znała kobietę.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
- Cherry - westchnął tylko ciężko. Też nie chciał jej zostawiać, ale nie mógł w obecnej chwili wyjeżdżać z miasta. A może mógł? Kto by się dowiedział, gdyby polecieli gdzieś prywatnym samolotem?
Na pewno by się dowiedzieli i po powrocie pewnie znowu byłby głównym podejrzanym. Miał nadzieję, że to się już niedługo skończy. Wtedy będą mogli zaszyć się z Cherry gdzieś daleko stąd, na Alasce, albo na Lanzarote.
- Rozumiem to, ale przecież ja nie mogę cały dzień tutaj z Tobą siedzieć - powiedział w końcu, bo to teraz nie było takie proste, Wyatt nie wiedział kto w firmie jest po jego stronie, a kto na przykład współpracuje z Seeleyem, wszystko by oddał za jakiegoś zaufanego człowieka, ale odkąd odeszła Meena, to takiego po prostu nie miał. No a drugi powód jest taki, że jakby tu siedział z Cherry to skończyłoby się na tym, że wypiliby ten cały barek, a później pewnie jeszcze zamówili mefedron na telefon, albo koks.
- Mogę z Tobą być na przykład dzisiaj, jutro zjeść śniadanie - zaproponował. Bo od czegoś trzeba zacząć, a to też sporo, Galen przecież nie jadał śniadań, ale mógłby jej jutro zalać płatki mlekiem, czy coś.
Przytulił ją do siebie, kiedy potwierdziła to, że się pogubili, ale tylko na moment, bo zadzwonił ten dzwonek.
A potem to już Galen stał w progu trzymając to ciężkie futro, a to, że ubierali je bezduszni ludzie, to zgadzało się w stu procentach, bo przed Charity Marshall stała właśnie osoba pozbawiona duszy, i jakiejkolwiek dobrej emocji, największa sucz Toronto. Matka Galena Wyatta.
Zmarszczyła nos, skrzywiła się jakby ją cofnęło.
- A co tutaj tak śmierdzi, jakby jakiś bezdomny tu mieszkał? - zapytała i zrobiła krok w kierunku mieszkania, jej spojrzenie niebieskich oczu, takich samych jak jej syna, tylko może bardziej zimnych, padło na Cherry -a gdzie służba? Nie stać Cię na sprzątaczkę? Wiedziałam, że nie dasz rady poprowadzić dobrze biznesu - i tym razem odwróciła się w kierunku Galena zupełnie ignorując Cherry. Wyatt wbił wzrok w matkę, a to jej futro walnął na jakieś krzesło, chociaż przez chwilę chciał je rzucić na podłogę i po nim przejść.
- Po co tu przyjechałaś? - zapytał tylko.
A blondynka znowu odwróciła się do Cherry i zmierzyła ją spojrzeniem, zatrzymała je na pierścionku rodowym Wyattów.
- Poznać Twoją narzeczoną, jubiler poinformował mnie, że naprawiasz rodowy pierścionek babki - znowu się skrzywiła - dla niej? - Galen wtedy zesztywniał, czy on w ogóle kiedykolwiek usłyszał od matki jakieś miłe słowo? Nie, nie usłyszał, przywykł do tego. Wyminął mamusię i podszedł do Cherry, żeby złapać ją za rękę, tą z zaręczynowym pierścionkiem.
- Rozgość się, zaraz ją poznasz - rzucił i pociągnął Cherry za rękę do łazienki, zamknął za nimi drzwi i oparł się o nie plecami. Brwi miał ściągnięte, a klatka piersiowa unosiła się w niespokojnym oddechu.
- Cherry, moja matka jest jebnięta, w ogóle jej nie słuchaj, trzeba się jej stąd pozbyć - powiedział w końcu. Galen to w ogóle mało przeklinał, ale akurat w stosunku do matki to używał tak ciepłych słów... Dobrze, że nie powiedział, że trzeba ją stąd wywalić na zbity pysk.
- Ogarniesz się Cherry? - zapytał i podszedł do niej, a kiedy się cofnęła do tego marmurowego blatu, to oparł dłonie bo obu jej stronach, nachylił się nad nią, ale zmarszczył nos, mimo to uśmiechnął się - ale dajesz tym winem... - pokręcił delikatnie głową, ale schylił się, żeby musnąć wargami jej usta - ale o dziwo, smakuje dobrze - jak zwietrzałe wino, które stało tydzień na słońcu. Jeszcze chwilę się na nią patrzył, ale w końcu się odsunął i ruszył do drzwi.
- Tylko, żeby nie wpadło Ci do głowy proponować jej nocleg, albo coś, wysyłamy ją do hotelu - obejrzał się jeszcze na nią i oparł dłoń na klamce -nie daj się jej Cherry - rzucił i wyszedł z tej łazienki, żeby wrócić do swojej matki.
