- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Po długim i wyczerpującym wieczorze czy też nocy spędzonej na składaniu wyjaśnień przed przełożonym oraz wyciąganiu ponownie kartoteki Anthony'ego Blythe'a zasłużyły na przynajmniej odrobinę rozluźnienia. Nie mogły też w żaden sposób rozczarować dziewięciolatka, dla którego jakiś czas temu kupiły zestaw lego z Gwiezdnych Wojen, bo uznały, że taki prezent na pewno go ucieszy i zapewni im rozrywkę na całe popołudnie.
Nie myliły się. Sammy był wniebowzięty i cały czas trajkotał jak katarynka na temat ulubionej serii, zasypując je kolejnymi ciekawostkami. Wciąż poznawał coraz bardziej ukochane uniwersum dzięki serii animowanej, którą Miller znalazła dla niego na platformie Disneya. Z początku detektywka nie bardzo chciała kupować kolejny streaming z myślą wyłącznie o odwiedzającym je sporadycznie dziecku, ale łatwo dała się przekonać na wzmiankę o tym, że mogłyby tam obejrzeć The Rocky Horror Picture Show. Mimo wszystko Zaylee znała ją doskonale zarówno ją jak i jej zamiłowanie do starych filmów, co potrafiła sprytnie wykorzystać.
Siedzieli właśnie w pokoju i składali wspomniany już star warsowy model w momencie, gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka przy drzwiach. Nie spodziewały się żadnych gości oraz wyjątkowo nie zamawiały jedzenia na wynos, chcąc przyzwyczajać Samuela do tego, że nie zawsze będzie jadał u nich fast foody czy też posiłki z rozmaitych knajpek. Nie znaczyło to jednak tego, że ktoś nie mógł chcieć do nich zajrzeć. Zawsze mogła to być sympatyczna staruszka, która mieszkała w pobliżu i już zdarzyło się jej pożyczać od nich cukier, bo zabrakło jej go do wypieku ciasteczek, którymi się z nimi podzieliła w ramach podziękowania.
- Ja otworzę - zaoferowała, bo koronerka chwilowo była zajęta studiowaniem instrukcji oraz planu składanego modelu.
Dlatego też Evina podniosła się z zajmowanego miejsca i nim udała się do drzwi wejściowych zmierzwiła jeszcze blond czuprynę siedzącego na kanapie dziewięciolatka i schyliła się, żeby ucałować skroń narzeczonej. Dopiero wtedy mogła ruszyć, aby zobaczyć kto na nią czekał w progu.
Po drodze poprawiła jeszcze naprędce rozpuszczone włosy, które znajdowały się w lekkim nieładzie po tym jak szalała z Samem i kontrolnie zerknęła w lustro w przedpokoju, gdy tylko po raz ostatni przeczesała je palcami. Nie było tak źle.
W końcu nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi po czym zamarła w połowie tego ruchu, gdy tylko zobaczyła, że ma przed sobą Millerów. Zdecydowanie nie spodziewała się tego, że nagle zostaną nawiedzone przez jej przyszłych teściów. Nie zapowiadali się wcześniej. Zaylee na pewno by jej o tym napomknęła.[/b]
- Dzień dobry... - przywitała się z nimi nieco zbita z tropu, starając się sobie przypomnieć czy na pewno przypadkiem nie przeoczyły jakiejś umówionej wizyty.
Przesunęła się lekko we wejściu, dając mimo wszystko starszemu małżeństwu nieco przestrzeni na to, aby weszli do środka. Był to raczej odruch niż faktyczne zaproszenie. Była zdecydowanie zbyt skołowana, aby podjąć teraz racjonalną decyzję.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Po wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie, Zaylee spodziewała się, że Evina będzie chciała odwołać weekend z Samem. Ona też miała wątpliwości — obie były zmęczone, rozchwiane i przytłoczone tym, jak bardzo ostatnie dni dały im w kość. A jednak wiedziała, że potrzebowały chwili normalności, nawet jeśli miała to być tylko sobota spędzona w towarzystwie dziewięciolatka, który mówił o Gwiezdnych Wojnach z prędkością karabinu maszynowego. Dlatego właśnie przekonała narzeczoną, żeby nie podejmowały pochopnych decyzji. Wystarczyło tylko spojrzeć na chłopca, żeby wiedzieć, że dobrze zrobiły, bo w jego oczach taki prezent był jak przepustka do raju. Miller obserwowała go z uśmiechem, widząc w nim czystą, nieskażoną niczym radość. Ponad jego głową wymieniała ze Swanson rozbawione spojrzenia, kiedy Młody cytował dialogi ulubionych bohaterów z serii animowanej o rycerzach Jedi.
Teraz siedzieli wszyscy troje w salonie, otoczeni instrukcjami, małymi plastikowymi częściami i pustymi kubkami po kakao. Praca nad modelem szła im zaskakująco dobrze — aż do momentu, gdy w ciszy przerwanej tylko chrzęszczącym dźwiękiem klocków rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Zaylee z zaskoczeniem podniosła głowę znad instrukcji. Nie spodziewały się nikogo, a tym razem nie zamawiały jedzenia, trzymając się postanowienia, że nie mogą przyzwyczajać Sama tylko do fast foodów i dań z dowozem.
