-
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻtyp narracji3osczas narracjiPrzeszlypostaćautor
Zacisnął szczękę, aż niemal drżała. Bycie świadkiem koronnym wiązało się z wieloma bardzo restrykcyjnymi zasadami. Miał zakaz mówić. Zakaz zbliżać się do kogokolwiek, kto mógłby zostać jakkolwiek wplątany lub zagrozić całej sprawie. A jednak siedział tutaj - w miejscu, w którym absolutnie nie powinien być - bo kiedy zobaczył ją kilka dni temu na stacji benzynowej, prawie wszystko skopał, nieprzygotowany na taką sytuację. Instynkt nakazał uciekać, ale przecież nie mógł tego zrobić. I ten sam instynkt krzyczał teraz, że robi błąd.
- Bronte… - Zaczął ciszej, z wyraźnym napięciem w głosie, jakby każde słowo musiał przeciągnąć przez ponownie zaciskające się gardło. - Naprawdę myślisz, że nie chciałem wrócić? - Wybrzmiało niemal gorzko. - Że nie próbowałem? Że nie stałem na dworcu z biletem w dłoni, ale nie mogłem wsiąść do pociągu, bo otrzymałem telefon z przypomnieniem, że w ten sposób narażam nie tylko siebie? - To wspomnienie wciąż rozrywało go od środka. Obserwowano go, pilnowano, bo tak samo jak miało to zapewnić mu bezpieczeństwo, tak też było zabezpieczeniem, żeby nie zniknął. A przecież wczoraj było gorzej, prawie stanął ze śmiercią twarzą w twarz i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. I dziś rano opiekun rzucił sucho i bez emocji: „jeśli sytuacja się powtórzy, będziemy musieli cię przenieść”. To uświadomiło mu, że teraz ucieczka była na stałe wpisana w jego życie.
Rok temu, kiedy zgodził się na to wszystko, nie rozumiał pełni podejmowanego wyboru. Mimo to, teraz zrobiłby to samo, bo jeśli trafiłby za kratki, to nadal jego rodzina nie byłaby bezpieczna, nadal mógłby być zastraszany i nawet nie wiedziałby, czy na pewno nic im nie jest. W obecnej sytuacji przynajmniej raz na jakiś czas dostawał informację, że "wszystko idzie zgodnie z planem", co dla niego było równoznaczne z tym, że ani (już byłej) żonie, ani córce nie działa się krzywda.
- Nie zrozumiesz tego teraz. Nie możesz. Nawet nie mogę cię prosić, żebyś próbowała, bo jeszcze rok temu sam tego nie rozumiałem. - Odważył się złapać jej spojrzenie i wytrzymać jego ciężar. - Ale jeśli myślisz, że to wszystko dlatego, że mi nie zależało, to naprawdę nie wiesz, ile człowiek potrafi znieść, żeby ocalić ludzi, których kocha. - Nie prosił o współczucie, nie śmiałby. Prosił - choć nie powiedział tego wprost - żeby jej gniew nie odarł go z ostatniego kawałka godności, który mu został. Bo tylko kurczowe trzymanie się myśli, że zrobił to wszystko dla dobra rodziny, dawała mu nadzieję na to, że nie jest nic niewartym tchórzem i chujem.
Bronte Rosenthal-Murray

-
HO(E) HO(E) HO(E)
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wiedziała wyłącznie, że wiązała się z z a g r o ż e n i e m. Nie miała pojęcia jakim, ale nie musiał podawać jej szczegółów, aby była w stanie ocenić, że nie było ono błahe. Kolejne kropki stopniowo zaczynały się ze sobą łączyć, układając się w obraz, który ani trochę jej się nie podobał. Nie tylko dlatego, że siedzący naprzeciw niej mężczyzna zdołał zranić jej przyjaciółkę.
Głównie dlatego, że najwyraźniej znajdował się w programie ochrony świadków, a przecież oczywistym jest, że do niego nie wciela się byle pionków.
