29 y/o, 159 cm
ratownik medyczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Highway to the danger zone
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

001
my crash, your calling
  Dwa tygodnie treningu.
  A przynajmniej tyle miała mieć.
  Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, bo ledwie po kilku dniach przebywania na lotniskowcu, faktycznego oswajania się z nowym myśliwcem po roku przerwy ; ledwie po paru godzinach od poprzedniego treningu, kiedy zasiadała już na krawędzi łóżka z propozycją kolejnego filmu na ustach, został podniesiony przez Rosjan alarm. W ciągu jednej krótkiej chwili nastąpiła mobilizacja załogi, a pokład zapełniła ekipa techników, mechaników i shooterów, szykujących maszyny do startu. W pokoju z kolei pojawił się jeden z oficerów, aby przekazać informacje. O tym, że ruszają teraz-zaraz, bo przyszła informacja od ich źródła. Transport do przechwycenia miał przemieścić się dzisiaj. Tak jakby przeczuwano, że wcześniej ustanowiona data była już spalona.
  Na parę kolejnych minut złożyły się jej przygotowania. Ubranie g-suitu w łazienkowym zaciszu, odnalezienie partnera do lotu i spotkanie się z nim na mostku, gdzie dowódca przekazał rozkazy. Kolejne kilka krótkich minut było przejściem na lotniskowiec i wejściem do ciasnego kokpitu rosyjskiego myśliwca piątej generacji. Nie znalazła w tym wszystkim czasu na pożegnanie się z kimś, kto był przy niej przez cały czas. Z kimś, z kim zaczynała mieć większą nic porozumienia. I to przez głupią, niewinną grę w pytania. Bez kart.
  Zamknęła szybę od kokpitu, wcześniej nakładając hełm. Połączyła się z maszyną maską tlenową i sprawdziła szczelność zamknięcia kabiny. Wraz z jej shooterem sprawdziła lotki, ogon oraz napęd. A następnie wysunęła maszynę na pas startowy, zgodnie z sygnałami wizualnymi przekazanymi przez mężczyznę. Sprawdziła łączność. Z dowództwem i skrzydłowym, oglądając się krótko na niego.
  Wszystko działało.
  Shooter dał sygnał, krótki ale zrozumiały dla pilota, pozwalając jej ruszyć. Nie było w tym już żadnej zabawy. Sucha, znajoma kombinacja znaków. Silnik odrzutowy ryknął, a nowy SU-57 przeciął szybko pas startowy lotniskowca, tuż przy jego krawędzi odrywając się od ziemi i nabierając wysokości i szybko znikając z pola widzenia. Drugi myśliwiec dołączył do pierwszego, aż światła obu przestały być widoczne na nocnym niebie.
  Damon mógł przejść na mostek, gdzie przeniosło się całe serce wydarzenia. Rosjanie wydawali się szanować go. Może przez posturę, a może przez jego znajomość.
  Pierwsza część wyglądała całkowicie spokojnie. Przez radio słychać był czystotechniczną rozmowę pomiędzy pilotami i wspólne z dowództwem sprawdzanie parametrów.
  Aż radar zaczął pokazywać, że zbliżają się do celu.
  — Mam kontakt. Dwie grupy, po dwa, namiar trzy-zero-pięć. — Głos skrzydłowego zabrzmiał w słuchawkach spokojnie, choć poczuła w nim znajome napięcie. Senna przesunęła wzrok na ekran radaru, odurchowo w radu potwierdzając odczyty.
  W słuchawkach odezwał się głos dowództwa, stanowczy, bez emocji:
  — Macie zielone. ROE: Fire at will.
  Senna odruchowo zacisnęła dłoń mocniej na przepustnicy, zwiększając ciąg maszyny. Serce na sekundę przyspieszyło, przypominając o czasie, jaki minął od jej ostatniej realnej walki powietrznej. Miała wrażenie, że to było stanowczo za mało czasu. A nie powinna tak teraz myśleć. Nie w tej chwili.
  Wrogie maszyny rozdzieliły się, a ona już wiedziała, że nie oddadzą ładunku bez walki.
  — Zajmuję pierwszą parę, druga twoja — rzuciła do skrzydłowego, przechodząc w ostre, niemalże pionowe, wznoszenie maszyny. W odpowiedzi usłyszała krótkie potwierdzenie. Głos partnera był spokojny i pewny. Jej, miała wrażenie, zadrżał. Ale może to tylko przeczucie. Jej SU-57 przeszedł na pełny ciąg, wbijając ją w fotel. Zmieniła kąt podejścia, odcinając przeciwnikom drogę do transportowca. Poczuła znajomą satysfakcję, gdy celownik jej HUD-a zatrzymał się na pierwszym bandicie.
  — Fox Three. — Rakieta oderwała się spod skrzydła jej maszyny, przecinając niebo w stronę przeciwnika. Przez chwilę nic się nie działo, aż eksplozja oświetliła chmury. Na moment tylko rozjaśniając nocne niebo. — Splash jeden — skwitowała to krótko. Praktycznie. Tak jak zawsze. Tak jakby to była po prostu kolejna misja. Gdzie rzeczywistość była przecież inna. Od roku miała nie być pilotem a ratownikiem medycznym. Od przysługi do przysługi, a teraz spłacała dług. Chociaż forma spłaty nie była najgorsza.
  — Splash dwa — odezwał się, dosłownie sekundę później głos, skrzydłowego, gdy drugi myśliwiec zamienił się w kulę ognia. Ale nim zdążyła odetchnąć, radar ostrzegł ją o kolejnych dwóch banditach schodzących z góry. W uszach zabrzmiał ostrzegawczy, piszczący ton namierzania.
  — Viper, na twojej szóstej — rzuciła w słuchawce. Widoczność była katastrofalna. Misje przeprowadzane po zmierzchu nie należały do najprostszych. I aby nie powiedzieć, że była to jej pierwsza taka.
  — Widzę, robię unik!
  Ale za późno. Przez szybę kokpitu zobaczyła jasny błysk, a chwilę później głos skrzydłowego przerwał trzask. Zawiódł go refleks. Albo coś innego. Nie miała teraz możliwości o tym myśleć. Ani aby się zastanawiać, czy zdążył się katapultować. Wcisnęła drążek, gdy na HUD-zie pojawił się kolejny lock. Ścisnęła zęby, wchodząc w ciasną spiralę, a maszyna przeciwnika minęła ją o włos. Kolejne ostrzeżenie rozbrzmiało w kokpicie, ale tym razem to ona była szybsza.
  — Fox Two. — Druga rakieta pomknęła prosto za gorącym silnikiem wroga, zmieniając go w płonący wrak, jeszcze zanim zdążył uruchomić flary obronne. — Splash trzy.
  Szło stanowczo za łatwo. Nie świętowała sukcesu. Ani drugiego zdjęcia. Kiedy próbowała złapać oddech, jej kokpit znów rozjaśnił się ostrzegawczym światłem. Ledwie zdążyła obejrzeć się przez ramię, gdy w słuchawkach usłyszała długi, monotonny sygnał. Tym razem to ją zawiódł refleks. Została trafiona. Kabina wypełniła się ostrzegawczymi komunikatami, maszyna zaczęła tracić wysokość, w końcu nieuchronnie i chaotycznie pikując w kierunku skutej lodem, syberyjskiej ziemi . Zero łączności z dowództwem. Wysłała tylko parametry z maszyny. Choć nie liczyła, że wyślą za nią śmigłowiec. Misja była nieudana, teraz prawdopodobnie wkraczali ich agenci.