— Kogo tutaj niesie — mruknęła pod nosem bardziej do siebie, niż kogokolwiek innego, przymykając na moment oczy pod wpływem pocałunku, który Evina złożyła na jej skroni, po czym wróciła do czytania opisu. W międzyczasie Sam próbował wyrwać z pazurków Rada foliową paczuszkę z klockami.
— Przyszliśmy zobaczyć się z córką — do salonu dotarł basowy głos, który sprawił, że Zaylee zastygła w bezruchu. — Nie możecie wiecznie nas unikać.
— Kurwa — wyrwało jej się automatycznie, a Sammy spojrzał na nią z zaciekawieniem. — Zobacz, jak połączyć czwórkę z piątką, ok? Zaraz wrócimy — poleciła i wcisnęła mu kilkustronicową instrukcję w dłonie, a potem zerwała się z kanapy i od razu podążyła do przedpokoju.
W korytarzu rodzice już ściągali płaszcze, a Dorothy dostrzegłszy córkę, od razu wzięła ją w ramiona, co zresztą wcześniej zrobiła również z Eviną. Ojciec powściągnął się od tych gestów, decydując się tylko na skienie głową.
— Co w tutaj robicie? — zapytała Miller nieco przyciszonym tonem. — To znaczy, wiem, co robicie, ale to naprawdę nie jest odpowiedni moment.
— Nikt nie będzie mi mówił, kiedy jest odpowiedni moment na spotkanie z własnym dzieckiem — odparł Otto, po czym bezceremonialnie wyminął córkę i wszedł w głąb domu.
Zaylee spojrzała na narzeczoną i rozłożyła bezradnie ręce, żeby zaraz popatrzeć pretensjonalnie na matkę, która tylko uraczyła ją niewinnym uśmiechem.
— Upiekłam ciasto — oznajmiła wesoło i Miller ledwo powstrzymała się od warknięcia, że w dupie ma jej ciasto i tę niezapowiedzianą wizytę.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Dziewięciolatek powoli coraz bardziej stawał się elementem ich codzienności, a Evina czuła się zaskakująco odprężona tak cichym (pomijając nerdowskie trajkotanie Sama) rodzinnym popołudniem, które docelowo mieli spędzić w trójkę. Tylko, że jak zawsze te plany musiały wziąć w łeb.
Nie spodziewała się najazdu Millerów na ich dom, a jednak utknęła na razie samotnie w przedpokoju z przyszłymi teściami, którzy nie zamierzali się wycofać.
- Nie staramy się państwa unikać - zapewniła. - Po prostu ostatnio naprawdę sporo się działo.
Dalej nie znalazły odpowiedniego momentu na to, żeby odwiedzić Otto i Dorothy lub też zaprosić ich do siebie. Z początku nie chciały tego robić, biorąc pod uwagę chwiejny stan psychiczny koronerki, a później szczególnie o tym nie myślały, gdy już w końcu powróciły do swojej zwyczajnej codzienności, która nie była już naznaczona nawracającymi co rusz koszmarami.
Wciąż nie do końca przywykła do ciepłych powitań przyszłej teściowej, którą uściskała z pewną niezręcznością po czym powiodła wzrokiem w kierunku wejścia do salonu, gdzie dostrzegła postać swojej narzeczonej, która musiała zostać ściągnięta do pomieszczenia przez dźwięk głosu rodziców. Wiedziała, że najchętniej by ich teraz wyprosiła, ale starsi ludzie mieli to do siebie, że nie łapali sugestii, a nie wypadało im tego powiedzieć wprost.
- Po prostu nie jesteśmy przygotowane na przyjęcie gości. Ponadto wiedzą państwo, że często pracujemy w weekendy. Powinni nas państwo uprzedzać zawczasu, żeby przypadkiem się nie fatygować niepotrzebnie - odezwała się, chcąc jakoś załagodzić napięcie, która zaraz zapewne pojawi się między Otto a Zaylee.
Akurat wtedy Dorothy wspomniała o cieście. Oczywiście, że upiekła ciasto. Evina posłała w jej kierunku lekko wymuszony uśmiech. Naprawdę zdążyła polubić tę kobietę i trudno było się na nią złościć w podobnych warunkach.
- Dziękuję. Wezmę i pokroję je w kuchni - zaproponowała, przejmując od kobiety blachę i wróciła w głąb mieszkania, aby faktycznie zająć się przyniesionym wypiekiem.
Nie sposób jej było też nie zauważyć tego jak Otto przystanął nagle w wejściu do salonu, gdzie niechybnie zauważył siedzącego przy stoliku dziewięciolatka, który zainteresował się nagłym najściem dwóch dorosłych osób. Cholera jasna. Nie tak to miało wyglądać.
