-
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjiczas narracjipostaćautor
Sama myśl zdawała się go bawić, bo wyobrażając ją sobie na kozetce w gabinecie jakiegoś podstarzałego psychoterapeuty, szybko uznał, że o wiele prostsze byłoby sprezentowanie jej nowego układu nerwowego. Z drugiej jednak strony, nie potrafił powstrzymać myśli, że sama się o to wszystko prosiła, skoro pchała się w tę konfrontację z uporem... godnym o wiele lepszej sprawy.
Dlaczego niby zapędziła go do ciasnego schowka? Zrozumiałby, gdyby miała zamiar go tutaj wepchnąć i zamknąć, na długie godziny, ale weszła tutaj za n i m. W dodatku… przekręciła zamek w drzwiach. Przez moment pomyślał nawet, że zwyczajnie zapomniała, że powinna zostać po drugiej stronie drzwi!
Przez dobrą chwilę nie odezwał się ani słowem, stał naprzeciwko niej, nonszalancko oparty łokciem o jedną z półek — gdy to zrobił, stojące na niej butelki zakołysały się lekko, na moment zwracając jego uwagę, let’s take that on the way out, ale prędko wrócił do niej spojrzeniem — i przyglądał jej się z rozbawieniem. Patrzył na nią jak ktoś, kto właśnie znalazł się w pierwszym rzędzie na niezapowiedzianym przedstawieniu i absolutnie nie zamierzał wychodzić przed jego końcem!
Wysłuchał całej jej tyrady, ale choć nie odezwał się ani razu, jego twarz była… cóż, wybitnie ekspresyjna, nazwijmy to tak! Uśmiech kryjący się w kąciku ust, uniesiona lekko brew, powolne kiwanie głową — jedyny dowód na to, że rzeczywiście słuchał!
Randkę? Wiesz w ogóle co to?
— Masz rację — odezwał się w końcu. — Nie mam ochoty na randkę z tobą. — Skoro nie doprecyzowała, a przynajmniej nie powiedziała tego na głos, zamierzał to wykorzystać. Cóż, jego bawiło!
Ale nie tak bardzo jak to nieporadne „ja… nie… ty… co?”, które wyrwało się z jej ust. Wow. Zdaje się, że wbrew pozorom miała w sobie jakieś śladowe ilości instynktu samozachowawczego! Roześmiał się, widząc jak nagle cofa się i wpada na drzwi. Mimowolnie, zrobił krok do przodu, sprawiając, że przestrzeń między nimi skurczyła się do zaledwie kilkunastu centymetrów — wystarczająco, by mógł usłyszeć jej oddech i dostrzec, jak zaciska zęby. Ze złością. Nie podejrzewał ją o strach, choć… patrząc na sytuację, w której się znaleźli, powinien. Powinna się bać.
— Naprawdę tego nie przemyślałaś, co? — Nachylił się, opierając dłoń o drzwi obok jej głowie, by powiedzieć to tuż przy uchu; zaraz się jednak odsunął, z tym samym kpiącym uśmiechem, który mówił jasno, że doskonale się bawi! Aktorstwo na najwyższym poziomie! Ale i ją zaczynał o to podejrzewać, gdy klucz z brzękiem wylądował na podłodze. Tuż obok jego stopy.
Spojrzał w dół na klucz. Nie ruszył się. Nie próbował po niego sięgnąć. Nie zamierzał. Zamiast tego oparł ręce na biodrach i podniósł pojrzenie z powrotem na jej twarz, z miną, która zdawała się mówić: naprawdę?
— Co właściwie próbujesz tutaj osiągnąć, Constance? — zapytał, siląc się przy tym na poważny ton i przeciągając jej imię w sposób, który miał ją tylko zirytować, ale hej! To jej imię. Upiera się przy nim od dwudziestu minut!
Constance May
-
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjiczas narracjipostaćautor
Ba! Szczątkowe ilości zdrowego rozsądku, które od czasu do czasu dawały o sobie znać, chyba spakowały walizki i pojechały na dłuższy urlop w momencie, w którym Constance wpakowała się za typem do kantorka i zatrzasnęła za nimi drzwi, dodatkowo zamykając je na klucz. No szczyt odpowiedzialności i pomyślunku.