Wypuściła głośniej powietrze, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy mogła nie znać go aż tak bardzo, aby nie zauważyć tego, jak niebezpiecznie sobie pogrywał. Jak bardzo niebezpieczne było to, w co się wplątał i, przede wszystkim, czy zrobił to umyślnie?
Teraz ukradkiem omiotła jego sylwetkę spojrzeniem, raz jeszcze zastanawiając się nad tym, jak wiele wiedziała o osobie, z którą siedziała teraz w aucie w zamkniętym samochodzie. Dziwne uczucie niepokoju wkradło się do jej umysłu, a ciało zalała fala nieprzyjemnego zimna. Po raz pierwszy przez myśl przemknęło jej to, że być może nie powinna mu ufać. Być może powinna się go obawiać.
Przecież dostrzegała już, że w przeszłości w ogóle go nie znała.
Jedna wspólnie spędzona noc nie dawała jej podstaw do tego, żeby uważać, że było inaczej.
— Rozumiem wiele, Jake. Więcej, niż może ci się wydawać — odparła, z jakiegoś powodu nie będąc w stanie wypowiedzieć jego nowego imienia bez pewnego rodzaju przekory. Miała wrażenie, że ono w ogóle do niego nie pasowało. Zresztą, jak miała się do niego przekonać, jeśli przez długie lata znała go jako kogoś zupełnie innego?
Jak przekonał się do niego on sam?
Myśląc o tym wciągnęła głębiej powietrze. Tak wiele chaosu musiało kłębić się w jego umyśle, ale z nią wcale nie było lepiej. Przez jej myśli cały czas przedzierało się jedno pytanie, które tak bardzo chciała, ale którego jednocześnie obawiała się zadać.
Na krótką chwilę przymknęła powieki, a kiedy otworzyła je, przeniosła spojrzenie na bruneta. — Co zrobiłeś? — zapytała, zaraz też na krótką chwilę zaciskając mocno szczękę. — Nie wciskaj mi historii o tym, że niczego nie możesz mi powiedzieć. Mam to w dupie. Mogę wyciągnąć telefon, wysłać Emily adres i rozwiązać to w ten sposób, ale mogę też dać sobie trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić. To zależy od ciebie — grała nieczysto i miała tego świadomość. Nie powinna pogrywać sobie z jego emocjami, ale wydawało jej się, że skoro on wywinął im wszystkim taki numer i pozwolił uwierzyć w to, że już dawno wąchał kwiatki od spodu, nie zasługiwał na to, aby obchodzić się z nim lekko.
Tym bardziej, jeśli całe to bagno było jego winą, a przecież nie mogła być pewna, że był niewinny, skoro nie wiedziała nawet, co tak właściwie skłoniło go do ucieczki.
Jacob Brown
-
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻtyp narracji3osczas narracjiPrzeszlypostaćautor
To nie był gniew, jaki zwykle czuł, gdy ktoś wyprowadził go z równowagi. To był ten ostry, pierwotny, paniczny strach, który przechodzi przez ciało jak huk wybuchu.
- Bronte, kurwa mać, nie! - Wyrwało mu się to zbyt głośno i agresywnie, zanim zdążył przełknąć słowa. Natychmiast ucichł, gwałtownie gryząc się w język. Jego oddech na moment zupełnie stracił rytm. Zadrżała mu powieka, a w ramionach widać było napięcie, jakby mięśnie przygotowywały się do ucieczki, mimo że wciąż siedział w miejscu. To było to, co program ochrony robi z człowiekiem - ciało uczy się reagować jak zwierzę zamknięte w klatce bez wyjścia.
Dotknął ręką twarzy, jakby chciał upewnić się, że nadal tu jest, że to nie kolejny absurdalny koszmar, bo te dręczyły go wyjątkowo często. Odetchnął głęboko, z wyraźnym drżeniem. Próbował uspokoić rozszalałe emocje, zapanować na tym przeszywającym strachem.