- Ach, mamy dzisiaj małego gościa. Sammy to są rodzice Zaylee. Przywitaj się ładnie - poleciła chłopcu.
Miała, co do tego wszystkiego złe przeczucia. Z pewnością chciała zaoszczędzić Samuelowi rodzinnych scen dyskusji oraz awantur rodzinnych, a czuła, że ta sytuacja właśnie zrodzi podobny konflikt. Powoli zaczęła żałować tego, że nie zignorowała całkowicie dzwonka do drzwi.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
— Otto! — skarciła go Doris.
— Dokładnie tak — wtrąciła natychmiast Zaylee, która przywarła ramieniem do ściany w korytarzu. — Właśnie dlatego potrzebowałyśmy spokoju — dodała, odwzajemniając krótki uścisk matki, która wręczyła Evinie ciasto i zaraz ruszyła za mężem. — Cholera, przepraszam. To moja wina — mruknęła do narzeczonej przyciszonym głosem. — Wspomniałam jej wczoraj w rozmowie telefonicznej, że mamy wolne — przewróciła oczami. Oczywiście była to tylko wzmianka na pytanie, czy miały jakieś plany. Wcale nie zapraszała rodziców do Toronto. Tym bardziej że spędzały popołudnie z Samem. Z Samem, który teraz wpatrywał się w Millerów swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
Na polecenie Swanson posłusznie wstał od stolika i podszedł do rodziców Zaylee, wyciągając rękę do Dorothy.
— Dzień dobry — ukłonił się grzecznie. — Samuel Ellis — przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem, a Miller była czasami przekonana, że urok Młodego leżał w jego manierze mowy, bo wtedy kojarzył jej się z dziewięcioletnim, kompletnie nieefektywnym lokajem.
— Och, jaki przystojny dżentelmen — Doris od razu ujęła jego dłoń, a kiedy już ją puściła, chłopiec wykonał ten sam gest wobec Otto.
Mężczyzna przez chwilę stał bez ruchu, patrząc z góry na Sama. A potem, jakby upewniwszy się, że nie zapomniał, jak obchodzić się z dziećmi, ostrożnie uściskał jego rękę. Tak prawdziwie, po męsku. I dopiero wtedy do Zaylee dotarło, że to było ich pięć minut. Ich pierwsze spotkanie. Jej ojca i dziecka, które wspólnie z narzeczoną chciały zaadoptować. I że w sumie niepotrzebne im były żadne oficjalne prezentacje. Zupełnie jakby pojawienie się Młodego, stało się kolejnym ogniwem, które w pewien sposób mogło pomóc im się do siebie zbliżyć i pozwalało znaleźć następny wspólny punkt odniesienia. Kątem oka złapała porozumiewawcze spojrzenia, jakie wymieniły między sobą mama i Evina.
Ojciec w końcu zabrał rękę i zerknął niepewnie na córkę. Wiedziała, że nie powie ani słowa. Zaylee zdawała sobie sprawę z tego, że był twardym człowiekiem. Kiedy ona i jej rodzeństwo byli mali, nie palił się do organizowania dzieciom zabaw i nie zachwycał się maluchami spotykanymi na ulicy. Nigdy też nie manifestował jakoś szczególnie swojego przywiązania do własnych pociech. Ale wiedziała również, że właśnie teraz, Sam zrobił to, czego jej właściwie nie udało się dokonać przez całe życie. Przedarł się przez pancerz ochronny, który ojciec wokół siebie budował. I podbił mu serducho w ciągu pierwszych paru sekund. Zaylee dostrzegła to w jego oczach, które aż rozbłysły z zachwytu, mimo że mężczyzna nigdy nie przyznałby się do tego na głos i pewnie do końca wizyty będzie zgrywał obojętnego.
— Sam — zwróciła się do Młodego, który szybko przeniósł na nią spojrzenie. — Pomożesz Evinie pokroić ciasto? Może zrobicie też jesienną herbatę w tym dużym dzbanku? — poprosiła, a on aż podskoczył w miejscu.
— Jacie, ciasto! — podekscytował się, drepcząc za Swanson do kuchni. — A jakie?
— Ze śliwkami i budyniem! — zawołała jeszcze za nim Dorothy, po czym usiadła na kanpie, przesuwając na bok foliowe opakowania z klockami lego. — No więc... Co to za chłopiec? — zapytała, a koronerka przetarła dłonią twarz.
— To długa historia — odparła, bo nawet nie wiedziała, jak zacząć. I od czego zacząć. — Za chwilę wszystko wam opowiemy — dodała, bo nie mogła bez przerwy uciekać od podjętej decyzji. W końcu obie były zdecydowane, żeby zaadoptować Sammy'ego i nie zamierzały się z tego wycofywać.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie mogła być bardziej wdzięczna narzeczonej za to, że ruszyła jej na ratunek, ucinając szybko dyskusję. Teraz zostało im tylko przyjąć Millerów w swoim salonie i pogodzić się z losem. Na tym etapie nie miały już żadnego wyjścia.
