17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Rok szkolny chociaż dopiero się zaczął, to mijał pod wieloma znakami zapytania. Zoe miała ambitne plany na ostatnie lata w szkole, więc się też nie oszczędzała, zwłaszcza, że wciąż musiała rozdzielać czas między projekty, naukę, znajomych, młodszego brata i własne hobby, jako że niedługo miał się rozpocząć najlepszy okres na surfing. Sezon już za rogiem.
Doba miała za mało godzin.
Nauka na bieżąco miała to do siebie, że dzięki temu mogła przyoszczędzić czasu przy egzaminach oraz niezapowiedzianych sprawdzianach, bo nie musiała siedzieć i zarywać nocek, aby przyswoić materiał, którego często było bardzo dużo. Angażowała się też w niektóre kółka naukowe, dzięki którym mogła zdobyć punkty na wymarzoną uczelnię. Ważnym aspektem były także wycieczki szkolne, które z jakiegoś powodu także były brane pod uwagę. Nie mówiąc już o tym, że Marvin wręcz błagał ją, aby wspólnie pojechali.
Wyjazd z profesorami od biologii, którzy chcieli pokazać im florę oraz faunę w swoim naturalnym środowisku. Bo w końcu Kanadyjskie lasy uchodziły za piękne i bogate w życie. Miał to być ważny materiał na zbliżające się egzaminy i nowe doświadczenie dla młodych ludzi, którzy teraz siedzą tylko z nosami w telefonach.
A tu mieli oddać smartfony na samym początku wycieczki. Do wspólnego koszyka. Mieli poznać naturę. Podziwiać widoki na własne oczy, a nie przez ekran.
Pojechały trzy równoległe, ostatnie klasy.
Zoe trzymała się z Marvinem, a także dwójką dobrych znajomych z osobnych klas. Możliwe, że oni jako jedyni faktycznie przysłuchiwali się temu co mówią nauczyciele, podczas gdy wychodzili ze szkolnego autobusu na ścieżkę leśną, prowadzącą wgłąb wysokich drzew.
Szli dość długo. Kilkadziesiąt minut na pewno, z pojedynczymi przystankami na wykłady oraz nudne ciekawostki na temat grzybów, mchów czy przelatujących akurat ptaków. Profesorowie byli zachwyceni mijaną florą i fauną, a nastolatkowie… cóż, oni żyli swoim własnym życiem. Większość z nich po prostu rozmawiała o swoich sprawach, inni właśnie się z czegoś śmiali, kolejni wygłupiali, a tylko niewielka część skupiała się na tym co mówili nauczyciele.
Im dalej od belfrów, tym większa swoboda. Nawet jeśli na końcu też szedł jeden przedstawiciel kadry nauczycielskiej, który zamykał cały pochód.
W końcu doszli do niewielkiej polany. Jeden z profesorów poprawił okulary na nosie i powiedział, że tutaj rozbiją namioty na tą jedną noc, którą tu spędzą. Oczywiście nie obyło się bez stękania i jęków niezadowolenia, zwłaszcza od dziewczyn, które stawiały się, że nie będą spać w takich warunkach. Bez łazienki. Z robakami. Na ziemi.
Ale nikt nie miał nic do gadania.
Kadra zaczęła wyciągać sprzęt i powoli rozkładać namioty, pomagając przy tym uczniom, którzy mieli z tym problem. Zoe miała wprawę, bo gdy jej matka jeszcze żyła, to biwakowała z ojcem oraz młodszym bratem, zwłaszcza gdy czatowali na poranek przy plaży, gdzie miały być najlepsze wiatry. I fale.
Gdy większość już była gotowa, przystąpiono do rozpalania ogniska. Powoli zapadał zmierzch, ale było jeszcze odpowiednio widnio. Mieli trochę czasu zanim całkiem się ściemni.
Jeden z profesorów, ten z okularami, spojrzał w kierunku wyjątkowo roześmianej grupki osób na poboczu. Znał ich. W zasadzie każdy nauczyciel ich znał, zwłaszcza szkolnego Króla i Królową. W końcu on też pozwolił chłopakowi zdać tylko po to, aby nie miał później problemów.
Zaskoczeniem było, że w tym roku także miał go uczyć.
Zoe — zaczął głośniej, zwracając uwagę blondynki — idź z panem Krossem — podkreślił jego imię na tyle wyraźnie, aby chłopak na niego także spojrzał — proszę po gałęzie na ognisko. — To nie było wymagające zadanie, ale miało też zająć czymś chłopaka. Przywódcę głośnej ekipy.
I jak zwykle, to Zoe została mu z jakiegoś powodu przydzielona do pary.
Za jakie grzechy?
Panie Kross, zapraszam — powiedział, klaszcząc w dłonie, zerkając wymownie w jego kierunku, dopóki się nie ruszył.
Dlaczego to zawsze jesteś ty? — spytał cicho Marvin, gdy blondynka podnosiła się z kłody na której zajmowała swoje miejsce wśród znajomych.
Też chciałabym wiedzieć — odpowiedziała mu cicho i obciągnęła swoją czarną bluzę kangurkę.
Wyszła w kierunku ścieżki do lasu, nie stawiając się nauczycielowi. Schowała dłonie w środkowej kieszeni i zerknęła w stronę Evandera w oczekiwaniu aż do niej dołączy.
To tylko chrust i kilka gałęzi. Nawet nie musieli ze sobą rozmawiać.


Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Nawet nie miał pojęcia, dlaczego tak dokładnie znalazł się na tym wyjeździe. Było to, najprawdopodobniej a – za namową znajomych, bo ktoś stwierdził, że „będzie fajnie, jak pojadą wszyscy i jeszcze za to nałapią punktów” lub b – warunek konieczny do spełnienia, aby nauczyciel biologii znów mu dał zaliczenie za przysłowiowe „nic”. Nie wiązał przyszłości z zawodem, który jakkolwiek miałby coś wspólnego z biologią, ale z drugiej strony on na razie przyszłości nie wiązał z żadnym zawodem. Był na etapie, w którym wszystko kręciło się u niego wokół sportu i wokół życia.
  Nie wokół snucia planów na zostanie lekarzem, jak co poniektórzy.