- Jeśli wyślesz jej cokolwiek, jeśli jedna osoba więcej dowie się, gdzie mieszkam, to… Bronte, oni pójdą po Emily. I po dziecko. Nie po mnie. - Warknął, ale w tym warknięciu więcej było desperacji niż agresji. - Rozumiesz? Ja już jestem spalony. Przerobiony. Ja jestem najmniej ważny w tej układance. Pozbycie się mnie byłoby zbyt łatwe i mało satysfakcjonujące. - Miał ochotę walnąć głową w deskę rozdzielczą, bo każde słowo zbliżało go o krok od złamania zasad, zrobienia czegoś głupiego. Ale presja w nim narastała - to bycie w potrzasku, ta świadomość, że nie powinien powiedzieć ani skrawka prawdy, a jednocześnie nie może siedzieć i pozwolić, żeby Bronte rzucała groźby, które mogłyby zaprzepaścić wszystko, wystawić na niebezpieczeństwo to, co próbował chronić.
- Nie możesz tak po prostu… używać jej jako karty przetargowej. - Powiedział to już ciszej, choć w tonie nadal wybrzmiewała ta ostra nuta. - Ona nie ma z tym nic wspólnego. Myśli, że ja… że mnie nie ma, i tak jest bezpieczniej. - Przetarł dłonią kark, nerwowo, jakby palce próbowały coś z niego zedrzeć. Zamknął oczy na chwilę, bo świat nagle zrobił się zbyt ciasny, tak jak cały ten jebany parking. Przed oczy wracał mu obraz z wczoraj - kobiety fizycznie trochę podobnej do Bronte, która pojawiła się na stacji tak, jak każdy inny klient. Ale - jak się później okazało - wcale nie z zamiarem zakupów, a potencjalnie będąc zagrożeniem dla niego. Bo być może już krążyły informacje, że był żywy i być może tamta blondynka została wysłana, żeby to potwierdzić. Paraliżowała go panika na myśl, że to mogła być prawda, bo w takich okolicznościach jego... żona i córka Davida znowu mogły być zagrożone.
- Bronte… - Zaczął niepewnie i tym razem jego głos był miękki, pęknięty. Wbił w nią niespokojne spojrzenie, pełne poczucia winy i strachu, który próbował trzymać w ryzach, ale który i tak przelewał się przez brzegi jakichkolwiek murów powoli stawianych razem z psychologiem. - Nie pytaj mnie co zrobiłem. Nie mogę ci tego powiedzieć. Wiem, jak to brzmi i nienawidzę tego. Ale jeśli zacznę mówić, to w tym momencie podpisuję na nich wyrok. I na ciebie też. - Zacisnął szczękę. Mówił dalej, choć każde słowo zdawało się kaleczyć język. - Nie stawiaj mnie pod ścianą. Nie groź mi Emily. Bo jak to zrobisz... Proszę cię, nie rób im tego. - Oparł głowę o zagłówek, jakby ten jeden ruch był ponad jego siły. Nie był tym samym człowiekiem, co kiedyś. Był złamany emocjonalnie, zdesperowany, sfrustrowany i przytłoczony wszystkim, co się stało. Nie miał w sobie tej energii, którą miał David, nie był tak rozmowny i racjonalny, nie reagował logicznie. Nie był Davidem, odkąd oficjalnie w systemie zarejestrowano jego śmierć.
I nie było już powrotu do tamtego "ja".
Bronte Rosenthal-Murray

-
HO(E) HO(E) HO(E)
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nawet jeżeli w przeszłości zawiodła jej zaufanie.
Wystarczyła jednak ta jedna reakcja, aby w jej umyśle powstał mętlik. Po raz pierwszy dostrzegła też chyba, że jego działania nie wynikały z żadnego kaprysu, a z realnej obawy o to, że coś złego mogłoby przytrafić się jego bliskim. Kiedy to zaczęło do niej docierać, jej serce zabiło szybciej. Z tyłu jej głowy zrodziła się natomiast obawa, jednak wbrew temu, co mogłoby się wydawać, to nie o siebie zaczęła się bać. Obawiała się przede wszystkim o niego, ponieważ pomimo tego, za jakiego dupka mogła go teraz mieć, nie był jej całkowicie obojętny. Nie był osobą, której krzywdy mogłaby sobie życzyć, dlatego po prostu się wystraszyła. Cokolwiek się działo, nie wyglądało to najlepiej.