- Nie przejmuj się - odpowiedziała ściszonym głosem, odrywając na chwilę jedną z rąk od trzymanej blachy z ciastem, aby objąć koronerkę w pasie.
Nie była na nią zła. Nie miała pojęcia, że Dorothy podpytuje ją o plany po to, aby zyskać pewność, że będą mogli ich zaskoczyć swoją wizytą. Teraz nie miały zbytnio wyboru i musiały się z nimi spotkać. Brakowało im wymówek od tego, aby się wymigać.
Sam zachowywał się wzorowo. Może i była w tym pewna nieporadność głównie wynikająca z tego, że został nagle postawiony w sytuacji, gdzie musiał uprzejmie przywitać się z całkowicie obcymi mu ludźmi, ale spisał się znakomicie. Była z niego naprawdę dumna i widziała też, że Millerowie również byli pod wrażeniem tego dziewięciolatka.
Nie znała tak dobrze Otto jak jego córka. Nie miała świadomości jak zachowywał się względem dzieci ani jakie żywił do nich uczucia. Oczywiście Zaylee czasami opowiadała jej o swoim dzieciństwie, ale to nie było wystarczające do tego, aby wyobraziła sobie w pełnej krasie mężczyznę jako rodzica. Obecnie była jednak często świadkiem tego jak gruboskórny był pan Miller i jak często ścierał się ze swoją córką. Wydawał się jednak zawsze marzyć o wnukach i nawet jeśli Samuel nie był nim z krwi i kości to miała nadzieję, że mimo wszystko będą się dogadywać.
- Chodź, młody. Pomożesz mi wszystko przynieść - odpowiedziała, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenie z narzeczoną.
Nie była pewna czy chciała, aby Sam był obecny przy rozmowie z Millerami na temat adopcji. Może tak było lepiej, bo przy nim Otto bardziej pilnowałby się ze słowami? Była na pewno rozdarta. Nie mogły po prostu wygonić dziewięciolatka do pokoju na górze, bo jeszcze miałby wrażenie, że coś jest nie tak. Nie chciała też zostawiać Zaylee samej z wyjaśnieniami. Wydawało się, że w tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia.
W kuchni poleciła chłopcu, żeby skorzystał z pobliskiego krzesła i powyciągał jej odpowiednią ilość talerzyków do ciasta oraz kubków do herbaty z szafki zawieszonej nad kuchennym blatem, a sama przystąpiła do krojenia ciasta i przekładania go na sporej wielkości talerz. Potem wspólnie przygotowali herbatę zgodnie z poleceniem koronerki. Dało jej to z pewnością chwilę na to, aby odbyć ewentualną krótką rozmowę z rodzicami lub przemyśleć jak chciała do tego wszystkiego podejść.
Evina co chwila zerkała kontrolnie w kierunku salonu, aż w końcu nie mogła przedłużać zbytnio ich wyjścia. Sam dzielnie pomógł jej w przyniesieniu wszystkiego do salonu, a Swanson spojrzała jeszcze na narzeczoną, aby upewnić się czy na pewno wszystko było w porządku.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zanim pozostała dwójka wróciła do salonu, nakreśliła po części, kim był chłopiec, jak go poznały, ale nie zdążyła jeszcze powiedzieć, co właściwie robił w ich domu i jakie wiązały z nim plany na przyszłość. Kiedy Młody wszedł do salonu, ostrożnie położył talerzyki na stoliku, a Zaylee wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z narzeczoną. Czekała je trudna przeprawa.
— I od tamtej pory zabieracie go do siebie na weekendy, tak? — matka sięgnęła po kawałek ciasta, a zabrała się do napełniania kubków gorącą herbatą.
— Można tak powiedzieć — odparła zdawkowo Miller. Chciała jeszcze coś dodać, ale Samuelowi ciasto zsunęło się z talerzyka wprost na spodnie. — To nic — zapewniła, gdy chłopiec wydał z siebie jęk zawodu. — Skocz na górę się przebrać, a dresy wrzuć do kosza na pranie, dobra?
— Mhm — mruknął i posłusznie zwlekł się z kanapy i popędził w stronę schodów, pod czujnym okiem koronerki i zaintrygowanym spojrzeniom Millerów.
— Fajny chłopczyk — stwierdziła Doris. — Taki śmiały.
— To prawda — zgodziła się Zaylee, kosztując ciasta. Matka zawsze miała rękę do wypieków. — Dlatego chcemy go zaadoptować — dodała, korzystając z okazji, że Młody zniknął na chwilę na piętrze.
Reakcje rodziców były kompletnie różne. O ile Dorothy aż pisnęła z zachwytu, Otto zmrużył oczy, posyłając córce oceniające spojrzenie.
— Chyba nie mówisz poważnie — rzucił chłodno. — Przecież nie wiecie, co to za diabelskie nasienie.