  Wszystko, co mogła zrobić, to sięgnąć za uchwyt katapulty i pociągnąć go z całej siły.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Czas spędzony na tym całym statku nie był aż taki zły, jak mogłoby mu się wydawać. Oczywiście nie były to w pełni jego klimaty, bo jakby nie patrzeć, ci ludzie to już tłum. Musiał jednak przyznać, że przebywanie przy Sennie było dość uspokajające. I to nie tym sensie, że się czegoś obawiał. Zwyczajnie zaczął przyłapywać się na tym, że jej obecność nie była przeszkadzająca, a sam fakt, że była obok była… w porządku. I czasami nawet porządna. Wolał ją mieć przy sobie, niż jak gdyby miała się gdzieś zapodziać. Jak była w powietrzu, to nie było problemu, zwłaszcza, że jak wracała to wręcz promieniowała. I chociaż jej dobry kolega nieco zjebał jej humor kilka dni temu, to dzięki temu wiedział o niej nieco więcej.
I rozumiał więcej. Z jej perspektywy.
Wtedy jednak nastąpiło coś niespodziewanego. Wyrwano ich z łóżek, albo raczej, jego koleżankę, która musiała szybko trafić na pokład maszyny bojowej. Alarm został podniesiony, to teraz należało działać. Nie musiał się ubierać, ale to zrobił. Automatycznie. Aby być w gotowości, w razie potrzeby. Jakby faktycznie miał iść, jakby miał coś zrobić. Miał na tyle doświadczenia w terenie, że mógł się spodziewać ataku, a jako człowiek czynu, musiał być gotowy na wszystko.
Ubrał się bardzo szybko i wybył praktycznie zaraz za dziewczyną, nie tracąc jej z zasięgu wzroku. I chociaż wszystko działo się bardzo szybko i w dość sporym popłochu, Damon nie tracił na czujności. Skanował spojrzeniem całe otoczenie, ludzi, którzy się uwijali. Pracowników, pilotów. Zatrzymał się dopiero, jak był u góry, a Senna kierowała się w stronę maszyny, do której wsiadła bardzo sprawnie. Nie zdołał jej nic powiedzieć. Prawdopodobnie nawet by nie mógł. Nie umiałby. Odprowadził ją po prostu spojrzeniem, w duchu licząc na to, że… po prostu nic się nie stanie. Dlaczego? Zwyczajnie, nie miał powodu. Może dlatego, że naprawdę ją polubił.
I przez te kilka dni się do niej zbliżył. Na swój upośledzony sposób.
Ruszyła. Wyleciała w powietrze, a on odprowadził ją spojrzeniem, dopóki nie zniknęła mu z pole widzenia. Wtedy dopiero przeszedł za ludźmi, a dokładniej w miejsce, gdzie ktoś obserwował czerwone kropki poruszające się po planszy. Może nie miał doświadczenia jeśli chodziło o pilotowanie, ale domyślał się, że czerwoni to byli sojusznicy. W tym jedna z nich to Senna.
Co się dzieje — zapytał kogoś, aby wyjaśnił mu na co patrzy. Bo domysły domysłami, ale on wolał wiedzieć i rozumieć. Dlatego zaczepił przypadkową osobą i wymusił na niej zatrzymanie. — Tłumacz. — I chociaż początkowo ktoś się stawiał, bo miał coś do zrobienia, to w końcu, pod silną presją Damona, zdecydował się pomóc. Chłopak więc miał własnego tłumacza, który opowiadał mu całą tą gadaninę między pilotami. Nie znał się na tych hasłach, nie znał się na ich protokołach oraz hasłach, dlatego musiał mu je początkowo wytłumaczyć jego nowy kolega, którego imienia nie znał. Łapał szybko, więc w pewnym momencie zaczął rozumieć kolejne polecenia oraz informacje. Nawet w pewnym momencie uśmiechnął się pod nosem, kiedy okazało się, że Senna, której głos wciąż słyszał w jednym z głośników, zestrzeliła kolejnego wroga. — Zdolniacha — skomentował sam do siebie.
Nawet nie wiedział, że był napięty. Bardzo. Każdy mięsień na jego ciele był w tej chwili jak skała, gotowy do ewentualnej reakcji, jakby ktoś chciał zaburzyć jego równowagę. Słuchał, ale podświadomie się denerwował. Nawet jeśli Sennie szło dobrze. Wydawałoby się, że to będzie szybki koniec, ich triumf. Ale oczywiście, gdy traci się czujność, wtedy dzieje się najwięcej rzeczy.
Nagle stracono łączność. Z nią.
Co się stało? — spytał Damon, a jego nowy kolega mu nie odpowiedział. Dlatego szarpnął nim bardziej, ale chłopak trzęsącym się głosem powiadomił go, że kolejna maszyna została zestrzelona. Z jego koleżanką na pokładzie.
Serducho mu się ścisnęło. Niespodziewanie.
Wyszedł. Musiał się przejść. Rozchodzić. Musiał działać. Nie mógł po prostu tego tak zostawić. Została trafiona, łączność przerwana, ale na mapie wiedział gdzie jej kropka zniknęła. I nie było to nad wodą. Jeśli coś się stało, jeśli była ranna, to potrzebowała pomocy, a tam? Tam się nikt nie kwapił do tego, aby wysłać cokolwiek do ludzi, którzy dla nich pracowali. Normalnie to rozumiał. Ludzie zostali straceni, pora ruszyć dalej.
W tym przypadku jednak czuł inaczej.
Wrócił się do pokoju. Musiał zabrać kilka rzeczy, bo tam nikt nie palił się do czegokolwiek. Sięgnął po plecak, spakował wszystko to czego potrzebował, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Skierował się w odpowiednią stronę, w miejsce, które pamiętał, że jest mu potrzebne. Tam, gdzie trzymano maszyny lotnicze. Potrzebował jednej.
Czy umiał latać? Nie. Ale czy to miałoby mu przeszkodzić? Również nie.
Znalazł kogoś. Przypadkowego człowieka, dość wystraszonego, właśnie wychodził. Złapał go za ramię i zatrzymał, zaciągając przed siebie. Zatrzymał się dopiero przy jednym ze śmigłowców. Nakazał mu go włączyć i zrobić mu szybką lekcję z latania. Damon był bardzo inteligentny. Nie był może emocjonalnie dostępny, ale bardzo szybko łapał nowe rzeczy. Bardzo szybko się uczył. Słuchał więc, nawet jeśli Ziejun nie chciał mu zbyt wiele zdradzać. Musiał go trochę sponiewierać słownie oraz bardzo dosadnie przekonać, ale w końcu dostał instrukcję. Łopatologiczną, dla idiotów, ale miało mu wystarczyć na lot w stronę Syberii. I chociaż dostał też masę ostrzeżeń, kazał mężczyźnie wypierdalać, a jak ktoś zapyta - nie wie co się stało. Miał go jeszcze wypuścić w przestrzeń powietrzną.
Włączył maszynę. Zgodnie z poleceniami zrobił wszystko, co powinien, a potem pociągnął za drążek, który podniósł go do lotu. Początkowo lot był chwiejny, ale dość szybko załapał to na tyle, aby móc się przemieszczać. I nie obchodziło go, że nie powinien. Nie interesowało go to, że mógł lecieć w paszczę lwa. Jego główną dewizą była lojalność, a jeśli ona zaliczała się do grona jego bliższych osób… to po prostu musiał ją znaleźć. Nawet jeśli miała być martwa.
Nie był to lot jego życia, ale był on pierwszy. Najważniejszym było to, aby odnaleźć dym, a także rozbitą maszynę. Na całe szczęście, na białym śniegu Syberii, dość łatwo było odszukać szczątki myśliwca. Podleciał niżej, ale lądowanie… lądowanie już nie było takie łatwe, jak wznoszenie się w powietrze. Dlatego było ono dość ciężkie. I twarde.