Na krótką chwilę oparła głowę o zagłówek siedzenia i wypuściła głośniej powietrze. Zwykle pomagało jej to unormować oddech i przynajmniej częściowo zapanować nad własnymi nerwami, ale tym razem nie przyniosło jej to ukojenia. Była równie, albo może nawet jeszcze bardziej zdenerwowana, niż jeszcze chwilę wcześniej.
— I jak ty to sobie wyobrażasz? — zapytała, zawieszając spojrzenie na jakimś martwym punkcie gdzieś przed samochodową szybą. Na parkingu, na którym się teraz znajdowali, nie działo się absolutnie nic. Nie było też widać ani jednej żywej duszy, ale mimo to ogarnął ją jakiś dziwny niepokój. Może sama nie wiedziała, w co tak właściwie się pakowała? — Cały czas mam z nią kontakt. Może nie dzwonimy do siebie codziennie, ale często ze sobą piszemy i w końcu się z nią spotkam. Jak mam jej wtedy spojrzeć w oczy ze świadomością, że jej mąż żyje? Jak mam z nią o tobie rozmawiać? — zapytała, dopiero pod koniec przenosząc spojrzenie na bruneta.
Bronte nigdy nie była dobrym kłamcą. Nie umiała kryć się z tym, co naprawdę czuła, więc kiedy pod wpływem alkoholu wskoczyła mu do łóżka, nagle wycofała się ze znajomości z jego żoną, ponieważ było jej przeogromnie wstyd. Trochę też obawiała się tego, że ich m a ł a tajemnica prędko wyjdzie na jaw, a ta relacja tak czy inaczej się rozpadnie. Cichy głos z tyłu jej głowy podpowiadał, że tym razem mogło skończyć się podobnie.
Omiotła jego twarz spojrzeniem, ale to nie pomogło jej w odczytaniu tego, o czym w danej chwili myślał. Co więcej, sama nabrała przekonania, że głowa rozbolała ją od nadmiaru kotłujących się w niej myśli. — Zastanawiałeś się w ogóle nad tym, jak to wygląda? — zapytała po chwili milczenia, najwyraźniej nie będąc w stanie zwalczyć myśli, które teraz odzywały się w niej zbyt uporczywie. — Miała cię za najlepszego męża na świecie i kogoś takiego pokochała, ale wychodzi na to, że to przekonanie zbudowała na kłamstwie — i to nie pierwszy raz, co do czego Bronte była w stu procentach przekonana. David nie był przecież ideałem.
Oboje nimi nie byli.
Jacob Brown
-
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻtyp narracji3osczas narracjiPrzeszlypostaćautor
- A ty? Lata temu chociaż przez chwilę zastanowiłaś się co robisz? Co obydwoje zrobiliśmy? - Warknął, ostrzej niż zamierzał. - Jakoś wtedy nie prawiłaś mi morałów i nie wytykałaś błędu, który popełniliśmy razem. - Zacisnął szczęki. Te słowa też go bolały, ale już nie mógł ich powstrzymać. Wywlekanie czegoś tak odległego i mającego całkiem inny kaliber, wcale nie było fair. Ale zaczęło się to z niego wylewać, niczym niepowstrzymana rzeka po pęknięciu jakiejś od dawna popękanej tamy. - Obydwoje ją wtedy zdradziliśmy, Bronte. Poszłaś ze mną do łóżka, bo obydwoje mieliśmy chwilę słabości i temu ulegliśmy. Ani ja nie byłem mężem idealnym, ani ty idealną przyjaciółką, więc proszę cię... nie udawaj teraz tej świętej. - Oparł łokieć o deskę rozdzielczą i potarł dłonią oczy. Emocje szarpały go od środka. Każde wspomnienie zdawało się boleśnie przesuwać po napiętych nerwach.
Dłonie zaczynały mu drżeć z nadmiaru tych wszystkich nazbieranych stresów, chaosu myśli i plątaninie uczuć. Żeby jakkolwiek spróbować dać upust napięciu, nie zastanawiając się nad tym i nawet nie robiąc tego świadomie, wyłamywał palce, aż stawy strzelały niezdrowo.