— Uważaj na słowa, tato — Miller wymierzyła w niego widelczykiem. — Zawsze marzyłeś o wnukach — przypomniała mu, bo jeszcze kilka miesięcy temu nie mówił o niczym innym, jak o tym, żeby jego córka sprawiła sobie dziecko.
— Ale nie w taki sposób — burknął z niezadowoloną miną i Zaylee podejrzewała, że nie sprostałaby wymaganiom ojca, nawet jeśli zaczęłaby robić pompki na rzęsach. — Chciałem, żebyś miała swoje dzieci.
— I to będzie moje dziecko — odparła twardo, po czym popatrzyła na Swanson. — Nasze dziecko. Chcemy stworzyć mu z Eviną prawdziwy dom i dać wszystko, czego nigdy nie miał.
— Ale z waszymi zawodami...
— Och, Otto — tym razem to Dorothy przerwała mężowi, który ewidentnie zaczynał się zapędzać. — Nie możesz po prostu cieszyć się tym faktem? Do tej pory Zaylee zapierała się, że nie chce dziecka i to naprawdę ogromny przełom w ich życiu — w tym miejscu posłała obu kobietom ciepły, pokrzepiający uśmiech. Przynajmniej ona była po ich stronie.
Mężczyzna wydał z siebie bliżej nieokreślony pomruk, zatapiając widelczyk w swój kawałek ciasta. Dało się zauważyć, że miał ochotę jeszcze coś dodać, ale żona skutecznie poskromiła go chłodnym spojrzeniem. Najpewniej chciał przypomnieć córce, że niedawno prawie zginęła, jednak najwyraźniej szykował ten argument na dalszą część konwersacji. Zaylee westchnęła ciężko.
— Przynajmniej spróbuj go poznać — poprosiła, nasłuchując, jak Sammy zatrzaskuje na górze drzwi do łazienki, a to oznaczało, że za moment zacznie zbiegać ze schodów. — To naprawdę dobry dzieciak. Bystry, zabawny i spragniony uwagi — wyliczyła skrupulatnie z nadzieją, że jakimś cudem w końcu zdoła przekonać ojca do swoich racji.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Specjalnie się nie spieszyła. Chciała dać Zaylee czas na to, aby przynajmniej częściowo wyjaśniła obecną sytuację, ale nie mogła też przeciągać zbytnio pobytu w kuchni, bo byłoby to zwyczajnie podejrzane. Nawet Samuel mógłby się zorientować w tym, że coś było nie tak i zainteresować się tym czemu nagle zaparzenie herbaty zajmuje jej trzy razy więcej czasu niż zwykle.
Dlatego też wyszła z kuchni i dosłyszała ostatni fragment rozmowy. Razem z Samem rozdali talerzyki i kubki, a Evina zajęła się nakładaniem ciasta każdemu z osobna, zaczynając od Dorothy i Otto rzecz jasna.
Mogłyby jakoś bardziej rozwinąć temat Samuela, ale nie bardzo wiedziały jak zrobić to w subtelny sposób przy samym chłopcu. Całe szczęście ten w ekspresowym tempie ubrudził się ciastem i dzięki temu Zaylee zyskała pretekst do tego, aby go odesłać na górę. Przynajmniej dzięki temu zyskały chwilę na to, aby przeprowadzić krótką rozmowę między dorosłymi.
Na razie się nie wtrącała. Na moment zapomniała o cieście i herbacie. Jej dłoń powędrowała na kolano siedzącej obok narzeczonej, aby w odpowiednich momentach służyć za swoiste przypomnienie, że wciąż znajdowała się obok i móc ją uspokoić w momencie, gdyby faktycznie emocje zaczęły się wymykać spod kontroli.
Spodziewała się dokładnie takich komentarzy ze strony Otto. Nie zdziwił ją niczym. Domyślała się, że adopcja kilkuletniego chłopca będzie dla niego czymś o wiele trudniejszym do przełknięcia niż dla Dorothy, która wydawała się wprost zachwycona tym pomysłem.
- Mówimy poważnie - dodała jeszcze, nawiązując kontakt wzrokowy z przyszłym teściem. - Jest to złożony proces i nie mamy pewności czy faktycznie przejdziemy go pomyślnie, ale chcemy spróbować. Wstępny etap mamy za sobą i jesteśmy dobrej myśli.
Przed nimi znajdowały się jeszcze długie miesiące ocen i testów, ale przy odrobinie szczęścia uda im się uzyskać zgodę na adopcję chłopca. Możliwe, że będą musiały dokonać kilku zmian i dostosować się lepiej do przyjęcia nowego członka rodziny, ale były na to gotowe.
- Z naszymi zawodami to chyba nawet lepiej, że ominie nas ten etap nieprzespanych nocy i karmienia po dziesięć razy dziennie - wtrąciła, wciąż nie spuszczając wzroku z Otto. - Poza tym szczerze mówiąc to czuję się za stara na to, aby się babrać w pieluchach od nowa. Sam wydaje się być zatem w idealnym wieku. Może być nieco trudniej, ale nawet w przypadku biologicznych dzieci nigdy nie wiadomo, co z nich wyrośnie.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Samuel może im sprawiać w przyszłości problemy. Owszem, otrzymał przy okazji od losu argument pod tytułem nie jesteście moimi prawdziwymi matkami, ale wierzyła, że wspólnie jakoś sobie poradzą z tym wszystkim.