  Cokolwiek to nie było – doprowadziło go do szwendania się po lasach z grupą znajomych, normików oraz nauczycieli, od czasu do czasu przystając aby posłuchać o hubie czy innym habaziu. Inna sprawa, że merytorycznego nic nie słyszał, bo był wśród swoich, a w grupie miał dwójkę typowych śmieszków, którzy na wszystko mieli jakże zabawny komentarz, tylko po to, żeby rozbawić resztę.
  Czasami się śmiał tylko dlatego, że inni się śmiali. A w zasadzie – przez większość czasu się śmiał głównie z tego powodu.
  Zauważył nawet, brawo dla niego, że na tym samym wyjeździe jest jego nie-koleżanka Zoe, pretendentka do tytułu psychoterapeutów z nurtem nieproszonym. Od ostatniej ich rozmowy w samochodzie ich znajomość, o ile w ogóle można to tak nazwać, naszła jeszcze bardziej chłodem, a odbijało się to bardziej na Marvinie, niż na niej samej. Bo to Marvin dostawał z bara na korytarzu, kiedy szedł w towarzystwie Zoe. I zawsze to on musiał zbierać te książki z ziemi, które wytrącało mu uderzenie z rąk.
  Jeśli chodziło o Zoe, to zwykle jego niechęć sprowadzała się do krzywego spojrzenia, niczego więcej. Chociaż częściej wybierał po prostu ignorowanie jej. Nie wchodzili sobie w drogę – zazwyczaj – i tak było dobrze.
  I dobrze było, że miał na kim odreagować. Na kochanym Rzygciuszku. Bo też nikt raczej nie podejrzewałby tego, że chłopak ma ostatnio „intensywniej przejebane” tylko przez to, że Krossowi nie spodobała się bezczelna tyrada jego koleżanki.
  Od rozmowy z grupą odciągnęło go jego własne nazwisko, wypowiedziane przez belfra. Przeniósł na niego spojrzenie, marszcząc lekko czoło.
  — Chrust znaczy się — rzucił, przewracając oczami.
  Tak, Kross. Poprawiaj nauczyciela. Chociaż tego akurat mogłeś, bo to był jeden z tych, który obawiał się iść w tango z tobą, aby nie podpaść ministrowi.
  Znów strzelił spojrzeniem w stronę nieboskłonu, kiedy to belfer jeszcze zaklaskał mu w memicznym „chop-chop, motherfuckers”. Zerknął jeszcze krótko w stronę dziewczyny, która miała iść razem z nim. Dla siebie zachował komentarz, niepochlebny zresztą, że nauczyciel postanowił wysyłać po drewno dziewczynę, kiedy wokół miał tylu chłopaków. Pewnie mocno wierzył w równouprawnienie. Albo w to, że Zoe będzie go jakkolwiek pilnowała, tylko też nie bardzo wiedział przed czym, skoro byli w środku zasranego lasu i znikąd pomocy. Uciekać bez telefonu też raczej słabo.
  Przeszedł bez słowa do Profesor Niepytanej, później ją wymijając bez słowa. Wcisnął ręce do kieszeni spodni dresowych i ruszył szlakiem. Znaleźć coś, czym mogliby zapalić nie miało być aż tak prosto, bo większość była wilgotna po wczorajszych opadach deszczu. Tak zwany – zgrzyt organizacyjny.
  Skręcił w jedną z węższych, wydeptanych, ale mniej uczęszczanych ścieżek, wbrew podejrzeniom – rozglądając się. Nie oglądał się co prawda na koleżankę, czy w ogóle idzie za nim i czy się nie zgubiła, ale za miejscem, gdzie mógłby znaleźć coś, czym dałoby się zapalić już tak.
  I tak przez bite pół godziny, rzucając jedyne szczątkowe komentarze pod adresem belfra, organizacji i zajebistych pomysłów na wycieczki do lasu. Cóż, poślednio miał rację. Nie było to proste zadanie i mogli jeszcze trochę poszukać, bo pojedyncze, suchawe gałązki, które udało im się znaleźć dotychczas to było stanowczo za mało na tak duże ognisko, jakie pewnie planowano.

Zoe Avery
17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Marvin go szczerze nienawidził.
Zoe go tolerowała. Ledwo.
Mogło jej się tylko wydawać, że jej przyjaciel od czasu jej mało przyjemnej rozmowy z Krossem w aucie, ma bardziej przejebane w codziennym życiu, bo… on to generalnie każdego dnia był nękany. Mniej lub bardziej, w zależności od humoru jego dręczycieli. I nie mogła na to nic poradzić. Nauczyciele nic z tym nie robili, a ona sama też nie miała żadnej mocy, aby jakkolwiek kogokolwiek powstrzymać, poza oskarżycielskimi spojrzeniami i komentarzami pod nosem, kiedy pomagała przyjacielowi podnosić podręczniki z ziemi.
Nie znosiła nękania, a już tym bardziej krew jej wrzała, gdy chodziło o dręczenie bliskich jej osób. Bo Marvin był jej bliski, znali się odkąd przyjechała do Toronto. Dlatego jego popychanie, topienie w kiblu czy zamykanie w szafkach, jedynie podsycało niechęć do Krossa i jego świty. Nie rozumiała dlaczego było to dla nich świetną rozrywką, ale nawet nie musiała, aby tego nie popierać.
Przynajmniej Maldita się do niej nie przypierdoliła ze swoimi cheerleaderkami. Jeszcze.
Nie wiedząc jednak czemu, odkąd tylko ich drogi się przecięły na festiwalu, los co chwilę ich sobie rzucał pod nogi. Mniej lub bardziej widocznie. Przez poprzednie lata nawet na niego nie wpadała, nie myślała o nim, ani nawet nie przejmowała się jego istnieniem. I nie chodziło tylko o to, że nagle dołączył do jej klasy. Spotykała go zdecydowanie częściej, chociaż nigdy o to nie prosiła.
Nawet teraz. Mogła iść do lasu z Marvinem, a miała iść z Krossem.
Gdy tylko ją minął, nieświadomie strzeliła oczami i chowając dłonie do kieszeni czarnej kangurki, którą miała na sobie, poszła za chłopakiem, trzymając się kawałek za nim. Nadał dość szybkie tempo, ale chociaż była z tyłu, to mu nie ustępowała. Co jakiś czas oglądała się za siebie, próbując zapamiętać trasę którą się poruszali, przy okazji rozglądając się dookoła, aby znaleźć coś, co będzie się nadawać do rozpalenia ogniska.