- Po prostu... nie rozmawiaj z nią o mnie. Minął rok, może wcale nie chcieć poruszać tego tematu. Może w ogóle ma nowe życie, zostawiła mnie w przeszłości i zapomniała, tak byłoby dla niej najlepiej. Nie poruszaj tematu Davida, bo Davida już nie ma. - Podkreślał to i podkreśli wielokrotnie, bo było to nie tylko ściśle związane z umową zawartą z przedstawicielami prawa, ale on sam potrzebował utwierdzać się w tym. Pokusa powrotu do dawnego życia nigdy w pełni nie zgasła, a katowanie siebie samego oficjalnymi faktami pomagało kontrolować te chęci, trzymać je z dala od akcji. Łamało mu się serce na myśl, że Emily mogłaby o nim zapomnieć, ale z drugiej strony łamało się jeszcze bardziej na myśl, że przez jego pojawienie się mogłaby zostać wykorzystana jako karta przetargowa. I ich córeczka też, a nawet nie chciał sobie wyobrażać, do czego zdolni byliby posunąć się ludzie mający całkiem inaczej ustawiony kompas moralny i nie dysponujący empatią. - Przez tyle lat ukrywałaś jedną tajemnicę, to czemu miałabyś nie utrzymać kolejnej.
Bronte Rosenthal-Murray

-
HO(E) HO(E) HO(E)
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Właśnie dlatego przeniosła na niego pełne zaskoczenia spojrzenie. Poczuła, jak ciśnienie wzrosło jej jeszcze bardziej, a przecież już wcześniej miała wrażenie, że znajdowała się na skraju zdenerwowania.
Jakaś jej część miała ochotę zachować się jak dziecko - zabronić mu mówienia o tym na głos i jednoczesnego wygarnięcia mu tego, że była to zupełnie inna sprawa. Ostatkiem sił ugryzła się w język, choć kiedy odezwała się, nie udało jej się w pełni poskromić własnych nerwów.
— To był b ł ą d, masz rację. I ja wyciągnęłam z niego swoją lekcję. Nie powiedziałam jej, żeby jej nie zranić, ale nigdy więcej nie wyrządziłam jej żadnego świństwa. Na tym polega dojrzałość — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Wiedziała, że miał rację, dlatego jego słowa tak mocno w nią uderzały. Były one o tyle silniejsze, że padały właśnie z jego ust - z ust osoby, która była współwinna, a z którą mimo to Bronte nie zamieniła na ten temat nawet słowa od chwili, w której zdarzyło im się ten błąd popełnić.
Była pewna, że on również tego żałował, a jednak nie przeszkadzało jej to, dopóki bazowała wyłącznie na własnych założeniach. Teraz, kiedy usłyszała to z jego ust, odrobinę ją to zakuło, choć nie potrafiłaby wyjaśnić dlaczego.
Wypuściła głośniej powietrze, mając wrażenie, że to wszystko ją przerastało. Jak miałoby nie, skoro było to tak bardzo skomplikowane? — Czy ty naprawdę jesteś tak naiwny? — parsknęła, głęboko przekonana o tym, że nie mógł wierzyć w to, co mówił. — Jeśli naprawdę myślisz, że o tobie zapomniała, to chyba w ogóle jej nie znałeś. Ta dziewczyna była w tobie zakochana po uszy, nie wyobrażała sobie bez ciebie życia i co? W ciągu roku miała się magicznie z tego wyleczyć? Nie bądź głupi — wyrecytowała nerwowo. Myśląc o tym, co przed chwilą zasugerował, pokręciła zrezygnowana głową. To nie miało się sprawdzić, ale jednocześnie straciło na znaczeniu, kiedy Jake odezwał się ponownie.