Na górze powoli zaczynał się rozlegać tupot małych stóp. Evina odruchowo ścisnęła nieco mocniej kolano narzeczonej i raz jeszcze spojrzała na swoich przyszłych teściów. Dlaczego też za każdym razem, gdy się spotykali musiało dochodzić do jakiś trudnych rozmów?
- Nie chcemy przy nim scen czy kłótni. To dobry chłopak. Zasługuje na kochający dom - powiedziała jeszcze i powiodła spojrzeniem ku schodom, aby uśmiechnąć się na widok schodzącego po stopniach dziewięciolatka.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
— I tak nie dacie sobie niczego wyperswadować — stwierdził, wysłuchując argumentów Swanson. — Ale myślę, że narażacie go na bardzo niepewną przyszłość — powiedział z myślą o wykonywanych przez nie zawodach. — Nie chcę przypominać, ale...
— To nie przypominaj — Zaylee od razu weszła mu w słowo, jednak Otto nic sobie z tego nie zrobił.
— Chcę tylko przypomnieć, że moja córka znów omal nie zginęła — spojrzał wymownie na detektywkę. — Dalej uważacie, że to doskonały pomysł? A co, jeśli jemu też coś się stanie?
— Nic mu się nie stanie, tato — odparowała pewnie, choć takiej gwarancji wcale nie miała. Nie po tym, jak Swanson otrzymała list z pogróżkami. Na razie starała się o tym nie myśleć i wolała tkwić w przekonaniu, że Samuel będzie z nimi bezpieczny. Bo przy kim byłby bardziej, jak nie przy dwóch kobietach, gdzie jedna była policjantką, a druga pracowała dla policji?
— A ja myślę, że to wspaniała decyzja — oznajmiła Dorothy, chcąc rozluźnić atmosferę. — Pojawienie się dziecka zmienia niektóre perspektywy i spaja związek. Wiem, że przed wami jeszcze długa droga i masa procedur, ale nie mogę się doczekać, jak Sammy będzie przyjeżdżał do nas na wakacje — rozmarzyła się, poklepując Evinę po kolanie, a Miller popatrzyła z rozbawieniem na narzeczoną. Matka była już kupiona. Zresztą wystarczyło na nią spojrzeć, kiedy Młody zbiegał po schodach, nie potrafiła oderwać od niego oczu.
— Nie mogłem znaleźć moich szarych dresów, więc założyłem spodnie od pidżamy — oznajmił dumnie, prezentując nogawki z głowami szturmowców. — Ale nie wiem, czy przy gościach tak wypada?
— Pidżama jest w porządku — skwitowała Zaylee. Chciała, żeby czuł się swobodnie i nie przejmował się tą niezapowiedzianą wizytą. — A teraz wcinaj ciasto.
Otto w milczeniu przyglądał się dziewięciolatkowi znad swojego kubka, aż w końcu odchrząknął cicho i wskazał na pudełko z klockami.
— A więc jesteś fanem Gwiezdnych Wojen? — zagadnął, co było w sumie trochę niespodziewane.
— Tak! — Sam aż podskoczył na kanapie. — Pan też?
— Oglądałem tylko te stare części. I to dosyć dawno temu.
— To koniecznie musi pan nadrobić — wypalił chłopiec, wpychając sobie widelczyk z do ust, a potem złapał za kubek, w którym wciąż tkwiła łyżeczka. Miller automatycznie zabrała ją i odłożyła na stolik, rzucając tylko pod nosem, że zaraz wydziobie sobie oko. — Evina i Zaylee obejrzały ze mną każdą część. I nawet przy tym nie marudziły. Mówię panu, one są najlepsze — dodał tak entuzjastycznie, że wszyscy się uśmiechnęli. Nawet Otto, którego kąciki ust uniosły się nieznacznie.
Evina J. Swanson
- 
				 Find the will to live again Find the will to live again
 Find a way to break the chains
 You're a monster forever
 No more games to play
 Wash your pain away nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
- Może być pan pewien, że zadbamy o niego najlepiej jak umiemy - odparła, gdy tylko Otto po raz kolejny wyraził swoje obawy i naprawdę wiele wysiłku kosztowało ją to, aby nie skupić się na popadaniu w duszące ją od środka wyrzuty sumienia. - Poza tym jak wspomniałam to długi i żmudny proces. Jesteśmy pewne tej decyzji, ale gdyby tylko coś się stało to mamy czas na to, aby wszystko ponownie przemyśleć i zrezygnować jeśli okaże się, że nie możemy sprostać temu zadaniu. Zresztą cały panel ekspertów również osądzi czy jesteśmy zdolne do tego, aby się nim zająć.