Generalnie rozjebał trochę maszynę. Na całe szczęście siebie nie tak bardzo.
Wyszedł z maszyny, czując się nieco obolały, ale fakt, że był poobijany i nieco pokrwawiony ze względu na rozbicie, wcale niczego nie zmieniał. Pierwsze co zrobił po tym, jak jego nogi stanęły na śniegu, były poszukiwania. Spojrzeniem zlustrował okolicę, mając nadzieję, że znajdzie jakikolwiek ślad dziewczyny. A najlepiej to ją samą. Kiedy tylko doszedł do jej wraku… nie znalazł jej tam. To mogła być bardzo dobra wiadomość, bo żyła, ale równie dobrze mogła być zła - bo mogła zostać przechwycona przez wroga. Przeklął więc pod nosem i rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie widział.
Znalazł jednak ślady. Ciężkie, z drobnymi śladami, ale odznaczające się na ziemi. I to właśnie nimi zaczął podążać, w nadziei, że gdzieś go doprowadzą.

Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
ratownik medyczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Highway to the danger zone
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Gdy pikujący w dół SU-57 wypluł ją z kabiny, mogła już tylko oglądać, jak maszyna spada i rozbija się na ziemi. Szarpnięta przez rozkładający się spadochron i smagana silnym, lodowym wiatrem, walcząc z żywiołem, aby ją oszczędził i nie wywiał zbyt daleko od maszyny. Choć, jeszcze zanim dotknęła ziemi, zrozumiała że raczej na próżno trzymać się rozbitego myśliwca, kiedy nie była „swoja” dla ludzi, którzy ją wysłali na misję. Była za to stratą w kwestii finansowej – maszyny nie należały do najtańszych. Ale wysyłając je, pod pilotażem kogoś, kogo nie znali, powinni byli się liczyć z tym.
  A może to była ustawka?
  Uwolniła się z pasów, ledwie wylądowała w zaspie. Ściągnęła hełm i poczuła, jak zimne, nocne powietrze smaga skórę na jej twarzy. Jak panujący mróz powoli zamienia jej mięśnie w zmarznięty kamień. Noc była chłodna, panowała zawierucha. Musiała znaleźć schronienie, jeśli chciała chociaż o promil zwiększyć swoje szanse na przeżycie. Bo były kiepskie. W tej sytuacji, kiedy zakładała, że nie może liczyć na pomoc od swoich zleceniodawców, była zdana na siebie.
  Spod fotela katapultowego wyciągnęła survival kit. Ten z pewnością będzie jej potrzebny. Chociaż tyle, że go miała. I że Rosjanie w swoich myśliwcach też je integrowali z fotelami.
  Otoczyła się ramionami, tak jakby to miało jakkolwiek ją zagrzać, a następnie zaczęła brnąć przez kilkudziesięciocentymetrową warstwę śniegu przed siebie. Zostawiając wrak myśliwca daleko za sobą. Wybierając kierunek, tak naprawdę, losowy.
  Godzina marszu przez zawieruchę, może dwie. Czuła jak ziąb przenika przez mięśnie i sięga do kości i stawów. Jak każdy ruch staje się bolesny. Wymagający jeszcze więcej wysiłku. A już czuła się zmęczona. Senna. I to nie tylko z jej pseudonimu. Jej organizm był wykończony, powieki ciężkie. Nie chciała się poddawać, choć już wcześniej pogodzona była ze śmiercią. Już w dniu, w którym wraz z krwią ulatywało z niej całe życie. Ale teraz walczyła. Z żywiołem. I z samą sobą.
  Panująca dookoła noc niczego nie ułatwiała. Ale w końcu w mroku, dostrzegła zarys. Czegoś, co mogło być budynkiem. I, po zbliżeniu się do niego, okazało się nim być. Starym, ze świszczącą dziurą w dachu i zdecydowanie opuszczonym. Ale to była osłona przed mrozem i szalejącą zawieruchą. To była jej szansa na złapanie oddechu. I przemyślenie, co dalej. A raczej – czy w ogóle było dalej.
  Wślizgnęła się do środka i zasunęła ciężkie, metalowe drzwi za sobą. Wnętrze przypominało pomniejszy magazyn. Porzucony już dawno. Miejscem tylko zasypany śniegiem, który wdzierał się do środka przez pomniejszą dziurę w jednym z rogów. Było minimalnie cieplej. Ale to nie znaczyło, że jej skostniałe już od chłodu ciało poczuło się lepiej. Nie zabrało to zmęczenia. I nie sprawiło, że przestała dygotać z wychłodzenia.
  Skup się.
  Przeskanowała spojrzeniem wnętrze – na tyle, na ile pozwalał jej brak jakiegokolwiek lepszego źródła światła, niż to księżycowe, wzierające się między chmurami. Zebrała stare deski, które znalazła. Znalazła jakiś karton. I, nie bez trudu, przeciągnęła wszystko i ułożyła na kupie.
  Drżącymi dłońmi otworzyła skrzynkę z zestawem ratunkowym, którą przyniosła. Multitool upchnęła w kieszeni, aby mieć go pod ręką. Aż dokopała się do zapałek sztormowych, których widok sprawił że na chwilę, tylko chwilę, poczuła się minimalnie lepiej. Ale to jeszcze nic nie znaczyło. Z trudem, bo zmarzniętymi dłońmi, wyciągnęła z opakowania jedną z nich. Przeciągnęła nią po drasce, jeden raz – nic. Drugi – nic. Dopiero za trzecim płomień buchnął ostrym światłem. Do kartonów dołożyła watę nasączoną parafiną, też ze skrzynki. Udało jej się podpalić prowizoryczne ognisko, choć wiedziała, że przez brak materiałów ogień nie pożyje długo. Ale potrzebowała się rozgrzać, na tyle, na ile mogła. I potrzebowała jasności. Tę też dostała.
  Przejrzała dalej survival kit, wyciągając z niego zapakowaną folię nrc. Koc ratunkowy na niewiele się zda, kiedy jej organizm już był wyziębiony, ale spowolni dalsze wychładzanie. Wyjęła niewielką latarkę i odłożyła ją na bok. Nadajnik sygnału ratunkowego też wyjęła, ale… Domyślała się, że to na nic. I znalazła racje żywnościowe. A przy nich – cukierki glukozowe. Coś, czego potrzebował jej organizm w walce z hipotermią. Nie zastanawiała się długo. Zjadła je, a następnie szczelnie owinęła się folią, znajdując sobie miejsce przy ognisku.
  Musiała przetrwać noc i mieć nadzieję, że zawierucha do poranka się uspokoi. Ale w jej planie sam etap „przetrwać noc” wydawał się być ciężki do zrealizowania. Czuła to po sobie. Czuła, że chociaż teraz zastrzyk glukozy z cukierka przywrócił jej trzeźwość umysłu, to na pewno nie na długo. Już się przecież trochę na medycynie znała, więc wiedziała, co znaczy znużenie, które ją ogarniało.

Candace Callahan
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

To była paskudna pogoda.
Pizgało. Temperatura poniżej zera, ostry wiatr, śnieżyca. Widoczność kiepska, a im dalej szedł, tym gorzej wyglądało to, co widział przed sobą. A nie widział zbyt wiele. Zacisnął palce na pasku od plecaka, w którym spakował wszystko co potrzebował i szedł. Szedł przed siebie, za śladami, które odnalazł, a które z czasem zaczynały być coraz bardziej przykryte przez kolejne warstwy śniegu. Nie mówiąc o tym, że słońce zachodziło tu bardzo szybko, więc bardzo szybko nie było widać nic, poza połaciami bieli ciągnącymi się przed nim.