Nie odzywała się, bo miała wrażenie, że i tak nie mieli sobie nic do powiedzenia. Wszystko już padło tamtego wieczora w samochodzie. Mogli się tolerować i wzajemnie znosić, ale raczej pewnym było, że się nie polubią. Byli z dwóch różnych światów, którym zdecydowanie było nie po drodze i raczej nikt nie chciał udowadniać, że może być inaczej.
W ciągu pół godziny znaleźli ledwo co. Dużo chrustu było wilgotne, a jak już coś znaleźli, to było to śmieszną ilością. Było ich kilkadziesiąt ludzi, więc kilka gałązek mogło nie wystarczyć, aby wygrzać ludzi. I usmażyć jakikolwiek posiłek poza pianką może dwoma.
Dlatego szukali dalej, zapuszczając się coraz głębiej w las, w świadomości mając chyba to, że przecież nie mogli oddalić się tak daleko od obozowiska w którym stacjonowali. Zoe wydawała się wciąż pamiętać trasę, którą tu przyszli. Główna ścieżka, a potem zakręt w lewo, prawo, lewo… i znowu prawo?
Problem w tym, że im więcej czasu spędzali w lesie, tym łatwiej było stracić orientację.
I co gorsza - poczucie czasu.
Powinniśmy już wracać — powiedziała w pewnym momencie, zadzierając głowę wyżej, aby spojrzeć na ciemniejące niebo, które przedzierało się przez korony drzew. Chociaż jeszcze widziała gdzie stawia kroki, to to była kwestia minut, zanim w lesie zapadnie ciemność. — Tyle chyba wystarczy — dodała, spoglądając na niesiony przez siebie oraz kolegę chrust. Nie było to dużo, ale powinno dać się z tego rozpalić dość średnich rozmiarów ognisko.
Nauczyciele na pewno też nie chcieli ryzykować, że oddalą się zbyt daleko.
Zatrzymała się i podjęła krok w kierunku z którego przyszli, oglądając się jednak za siebie, aby upewnić się, że się nie rozdzielą. Gdyby zgubili siebie nawzajem, to byłoby też przesrane, a chociaż za sobą nie przepadali, to Zoe miała zbyt duże poczucie odpowiedzialności, aby kogoś porzucić ze względu na niechęć.

Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Choć sprawiał odwrotne wrażenie, starał się monitorować otoczenie i przez to zapamiętywać ścieżkę. Nawet jeśli należał do typu ludzi, którzy, czytając wiadomości o osobie zaginionej w lesie, w myślach pytali samych siebie „no jak można zgubić się w lesie, przecież wystarczy cały czas iść przed siebie, aż w końcu dojdziesz do jego krawędzi”. Zasada ta nie dotyczyła raczej kanadyjskich lasów, bo te w swojej rozległości były tak potężne, że musiałby iść kolejne trzy dni, jeśli wybrałby kierunek inny od tego, z którego faktycznie przyszli – bo ten oczywiście wydawał się być najprostszym i najkrótszym rozwiązaniem.
  I, wbrew prawdopodobnemu założeniu, nie miał tak naprawdę wyjebane na przydzielone im zadanie. Nie planował wróci, ciągnąc za sobą jeden patyk, jak Sid z Epoki Lodowcowej, twierdząc przy tym, że pada z nóg, odwalając tym samym niesławne bare minimum. Już nawet nie chodziło o fakt, że gdyby tak zrobił, to nasłuchałby się, że miał zadanie i jemu nie sprostał, że to przecież chrust na rozpalenie zapałki, a nie ogniska, a o to, że kiedy miał coś zrobić, to po prostu się do tego przykładał – nawet gdy nie zawsze o tym mówił.
  Wyniki były różne. Jeśli chodziło o naukę, to wiadomo – były niezadowalające i nierzadko niczym to bare minimum. Co nie znaczyło, że za kuluarami tej oceny dostatecznej nie kryła się próba. Próba przyswojenia wiedzy, przeczytanie materiału. Ale jeśli chodziło o rzeczy inne, które nie wymagały od niego zaangażowania umysłu, już i tak zajętego od lat czymś zupełnie innym i bolesnym, to spisywał się.
  Konsekwentnie więc, idąc przez las, szukał chrustu, który dałoby się zapalić.
  Obejrzał się na nią krótko, gdy się odezwała, by następnie spojrzeć na trzymanie przez siebie naręcze badyli. Nim zdołał jakkolwiek zareagować, koleżanka wykonała zwrot i odmaszerowała w przeciwnym kierunku, niż on teraz zmierzał.
  Przewrócił oczami.
      Baby.
  Mógł zdecydować, aby się rozdzielić, bo jego zdaniem, to było za mało – tutaj kłaniała się głęboko zakorzeniona potrzeba dążenia do perfekcjonizmu, głęboki ukłon w kierunku jego ojca, dla którego zawsze było za mało – albo też zawrócić i dopilnować, aby koleżanka trafiła do obozu i po drodze nie spotkała niedźwiedzia czy innego wilka.
  Obie opcje były jak najbardziej prawdopodobne, bo chociaż nauczyciele pewnie nie wybierali miejsca na obóz na terenach odwiedzanych przez tych drapieżników, to jednak oni mogli trochę z tego bezpiecznego obszaru zbłądzić.
  Westchnął, wielce umęczony, a potem sam zmienił kierunek własnego marszu, aby podążać za dziewczyną, do której się zbliżył, wyciągając własny krok.
  Sytuację zostawił bez komentarza. Ów komentarz nie był potrzebny, a poza tym – Zoe przecież była najmądrzejsza i wszystko wiedziała najlepiej. Zupełnie jak jego stary.
  Zmierzch zastał ich szybciej, niż pewnie oboje się spodziewali i gdzieś po jego przyjściu, kierunek który obrali przestał być tym samym, z którego przyszli. A nawet tego nie zauważyli.
  Wystarczyło tylko parę drobnych minut marszu, aby życie, a przede wszystkim: las, to zweryfikowało.