Nie zamierzały się wycofywać same z siebie, ale jeśli tylko zdarzyłoby się coś, co podpowiedziałoby im, że to jest odpowiednie wyjście to miały dalej czas i przestrzeń do tego, aby zrezygnować. Złamałyby przy tym oczywiście serce dziewięciolatkowi, ale jeśli naprawdę nie mogłyby mu zapewnić bezpieczeństwa i dogodnych warunków rozwoju to lepiej było narazić go na ten konkretny ból.
Oczywiście na horyzoncie pojawiło się też nowe zagrożenie, ale na tę chwilę wolały o nim nie myśleć. Nie póki faktycznie nie wydarzyło się coś, co mogłoby zasugerować, że znajdowały się w niebezpieczeństwie. Pojawił się na razie jeden list z pogróżkami, ale za nim nie poszło nic innego. Poza tym już to przecież zgłosiły, więc istniała możliwość, że Anthony Blythe nie dostanie możliwości na to, aby się do niej zbliżyć... Choć w to Swanson średnio wierzyła.
Uśmiechnęła się do Dorothy, gdy tylko poczuła jak ta poklepała ją po kolanie. Cieszyło ją to, że chociaż miały jej wsparcie. Co prawda z początku również ona nie była do końca przekonana czy na pewno związek jej córki ze starszą o kilkanaście lat detektywką był dobrym pomysłem, ale szybko przekonała się o tym jak silny związek były w stanie stworzyć.
- Nie sądzę, abyśmy potrzebowały dodatkowego spoiwa i nie chcemy go do tego sprowadzać - dodała jeszcze, bo nic nie było gorsze niż pary, które starały się ratować swój związek lub ożywić go na siłę poprzez wprowadzenie do niego dziecka. - Już teraz widzimy plusy i minusy tej decyzji, ale... Na razie skupiamy się na pozytywach.
Pojawienie się dziecka w ich życiu wymagało od nich zmiany wielu dotychczasowych nawyków. Musiały nauczyć się gryźć w język, aby nie wypowiadać pewnych rzeczy na głos lub dobierać słowa tak, aby nie brzmiały zbyt obscenicznie. Ich życie łóżkowe od tej pory musiało też stać się bardziej łóżkowe jak sama nazwa wskazywała i ograniczone do specyficznych miejsc oraz momentów. Nie mogły już ot tak zaczynać zdzierać z siebie ubrań od wejścia i zaspokajać się na każdej dostępnej przestrzeni... A to był dopiero początek. Od momentu adopcji będą musiały coraz bardziej zważać na nowego członka rodziny i dostosowywać się do niego.
Młody zszedł na dół w tym, co był w stanie znaleźć. Cóż, nie miał chwilowo w domu zbyt wielu ubrań więc naturalnie mógł mieć pewne problemy z przebraniem się w czyste rzeczy, ale jakoś sobie poradził, a Millerowie zdawali się być niezrażeni piżamą w szturmowców.
Również sięgnęła po swój talerzyk z ciastem i prawie zaśmiała się na stwierdzenie, że były najlepsze ze względu na to, że postanowiły z nim obejrzeć całą serię filmów. Jakimś cudem przez to przebrnęły, ale młody nie był świadom tego jak niektóre z nich im się dłużyły... oraz jak bardzo Zaylee miała problemy z tym, aby utrzymać ręce przy sobie.
- Jakoś dałyśmy radę, prawda? - zagadnęła go i przeniosła jeszcze raz na chwilę wzrok w kierunku Otto oraz Dorothy. - W zasadzie to dzisiaj mieliśmy zająć się składaniem modelu statku z Gwiezdnych Wojen.
Wspomniała o tym dosyć swobodnie. Nie było w tym wyrzutu za to, że Millerowie im w czymkolwiek przeszkodzili. Bardziej pewna propozycja, z którą oni sami mogli wyjść jeśli tylko ją podłapią. W końcu nic nie stało na przeszkodzie, aby po zjedzeniu ciasta i wypiciu herbaty usiedli całą rodziną do budowania statku kosmicznego z małych plastikowych elementów. Na pewno było to coś, co mogłoby do siebie zbliżyć potencjalnego wnuka i dziadka.
zaylee miller
- 
				 bozia dała piękną gębę - nie moja wina bozia dała piękną gębę - nie moja wina
 lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczyna nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Co do spoiwa, Miller również nie uważała, aby dziecko miało cokolwiek łatać czy scalać. Z ich związkiem było wszytko w porządku. Zawsze nieco odbiegały o standardowych par za sprawką mocnych charakterów, ale chyba też dzięki temu tak dobrze się dogadywały. Te charaktery były też głównym powodem do sprzeczek, ale nigdy nie szły spać pokłócone. Ba, nawet jeśli któraś chciała wynieść się do pokoju gościnnego albo na kanapę w salonie, druga na to nie pozwalała. Mogły się do siebie nie odzywać, ale sypialnie zawsze dzieliły wspólnie.
