- 
				 "It’s a damn cold night, trying to figure out this life." "It’s a damn cold night, trying to figure out this life." nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Samochód wyglądał jakby za chwilę miał się rozpaść i, o ile w odniesieniu do blachy to stwierdzenie nie było aż tak bardzo odległe od prawdy, o tyle niewiele miało wspólnego z wytrzymałą, pancerną jednostką napędową. Cole miał podejrzenia, że gdyby zatankował zużyty olej po frytkach, jego ford też dałby radę pojechać.
A tym razem jechali do zakładu pogrzebowego White Lily. O ile założyciela i właściciela widział może dwa razy w życiu, o tyle jego małżonka, Paisley była dobrą znajomą i jednocześnie częstą klientką kawiarni Sullivana. W przybytku ostatniego pożegnania pracowała jako pano...tano...
Pudrowała trupy, tyle wiedział.
Zaparkował przed samym wejściem. Samochód zatrzymał się z żałosnym, pełnym niemal fizycznego bólu, jękiem zmęczonego zawieszenia, a potem wydał z siebie ostatnie, głośne "pruprupuff" jakby chciał sam miał ochotę na wieczny odpoczynek. Cisza, jaka zapadła po wyłączeniu silnika niemal dzwoniła w uszach. Cole z uczuciem poklepał kierownicę pokrytą spękaną skórą, dziękując za kolejną udaną podróż bez awarii.
Wyszedł, buty zachrzęściły na chodniku przed budynkiem, którego stylistka kojarzyła się Sullivanowi z greckim dramatem w zamerykanizowanej wersji ekonomicznej. Z kieszeni kurtki wyciągnął świeżą paczkę Lucky Strike'ów i zapalił papierosa, pamiętając, by pierwszego z paczki odwrócić i włożyć z powrotem filtrem do wewnątrz.
Przyjechał tu nie bez powodu. Paisley - warto to podkreślić - osoba, która codziennie robiła wszystko, by martwi ludzi jak najbardziej przypominali żywych, była przekonana, że w White Lily Funeral Services... straszy, więc jako wsparcie wezwała Cole'a Sullivana.
-No, Scully, czas uwierzyć w duchy - mruknął pod nosem wypuszczając z ust dym papierosowy, a potem rzucił peta na ziemię, sięgnął do auta po tackę z jednorazowymi kubkami z kawą i ruszył w stronę Białej Lilii.
Drzwi otworzyły się niemal całkowicie bezdźwięcznie i Cole odruchowo zagwizdał cicho w uznaniu dla zawiasów. Powitał go zapach kwiatów, które miały sprawiać wrażenie, że śmierć pachnie kaliami i różami, a nie rozkładem.
-Paisley? - powiedział dość głośno. - Dostawa kofeiny!
Paisley Flores
We face the path of time
And yet I fight, and yet I fight
This battle all alone
No one to cry to
No place to call home
dc: petercovell
gg: 8933348
- 
				 How can I live forever? Where can I find the heaven? How can I live forever? Where can I find the heaven?
 What is it going to happen? Why I'm in love now?
 — I D O N ' T K N O W. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Odpowiedziała jej cisza, przerywana jedynie jej własnym oddechem. Głęboka zmarszczka pojawiła się na moment między jej brwiami - mogłaby przysiąc, że usłyszała coś między przestawieniem kilku granitowych wazonów na półkę,która z niewdzięcznym skrzypnięciem ugięła się pod ich ciężarem, a odrywaniem z niepotrzebnym zniecierpliwieniem taśmy od kolejnego kartonu z dekoracyjnymi dyniami. Wzruszyła lekko ramieniem, próbując zbyć narastający w niej niepokój, absurdalny mniej więcej tak samo, jak myśl o tym, że w tym przybytku mogłoby naprawdę straszyć. Wprawdzie zakład pogrzebowy z definicji był miejscem nawiedzonym, ale dotąd śmiała się, że jedyną niespokojną duszą, która mogłaby tu krążyć, była ona sama.
Jej nastawienie do świata nadnaturalnego zmieniło się diametralnie, gdy podczas jednej z nocnych zmian w pracowni usłyszała kroki w pomieszczeniu obok, a zaraz potem powtarzający się, odbijający echem od zimnych ścian chłodni stukot. Warto zaznaczyć, że poza nią nie było tam wówczas ani jednej żywej duszy, a przynajmniej nie powinno być. Wtedy pierwszy raz w życiu zachłysnęła się prawdziwym niepokojem, i to takim, który nie miał nic wspólnego z procentami krążącymi w jej krwiobiegu. Racjonaliści mogliby stwierdzić, że naoglądała się z pewnością zbyt wielu wstępów do miernych horrorów, i w podobie zapewne myślał Cole. Odetchnęła z ulgą, przypominając sobie, że zaprosiła znajomego do siebie i to zapewne on, taką przynajmniej miała nadzieję, był odpowiedzialny za zasłyszane chwilę wcześniej odgłosy.