Siedziała na kuchennym krześle i zasłaniała ostentacyjnie nos jedwabną chusteczkę ręcznie haftowaną przez dzieci z Nepalu, czy skądś tam. Galen wywrócił oczami, a robił to tak samo jak Felicja, czyli jego matka, uśmiech też miał taki sam. W ogóle by się nigdy jej nie wyrzekł, jakby Felicja Wyatt zaszczepiła w nim wszystko, swoje gesty, swoje wdzięki, rysy twarzy i te niebieskie oczy.
- Mogłaś mnie poinformować... - zaczął rozmowę z mamusią, z która nie widział się pół roku. Milutko.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Dlaczego zawsze wyglądało to w ten sposób? Wystarczyło jedno jego muśnięcie rękoma, by była w stanie... no właśnie uspokoić się. Rzadko kiedy tego doświadczyła w ciągu ostatnich kilku dni, a jednak wystarczający był ten krótki gest, by mogła zacząć trzeźwo myśleć. Tak jakby całe jej życie zależało tylko od niego.
— Ale mógłbyś po prostu tutaj siedzieć. Wychodzisz, zanim wstanę, a wracasz jak już śpię — pijana, wyimprezowana, ale Charity bała się wychodzić teraz do ludzi. Bała się opowiedzieć przyjaciółkom o wszystkim, bo musiałaby wspomnieć o dziecku, o jego stracie. Łatwiej było się zaszyć i nie patrzeć nikomu w oczy. Alkohol nie wychodził z mieszkania, stał na jego półkach, a ona mogła tak łatwo po niego sięgnąć. Jedyne co to opiekunka psa przynosiła jej kolejne paczki papierosów. Ugięła się po tej stracie... musiała zapalić normalne.
— Dobrze, ale musisz... się ze mną widzieć — wymruczała finalnie, unosząc na niego wzrok. Oto jej przecież chodziło. Może wcale życie nie wydawało się łatwiejsze. Musieli się zmierzyć z rzeczywistością. Ze stratą. Choć dla Charity było to szczególnie trudne. Patrzenie w oczy Wyatt'a, powodowało u niej dziwne skurcze żołądka. Nie wiedziała, co czuła. Czy była to ulga, że dalej przy niej był, czy rozpacz i tęsknota za dzieckiem.
Wpatrywała się badawczo w matkę Galena. Słyszała już co nie co o niej. Jej pijany umysł zastanawiał się, po co się tutaj pojawiła. Cherry nie odezwała się. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Chciała zaprotestować. Wygonić złą wiedźmę ze zamku księżniczki. Nie miała prawa przebywać i mądrzyć się w niej apartamencie. Nawet jeśli była matką Galena. Czuła, jak żyłka zaczyna jej wyskakiwać na czole. Próbowała słuchać wymiany zdań matki z dzieckiem. Im dłużej ją słuchała, tym większe miała odruchy wymiotne. Potrafiła skutecznie obrzydzić jej własną osobą w zaledwie kilka minut. Te całe sceny działy się dla niej w spowolnionym tempie. Choć próbowała zachować fason, trzymać podbródek do góry, wypinać pierś do góry, tak ją nauczył ojciec, tak czuła, że ten wieczór będzie zwykłą katastrofą.
Ruszyła za Galenem, wpatrując się w jego plecy z lekkim przerażeniem. Czy naprawdę bał się własnej matki?
— Co? — tylko tyle była w stanie siebie wydać w pierwszej chwili. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego z niezrozumieniem. Kiedy opowiadał o swojej matce, nie myślała, że opisze ją tak trafnie. Czuła się odrobinę zagubiona, więc weszła wgłąb łazienki, zatrzymując się obok umywalki.
— Tak, ale potrzebuję czasu — opowiedziała ze zmarszczonymi brwiami, unosząc wzrok wprost na Galena. Łatwo się mówiło, trudniej się robiło. Dwadzieścia minut, tyle potrzebowała, gdy zasypiała na spotkanie służbowe, by wziąć prysznic, zrobić delikatny makijaż i ubrać jeden z gotowych strojów, który miała przygotowany... na specjalne okazje.
— Nie wiedziałam, że tu będzie — mruknęła, spuszczając finalnie wzrok. Uniosła go, dopiero czując na sobie jego wargi — tęskniłam za tym — za nim, smakiem jego ust oraz przedziwną atmosferą, która panowała między nimi. Tak jakby wspólny wróg miał ich na nowo połączyć. Kiwnęła krótko głową i od razu ruszyła pod prysznic. Mogła wyglądać jak menel. Tylko to był widok przeznaczony wyłącznie dla jej narzeczonego.