  Nim zdołali się zorientować, Zoe wkroczyła na niepozornie wyglądający kawałek ziemi przy jednym z charakterystycznych dla lasu zbocz – byli w końcu na wyżynie, a podłoże zaczęło się osuwać.
  Zareagował szybko, wyrzucając nazbierane patyki, aby złapać ją za ramię i pociągnąć do siebie, ale grunt i pod jego stopami dołączył do osuwiska.
  Mieli kupę szczęścia, że poruszona ziemia ich nie wciągnęła, a jedynie pociągnęła za sobą, na stabilnym kawałku podłoża, niczym srebrnych surferów, sprowadzając w dół skarpy, dobre kilkadziesiąt, a może i ponad sto metrów, ostatecznie wyrzucając dwójkę z prywatnej, ruchomej wyspy, kiedy wszystko się zatrzymało.
  Zgubił równowagę, wystrzelony z miejsca i po metrze prawdziwej walki o jej zachowanie, wywinął orła i plasnął na ziemię. Zapewne tuż obok swojej sympatycznej, wszechwiedzącej koleżanki. Dziwne, że tego nie przewidziała, jak to taka specjalistka.
  Podniósł się z gleby, choć nie od razu i nie z nagłością.
  — Cała jesteś? — spytał, widocznie mając w sobie jednak trochę troski wobec niej. — Czy ty naprawdę nie patrzysz, gdzie włazisz? — Okej, nieważne. Żadna troska. Chyba, że taka gruboskórna, o której i tak nie dało się myśleć, po tym wyrzucie.

Zoe Avery
17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wiedziała, że jeśli nie uda im się wrócić zanim się w pełni ściemni, to będą mieć problem z dotarciem do obozowiska, bo chociaż nie oddalali się daleko, to w lesie łatwo szło się zgubić. Zwłaszcza w nocy. I zwłaszcza jak się myślało, że wcale nie poszli tak bardzo wgłąb. Bo chociaż wydawała się dobrze pamiętać trasę, którą przyszli, to jak tylko zrobiła w tył zwrot, każda ścieżka zaczęła wyglądać tak samo.
W ciemnościach to już o wiele gorzej było się poruszać.
Przez korony drzew nawet księżyc nie chciał się przebijać. Ciężko było dopatrzeć gdzie się stawia kroki, nawet gdy oczy przyzwyczaiły się do braku większego światła. Krajobraz zlewał się w jedno i chociaż wydawała się wiedzieć w jakim kierunku zmierza, to tak na dobrą sprawę szła na czuja. Na pamięć mięśniową, chociaż w tych warunkach ta mogła być zwodząca, zwłaszcza jak mijali kolejny raz ten sam, dziwnie wyglądający krzew. No ale przecież szli cały czas prosto, nie? Nie skręcali, nie cofali się, tylko szli przed siebie.
I zataczali piękne koło.
Dość instynktownie zerkała na niego co jakiś czas. Obserwowała czy się nie odłącza, bo nawet jeśli za sobą nie przepadali, to zdecydowanie nie chciałaby zostać sama w środku ciemnego lasu. Wolała się go więc pilnować, bo w razie problemów, to był większy i silniejszy. I pewnie rzuciłby ją na pożarcie. Zwłaszcza, że biegał też na pewno szybciej od niej, więc jakby uciekali, to by miała przejebane. Ale przynajmniej psychicznie czuła się chociaż trochę bezpieczniej.
O ironio.
Robiło się już chłodniej. Był cholerny listopad w Kanadzie, a w nocy, w lesie nie było zbyt przyjemnie nawet jeśli było się przyzwyczajonym do niskich temperatur. Nawet nie mogła też schować rąk do kieszeni bluzy, bo trzymała chrust, który również nie był przyjemnie ciepły. No ale to nie było problemem, bo mieli zaraz dotrzeć do obozowiska, gdzie wszyscy na nich czekali, aby odpalić ognisko.
Ale zaraz się przedłużało, a ona nie wiedziała jak długo już tak krążyli.
A miało być jeszcze gorzej.
W pewnym momencie poczuła jak ziemia zaczyna osuwać się jej spod stóp. I nie było to tylko wrażenie, bo po chwili nie tylko kawałek na którym stała się poruszał, ale cała, pieprzona okolica. Zachwiała się i wypuściła cały chrust, gdy Kross pociągnął ją do siebie. Tylko na ratunek było trochę za późno, bo osuwisko pochłonęło też chłopaka, który teraz wraz z nią zsuwał się w dół. Wiele metrów w dół.
Instynktownie chwyciła Evandera za kurtkę, nie chcąc się z nim nawet teraz rozdzielić i przy tym utrzymując jakoś równowagę… na chwilę, bo chociaż miała ją świetną ze względu na lata surfingu, to fale, a osuwająca się ziemia trochę się różniły. W końcu padła, pozwalając naturze ich pochłonąć, aż się nie zatrzymali na samym dole.
Serce waliło jej jak oszalałe w stresie i po wystrzale adrenaliny. W uszach jeszcze jej szumiało, w płucach czuła kurz, a w ustach posmak ziemi. Podniosła się na trzęsących się rękach. Wokół panowała prawie kompletna ciemność, a w powietrzu unosił się ten charakterystyczny zapach wilgotnej ziemi i mokrego mchu.
Zerknęła w górę, na miejsce z którego się osunęli, przełykając cicho ślinę. Mieli naprawdę ogrom szczęścia, że nic im się nie stało, bo mogło się to skończyć tragicznie.
Cała jesteś?
Chyba ta-
Czy ty naprawdę nie patrzysz, gdzie włazisz?
No co za frajer.
O serio? Bo to moja wina, że ziemia się osunęła? — prychnęła, podnosząc się z ziemi na nogi. Wytarła brudne od ziemi ręce w uda i obejrzała się dookoła. Ziemia po tym poruszeniu dalej była grząska, ale to pozostałości po tym, co spadło z góry. Zadarła wyżej głowę. Górna krawędź zbocza była już ledwo widoczna z tego miejsca. Gdzieś w oddali zaszeleściło coś w liściach, a potem rozległo się pojedyncze, przeciągłe pohukiwanie sowy.
Nosz ja pierdole.
Przesunęła dłonią po twarzy i odetchnęła z rezygnacją, starając uspokoić serducho.