Bronte dosłownie spiorunowała go spojrzeniem, a później wycelowała w niego palec wskazujący. — Nie próbuj ze mnie robić tej złej — warknęła, zmieniając pozycję tak, aby móc spojrzeć mu w oczy. — Nawaliłam, ale nie wmawiaj mi teraz, że to cały czas będzie się za mną ciągnąć. Tamta sprawa nie ma już znaczenia, a to zupełnie co innego — i nie mogła trzymać języka za zębami tylko dlatego, że w przeszłości posiadali wspólny sekret. Taki, który dopiero teraz zaczął ciążyć jej ze zdwojoną siłą, ponieważ w ciągu ostatnich miesięcy w ogóle o nim nie myślała.
Jej sumienie nie było aż tak czyste, jak sama próbowała to przedstawić.
Jacob Brown
-
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻtyp narracji3osczas narracjiPrzeszlypostaćautor
- Dojrzałość - powtórzył po niej cicho, prawie szeptem, boleśnie pogardliwie w stosunku do siebie samego. Jego palce zacisnęły się na drugiej dłoni, wprawiając stawy w kolejne trzaski, dużo mniej naturalne i trochę bolesne. - Szkoda, że ta twoja dojrzałość przyszła dopiero po fakcie. Bo dopóki było przyjemnie, dopóki emocje brały górę, jakoś nie wpadłaś na to, żeby o niej pomyśleć. - Zacisnął szczękę, aż mięśnie napięły się i wyraźnie odznaczyły nawet pod zarostem. Nie odrywał wzroku od przedniej szyby, choć czuł, że spojrzenie Bronte pali go jak cholera. - I nie próbuj mi wmawiać, że było inaczej. Obydwoje zrobiliśmy to samo, obydwoje trzymaliśmy to w tajemnicy przez lata. To jest świństwo. - Odbił piłeczkę, spokojniej niż powinien, trzymając się resztek jakiejkolwiek kontroli nad swoimi zszarganymi emocjami.
Przymknął na moment oczy. Podkreślenie tego, co niestety wiedział (niezależnie od tego, na co miał nadzieję), wbijało się w niego jak bardzo precyzyjnie wycelowana szpila. Chciał to usłyszeć i jednocześnie bardzo nie chciał. Odetchnął płytko. Jeden raz, drugi, nabrał powietrza i po raz trzeci, ale zatrzymał je w płucach. Jego dłoń przesunęła się nerwowo po kolanie, odruchowo, tak jak u kogoś, kto kontroluje każdy centymetr własnego ciała tylko po to, by nie wpaść w większy tryb cptsd niż już wpadł.
- Powinna o mnie zapomnieć, tak byłoby dla niej lepiej. - Nie chciał powiedzieć tego na głos, bo już w myślach brzmiało to jak jakaś żałosna próba chwytania się kruchych nadziei, że Emily jest lepiej bez niego. Nie spojrzał Bronte w oczy, bo wystarczyło już to, jak bardzo jej wzrok wypalał mu dziurę wstydu gdzieś na wysokości mostka. Źle znosił takie sytuacje, zaczynało mu być na tyle duszno, że odciągnął nieco kołnierz bluzy i zdjął kaptur, absurdalnie szukając w ten sposób przestrzeni i tlenu. - Czego ode mnie chcesz, Bronte? - Drżenie obecne w każdym słowie nadawało temu pytaniu aury załamania. Stał na granicy, pomiędzy dwiema przepaściami, nie widząc dla siebie ratunku. Chciała wyjaśnień, a on nie mógł jej ich dać nawet jeśli chciał. Chciała go obwiniać, oskarżać i wyrzucać sfingowanie śmierci, to nie mógł się nawet za bardzo bronić. Znalazł się w impasie tak brutalnie rzeczywistym, czy zaczynało to budzić panikę. I coraz silniejszą chęć ucieczki.
Może jednak po tym wszystkim konieczność zniknięcia nie będzie taka zła. Jeśli tylko zdoła upewnić się, że Bronte nie skontaktuje się z Emily i nie chlapnie nic nikomu, to ucieczka stawała się bardzo kuszącą perspektywą.
Bronte Rosenthal-Murray

-
HO(E) HO(E) HO(E)
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Zdradziła bardzo bliską sobie osobę, a na to nie było usprawiedliwienia.