Prysznic, delikatny makijaż i sukienka, którą miała, gdy poznała Galena. Biała. Czarne kreski podkreślające jej oczy oraz czerwień na ustach.
— Miło panią poznać — powiedziała chłodnym tonem Charity, wyciągając dłoń w stronę kobiety — Charity Marshall, od tych Marshall'ów — jej nazwisko również było znane. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby znała Galena już w dzieciństwie. Sposoby bycia ich najbliższych były stosunkowo podobne do siebie. Tylko że jej ojciec sam na wszystko zapracował, dopiero ona spijała laury jego sukcesu.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Matka Galena była jak... wiedźma to mało powiedziane, ta kobieta po prostu nigdy nie powinna zostać matką. Bo była śliczna, była inteligentna, była grzeczna, ale była też tragiczną rodzicielką. Chociaż z zewnątrz mogła wyglądać na wspaniałą, dbała o swoje dzieci, wysyłała je na różne dodatkowe zajęcia, sama dużo ich nauczyła. Ale od środka to było jak trenowanie cyrkowych małpek, po to żeby się nimi pochwalić w towarzystwie.
- Dobrze, ja się nią zajmę, ale jak skończysz i pozna Ciebie, to ją pożegnamy - powiedział, na to, że potrzebuje czasu. Ale to też łatwo się mówiło, a tak naprawdę Felicji Genowefy Wyatt nie było wcale tak łatwo się pozbyć, a Galen doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Ja też nic nie wiedziałem, to ten jubiler... Bo to jest jubiler, który z naszą rodziną współpracuje od lat, musiał jej powiedzieć o tym pierścionku i przyleciała. Ale nie poinformowała mnie o tym wcale - wyjaśnił jej, bo jeszcze była trochę pijana. Od razu pożałował, że nie znalazł innego jubilera, ale teraz już czasu nie cofnie.
W międzyczasie kiedy Cherry się szykowała, to Galen pozbierał te butelki do kosza, a później poczęstował matkę winem, tym z Lanzarote. Rozmawiali, ale chłodno. Głównie o tym, że Wyatt nie powiedział, że się zaręczył i głównie o tym, że matka nie poinformowała go, że tutaj leci. Zapytał też o ojca, ale ten miał dołączyć, kiedyś tam, albo może nigdy, jeśli uda im się szybko spławić matkę, odesłać do domu.
Kiedy wróciła Cherry, to od razu wstał, podszedł do niej i objął ją ramieniem. Zapach perfum, zdecydowanie lepszy niż to wino, jego ręka przesunęła się po jej plecach, trochę w dół po kręgosłupie.
Matka Galena wstała, uśmiechnęła się miło do Cherry, naprawdę miło, tak jakby była zadowolona, że pozna wreszcie swoją synową. I tylko Galen wiedział, że ten miły uśmiech jest sztuczny, bo ona nie uśmiecha się miło, nie jest miła.
- Felicja Wyatt, możesz mi mówić Felja - powiedziała z tym swoim uśmiechem i uścisnęła dłoń Cherry, pewnie, mocno, kiedy usłyszała jej nazwisko uniosła jedną brew - od Christophera? - zapytała i tym razem spojrzała na Galena - kiedyś u nas bywali, nie pamiętasz ich? - Galen pokręcił głową. Felicja nie rozczulała się już bardziej, tylko usiadła na krześle i złapała za kieliszek z winem.
- Mogłeś mieć kilka lat, Charity chyba jeszcze wtedy nie było na świecie. Jak ma się Twój ojciec? - wbiła wzrok w Cherry. A Galen w tym czasie dosunął swojej narzeczonej krzesło, nie nalał jej wina, tylko wody do szklanki. Chyba miała już dość wina na dzisiaj. Chociaż jeśli matka posiedzi dłużej to wszyscy mogą go potrzebować.
Matka lustrowała Charity wzrokiem, a Galen spojrzał na zegarek.
- Ale późno się zrobiło, mamo chyba musisz już iść, bo jutro idziemy rano do pracy, jeszcze mam do zrobienia dwa raporty... - chciał jeszcze coś powiedzieć, ale matka mu przerwała unosząc rękę.
- Twój ojciec robił raporty w pracy, a nie w domu i nigdy nie wypraszał gości, zero klasy Galen - rzuciła kręcąc głową, a robiła to tak samo, jak jej syn - zresztą rozmawiam teraz z Charity, może idź sobie zrób ten raport, pewnie ci z tym zejdzie - Galen wywrócił oczami, matka też to zrobiła.
- A może byś sobie po prostu poszła? - spojrzał na nią z jakąś taką nadzieją, że się obrazi i może to zrobi, ale nie. Wbiła w niego tylko karcące spojrzenie.
Cherry Marshall