Nie mamy telefonu, nie mamy latarek, nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy… — przerwała, a jej spojrzenie zderzyło się z jego. — I tylko nie zaczynaj z tekstem, że „to moja wina”, bo wtedy przysięgam, że sama cię zakopię w tym błocie. — Odważnie, ale nie dałabyś rady, Zoe.
Rozejrzała się powoli, próbując oswoić wzrok z mrokiem.
 Czas być praktycznym, nawet jeśli gdzieś w środku czuła nieprzyjemny posmak paniki.
Możemy spróbować iść wzdłuż zbocza. Musi gdzieś być ścieżka na górę — rzuciła. Obejrzała się raz jeszcze, ale z tego miejsca gdzie byli nie było widać żadnej ścieżki, znaków na drzewach czy czegokolwiek. Byli głęboko w dupie.

Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Mówi się, że jak pech to pech. U niego to był chyba pech, że o ja pierdolę. Nie dość, że musiał szlajać się po lasach, to jeszcze obecne towarzystwo miał takie, że już wszystkiego się odechciewało. Zoe obecnie była ostatnią osobą, z którą chciałby mieć coś wspólnego i nawet nie chodziło o urażoną dumę, a o prosty, praktyczny wybór. Nie dogadywał się z nią, miał złe zdanie o niej, więc wolał po prostu unikać.
  Ewentualnie odreagować na tym małym obrzygańcu.
  Wystarczyło pół zdania, żeby był pewien, że żyła, więcej nie musiał słyszeć, aby zarzucić ją oskarżeniem, które dopiero po wypowiedzeniu brzmiało po prostu głupio. A może adekwatnie do osoby, która w jego głowie miała się za najmądrzejszą, w dodatku znawczynię wszystkiego. Zwłaszcza pogłębionej krossologii.
  Nie odpowiedział na jej prychnięcie, samemu wstając z ziemi. Na szybko też rozruszał stawy i kości, chcąc sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku i czy niczego w trakcie tej surferskiej przygody nie uszkodził. Wydawało się być jednak w porządku.
  Jak to się mówi? Głupi to miał zawsze szczęście. Dlatego dobrze, że miał obok siebie Zoe, przynajmniej mógł na jej szczęściu trochę pożerować.
  Obejrzał się w stronę, z której, dosłownie, przyjechali, a następnie zadarł głowę, by spojrzeć na nocne niebo. Opuścił wzrok dopiero, kiedy znów usłyszał ten irytujący głos.
   Nie mamy telefonu, nie mamy latarek, nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy…
    Ty, kurwa, patrz! Sherlock mi się trafił.
  — Chciałbym to zobaczyć — rzucił na groźbę, zwieńczającą jej wypowiedź, odruchowo przewracając oczami.
  Nie mogła tego zobaczyć. W zasadzie – nie mogła nic zobaczyć. Poza drobnymi zarysami, które mogli zawdzięczyć pełni Księżyca i czystemu niebu. Przynajmniej mieli pewność, że nie lunie. Przez najbliższe dziesięć minut.
  Z pogodą o tej porze roku, w takich okolicach, to nigdy nie wiadomo.
Widział tyle horrorów, by nie czuć się komfortowo w takich sytuacji i tyle dramatów na podstawie historii prawdziwych, by czuć faktyczny niepokój. Niepotrzebnie oglądał nie tak dawno temu Zjawę z DiCaprio.
  — A rodzice cię nie nauczyli, że jak się zgubisz, to masz się nie ruszać? — odpowiedział, splatając ramiona na torsie. — Jak zaczniemy łazić i szukać ścieżki, to skończymy w dupie, na pewno nie na jakimkolwiek szlaku. Nie mówiąc już o tym, że nawet jeśli jakiś znajdziemy, to raczej tego nie zauważymy.
Byli tak daleko, że głosy obozowiczów tutaj nie docierały, a przecież powinny. Byli raczej sporawą grupą, częściowo mocno rozbawioną – jeśli mowa o jego części znajomych – a wśród leśnej głuszy dźwięki powinny się nieść z daleka. Ale nic znajomego nie nadchodziło.
  Co mogło znaczyć, że mocno oddalili się od reszty już jakiś czas temu.
  — Zadekujemy się gdzieś tutaj i poczekamy. I tak już pewnie uznali, że powinniśmy niedługo wrócić. A nie wrócimy, więc na pewno kogoś zaalarmują. I ostatni raz wpadną na debilny pomysł, by puszczać ludzi w las bez telefonu, aby cieszyli się naturą.
  Nigdy nie rozumiał tego typu nagonki na smartfony czy inne urządzenia. Technologia była wynikiem postępu, a społeczeństwo się zmieniało, więc nie zachwycano się już tak naturą i nic tego nie mogło odwrócić. Na pewno nie takie przymusowe zabiegi. Zresztą telefony były potrzebne właśnie na takie okazje.
  Chociaż zasięgu tu pewnie i tak by nie uświadczyli. Ale mieliby chociaż jakieś źródło światła.
  To mu coś przypomniało.
  Sięgnął do smartwatcha, którego nie oddał – nie był w końcu telefonem, a belfer chyba nie był najbystrzejszy technologicznie, więc pewnie uznał to za zwykły zegarek – i włączył w nim latarkę. Strumień światła nie był najjaskrawszy i najdłuższy, ale przynajmniej pozwalał im zobaczyć najbliższe… pół metra.
  I siebie nawzajem. Niestety.

Zoe Avery
17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Gorzej nie mogli trafić, chociaż z drugiej strony, ona mogła tu utknąć z Malditą, a on z Marvinem. To mogłoby się skończyć jeszcze gorzej, niż aktualne połączenie. Tu chociaż jakkolwiek dało się współpracować bez zabijania, oczywiście nie licząc pyskówek i komentarzy, które cisnęły im się wzajemnie na usta.
Nie dało się ukryć wzajemnej niechęci.
Ale zostali zdani sami na siebie. Utknęli tu, z dala od swoich znajomych, z dala od grupy i nauczycieli. Musieli przede wszystkim przetrwać noc i poczekać do rana, gdzie łatwiej będzie im się poruszać. I ich będzie łatwiej znaleźć, bo teraz nawet nikt ich nie dostrzeże na dnie poruszonego wąwozu. Nie widziała nawet tego co się działo pomiędzy drzewami kilka metrów dalej, więc ich poszukiwania, które zaczną się wkrótce, a przynajmniej taką miała nadzieję, zapewne nie będą zbyt udane.