W pewnym momencie ślady zniknęły. Jedyne czym mógł się kierować to własna intuicja oraz nadany kierunek. Ślady były jednak pojedyncze, co oznaczało, że albo to była Senna, sama, żywa. Albo ktoś ją znalazł i wlókł na plecach. Nie znalazł wcześniej jednak żadnych oznak kogokolwiek innego, więc jego jedyną opcją była właśnie dziewczyna. Patrząc jednak na wrak, a także fakt, że pizgało złem, miał nadzieję, że nie wychłodzi się zbyt szybko. On miał nieco lepsze możliwości przygotowania się do podróży. Dlatego właśnie się wracał do pokoju, aby wziąć to czego potrzebował. Nie tylko dla siebie, ale także dla niej.
Zaciągnął wyżej zamek pod brodę i przymrużył oczy, idąc przed siebie. Szukał czegokolwiek. Jakiegokolwiek śladu, cienia, które mogłyby mu wskazywać, że dziewczyna dalej przed siebie idzie. Dopóki nie znalazł jej ciała, to znaczyło, że oddychała. I walczyła. A to mu wystarczało, aby iść dalej i się nie poddawać. Chociaż z jego upartością, to byłoby ciężkie.
Nie wiedział ile idzie. Nie wiedział jak wiele czasu minęło, ale w końcu jego spojrzenie utkwiło na zarysie czegoś, co przypominało dom. Chociaż dom, to dużo powiedziane. Budynek, może jakaś szopa. W każdym razie było to coś opuszczonego, ale mogło dawać na tyle dużo schronienia, aby się tam schować przed pizgawicą panującą na zewnątrz. I to tam mogła się schować Senna. To było najlepsze i najbardziej logiczne postępowanie, a ona była mądra.
Skierował się tam. Podnosił nogi przez kilkudziesięcio centymetrowy śnieg, z cichą nadzieją, że to właśnie tam ją znajdzie. A jak nie ją, to chociaż sam będzie mógł się tam schronić, bo odczuwał, mimo przygotowania i kilku warstw, przenikliwe zimno. I mógł być twardoskóry, wytrzymały i nie do wzruszenia przez większość czasu, ale dalej był tylko człowiekiem, a nie człowiekiem ze stali.
Wyciągnął z plecaka latarkę i skierował się przed siebie, w stronę zamkniętych, metalowych drzwi do budynku. Zanim jednak wszedł do środka, zaczął otaczać go dookoła, aby poszukać jakiegoś okna, przez które będzie mógł zajrzeć do wnętrza. Nic jednak nie znalazł. Magazyn był zabudowany, a na dach ciężko byłoby mu się dostać w tych warunkach.
Wrócił do wielkich drzwi i przesunął je, chociaż musiał przyznać, że były one ciężkie, zwłaszcza, że śniegu nasypało więcej. Widać było, że jakiś czas temu ktoś je przesuwał, ale zamieć zdołała dodać kolejne centymetry. Niemniej motywację miał na tyle sporą, że nie zważał na ciężar. Musiał się dostać do budynku, aby dowiedzieć się czy znajdzie w środku Sennę, czy wroga.
Wtargnął do wnętrza i poczuł, jak wiatr ustaje. Wichura została przed budynkiem, chociaż dziura w budynku dawała swoje wady. Zauważył ogień. Drobne, przygasające światełko, które tylko się lekko tliło. Skierował się więc w jego kierunku i… to wystarczyło. Szybko jego spojrzenie zatrzymało się na sylwetce, drobnej, kobiecej.
Senna.
Przeklął pod nosem i podszedł do niej czym prędzej, aby sprawdzić czy żyje, czy oddycha. I chociaż zdążył ją dotknąć, aby poczuć chłód jej skóry, to bardzo szybko pokazała mu, że żyje. I nie zamierza umierać. Zamachnęła się na niego z nożem, który wcześniej musiała przytulać do piersi, ale ze względu na to, że była słabsza i wolniejsza, bez problemu schwycił jej nadgarstek i uniósł wyżej, zatrzymując jej cios.
To ja, spokojnie — powiedział, twardo ją trzymając w razie jakby zamierzała się rzucać. W końcu nie chciał, aby zrobiła sobie krzywdę. Albo jemu. To byłoby nieco problematyczne.
Gdy się nieco uspokoiła, wypuścił jej rękę, ale dłonią sięgnął do jej widocznego, bladego policzka.
Jesteś lodowata — stwierdził, ale to był tylko fakt nieokraszony żadną troską. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać sądząc po jego analitycznym tonie głosu. Ściągnął z siebie czarną kurtkę i zarzucił ją na jej ramiona, ciasno opasając i zapinając z przodu. O tyle to było dobre posunięcie, że ubranie było już ogrzane przez jego własne ciało. Zrzucił z siebie plecak i przyklęknął na jedno kolano. — Masz, jedz — powiedział, wyciągając jakiś prowiant, który jej podał. I jak tylko go przejęła, samemu zajął się rozjuczaniem ognia, który przygasał. — Krwawisz? Jesteś ranna? — zapytał, lustrując ją spojrzeniem w badawczy sposób.
Nie rozwodził się na tym, że żyje, że tak się cieszy, że mu ulżyło, bo się martwił. Był w trybie zadaniowym. A teraz zadaniem było to, aby przeżyć. I się stąd wydostać.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
ratownik medyczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Highway to the danger zone
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Tak bardzo starała się nie zasnąć. Wiedziała, że jeśli się podda zmęczeniu, to już się prawdopodobnie nie obudzi. Walczyła przez długie minuty, choć może to były tylko sekundy? Traciła poczucie czasu. Traciła wszystko. Oczy miała zamknąć tylko na chwilę, aby dać im odpocząć, a ona odpłynęła. Poddała się temu, czemu nie powinna.
  I pewnie gdyby sama się tak długo z tym nie zmagała i gdyby Damon nie pojawił się odpowiednio wcześnie, to faktycznie nie dałoby się już wybudzić. A tak? Najpierw przebudziły się jej mięśnie, a dopiero potem zmęczony umysł. Te pierwsze zareagowały szybko – na tyle, na ile dały radę. Zamachem na obecność, którą wyczuła obok siebie.
  Ale nie zdołała się obronić, czując własny nadgarstek w jego uścisku.
  Usłyszała głos, który przez chwilę rezonował w jej czaszce, a ona próbowała dopasować go do imienia. Twarz, którą zobaczyła także. Ale trwało to długie sekundy, zanim go rozpoznała. A potem jej błyszczące spojrzenie zielonych oczu zelżało.
  O, ironio. Znów pojawiał się on. W momencie, w którym ona godziła się z własnym końcem. Kiedy witała się ze śmiercią, która miała nadejść. A może… To on miał być śmiercią. Tylko nie dla niej. Z jakiegoś powodu łaskawą kostuchą, która nie chciała jej ze sobą zabrać, tylko zawracała z powrotem na świat. Ale po co?
  Gdyby miała siłę, to pewnie uśmiechnęłaby się. Nie z radością, a szybciej – w pewnej ironii. Pojawiał się , aby jej pomóc. Chociaż, kiedy czuła jak mocno skostniałe było ciało i że po prostu przestało drżeć, z braku energii, to miała wrażenie, że nie będzie mógł jej pomóc. Bo jej ciało się poddawało. Nie miało już siły żeby walczyć. Chłód całkowicie je pochłaniał.
  A do tego doszła duszność w klatce piersiowej. Problem nie na teraz, ale na zaraz.
  Dotyk jego ciepłych palców na skórze jej policzka wydał się jej ciężki. Nie przez kontrast między jego rozgrzaniem, a jej wychłodzeniem, a prawdopodobnie przez to, że w ogóle był. I ciężki nie w znaczeniu, że zły. Ale po prostu: znaczący. Chociaż był przecież konieczny, jeśli chciał ocenić jak źle z nią było.