— Już idę, już już! — krzyknęła ponownie, tym razem śmielej, jakby ciężar niepewności odnośnie otaczającego ją świata spadł jej z ramion. — Nie dotykaj tylko tego parszywego wieka od trumny obok wejścia! Może ciekawić, ale nie spodoba ci się zawartość!
Sama nie wiedziała, po co o tym wspomniała. Zupełnie tak, jakby Sullivan należał do osób, które zamiast słodyczy, wybierają zimne przekąski. Kartony z cmentarnymi bibelotami zaległy zapomniane na podłodze magazynu - zdecydowała się bowiem przemieścić do holu głównego.
— Już myślałam, że kolejny duch zabłądził w drodze do toalety dla gości i będę zmuszona go przepędzić szczotą. Miecz świetlny, patyk z kupą, nazywaj to jak chcesz . Ważne, że działa. — rozbawienie na jej twarzy było teraz lepiej widoczne za sprawą przedzierających się przez kolorowe witraże obok drzwi wejściowych promieni zachodzącego słońca. — Przyznam się szczerze, nie sądziłam, że się zjawisz, zwłaszcza po tym, jak odpisałeś mi na smsa słowem w a r i a t k a. Sama bym nie przyszła, gdyby ktoś mi napisał, że sytuacja wymaga egzorcysty. Mam nadzieję, że poza kawą przyniosłeś też zapas wody święconej, huh?
Cole Sullivan
- 
				 "It’s a damn cold night, trying to figure out this life." "It’s a damn cold night, trying to figure out this life." nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
(miał taką nadzieję)
trumien, aż w końcu zawisł w powietrzu jak upiorne zawodzenie. Przez ułamek sekundy Cole był przekonany, że usłyszał jęk z zaświatów. Przeciągły, chwytający za serce niczym zimna dłoń o ostrych szponach, skowyt umęczonej duszy pragnącej zemsty nad tym, kto wyrwał ją z niewinnego ciała. Zatrzymał się w pół kroku, serce przyspieszyło jakby właśnie Cole skonsumował całą swoją dzienną dawkę kofeiny na raz.
Zanim serce na dobre rozpędziło się do pełnego galopu, po korytarzach poniósł się dźwięk upadającego kartonu, szelest folii i znajomy, zirytowany głos Paisley, który przywrócił świat do normalnej, pozbawionej zjaw, rzeczywistości.
-Świetnie. Dopiero wszedłem, a już poznałem Drusillę - mruknął pod nosem nadając imię niestniejącemu duchowi.
Rozejrzał się wokół szukając miejsca, na które mógłby odłożyć tackę z kubkami. Jego uwagę przykuła stojąca obok wejścia trumna wykonana z lakierowanego modrzewia, więc, nie zastanawiając się nad tym wielce, odłożył kawę na jej wieko i przyklęknął, by zawiązać sznurówkę przy bucie. Przeszła mu przez głowę myśl, że w takiej trumnie to pewnie wnętrze wyłożone jest poduszkami, aksamitem czy innym przyjemnym materiałem. Tylko po co? Żeby martwemu człowiekowi było wygodnie i nie miał ochoty wyjść i się poskarżyć?
"Hej, leżę tu już rok i, szczerze mówiąc, trochę mnie ple...
-...tego parszywego wieka od trumny obok wejścia! Może ciekawić, ale nie spodoba ci się zawartość!
Klapnął na tyłek, plecami oparł się o ścianę, gdy słowa Paisley wyrwały go z zadumy o komforcie i udogodnieniach w czasie wiecznego odpoczynku. Zaklął pod nosem cicho, lecz z uczuciem. Podniósł się z nadal rozwiązanym sznurowadłem, tętnem w okolicach dwustu uderzeń na minutę oraz nadzieją, że nie ma świadków tego, jak gwałtownie odskoczył od trumny.
-Kurwa - powtórzył przekleństwo zdając sobie sprawę, że kubki z kawą stoją na tym pieprzonym wieku, którego miał nie dotykać. - Ja pierdolę.
Pokręcił głową z rezygnacją, przymknął oczy i powtarzając w myślach "na pewno nie miała na myśli martwego człowieka", wyciągniętymi przed siebie na całą długość rękami, sięgnął po tackę z kawami.
Miał przeczucie, że nie będzie mu smakować.
Kiedy w polu widzenia pojawiła się Paisley, jego twarz wyrażała coś pomiędzy obrzydzeniem, niepokojem (przecież nie strachem!) i szybko przywoływanym uśmiechem. Zasadniczo, z wyglądu przypominał człowieka, któremu nawet udar nie wyszedł.
-Pozwolisz, że pozostanę równie sceptyczny wobec wiadomości o duchach, co serialowa Scully - powiedział, po czym dodał. - Jeśli coś mi wylezie z tej trumny zabrać mnie na tamten świat, to chcę, żebyś wiedziała, że ja też będę tu straszył. Dobra, gdzie jest ten twój Casper?
Miał nadzieję, że nie w trumnie obok.
No i trochę chciał już wyjaśnić temat, dowieść, że ducha nie ma i wyjść z domu pogrzebowego.