— Pieprz się, Dave — warknęła na niego. Miał rację, ale mimo to tym razem to nie ona była tą złą. Próbowała postąpić w porządku, znaleźć wyjaśnienie tej niesamowicie irracjonalnej sytuacji i z a t r o s z c z y ć się o osobę, która na to zasługiwała. Ich dawne zbliżenie było błędem, ale jednocześnie nie miało nic wspólnego z tym, co wydarzyło się obecnie. Nie musieli więc do tego wracać.
Piorunowała go spojrzeniem jeszcze przez dłuższy czas. Skumulowała na nim całą swoją złość, ale jednocześnie nie powiedziała nic więcej, bo… Z czym miała się tu kłócić? Nie mogła udawać, że była ś w i ę t a, bo do tego było jej daleko. Starała się jednak wspierać jego żonę najlepiej, jak mogła, a po jego śmierci Emily naprawdę tego potrzebowała. A wbrew temu, co Bronte nawyprawiała lata temu, nie przyszło jej to z trudnością. Naprawdę była najlepszą przyjaciółką, jaką wtedy mogła być, ale teraz…
Jak miałaby zdobyć się na to samo?
Po raz kolejny stanęła przed koniecznością ukrywania przed nią prawdy, choć przecież obiecała sobie, że już nigdy tego nie zrobi. Teraz nie zależało to jednak od niej.
— To pewnie nie takie proste — choć w tej kwestii rzeczywiście się z nim zgadzała. Dla jej przyjaciółki naprawdę byłoby l e p i e j, gdyby o nim zapomniała, ale przecież oboje musieli być świadomi tego, że nie byłaby do tego zdolna. Bronte nie dziwiło to ani trochę. Widziała przecież wcześniej, jak silne łączyło ich uczucie. Nie złamał go nawet ten błąd, który ona z nim popełniła.
Potarła znów palcami skronie. Czuła, że w głowie wręcz jej pulsowało. Miała wrażenie, że za moment zacznie się dusić.
Była jednak pewna, że ile by o tym nie myślała, żaden z wniosków, do których dojdzie, ani trochę jej się nie spodoba.
Jacob Brown
-
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻtyp narracji3osczas narracjiPrzeszlypostaćautor
Odwrócił wzrok na nią, bo przez sekundę miał ochotę wybiec z samochodu i po prostu biec przed siebie, byle dalej od niej, od tej rozmowy, od przeszłości, która właśnie na nowo rozrywała mu klatkę piersiową od środka.
Zacisnął szczęki i jednocześnie mocno zacisnął pięści oparte na własnych kolanach. Bolało go samo wspominanie Emily, więc co tu dopiero mówić o przytłaczającej świadomości, że wciąż przeżywała jego stratę. Nie chciał do tego wracać i jednocześnie rodziła się w nim potrzeba dowiedzenia się więcej. Telefon tkwiący w kieszeni spodni zaczął nieprzyjemnie palić swoją obecnością, bo przecież nadal miał zapisany jej numer. Nigdy nie zadzwonił, nie powinien i nie mógł, ale też nie był w stanie go skasować, zdobył się jedynie na zmianę nazwy kontaktu.
Każde słowo o Emily było ryzykiem. Każde. Dlatego zakończył jej temat wymownym, ciężkim milczeniem.
Wciągnął gwałtownie powietrze, próbując ustabilizować oddech. Ciepło, które pięło się po karku, było mieszanką wstydu, strachu, złości i czegoś, co nie powinno już istnieć. Czegoś, co obudziło się w nim wtedy, gdy Bronte na niego patrzyła. Tego samego, co obudziło w nim myśl, że może na krótką chwilę mógłby znowu poczuć się jak David, a nie jak martwy człowiek wiodący smutną parodię życia kogoś nic nie znaczącego. Milczał dłuższą chwilę, aż w samochodzie zrobiło się gęsto od tej energetycznej duchoty. Chciał otworzyć drzwi. Chwycić za klamkę, wyjść na pusty parking i wtopić się w otoczenie - jak ktoś naprawdę nieważny, nieistotny, boleśnie zwyczajny i niezauważalny. Ale jego ciało ani drgnęło. Nie potrafił się ruszyć, coś trzymało go w tym miejscu wbrew instynktowi krzyczącemu, że powinien jak najszybciej stąd uciec. Iście masochistyczny moment.