Z kolei Samuel niewątpliwie podbijał serca przyszłych dziadków. Dorothy wpatrywała się w niego jak w obrazek, a i w oczach Otto dało się dostrzec coś na wzór zafascynowania. Młody sprzedawał się za każdym razem, kiedy tylko otworzył buzię, ale Millerowie jeszcze nie wiedzieli, że potrafił paplać tak bez końca, co mogło po czasie być trochę męczące. Zwłaszcza dla starszego małżeństwa, bo one dwie to jeszcze wiedziały, czym go zająć i jak uciszyć.
— Nooo — odparł młody na wzmiankę o tym, że jakoś udało im się przebrnąć przez całą serię Gwiezdnych Wojen. — Ale Evina czasami zasypiała i omijały ją najlepsze momenty — powiedział z lekkim wyrzutem, ale zaraz uśmiechnął się promiennie. — A potem okazało się, że są jeszcze seriale i seriale animowane i teraz oglądam Parszywa zgraję, która jest super! — uniósł ręce entuzjastycznie, prawie strącając kubek ze stolika, ale Zaylee znów okazała się nieocenionym refleksem. Zaczęła przyzwyczajać się do tego, że przy Samie trzeba było mieć oczy dookoła głowy.
I kiedy tak trajkotał o Gwiezdnych Wojna, spojrzała wymownie na narzeczoną. Chyba rzeczywiście zamiast tylko seriali i filmów powinny przekonywać go do czytania książek albo komiksów. Może jakiś Harry Potter? Miller była niewiele starsza, gdy czytała pierwszą część. Właściwie to dorastała wraz z bohaterami, więc w wolnych chwilach chętnie wróciłaby do lektury pod warunkiem, że Samuel byłby jej lektorem. Przy okazji mógłby ćwiczyć słownictwo, bo dalej przekręcał wyrazy, przekształcał je albo używał do niewłaściwego kontekstu.
Dorothy przeniosła wzrok na pudełko z lego, po czym wzięła je w dłonie. Większość saszetek z klockami leżała już na brzegu stolika, gotowa do składania. A zestaw przedstawiał Gwiazdę Śmierci, która kosztowała majątek, ale nie był to tylko model do postawienia na półkę, żeby tylko się kurzył. Zawierał dokładnie trzydzieści osiem mini figurek i autentycznie można było się nim bawić.
— A my nie jesteśmy za starzy na klocki? — zaśmiała się pani Miller, a to sprawiło, że Młody wybałuszył na nią oczy.
— Nikt nie jest za stary na lego! — obruszył się poważnie. — Prawda? — spojrzał na Evinę, szukając u niej potwierdzenia i wsparcia.
Otto westchnął pod nosem, ale ostatecznie skinął głową. Nawet podniósł się z fotela i ruszył do przedpokoju po swoje okulary, które zawsze trzymał w skórzanym etui w wewnętrznej kieszeni kurtki. Zaylee dyskretnie zerknęła na wiszący na ścianie zegarek. Chyba trzeba będzie zamówić jakiś obiad, bo chociaż plan był taki, żeby ugotować coś wspólnie całą trójką, to ze względu na niespodziewanych gości będą musieli zrealizować ten plan dopiero jutro. Ale dzisiaj też wypadałoby zjeść coś sensownego. Może jakiś makaron albo coś greckiego?
— No dobra — zaczęła Zaylee, a gdy wszyscy usiedli tak, aby mieć jak najlepszy dostęp do klocków, znów otworzyła instrukcję, puszczając znad niej oko do Swanson. Instrukcja, choć o małym formacie, miała chyba ze trzysta stron. Ale nic dziwnego, skoro zestaw składał się z czterech tysięcy elementów. — Najważniejsze, to niczego nie pomieszać, a potem pójdzie już z górki — oznajmiwszy to, rzuciła ojcu pierwsze ponumerowane opakowania, które miał składać wraz z Samuelem.
W zasadzie nie przypuszczała, że rodzice tak ochoczo przystaną na propozycję. Była przekonana, że Otto zacznie się wymigiwać, a on usiadł blisko dziewięciolatka i pomagał mu otworzyć zafoliowane klocki. Nawet Dorothy zaczęła już przymocowywać głowy figurek do odpowiedniego tułowia. Miller znów podniosła wzrok na narzeczoną i posłała jej ciepły uśmiech. Była jej cholernie wdzięczna za ten pomysł. I za cierpliwość do jej rodziców. Zwłaszcza do ojca, który nie krył nigdy swojej niechęci do detektywki. Wręcz przeciwnie, zawsze dawał jej jasno do zrozumienia, że po prostu za nią nie przepada. Ale chyba powoli, choć opornie, zaczął dostrzegać, że jego córka była szczęśliwa. A przecież zawsze tego dla niej chciał, nawet jeśli nie mówił o tym wprost i zachowywał się tak, jakby wcale mu nie zależało.
Evina J. Swanson

 
				