  Nie miała siły aby powiedzieć mu, że ta kurtka może być kiepskim pomysłem w jej stanie. Chciał raczej dobrze i zareagował adekwatnie i odruchowo. Ale przy jej wychłodzeniu, przy objawach zaawansowanej hipotermii zderzenie tułowia z nagrzanym materiałem mogło zaszkodzić. Jeśli zrobione źle. Damon, na szczęście, miał tyle pomyślunku, a może tyle szczęścia, że nie otoczył tkaniną jej nóg. Ale mimo wszystko… materiał ją parzył. Jednocześnie przyjemnie, a z drugiej strony boląc wręcz w miejscu, gdzie stykał się z jej karkiem. To była sprzeczność. Bo jej mózg rejestrował ciepło, a jej skóra rejestrowała tylko ból.
  Ale jej organizm zaczynał drżeć. I, wbrew pozorom, to miał być dobry znak. Bo przecież to generowało ciepło. To tak jakby jej organizm postanowił, że może jeszcze spróbować walczyć. Tylko kwestia tego, na ile to postanowienie miało w nim zostać. I na ile tak naprawdę starczyło jej rezerw energii.
  — Jestem… cała — wycharczała. To było krótke, ale raczej wystarczające, aby zakomunikować, że nie miała uszkodzonego ciała. Na pewno nie w sposób, w który pytał. Nie miała na sobie żadnych ran, ni żadnych złamań. Ale była wyziębiona. Była, tak naprawdę, ledwo żywa.
  Zakaszlała krótko, przyciskając wolną rękę do siebie na wysokości żeber. Bolało. Czuła kłucie w klatce piersiowej i miała wrażenie, że ta jedna krótka wypowiedź zmęczyła jej płuca bardziej niż powinna. Oddychała płytko, bo każdy głębszy oddech kończył się kolejnym napadem kaszlu. I bólem z tym związanym. A kaszel brzmiał paskudnie. Prosto z klatki piersiowej. Rzężący i ciężki.
  Patrzyła na jedzenie, które dał jej wcześniej, ale nie była w stanie fizycznie zmusić się do wzięcia go do buzi. I przełknięcia. Gardło ją bolało, a połykanie wiązało się z bólem. Cukierki z glukozą byłyby chyba lepszym rozwiązaniem, ale nie miała siły go o to poprosić. Zamiast tego wodziła za nim półprzytomnym spojrzeniem, obserwując jak działa. Jak zbiera rzeczy, które jeszcze mogły się zapalić. Ale tych nie było dużo.
  Kurtka i płomienie w jej przypadku to dalej mogło być za mało. Ale to chyba wszystko, co mieli. Zwłaszcza, że nie miała możliwości, jak ta z przeszkoleniem ratowniczym, aby przekazać mu swoją wiedzę. W sposób, który nie wymagałby od niej używania słów.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Myślał taktycznie - wszystko miało rozegrać się w najbliższych kilkudziesięciu minutach. Albo odwróci proces wychłodzenia, albo ona umrze A do tego nie zamierzał dopuścił.
Obserwował ją bardzo dokładnie. Analizował. Była w stanie głębokiego wychłodzenia. Jej skóra była blada, zimna, ale drżała, a to oznaczało jako taki powrót zdolności organizmu do termogenezy. Produkowała ciepło, mięśnie jeszcze podejmowały walkę. To był dobry znak. Tak samo jak to, że była w stanie wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Odpowiedziała mu słownie. Nie podobała mu się tylko ta duszność, ten ból przy oddychaniu i kaszel, bo nie brzmiały zwyczajnie. Nie miał doświadczenia w medycynie, nie znał się na chorobach, ale nie trzeba było być geniuszem, aby zorientować się, że działo się coś złego.
O tyle dobrze, że nie miała żadnych obrażeń mechanicznych. Przynajmniej tak powiedziała, więc musiał w to wierzyć. I chciał w to wierzyć.
Martwił się. Nie było tego może po nim widać, bo nie panikował i nie podchodził zbyt emocjonalnie do jej stanu, niemniej przejmował się na tyle, aby w ogóle się tu znaleźć. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Dla niej ukradł śmigłowiec, wziął szybką lekcję latania (na tyle, aby się nie zabić zaraz po starcie) i wyleciał w pizdu, nie mając pojęcia jak się ląduje, przez co rozpierdolił maszynę i trochę siebie. Co prawda nie zabił się, ale z tego co zauważył, to śmigłowiec raczej za daleko nie poleci.
Ale później zamierzał o tym myśleć. O ile w ogóle.
Po otrzymaniu jej potwierdzenia słownego, przeszedł do dalszych działań. Przeszedł się po magazynie, zbierając wszystko, co mogłoby mu się przydać do podtrzymania ognia - drewniane łaty, plastikowe elementy. Nie mógł pozwolić, aby płomienie podupadły, bo wtedy zamarzną obydwoje. I gdy miał cokolwiek, część z tego co znalazł dorzucił do paleniska, resztę zostawiając na pozostałe godziny. Podszedł też do plecaka i rozpiął go, aby wyciągnąć z niego swój prywatny koc termiczny, ale nie owinął jej nim. Zamiast tego, rozwinął go na ziemi i przełożył starym kartonem, który znalazł w dalszej części magazynu. Musiał ją odizolować od zimnego podłoża, bo jego chłód zabierał energię szybciej niż powietrze.
Przeniosę cię — poinformował ją, zanim zrobił cokolwiek. Tak, aby była przygotowana na to, że ją dotknie i pochwyci. Na krótką chwilę, ale jednak. Zwykle się w tańcu nie pierdolił, nie informował co zamierza zrobić, tylko to robił, ale w jej przypadku był dość… ludzki. Jak na niego. Ewidentnie budziła w nim te złe, człowiecze odruchy, których myślał, że się wyzbył.
Tak jak zapowiedział, tak zrobił. Podniósł ją ostrożnie, ale tylko na tyle, aby przenieść ją na tą prowizoryczną izolację od ziemi, a przy tym bliżej ognia, który miał ją rozgrzewać. I gdy to zrobił, odsunął się, aby ponownie sięgnąć do plecaka. Wyciągnął z niego małe opakowania glukozy, a także kawę instant w saszetce.
Dasz radę zjeść chociaż to? — spytał, podając jej cukierki. Jeśli nie była w stanie gryźć i przełykać, to mogła chociaż uzupełnić cukier w ten sposób. Miał też przy sobie termos z ciepłą wodą, bo jak już zaplanował, że po nią poleci (a wiedział gdzie byli), to się przygotował, pamiętając całe szkolenie survivalowe, które mu zaserwowano w górach Kumgang. Zaparzył więc jej kawę i podał. — To też. — Musiała się rozbudzić i wyregulować gospodarkę wodną, chociaż w małym stopniu.
W swoim plecaku miał też multitool czy małą apteczkę typu EDC, gdzie znajdowały się podstawowe tabletki jak paracetamol, plastry, opaski elastyczne czy maści antybakteryjne. Damon zawsze był przygotowany na wszelką ewentualność, ale to były lata praktyki, życia w terenie i na misji. Gdyby był zwykłym człowiekiem, teraz by panikował i opłakiwał jej śmierć. Zamiast tego, wyciągnął ostatnie przedmioty, takie jak świeczka survivalowa i jeden chemiczny ogrzewacz, które rozstawił nieopodal nich, podpalając je wcześniej od płonącego już ognia.