- Okej. - Co miał jej na to odpowiedzieć? Nie mógł przecież wymagać od niej jakiejkolwiek odpowiedzi na swoje pytanie, to byłoby co najmniej hipokryzją. - Przemyśl. Myśl ile chcesz, masz czas, skoro być może na trochę zniknę. Tylko proszę cię, nie mów nic Emily i... jak dojdziesz do jakichś wniosków, to wiesz gdzie pracuję. - W świetle ostatnich wydarzeń nie był pewien jak długo jeszcze tam popracuje, bo mimo że sam z siebie chciał tę posadę zachować, to kto wie, czy nie będzie zmuszony do jakichś zmian. Nie miał też pojęcia ile go nie będzie, jeśli jego opiekun i nadzorujący stwierdzą, że bezpieczniej na jakiś czas go usunąć.
Chwycił za klamkę z jasną sugestią, że gotów jest wyjść, bo najwyraźniej im obydwojgu coraz bardziej ciążyła ta rozmowa. Nie oczekiwał podwózki ani żadnego gestu uprzejmości. Nie zasługiwał na nie i zdawał sobie z tego sprawę w sposób aż przesadny.
Bronte Rosenthal-Murray

-
HO(E) HO(E) HO(E)
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Chciała po prostu czegoś, co pomogłoby jej rozładować emocje, które w ostatnim czasie wręcz się w niej nawarstwiły. Starała się jakoś to wszystko ogarnąć - starała się zrozumieć, dlaczego nie miał wyjścia i usunął się z życia swojej partnerki oraz dziecka, które teraz zmuszone było wychowywać się bez ojca.
Rzecz w tym, że nie było n i c, co Jacob mógłby zrobić czy powiedzieć, aby Bronte spojrzała na tę sytuację inaczej. Nie było n i c, co mógłby zrobić, aby ona w pełni go zrozumiała, ponieważ nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Nie znała nawet jej szczegółów, ponieważ on strasznie jej ich szczędził, być może słusznie.
Siedziała więc w tym aucie, zajmując miejsce obok niego i odczuwała przede wszystkim spotęgowaną frustrację. Denerwowało ją to, że niczego nie była w stanie zrobić. Prawdę powiedziawszy nie miała nawet prawa, aby ingerować w tę sytuację, bo chociaż pragnęła wszystkiego, co najlepsze dla swojej przyjaciółki, to jednak to, jaką decyzję podjął jej mąż, było tylko i wyłącznie sprawą ich dwójki. Może nie do końca rozwiązaną tak, jak należało, ale mimo wszystko sprawą ich dwójki.
Bronte nie miała prawa się w to wtrącać.
Wypuściła głośniej powietrze i przeniosła spojrzenie na to, co znajdowało się przed przednią szybą samochodu. Prawdę powiedziawszy nie interesowało jej to, co znajdowało się na zewnątrz. Nie interesowały ją stojące na parkingu samochody, ani to, że odkąd znaleźli się tutaj, nic w tym otoczeniu się nie zmieniło. Zawiesiła się natomiast na tym, co i tak od dłuższego czasu kotłowało się w jej umyśle, ale mimo to nie doszła do żadnych wniosków. Nadal nie wiedziała, co powinna zrobić, ani też czy w ogóle c o ś powinna.
Z zawieszenia wyrwały ją słowa Jake’a, na które mimo to nie zareagowała. Wyłącznie nieznacznie pokiwała głową, nie protestując też, kiedy brunet zdecydował się opuścić samochód.
Nie spojrzała na niego. Nie odprowadziła go wzrokiem. Przez dłuższą chwilę siedziała jeszcze w tym samym miejscu, aż w końcu zdecydowała się odjechać. Potrzebowała czasu, aby jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie, choć to nie miało być łatwe.
I być może miało okazać się bezskuteczne.