- Bo niby ja mam ochotę na randkę z tobą. - Prychnęła ni to rozbawiona, ni to poirytowana, wywracając przy okazji oczami. Ostatnim czego chciała było zacieśnianie więzi z facetem, którego ani nie znała, ani nawet trochę nie lubiła.
I nie bała się go. Nawet w momencie, w którym podszedł tak blisko, że czuła jego ciepły oddech na policzku i usłyszała jego cichy głos w swoim uchu. Spięła się na moment i wstrzymała oddech, ale nie ze strachu, ale dlatego, że miał czelność naruszyć jej przestrzeń osobistą, zmuszając ją do zrobienia jeszcze jednego, malutkiego kroczku w stronę drzwi.
Kiedy się odsunął, wpatrywała się w niego przez chwilę swoimi jasnymi oczami, walcząc ze sobą, by nie powiedzieć mu czegoś głupiego.
- A kto powiedział, że tego nie przemyślałam? - Zapytała, unosząc brew ku górze i zakładając ręce na piersi, jakby to, choć w niewielkim stopniu miało ją oddzielić od stojącego nadal zbyt blisko typa. - Już ci powiedziałam, że nie chcę, żeby mnie zwolnili z pracy przez kogoś takiego jak ty. - Przypomniała i w sumie mówiła szczerze, bo w kantorku mogła zrobić i powiedzieć dosłownie wszystko , bez obawy że manager to zobaczy, a ona kolejny raz dostanie mowę motywacyjną na temat tego, jak powinna się była obchodzić z klientami. Ciasny składzik dawał jej więc odrobinę komfortu i świadomość, że będzie bezkarna.
Leżący na ziemi klucz tylko czekał na to, by go podnieść i stamtąd uciec. Constance nie była jednak głupia i nawet nie miała zamiaru go podnosić. Trudno, najwyżej będą siedzieli w tym kantorku do rana, albo do czasu, aż któryś z jej kolegów lub koleżanek, nie będzie czegoś stamtąd potrzebował. Schylanie się przy typie zdecydowanie nie należało do najrozsądniejszych decyzji. Zamiast jednak myśleć o jakimkolwiek wyjściu z twarzą z tej całej absurdalnej sytuacji, zagotowała się ponownie, słysząc jak brunet wymawiał jej imię.
- Ojejku, nauczyłeś się nowego słówka i teraz będziesz powtarzał je do znudzenia? - Zapytała rozbawiona, spoglądając na niego z mieszaniną irytacji i złości, malującą się w jej jasnych tęczówkach. - Co chce osiągnąć? Masz przestać wypytywać o mnie moje koleżanki. Nic do mnie nie mówić, nie oddychać tym samym powietrzem co ja, a najlepiej to trzymać się jakieś tysiąc kilometrów dalej. - Odparła, nawet nie zastanawiając się, jak głupio musiały brzmieć jej słowa. - A jak mnie nie posłuchasz, to zasadzę ci takiego kopa, że mnie popamiętasz do końca życia. - Zagroziła jeszcze, sięgając ku brzegom swojej bluzy, by ją zdjąć, bo poczuła że w pomieszczeniu, gdzie nie było nawet okna, zrobiło się strasznie gorąco.
Zatrzymała się jednak w połowie drogi, uświadamiając sobie, że w zasadzie ubrana była jedynie w ten niebieski kawałek materiału, który zaraz opuściła. Spojrzała na typa, zastanawiając się co dalej, bo stanie i patrzenie sobie w oczy było dość zabawne, ale dla niej robiło się mało komfortowe. - Czego ty właściwie chcesz? - Zapytała nagle, koniecznie chcąc poznać odpowiedź na to pytanie.
Reece Hennessy
-
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjiczas narracjipostaćautor
Stał tam, wciąż oparty o jedną z półek — prawdę mówiąc, w kantorku nie było zbyt wiele miejsca, a musiał zadbać o swoją wygodę — zupełnie jakby zamierzał się tutaj na dobre rozgościć, bo przecież oczywistym było, że nie ma najmniejszego zamiaru schylać się po ten cholerny klucz. Zamierzał cierpliwie zaczekać aż sama to zrobi. Jemu przecież nigdzie się nie śpiesz, prawda? Nie ma absolutnie nic lepszego do roboty!