Noc się dopiero zaczynała, co oznaczało przed nimi długą walkę. I jak on miał jeszcze siły, po niej czuł, że tych było coraz mniej. Nie mógł jej pozwolić zasnąć. Musiał stosować bodźce, które ją od tego odwiodą, a przy okazji zapewnić jej ciepło. Dlatego właśnie musiał zrobić jeszcze jedną rzecz, gdy już upewnił się, że reszta była zrobiona.
Obejmę cię — powiadomił ją, po czym usiadł za nią w rozkroku. Powoli przysunął się bliżej, opierając się klatką piersiową o jej plecy i zamykając ją w uścisku. Musiał ogrzać centralne partie ciała, jak klatka piersiowa, kark… czy dłonie. Dłonie, do których sięgnął swoimi. Ściągnął z siebie rękawiczki i zamknął jej ręce w swoich, stopniowo przelewając na nią swoje ciepło, które z niego również zaczynało schodzić. — Musisz się ruszać — powiedział przy jej uchu, ostrożnie zaczynając zginać i prostować jej skostniałe, drobne palce. Musiała mieć krążenie i utrzymać czucie, bo planował założyć jej swoje własne rękawiczki, ale do tego potrzebował ją jeszcze rozgrzać.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
ratownik medyczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Highway to the danger zone
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  W sytuacji była beznadziejnej. Nie tylko przez wzgląd na to, że nabawiła się hipotermii, chociaż to samo w sobie było już sporym wyrokiem. Chodziło jednak o wiążący się z tym brak możliwości działania. Była, tak naprawdę, w tym momencie zdana już tylko na siebie. Albo raczej – na niego. I chyba to w tym wszystko było najgorsze. Nikt na świecie nienawidził bezradności i bezbronności bardziej niż ona. A może to właśnie fakt, że to jednak był on sprawiał, że nie walczyła aż tak bardzo. Że nie czuła potrzeby by poruszyć zziębnięte ciało i bronić się, choćby chaotycznymi ruchami. A może to, że to był on, niczego nie zmieniało, bo po prostu nie miała siły kompletnie na nic.
  Jeśli już jakieś miała, to jej organizm wykorzystywał w pełni na wytwarzania ciepła poprzez drżenie. Wykorzystywał na walkę z pochłaniającym ją wychłodzeniem i śmiercią, a nie na obronę przed osobą.
  Miała wrażenie, że nie nadąża za otaczającym ją światem. Że między jednym, a drugim jego działaniem było tak niewiele czasu, że nie miała kiedy zareagować. A to tak naprawdę jej umysł. W istocie wszystko działo się normalnie, tylko jej mózg zwalniał pracę.
  Więc zanim zarejestrował to, co on powiedział, Callahan była już przenoszona. Rozdygotana i zblazowana, nawet nie reagowała na to, co zrobił. Może to i lepiej.
  Nawet przyjęcie cukierków było dla niej problematyczne. Wzięcie ich do ręki. Jej ciało zdawało się być ciężkie, a ona poza jego kontrolą. Wiedziała, że dobrze działał i wiedziała, że to było jej potrzebne. Jednak między tą wiedzą a wykonaniem czynności powstała przepaść, której nie sposób było przeskoczyć. A odpowiedzią miał być kaszel. Bolesny w jej klatce piersiowej, a w brzmieniu po prosu brzydki i rzężący.
  Po termos nawet już nie wyciągnęła ręki, dosłownie i w przenośni modląc się nad cukierkami glukozowymi. I chociaż w umyśle wciąż i w kółko kotłowała się myśl, że musi, je wziąć, to właśnie wykonanie tej świadomości było problemem. Ale przemogła się. Miała wrażenie, że skostniałe stawy zazgrzytały przeraźliwe przy ruchu. A z kolei cukierek boleśnie przeorał jej gardło po przełknięciu. Ale zaczął działać niemalże od razu, jeszcze przed przełknięciem.
  Strzał energiczny w świadomość, ta stała się na moment czystsza.
  Na tyle, by nieco jaśniej zarejestrować jego ostatnie ruchy. I to, co zrobił do tej pory. Wystarczyło tyle, by przyznać w ciszy, że radził sobie bezbłędnie. I jak miała obawy, że nie będzie miała sposobu, aby przekazać mu, co powinien zrobić, tak widziała teraz, że nie musiała. Czyli wychodziło też na to, że na medycynie również się znał. Bo kto zwyczajny znał te wszystkie kolejne działania? I kto myślał o cukierkach glukozowych?
  To, co powiedział chwilę później, powinno zabrzmieć logicznie w jej głowie. Jako ratownik medyczny musiała wiedzieć, że w sytuacjach polowych, gdzie nie ma medycznych instrumentów, które pozwoliłyby rozgrzać zziębnięte ciało, tak zwana termodynamika była słusznym rozwiązaniem. Ale w jej głowie zabrzmiało to źle. Niedopuszczalnie. I abstrakcyjnie. Źle i niedopuszczalnie – bo świadczyło o przełamaniu bliskości i naruszeniu jej cielesności. Abstrakcyjnie – bo w ogóle padło. Bo powiedział jej o tym, co planuje. Że planuje złamać jakikolwiek dystans. A tego wcześniej nie było.
  I chociaż mózg rozumiał, że to było w pełni logiczne i wręcz potrzebne jej do przeżycia, to jej ciało, mimo braku sił i wychłodzenia, spięło się, ledwie poczuła jego obecność za sobą. Jeszcze zanim zdołał się przysunąć. Bo gdy to zrobił, to zabrało jej oddech. Już i tak płytki, przez bolesność i duszność w klatce piersiowej. Nawet jej ciało na chwilę przestało dygotać, zdjęte stresem. Za to serce zaczęło bić dwa razy mocniej. Chociaż samo było zmęczone.
  Jego oddech wręcz parzył skórę jej ucha, ale nie przez to, jak ciepły był. Przez to, że w ogóle był. Tak blisko. A przecież bliskość była jej największym nemezis. Takim, który zrodził się w wyniku ciężkiej rysy, którą zostawił na jej umyśle tylko jeden, jedyny mężczyzna. A to wystarczyło. Wystarczyło, żeby świadomość, że ten tutaj, nie był tym samym i logiczność, że nie było w tym złych zamiarów, osłabły na tyle, aby zniknąć w odmętach jej umysłu.
  I po chwili znów zaczęła drżeć, ale nie sposób było powiedzieć, czy dalej w wyniku walki z chłodem czy jednak już ze strachu.
  Chciała poprosić, a wręcz błagać go, aby się odsunął, bo chociaż dla jej umysłu to, co robił było bardzo logiczne i bardzo potrzebne, to jej ciało zdawało się wewnętrznie wyć. Nie potrafiła wypowiedzieć ani słowa.
  Może jej ciału potrzebna była taka terapia szokowa. Taka, w której pokaże się mu, że to wcale nie przyniesie niczego złego. A może właśnie nie.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Nie zwracałby normalnie uwagi na to, co chce i potrzebuje druga osoba, ale nie umiał się tu skupić na sobie. Jak raz nie myślał o sobie, tylko właśnie o niej. O tym jak zimna jest, blada. Jak drży i nie ma energii na to, aby cokolwiek powiedzieć czy zrobić. Nawet podanie głupiego termosu z ciepłą wodą było jego testem. Testem, który miał sprawdzić czy sobie poradzi z wyciągnięciem ręki, ale cukierki glukozowe nawet sprawiały jej trudność. Musiała być już bardzo wychłodzona. I chociaż rozumiał, że podstawowe czynności sprawiały jej trudność, to musiała się do nich zmuszać. Musiała wykonywać chociażby delikatne ruchy, aby ruszyć mięśnie, stawy. Jej ciało było zesztywniałe, dlatego musiał zadbać o to, aby robiła najmniejsze gesty, nawet jeśli było to niesamowicie ciężkim zadaniem.