Paisley Flores
We face the path of time
And yet I fight, and yet I fight
This battle all alone
No one to cry to
No place to call home
dc: petercovell
gg: 8933348
- 
				 How can I live forever? Where can I find the heaven? How can I live forever? Where can I find the heaven?
 What is it going to happen? Why I'm in love now?
 — I D O N ' T K N O W. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zaraz jednak wróciła do rzeczywistości za sprawą zapachu kawy, którą Cole wciąż balansował na tacce kurczowo trzymanej w dłoniach. Podążyła za aromatem i zabrała jeden kubek dla siebie bez pytania – założyła, że raczej drugiego nie przyniósł dla wymyślonego przyjaciela – niemal od razu upijając łyka.
Pozwoliła tym samym pytaniu zawisnąć w zatęchłym powietrzu i dała grobowej ciszy przedłużyć się nieco. Podbudowywała dramaturgię sytuacji, a może po prostu zdążyła przez trzydzieści cztery lata zaznajomić się z savoir-vivrem, który jasno wskazywał, że nie wypada mówić z pełnymi ustami.
Szala przechylała się wdzięcznie ku temu drugiemu, choć późniejszy akt jej bezczelności, gdy odstawiła kubek z niedopitą kawą z powrotem na tackę, również można było przemilczeć, ciągnąc ten teatr w nieskończoność.
– W każdym razie ten duszek Casperek, o którym wspomniałeś, od kilku dni się nie wychyla. – dłonią leniwie przesunęła po wieku trumny, wzrokiem powiodła za bladymi palcami kontrastującymi na tle sosnowego drewna. – W porównaniu do tego tutaj, o.
Była gotowa otworzyć skrzynię, chwyciła już nawet za jej krawędzie, lecz rozproszył ją dźwięk przypominający rozbicie szkła w oddalonej części budynku. Zerknęła przez ramię, ale że nic więcej po tym nie nastąpiło, uznała, że jej się ewidentnie przesłyszało.
Na szczęście dla Cole’a odeszła od trumny, wznawiając swój słowotok.
- Nie no, spokojnie! Nie wyściubił nosa ze swojego pięciogwiazdkowego apartamentu nawet na chwilę, a mógłby, bo rodzina zapomniała o jego pogrzebie z samego rana. I tak sobie czeka, biedaczysko, aż Marc wróci ze spotkania służbowego i go przerzuci do chłodni na kolejne trzy zdrowaśki... - na tym mogłaby zakończyć, ale nie, gestykulując dłońmi przed sobą, odgrywała w najlepsze scenę z przygotowań. - Dobrze, że nie zaczął cuchnąć. Wiesz jak trudno było się pozbyć smrodu bagna przylegającego do jego ciała? Wrzuciliśmy mu saszetkę Lenora w butonierkę zamiast kwiatów.
Niepotrzebne, dość barwne szczegóły zresztą jak na ponurość tematu, które mogła zachować dla siebie, padły z jej ust tak szybko, jak szybko przyszły jej do głowy, wymykając się spod kontroli. Nie do cofnięcia, nie do usprawiedliwienia także, a jednak zaskakująco szczere w swojej niechcianej bezpośredniości. Ot, typowa Paisley. Obojętność w jej oczach była niejako świadectwem, że naprawdę nie miała absolutnie żadnych skrupułów.
Przynajmniej do chwili, gdy jej opowieść została nagle przerwana. Ten sam dźwięk co wcześniej — ostry, jakby ktoś zrzucił na podłogę szklankę albo słoik — rozległ się ponownie. Tym razem znacznie bliżej.
Wargi, które jeszcze przed chwilą drwiły z topielca, zamarły w nerwowym półuśmiechu. Z trudem odwróciła głowę w stronę korytarza, gdzie światło żarówki migotało leniwie, alfabetem Morse’a wzywając zapewne ekipę ze Scooby-Doo. Nic co prawda w ich przestrzeni nie drgnęło, poza Paisley, która odzyskała magicznie władzę w nogach i teraz stykała się ramieniem z Cole’em, a mimo wszystko coś w powietrzu się zmieniło. I bynajmniej nie był to odór wspomnianych zwłok.
Trzykrotne, wyraźne pukanie rozległo się z lewej strony, zza ściany, tej cienkiej, oddzielającej salę pożegnań od holu głównego.
- C-co to było? - cisza, ta cholerna cisza, mógłby chociaż nieboszczyk w trumnie rzucić jakimś żartem dla rozluźnienia atmosfery (byle nie jego zwieraczy). - Nosz kurwa... Kurwa, kurwa! - jęknęła zza ramienia Cole'a, pokazując palcem gdzieś przed siebie.
Jak się za nim znalazła, stojąc jeszcze sekundę temu obok? Trudno powiedzieć, adrenalina robiła swoje.
- I widzisz, mówiłam ci, mówiłam do jasnej cholery, że to nie jest dom pogrzebowy, tylko Osobliwy dom Pani Peregrine! Po co żeś o nim wspominał?!
Cole Sullivan

 
				