Bo niby ja mam ochotę na randkę z tobą.
— Twoje słowa — odparł, wzdychając przy tym teatralnie, jakby rzeczywiście umknął mu tej ironiczny ton, ale złośliwy uśmiech na jego twarzy sugerował coś innego. Naprawdę czuł, że nie musi się wysilać. Ktoś mądry z doktoratem nazwałby to najczystszą formą gaslightingu, a on — świetną zabawą. I słowo daję, zabiłabym! Nie wyszedłby z tego kantorka żywy, ale to tylko moja osobista dygresja, niczego nie sugeruję.
— Niech pomyślę — zaczął powoli, jakby rzeczywiście potrzebował czasu, by odszukać w głowie odpowiedź na jej pytanie, kompletnie ignorując jej wytłumaczenie. — Wepchnęłaś mnie tutaj, weszłaś tutaj ze mną, zamknęłaś drzwi… na klucz, który dziwnym zrządzeniem losu wylądował na podłodze, a po który wciąż się nie schyliłaś… — Wymieniał kolejno z udawaną powagą, przerywając co chwila teatralnym wzdychaniem, jakby znudzony, bo przecież… to wszystko jest takie oczywiste. — Cóż, mogę się mylić, ale nie wygląda mi, żebyś chciała stąd wyjść — dokończył, unosząc kąciki ust w dobrze znanym jej już kpiącym, i wyjątkowo złośliwym uśmiechu.
Mimowolnie zerknął na leżący na podłodze klucz, a po chwili wrócił spojrzeniem ku brunetce i uniósł znacząco brwi, czekając na jej reakcję. No dalej, na co czekasz?
— Yep — odparł, w odpowiedzi na jej pytanie, choć nie oszukujmy się, jakakolwiek odpowiedź była w tym momencie zbędna… a jednocześnie, jak bardzo potrzebna! Skrzyżował ramiona na piersi, odruchowo wpychając ręce pod pachy i spojrzał na nią, przekrzywiając lekko głowę, jakby słuchał… z pełnym zaangażowaniem! W rzeczywistości jednak walczył ze sobą, by zachować powagę jeszcze przez chwilę… niech chociaż skończy zdanie — przepraszam, groźbę.
Roześmiał się, nie potrafiąc już dłużej utrzymać tej idiotycznie poważnej miny, którą przybrał tylko po to, by bardziej rozdrażnić; pokręcił lekko głową, jakby chciał dać sobie jeszcze chwilę. Kątem oka zauważył, że sięga ku brzegom bluzy, jego bluzy, a resztę sobie dopowiedział… bo niemal od razu zmierzył ją spojrzeniem.
— Urocze — westchnął, wciąż wyraźnie rozbawiony, ale po chwili, i to w jednej chwili, jego ton wyraźnie się zmienił. — Powiem jeszcze raz, trudno trzymać się z daleka od kogoś, kto zamyka się w schowku metr na metr… Poza tym, jestem ja, ty, drzwi… i nieszczególnie wiele miejsca, by tę kolejność zmienić, więc jeśli ktoś — twój szef — zapyta, kto tu kogo wepchnął, i dlaczego, pożegnasz się z tym fartuszkiem jeszcze dzisiaj — dokończył, o dziwo, bardzo spokojnie, niemal obojętnie, choć w jego spojrzeniu nie było śladu po dawnym rozbawieniu.
Czego ty właściwie chcesz?
To pytanie za sto punktów. Mimowolnie przestąpił pół roku do tyłu, szukając jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie, po czym wycelował w nią palec.
— Chcę swoją bluzę.
Constance May
-
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjiczas narracjipostaćautor
Constance, najzwyczajniej w świecie, nie widziała jak się zamknąć, choć przecież zdawała sobie sprawę z tego, że jemu właśnie o to chodziło - zirytować ją, doprowadzić do granic możliwości i sprawić, by dostała szału. Szkoda tylko, że biedak nie wiedział, że takie igranie z nią nigdy nikomu nie wychodziło na dobre. A on, nie miał jeszcze okazji ku temu, by się o tym przekonać.