Co ważniejsze, musiał ją ogrzać. Nie doprowadzić do tego, aby temperatura jej ciała spadła poniżej trzydziestu stopni. I chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że kontakt fizyczny z drugą osobą, a dokładniej z mężczyzną mógł być dla niej niekomfortowy, to nie zważał na to, bo jeśli tego nie zrobi, to ona umrze. Jej komfort psychiczny więc schodził na dalszy plan. Zapewne gdyby wcześniej nie pograli w grę i nie odezwał się ten debil na stołówce, to nie miałby pojęcia co takie zbliżenie może dla niej znaczyć. I jak się z tym czuć. I normalnie także miałby to w dupie, ale odkąd ją całkiem polubił, to patrzył na nią inaczej niż na zwykłego, przypadkowego człowieka.
Bo dla takiego też by się nie rozbił na pieprzonej Syberii.
Nie musiała nic mówić. Nie musiała reagować, ale wydawało się, że wie. Albo chociaż domyśla się co musiała czuć, gdy był tak blisko. W dodatku za jej plecami, dotykając ją prawie całą sobą, aby w jak największej części ją ogrzać. Była mikroskopijnych rozmiarów, dzięki czemu jak ją obejmował, chronił praktycznie całej jej ciało przed chłodem z zewnątrz, przyjmując je na siebie.
Wiem, Senna, ale to konieczne — powiedział, nie przestając poruszać jej palcami i dłońmi, które miał zatrzaśnięte między swoimi, próbując je ogrzać, a także rozruszać na tyle, aby nie były zdrętwiałe. — Opierdolisz mnie jak już się stąd wydostaniemy — dodał. Mówił do niej, bo musiał podtrzymywać jej świadomość. Nie chciał, aby zasnęła, nawet jeśli wiedział, że była wykończona. Że jej organizm był zmęczony wytwarzaniem ciepła i walką z minusową temperaturą. Nie mogła jednak iść spać, bo jeśli to zrobi i zapadanie w głęboki sen, to mogła się z niego już po prostu nie wybudzić. — I nabierzesz więcej sił. — Bo nie dopuszczał możliwości, że tak nie będzie.
Gdy uznał, że jej dłonie są już odpowiednio rozruszane, założył jej ostrożnie swoje rękawiczki, które wcześniej miał na sobie. Były one polarowe, więc powinna mieć dodatkowe, stopniowe ogrzanie. Była w ciężkim stanie, ale dopóki była przytomna, to musiał się starać, aby to utrzymać. Noc już trwała, nie było czasu do stracenia. Teraz wystarczyło czekać, aż w końcu nadejdzie słońce i chociaż trochę się rozpogodzi. Chociaż na Syberii Słońce mogło dawać jedynie złudne odczucie ciepła… zawsze to było coś.
Nie odsuwając się od niej zbytnio, sięgał po przygotowane wcześniej dopałki z kartonów czy czegokolwiek innego, które dokładał do ogniska, pilnując, aby to nie przygasło. Dodatkowo okrył siebie, a także ją, dodatkową warstwą koca termicznego, tworząc z nich swego rodzaju kokon. Co jakiś czas sięgał też po cukierki glukozowe, które miał przygotowane, aby podawać je jej prosto do ust, a wcześniej położył przy niej termos. Nawet jeśli z niego nie piła, to chociaż mógł działać jako dodatkowe źródło ciepła. I chociaż może nie była tego świadoma, to co jakiś czas sprawdzał jej tętno oraz oddech. Słuchał jej i reagował na tyle, na ile mógł w tych warunkach, kiedy tylko coś zaczynało się zmieniać.
Jeszcze trochę, Senna. Rano będziesz mogła mnie uderzyć — rzucił, zerkając na zegarek, który pokazywał ile czasu tu już spędzili, a było tego… trochę. — Następnym razem tylko wybierz inny domek na urlop. Ten ma jakiś pierdolony pakiet lodowcowy. Pięć gwiazdek i jedna dziura w dachu. — Mówił do niej, aby ją podtrzymać. Aby zachowała świadomość. I nawet jeśli co jakiś czas ją dokarmiał cukierkami i sprawdzał ja się trzyma, to burza wciąż szalała na zewnątrz. O tyle dobrze, że się uspokajała, co można było stwierdzić po prędkości wiatru uderzającego w magazyn.
29 y/o, 159 cm
ratownik medyczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Highway to the danger zone
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

   Słyszała jego głos, ale ten zdawał się ginąć bez echa w jej umyśle. Zresztą, w tym momencie jej głowa nie współgrała z resztą ciała. Mogła myśleć, że to logiczne i potrzebne do przetrwania. Mogła pamiętać, że to on a nie ktoś obcy. Ten sam facet, któremu zaufała na tyle, że pozwalała mu mieszkać ze sobą. Mogła próbować sobie mówić, że przecież niczego złego nie robił, a po prostu był przy niej, ale jednak…
  Jej ciało reagowało zupełnie inaczej, niż powinno. Było napięte i całe rozedrgane, już faktycznie nie wiadomo, czy ze strachu czy z zimna. I oddech z chwili na chwilę stawał się coraz płytszy, ale nie przez beton, który czuła w płucach. Serce obudziło się i biło szybciej.
  Czuła jego obecność przy sobie. Tak bezpośrednią, że nawet przez warstwy ubrań zdawała się parzyć jej skórę. Czuła i słyszała jego oddech, pomimo szalejącej za drzwiami i murami zawieruchy. I czuła jego dotyk na swoich dłoniach, równie parzący. Chociaż ten był najmniejszym problemem, niż ich styczność. To, że do niej przylegał. W jaki sposób i gdzie był. To była pozycja czysto dominująca, którą zdołała poznać aż za dobrze i która zabierała całkowicie kontrolę nad nią samą.
  I mogła się upominać, że przecież nie chodzi o nic złego, że to nie ten sam człowiek i wcale nie ma złych zamiarów, ale jej ciało pamiętało. Układ, poddaństwo. I brak kontroli. Cudzą obecność za sobą, która była idealna do przejęcia kontroli. I chciało się bronić, niezależnie od tego, co mówił mu umysł.
  Miało być lepiej, miała się oswajać. A było coraz gorzej. Jej oddech spłycał się z każdą kolejną minutą i drżał razem z jej ciałem. Odmawiało jedzenia, wciskania jej czegokolwiek do ust, bo szczęka zaciskała się przy każdym ruchu.
  Aż w końcu jej ciało sterroryzowało umysł. To nie mózg przekonał pozostałe mięśnie, że wszystko w porządku, a mięśnie wmówiły mu, że faktycznie trzeba się bronić. I podjąć jakąś akcję.
  — Puść… mnie — wycharczała słabo i ledwo słyszalnie. Jej głos drżał, tak samo jak jej oddech. I nie był to rozkaz, ani nie było to żadne polecenie. To była prośba, tak żałosna, jak potrafiła brzmieć ofiara prosząca oprawcę, aby przestał. Tak samo, jak brzmiała kiedyś, na początku. Kiedy myślała, że zostanie wysłuchana i wypuszczona wolno. Jej głos był na tyle żałosny, że nie musiała dodawać ani „proszę”, ani „błagam” bo było to zamknięte w jego brzmieniu.
  Jej ciało, choć wykończone, było gotowe rozesłać impuls do ruchu. Takiego, który miałby spróbować ją wyrwać. O ile nie zostałoby faktycznie wypuszczone tuż po prośbie. Jej ciało, mimo zmęczenia, chciało się bronić.