No chyba, że nauczyciele usłyszą jak na siebie warczą.
Zerknęła na niego przez ramię, gdy się odezwał.
Och, czyli jednak potrafisz myśleć logicznie? Rychło w czas — rzuciła, mocniej wciskając dłonie do kieszeni bluzy. Zrobiła kilka kroków w bok, oglądając teren. Miękkie błoto, kilka powalonych konarów, wyraźne obniżenie terenu, jakby byli na dnie jakiegoś koryta. Ognia oczywiście brak, latarki brak, a temperatura zaczynała gwałtownie spadać.
Wspaniała wycieczka.
Dobra, masz rację. — Westchnęła z niechęcią, jakby przyznanie mu racji kosztowało ją fizyczny ból. Trochę tak zapewne było. — Zostaniemy tutaj, dopóki ktoś nie zacznie nas szukać. Ale nie mam zamiaru siedzieć jak kłoda i marznąć. Jakieś chociaż prowizoryczne schronienie by się przydało — powiedziała, oglądając się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby się nadać na siedzisko czy chociażby ochronę przed wiatrem. Nawet jeśli znajdowali się w lesie i ten nie był aż tak silny, to wciąż odczuwalny.
Zerknęła na niego, gdy strumień światła oświetlił im częściowo okolicę. A przynajmniej jej mały skrawek. Zaraz jednak obejrzała się na to, co zostało ukazane. Liście, gałęzie, drzewa, ciemność. Nie mieli tyle szczęścia aby dostać jakieś wgłębienie w skałach, które mogliby uznać za jaskinię. Patrząc jednak na nich, to odkąd tylko przydzielono im zadanie nie mieli go w ogóle.
Podeszła do zwalonego, wielkiego pnia, stukając go czubkiem buta. Już jakieś zwierzęta kiedyś chyba próbowały korzystać z niego jako ze schronienia, bo był częściowo wydrążony.
To może się nadać. Jak się odgarnie trochę gałęzi i liści, to da się tu usiąść. — A jak się położy pod tym, bokiem do pnia, to chociaż częściowo unikną wiatru, bo drewno przejmie wiatr i stanie się częściową izolacją.
Oczyściła częściowo pień, przez co ziemia pokryła się w większej mierze liśćmi. Przynajmniej będzie izolacja od chłodnej ziemi, jeśli ktoś zdecyduje się położyć.
Szkoda, że nie mamy tych patyków, to moglibyśmy jakieś ognisko ogarnąć — mruknęła, oglądając się dookoła, bo może jednak jakieś się zawieruszyły. Wszystkie jednak wydawały się być wilgotne i nie nadające się na rozpałkę. — Masz coś w kieszeniach? — Nawet głupie chusteczki byłyby dobre, bo podarte mogłyby się nadać do ognia, ale nie spodziewała się zbyt wiele, zwłaszcza, że sama nic w swoich nie miała. Jebana pani porządnicka, która zawsze oczyszcza kieszenie, aby nie było tam syfu. Teraz mógł się jej przydać.
Ale hej, Zoe, patrz. Przynajmniej nie musisz siedzieć przy ognisku z jego znajomymi.
Każda katastrofa najwyraźniej ma swoje plusy.

Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  — O, no popatrz. I jeszcze mi nie odjebało i nie uważam się za najmądrzejszego. Czyli się da — odparował, by nie zostawiać jej zaczepki bez swojego komentarza. Tym razem, można było uznać, że to ona zaczęła tę niepotrzebną szarpaninę na przytyki. Oczywiście powinien być „mądrzejszy” i po prostu odpuścić, ale zwalniała go z tego opinia spadochroniarza, którym był w istocie. To przecież nie mógł być „mądrzejszy”. Dlatego mógł podejmować prowokacje, mniejsze czy większe i na nie odpowiadać.
  Nie skomentował już jednak tego, że przyznała mu rację. Może mógłby się tym pochełpić, bo jak to tak – wielki kujon i Zoe Najmądrzejsza przystała na propozycję jakiegoś tępawego plebsu? Nie ona wpadła na to rozwiązanie? Ale, choć nie zamierzał popuszczać wszelkim zaczepkom, dla niego istotniejsze było wydostanie się z tej sytuacji.
  A wydawało się faktycznie rozsądniejsze, aby już zostać na miejscu i nie próbować znaleźć ścieżki na własną rękę, bo może by im się to udało, a może wyszliby jeszcze dalej, zwiększając tym samym obszar poszukiwań, które niechybnie belfrowie rozpoczną, kiedy dwójka nie wróci.
  Wywrócił tylko odruchowo oczami, kiedy to Zoe widocznie przejmowała inicjatywę. Nie, żeby mu to zaraz aż tak bardzo przeszkadzało, ale ta jeziorna surferka działała mu na nerwy w zasadzie wszystkim, co robiła i co mówiła.
  Jej towarzystwo było najgorszym, które mógłby wylosować. Już nawet jej zarzygany kolega byłby od niej lepszy, bo ten przynajmniej zajęty byłby robieniem pod siebie ze strachu i nawet by się nie odzywał.
  Nie odzywając się, obserwował jak jebana Zosia-Samosa i Mózg pcha się do roboty, a on nawet nie zamierzał jej pomagać, skoro była taka zmotywowana. Nie mówiąc już o tym, że nie zamierzał się narażać na jej kolejne profesjonalne komentarze, że robi coś nie tak, jak ona by zrobiła. A pewnie ona wszystko by robiła lepiej od niej.
  Trafił na jebanego, samozwańczego Beara Gryllsa.
  Stanął więc z boku, nie wtrącając się, nie oferując też pomocy, bo oprócz tego, że miał ją za przemądrzałą, to obstawiał, że była aktywną feministką, a ostatnie, czego chciał, to jakaś tyrada o tym, że wcale nie jest słabsza płcią i ona żadnej pomocy nie potrzebuje. Dlatego nie zamierzał się wyrywać, bo przecież skoro tak dużo potrafi kłapać dziobem, to w przypadku potrzeby pomocy, będzie mogła mu o tym powiedzieć.