I już otwierała usta, żeby po raz kolejny mu się odgryźć, jednak otworzyła jedynie usta, a potem mocno o zacisnęła wargi, dochodząc do wniosku, że kolejna dyskusja, była bezcelowa. Ona mówiła A, on dopowiadał B i cała rozmowa toczyła się wokół jednego tematu, tylko wypowiadane przez nich zdania, nieco zmieniały swoją konstrukcję.
Stała więc przez chwilę, wpatrując się w niego, poważnie zastanawiając się nad tym, czy nie powinna była zamiast z nim gadać, naprawdę skopać mu dupsko, na co miała ochotę od momentu, w którym zobaczyła go na sali, siedzącego przy jednym ze stolików.
Irytowało ją w nim dosłownie wszystko. Począwszy od kpiącego uśmiechu, poprzez to co mówił, aż do sposobu w jaki na nią patrzył. I naprawdę musiała się powstrzymywać, by nie wyciągnąć ręki i nie walnąć go w ten głupi łeb. Jak Boga kocham, jej silna wola tego dnia była chyba na wyżynach. W innym przypadku pewnie już teraz miałby limo pod okiem. - Sam go podnieś. - Oświadczyła od razu, bo za nic w świecie, nie miała zamiaru się przy nim schylać, spuszczając go przy okazji z oczu. Nie bała się go, co to to nie. Miała do niego ograniczone zaufanie i wolała mieć typa w zasięgu dłoni, żeby w razie czego móc mu przywalić. A poza tym, naprawdę świetnie się bawiła, nawet pomimo chwilowego zaciemnienia umysłu, którego dostała dwie minuty wcześniej, kiedy nie do końca wiedziała, co powinna była mu odpowiedzieć.
Ciche parsknięcie wyrwało się zza jej wargi, kiedy usłyszała co powiedział. Nie mogła też powstrzymać wywrócenia oczami, krótkiego cmoknięcia i pokręcenia głową. - Urocze jest to, że myślisz, iż twoje groźby mają na mnie jakikolwiek wpływ. - Stwierdziła, wpatrując się w niego swoimi jasnymi oczami. - Wybacz, ale twój groźny ton nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nie boję się ciebie. - Dodała zgodnie z prawdą i jeżeli mieliby ją przez niego zwolnić to trudno.
Najwyżej pójdzie przerzucać gnój u ciotki Anne, zanim nie znajdzie dla siebie czegoś nowego.
Zapomniała jednak o wszystkim, kiedy typ powiedział jej w końcu, czego chce. Constance spojrzała na niego, unosząc do góry brew, po czym skrzyżowała ręce na piersi, jakby chciała tym gestem ochronić swoją bezcenną bluzę. - Wybacz skarbie, ale mam nadzieję, że jesteś przyzwyczajony do rozczarowań. - Powiedziała, robiąc pół kroku w przód. - Ta bluza zmieniła właściciela w momencie, w którym ją na siebie założyłam. Została polizana i zaklepana. Jest moja. - Rzuciła po chwili z uśmiechem na ustach. - Nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do jej zdjęcia. - Dodała wyzywająco, unosząc podbródek jakby samym tym gestem chciała go sprowokować do odebranie czegoś, co już do niego nie należało. I śmiem twierdzić, że gotowa była bronić tego wyświechtanego kawałka niebieskiego materiału do ostatniej kropli krwi, jeśli będzie trzeba. Po co to właściwie robiła? Chyba jedynie dla zasady i dla samego faktu, że typ chciał czegoś, co miała ona.
Reece Hennessy
-
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjiczas narracjipostaćautor
Czy wystarczyłoby mu, żeby schyliła się po ten cholerny klucz? Owszem. Czy byłoby lepiej, gdyby wyszła stąd pierwsza, wkurzona jeszcze bardziej niż w chwili, gdy go tutaj wepchnęła? Zdecydowanie. Zdaje się, że to był jego jedyny cel — doprowadzać ja do szału! Mnie to bawi, a co dopiero jego!