  Dawna krzywda wygrała nad logiką. I wygrała też nad wolą przetrwania, bo przecież Damon robił wszystko, jak należy. I wiedziała o tym, ale co z tego? Słyszała jego zapewnienia, ale to co się z nią działo wykraczało daleko poza szeroko pojętą logiczność. Nie chciała go uderzać, chciała odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. A gdy jej ją oddał, ta świadomość przywarła do jej umysłu i coś ruszyła. Była ważnym momentem, nawet jeśli się takim nie wydawała. Ale chyba jeszcze bardziej istotnym, niż świadomość, że nie przyciskał się do niej, aby ją ratować. I to, że nigdy jej niczego nie zrobił. Wypuszczenie jej, na jej własną prośbę, odgrywało ważną rolę. I zmieniało to, jak głęboko postrzegała jego.
  Z wciąż jeszcze drżącym oddechem i sercem galopującym w klatce piersiowej, a z przyćmionym umysłem, patrzyła w płomienie. Stres opadał, choć bardzo powoli. Mięśnie, choć rozdygotane, rozluźniały się na tyle, aby ustąpić miejsca logice.
  — Przepraszam. — Zakasłała, trzymając się ręką na wysokości żeber. Nie chciała mu robić jazdy, a domyślała się jak niekomfortowe to może być dla niego. Zwłaszcza, że wcale nie musiał tutaj być, ani jej pomagać. Ale był i chciał dobrze. Potrafiła to zrozumieć dopiero kiedy nie był za nią i mogła go widzieć. — Możemy to zrobić inaczej? — Każde wypowiedziane słowo naprawdę sporo ją kosztowało. Każde z nich przyszło z trudem i słabym oddechem. — Wolałabym cię widzieć. — Nie była pewna, czy to coś da. Ale być może… Wtedy nie będzie musiała przekonywać własnego umysłu, że to człowiek, który chce dobrze i któremu ufała. I wtedy nie będzie w ustawieniu, w którym nie była w kontroli absolutnie nad niczym. Takim, który zdołała już poznać i który kojarzył jej się tylko z jednym. Tym, który ją złamał.
  I chociaż to, co proponowała, przytulenie się do niego frontem, mogło wydawać się nieco bardziej intymne, to w jej głowie składało się logicznie. Problem tkwił w tym, że nawet gdyby teraz pomyślała o tym, co zrobił, to było to logiczne. Ale działo się co innego, kiedy wyłączała się pamięć jej mięśni

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Czuł, że jest spięta i zachowuje się zupełnie inaczej, ale w tym momencie to schodziło na dalszy plan. Jej komfort psychiczny był mniej ważny, niż ogrzanie ciała, głównych partii. Ich kontakt był bezpośredni, ale był konieczny do tego, aby hipotermia się zmniejszyła. Potrzebowała tego, on to wiedział. Zgadywał, że ona również. W końcu była przeszkolonym medykiem, a także byłym wojskowym, któremu na szkoleniach opowiadano o skutkach długotrwałego, postępującego wychłodzenia. I chociaż zdawał też sobie sprawę z tego co przeszła i przeżyła, że mogła nie chcieć jego dotyku, to musiał to w tym momencie zignorować, bo ważniejsze było, aby w ogóle przeżyła. Dlatego robił wszystko, aby do tego doprowadzić.
Puść mnie.
Usłyszał jej polecenie. Prośbę. Tak żałosną, że poczuł ją gdzieś głębiej. Normalnie by ją zignorował. Każdą inną osobę by zignorował, bo przecież wiedział co było lepsze w tym momencie. I nie chodziło o to, że chciał się poprzytulać. Chciał ją zwyczajnie ogrzać. Nie spodziewał się jednak, że jej trauma była na tyle ciężka, że nawet w takim momencie będzie kazała mu się odsunąć przez ten brak komfortu. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jakieś wydarzenie może odcisnąć takie piętno na drugim człowieku, że nawet z oddechem śmierci na karku, wolała marznąć, niż aby ją ogrzewał w tak bezpośredni sposób.
Ale się odezwała. Mówiła. A to znaczyło, że odzyskała część sił. Czyli byli na dobrej drodze.
I głównie z tego względu, wycofał się. Odsunął się, pozostawiając ją samą sobie, ale gdy to zrobił, ściągnął z siebie koc termiczny, którym byli obydwoje przykryci i przerzucił go na nią. Bez słowa. Bez żadnej urazy. Upewnił się jednak, że ciepło spod koca, które wspólnie wygenerowali przerzuci się na nią. I zostawił ją samą. Ubraną w jego kurtkę, rękawiczki oraz koc. Samemu miał jedynie polar co było dość odczuwalną różnicą, ale on generował więcej ciepła w tym momencie niż ona. Nie mówiąc o tym, że miał więcej siły. Odczuwał przenikliwe zimno, ale po nim nawet nie było widać tego, że było mu paskudnie zimno. Jego oddech zamarzał w powietrzu, a skóra była bledsza, ale nie przestawał się ruszać. Odkąd ją zostawił, poszedł się przejść po magazynie, sprawdzając kolejne źródła ciepła, które miały podtrzymywać wyższą temperaturę w pomieszczeniu. Dołożył kilka skrawków kartonu i jakiegoś plastiku do ognia, a zapalniczką podtrzymał jeszcze ogień w świeczce survivalowej. Okrył ją też, aby wiatr jej nie zgasił, bo chociaż ten powoli ustawał, to dalej wiało, a oni potrzebowali tego ognia.
Zajął się sobą, zabezpieczeniami magazynu, ale wciąż ukradkiem zerkając w jej kierunku, aby sprawdzić czy przypadkiem nie zasypia czy nie słabnie. Ale dopóki była przytomna, zostawiał ją w spokoju, bo najwyraźniej tego potrzebowała bardziej po tym, jak już częściowo została ogrzana.
Przepraszam.
Brew mu drgnęła. Zerknął na nią zza ognia, do którego dokładał kolejnych kilka kawałków materiału. Nie potrzebował jej przeprosin. Domyślał się o co jej chodziło, ale jako człowiek, który nigdy nie był przepraszany, no chyba, że druga osoba miała broń przy skroni i robiła to ze strachu, to nie spodziewał się, że takie słowa w ogóle padną.
Wyjaśniła mu jednak o co chodzi. Potrzebowała go widzieć. Nie chciała, aby był z tyłu. Składało się to w pewien sposób w całość. Jako dawna ofiara mogła poczuć się zagrożona tym, że był za jej plecami, a ona nie była w pozycji, aby się ochronić. Teraz wydawało się to logiczne.
Jesteś pewna? — spytał, nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia. Dla niego nie było to problemem. To był taktyczny ruch, aby ogrzewać się nawzajem. Zwierzęta to robiły, aby przeżyć, oni też powinni. Nie zamierzał się z nią jednak kopać. Nie z nią, przynajmniej dopóki nie było to naprawdę konieczne, a ona nie zaczynała tracić świadomości.
Po potwierdzeniu, dorzucił ostatni kawałek do ognia i podniósł się z kucków, aby zatrzymać się obok niej, z przodu. Poprawił jej kurtkę, a także zarzucony na nią koc i gdy się upewnił, że będzie w porządku, przyciągnął ją ostrożnie do siebie, na tyle spokojnie i delikatnie na ile mógł. Nie miał wprawy w takich gestach, ale się postarał. Objął ją, starając się przelać na nią chociaż część swojego ciepła. Z tyłu okrywała ją kurtka i koc, więc on dbał o przód.
W porządku? — spytał, ale spojrzenie miał umieszczone gdzieś indziej. W ognisku, wielkich, zatrzaśniętych drzwiach do magazynu, dziurze w dachu. Bo w dalszym ciągu starał się obserwować i analizować - pogodę, a także godzinę. Burza ustawała, ale zanim przejdzie w pełni, mogli mieć przed sobą jeszcze kilka godzin.

Candace Callahan
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Świecie”