  Choć, miał wrażenie, że szybciej będzie wolała zdechnąć, niż faktycznie go o tę pomoc poprosić. A on jej zatrzymywać nie będzie.
  Blablabla, masz coś w kieszeniach?
  — Nie mam — odpowiedział, nawet nie sięgając do kieszeni w bojówkach czy kurtce. Był akurat absolutnie pewien, że to, co miał przy sobie, nie będzie w żadnym stopniu przydatne. Nie palił, chyba że w towarzystwie, ale to oznaczało, że nie miał ze sobą ani zapałek, ani też zapalniczki. Nie chodził zasmarkany jak jej sympatyczny przyjaciel, więc nie miał chusteczek. Jedyne, co można było znaleźć przy nim to pieniądze i pewnie jaki baton energetyczny, ale no bez przesady – dzielił się nie będzie.
  Nawet nie pamiętał, czy go w ogóle ma.
  Odwrócił się od niej, by oświetlić inny obszar przed sobą, wpatrując się w nieodległą ciemność. Wydawać by się mogło, że coś szeleściło w oddali, ale – tak na dobrą sprawę – tutaj to mogło zaszeleścić wszystko, nawet przechodząca obok wiewiórka.
  I nie to, aby panikował! Był po prostu… czujny. I na szczęście wysportowany, więc w przypadku napaści przez jakieś zwierzę, bezproblemowo będzie mógł rzucić Zoe w szpony czy inne kopyta, samemu uciekając. Później, jak to przeżyje, to opowie o tym, jak dziewczyna bohatersko sama zdecydowała, że się zmierzy ze zwierzęciem, bo w bibliotece przeczytała jak radzić sobie ze wściekłym niedźwiedziem.
  W jego głowie brzmiało to tak autentycznie i tak bardzo w jej stylu, że na pewno wszyscy by mu uwierzyli.
  Wrócił ze światłem z powrotem do dziewczyny, kontrolując przy tym poziom naładowania zegarka. Ponad połowa baterii nie brzmiała źle, ale latarka wyżerała ją znacznie szybciej niż cokolwiek innego.
  — Na całe szczęście powinniśmy siedzieć w ciszy — odezwał się, rozkopując nieco miejsca dla siebie na ziemi. — Zabiłbym się, gdybym miał cię słuchać dłużej niż to konieczne. A chyba już nie jest konieczne, więc cisza na morzu, cisza w komnacie…
  Kto się odezwie, ten ściąga gacie.
  Kto nie znał tej rymowanki?
  A, no tak. Pewnie Zoe. U niej rymowanki to od urodzenia były autorstwa Pitagorasa czy innego Newtona.

Zoe Avery
17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Dupek.
Szczerze go nie znosiła. Był arogancki i bezczelny. Dziwiła się, że w ogóle ktoś go lubił za to jaki był, no ale patrząc na jego świtę, to oni raczej nie mieli też zbyt wiele pomyślunku. Potrzebowali po prostu kogoś kto będzie nimi pomiatał i jeszcze się z tego cieszyli. Kompletnie tego nie rozumiała. Nie rozumiała czemu ktoś chciałby w ogóle być w tej całej bandzie i czemu Kross ma taką popularność, skoro jest takim bucem. Nie mówiąc już o byciu dręczycielem, za co całkowicie traciła do niego szacunek.
Nie żeby jej szacunek miał go interesować.
Chciała po prostu przetrwać tą noc i przy okazji nie zamarznąć. Byli totalnie w dupie, bo nie mogli ani rozpalić żadnego ognia, ani znaleźć odpowiedniego schronienia. Temperatura spadała, było ciemno w cholerę, a ona jeszcze musiała dzielić przestrzeń z nim - człowiekiem, który nawet nie chciał z nią współpracować. Z drugiej jednak strony i tak nie zwracała na niego większej uwagi, po prostu robiąc cokolwiek, aby sobie pomóc.
Nie mam.
No żebyś się nie przemęczył — prychnęła, bo przecież widziała, że nawet się nie pofatygował, aby ruszyć palcem. Jeszcze by sobie coś nadwyrężył od tego pomagania.
Wywróciła oczami. Szybko doszła do wniosku, że jakikolwiek przejaw współpracy z Krossem byłby równie produktywny, co rozmowa z kamieniem. Z tą różnicą, że kamień przynajmniej nie miałby kompleksu wyższości. Jak pojawi się jakiś niedźwiedź, to nawet nie będzie się na niego oglądać, tylko biec z nadzieją, że jak raz będzie szybsza. Albo zwinniejsza. Albo, że misiek wybierze Evandera, bo ma więcej mięsa na sobie, a ona wyda mu się zbyt cherlawa na dobry posiłek.
Usiadła przy powalonym pniu, mocniej wsuwając dłonie w kieszenie bluzy. Chłód powoli wciskał się pod materiał, nieprzyjemnie szczypiąc w palce, a w żołądku zaczynało już lekko burczeć. Miała coś zjeść na wspólnym ognisku. Zamiast tego miała survivalowy wieczór z typem, który ognisko rozpaliłby chyba tylko od tarcia własnego ego o powietrze.
Leniwie przeniosła na niego spojrzenie gdy się odezwał. Prychnęła pod nosem.
To siedź cicho. Twój głos jest irytujący, a mam wrażenie, że nie umiesz wytrzymać dłużej niż pięć minut bez słuchania samego siebie — powiedziała, zaraz odwracając od niego spojrzenie w ziemię przed sobą, bo leżący kamień był o wiele ciekawszy niż jego osoba.
To była jednak fantastyczna zasada. Nie będzie musiała go słuchać, ani się z nim kłócić, bo jakoś nie miała na to większej ochoty. Byłoby to bezsensowne tracenie energii. Wystarczyło jej, że po prostu musiała dzielić z nim tą samą przestrzeń. Teraz liczyła tylko na to, że nauczyciele już ogarnęli, że ich nie ma zdecydowanie zbyt długo i ruszyli ich szukać. Gorzej, że siedzieli w jakiejś dziurze, w dole wąwozu, więc będą musieli porządnie przeszukać las, albo mieć dobre latarki, aby ich dostrzec z góry osuwiska.
Jak chuj, że spędzą tu całą noc.