Słysząc, że sam ma podnieść klucz, uśmiechnął się pod nosem i nieco teatralnie, niby od niechcenia, spojrzał na leżący na podłodze klucz — spojrzał, wydął usta z równie teatralnym „hmm”, po czym wyprostował się i…
— Nie — odparł, wracając ku niej spojrzeniem, a jakby na potwierdzenie swoich słów, skrzyżował nogi w kostkach i zaczął postukiwać czubkiem buta o podłogę. Ani mu się śniło przesuwać choćby o centymetr! — Pozostało tylko czekać na koniec świata… — mruknął, wzruszając lekko ramionami z miną człowieka, który absolutnie nigdzie się nie śpieszył! Jakby to właśnie był jego plan na wieczór i od samego początku zamierzał spędzić go zamknięty w ciasnym kantorku z dziewczyną, która nie może zdecydować, czy bardziej ma ochotę mu przyłożyć czy uciec… a może jedno i drugie.
W tym momencie w jego głowie pojawiła się pewna myśl, której nie mógł tak po prostu zignorować. Myśl, Reece, myśl…
— Groźby? — powtórzył wyraźnie rozbawiony tym, co właśnie powiedziała, jakby nie do końca wierzył, że rzeczywiście powiedziała to na głos; pokręcił lekko głową, nie spuszczając z niej wzroku — jak zrobiłaby każda szanująca się osoba, która zamierza komuś n i e grozić — po czym przewrócił oczami, wzdychając przy tym ciężko, niemal rozczarowany tym, do jakich doszła wniosków. — O tak, jesteś bardzo dzielna — mruknął kpiąco, w odpowiedzi na jej „nie boję się ciebie”. Miał wrażenie, że już to mówiła, a przynajmniej chciała, a to sprawiało, że… cóż, nie była w jego oczach zbyt przekonująca!
Jego brwi mimowolne powędrowały ku górze, gdy zrobiła krok do przodu, a wraz z nim kącik jego ust, które wykrzywiły się w uśmiechu, gdy dotarło do niego, co powiedziała...
— Nazwij mnie tak jeszcze raz — I dare you. To była groźba, nawet jeśli nie wspomniał o konsekwencjach. Co prawda groźba wypowiedziana z wyjątkowo czarującym uśmiechem, ale… miał w tym pewną specjalność. Idąc jej śladem, odepchnął się od szafki i przestąpił krok w jej stronę. — Nie ma takiej siły… — powtórzył, a sposób w jaki to zrobił sugerował jasno, że ma w tej kwestii zupełnie inne zdanie. — Naprawdę powinnaś ostrożniej dobierać słowa… I nie – to nie groźba, raczej… przyjacielska rada — dokończył, unosząc lekko brwi, jakby sam nie znalazł lepszych słów i musiał zadowolić się tym określeniem. Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, gdy patrzyła na niego z wysoko zadartym podbródkiem, za wszelką cenę próbując dać mu do zrozumienia, że nie ma w niej ani krzty strachu czy niepewności. On z kolei opuścił spojrzenie na bluzę, którą miała na sobie, a co za tym idzie, na nią, w sposób dość wymowny; w głowie jednak kalkulował nie to, jak zaciągnąć z niej ubranie, ale jak… schylić się po klucz i wciąż wygrać! P r i o r y t e t y.
— Okej, znudziło mi się — powiedział nagle, zupełnie innym, pozbawionym emocji tonem, po czym odwrócił się za siebie i podniósł z podłogi klucz, który następnie ostentacyjnie uniósł do góry, dając jej do zrozumienia, że ma się odsunąć. On ma klucz. Ona stoi mu na drodze. Proste. Przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi na oścież, ale jeszcze zanim to zrobił, zgrabnie wsunął klucz do kieszeni, bo przecież… skoro już wie, co jest w kantorku, może się przydać, prawda?
Wyjrzał na zewnątrz, po czym odwrócił się przez ramie na brunetkę, posyłając jej nieco krzywy uśmiech, mówiący… „wygrałem”, a ona zaraz miała dowiedzieć się dlaczego. Obok przechodził bowiem manager klubu, bez wątpienia szukał swojej pracownicy — i znalazł, a gdy jego wzrok wylądował na niej, a po chwili na wychodzącym z kantorka brunecie, ten uśmiechnął się pod nosem, udając, że poprawia koszulkę, a przechodząc obok mężczyzny, poklepał go po ramieniu i powiedział — Świetna obsługa, naprawdę — Czy ona właśnie zasugerował… oh yeah, he did!
Przecież nie zależało jej na tej pracy, nie?
KONIEC
Constance May