Nie wiedziała jak długo już tu siedzieli, ale im dłużej to trwało, tym zimniej jej było. Nie ruszała się, więc zaczynało naprawdę porządnie pizgać, nawet jeśli wiatr w większości był zatrzymywany przez drzewa. W pewnym momencie założyła też zagłowę kaptur, aby zatrzymać przy sobie jak najwięcej ciepła. Nawet nie mogłaby tu zasnąć, bo emocje oraz przenikliwy chłód jej na to i tak nie pozwalały.
Szelest liści. Łamane gałązki.
Zoe poderwała głowę i obejrzała się za siebie, słysząc charakterystyczne, powtarzalne dźwięki. Jakby ktoś, lub coś robiło kroki w oddali.
Słyszałeś? — rzuciła do niego, przełamując tą zasadę ciszy, próbując dostrzec cokolwiek w ciemności pomiędzy drzewami. Nie widziała absolutnie nic, ale wiedziała, że w lasach poza zwierzętami mogą się też trafić jacyś pojebani ludzie, a ona walczyć nie umiała i jeśli chodziło o bieganie, to zapewne też była gorsza od gwiazdy boiska. Była więc na przegranej pozycji pewnie w każdym scenariuszu, który nie wliczał nauczycieli i ratunek.

Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Wywrócił oczami słysząc jej odpowiedź. Nie, żeby właśnie sama złamała zasadę ciszy, bo musiała dodać swój komentarz.
Ona na naprawdę nie umiała zamknąć ryja.
  Zawsze musiała wszystko skomentować i najwyraźniej mieć ostatnie słowo, bo była przecież taka mądra i dojrzała.
  Szkoda, że nie zasnęła na tej swojej desce i nie utopiła siebie i Marvina, który bohatersko pewnie rzuciłby się jej na ratunek, gdzie on to nawet słoika pewnie nie umie odkręcić, bo nie ma siły.
  Na całe szczęście Kross już z podobnymi osobami miał do czynienia i to całkiem często, bo Maldita to nie była lepsza, zwłaszcza jak się nakręciła. Wtedy, nieważne czy miał rację, ona musiała mieć ostatnie słowo i jeszcze, pomimo dowodów wszelkich i szeroko pojętej logiki, stwierdzić że on chyba jest śmieszny, absolutnie nie ma racji i zrobić z niego debila.
    Baby.
  Nic, tylko zaczekać faktycznie na niedźwiedzia i uskutecznić swój plan działania. Czyli ten, w którym zostawia dziewczynę na pożarcie, bo była słabsza, wolniejsza, a to wszystko przez to, że była dziewczyną. I zdecydowanie nie sportowcem, tylko kujonem. I pewnie feministką też. Nie mówiąc już o tym, że siedziała tyle po bibliotekach, bo pewnie nawet w domu mieli dość jej zarozumiałości, a brat to już był jedną nogą w tej innej rodzinie, codziennie podsuwając im papiery adopcyjne.
  Gdy usadowił się, między sobą a Zoe zostawiając miejsce nie tylko dla Jezusa, ale i całego Betlejem, ugiął nogi w kolanach i podciągnął te pod brodę, owijając się szczelnie samym sobą, aby nie tracić za dużo ciepła. Wcześniej wyłączył zegarek, bo wolał oszczędzać baterię, a światło nie było im potrzebne, skoro nie ruszali się z miejsca.
  I łatwiej było udawać, że tej wariatki nie było obok niego.
Nie podobało mu się, że siedzieli w miejscu. Było to kiepskie przez wzgląd na to, że szybciej tracili ciepło, a i przy okazji w teorii nie robili nic (w praktyce robiąc najwięcej, ile mogli). Było to jednak najrozsądniejsze rozwiązanie.
  Zatwierdzone przez Profesor Przemądrzałą więc na sto procent musiało być najrozsądniejsze i w ogóle najlepsze.
  Nie nasłuchiwał, a raczej – starał się nie nasłuchiwać, a to po to, by się nie poschizować od każdego, najmniejszego zgrzytnięcia gałęzi na wietrze czy szelestu liści. Może i nie był paranoikiem, ale cała ta otoczka lasu w nocy i zagubienia się była wystarczająco przybijająca.
Dlatego, kiedy usłyszał głos koleżanki, znowu, pomimo panującej zasady, po pierwsze – przewrócił oczami. To już mu weszło w nawyk i działo się w pełni automatycznie, ilekroć mógł usłyszeć ten piękny głos koleżanki z roku. Zrobił to szybciej, niż dotarła do niego treść wypowiedzianych słów.
I to nie dlatego, że był opóźniony. To była kwestia mechanizmu.
Nie mógł jednak zignorować narastającego hałasu. Odruchowo podniósł się na nogi – to było instynktowne, bo przecież zwinięty na ziemi nie będzie mógł się ani bronić, ani skutecznie zerwać do ucieczki.
  A szelest zapowiadał, że coś się zbliżało. Wkrótce dołączyło do niego charakterystyczne dyszenie i pocharkiwanie. No i po co oglądał tę Zjawę? Żyłby może w błogiej nieświadomości. Do samego końca.
Wziął głębszy oddech i sięgnął do nadgarstka. Gdy wciskał na ekranie przycisk od latarki, już spodziewał się, co zobaczy nieopodal. Bo za bardzo śmierdzieli, by nie ściągnąć uwagi dzikiego zwierzęcia.
Strumień światła jak raz oświetlił obszar lepiej, niż dotychczas. Wszystko po to, by mogli parę metrów dalej zobaczyć… niedźwiedzia. Brunatnego? Grizzly? Jeden chuj. Wielki miś stał i patrzył w ich stronę i wyglądał na szczerze… poruszonego. Zaniepokojonego albo wściekłego. Raczej był kiepski z misjologii, a nie miał czasu by spytać Zoe, a ta z pewnością wiedziała i to.
  Odruchem złapał za ramię koleżankę, podźwignął – jeśli jeszcze nie stała – i pchnął przed siebie z krótkim „spierdalalamy”.
  No, to spierdalali. Przez las, na totalny oślep, jedynie z zegarkiem, który pozwalał im unikać w ostatniej chwili drzew, które dosłownie, przez słabą widoczność, wyrastały im przed twarzami.

Zoe Avery
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”