ODPOWIEDZ
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

2009
Ognisko trzaskało głośno, rzucając tańczące cienie na twarze zebranych wokół. Dym snuł się leniwie między konarami, mieszając z zapachem spalonego drewna i lekko przypalonej pianki, którą ktoś właśnie wyciągał z patyka. Lipcowy wieczór należał do tych, które zostają pod skórą - ciepły, senny, z odrobiną wilgoci w powietrz.
Sloane siedziała z nogami skrzyżowanymi, z rękami opartymi na kolanach. Miała zrolowane rękawy bluzy harcerskiej i włosy związane w niedbały kucyk, który już dawno stracił formę. Czuła na plecach ciepło ognia, a gdzieś z tyłu głowy tę specyficzną ciszę, która zapada, kiedy noc zagłusza wszystko oprócz świerszczy i własnych myśli.
- To co, może jakaś gra? - odezwał się Jack, jak zwykle pierwszy do rozruszania towarzystwa. Miał ten swój cwaniacki uśmiech i manierę, która irytowała, ale działała. Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Butelka - mruknął ktoś z końca kręgu. I zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, ktoś inny już podawał pustą butelkę po napoju gazowanym.
- Ale jak ktoś się obślini, to koniec gry. — odezwała się Ellie, nerwowo poprawiając okulary.
- Bez przesady. To tylko zabawa - Jack puścił jej oko. - Albo trauma do końca życia, zależy, kogo wylosujesz.
Rozległ się śmiech. Nerwowy, ale szczery.
Sloane milczała, przyglądając się wszystkim po kolei. Przysunęła się bliżej ognia, zerkając mimochodem na chłopaka siedzącego naprzeciwko. Koda Lennox. Imię kojarzyła z kilku wcześniejszych dni - zajęcia terenowe, budowanie szałasu, jedna sprzeczka z instruktorem.
Podobał jej się jego profil. Szczególnie teraz, kiedy cienie i światło ogniska grały na jego twarzy.
Sloane szybko odwróciła wzrok, gdy jej spojrzenie spotkało się z jego. Nie dlatego, że się wstydziła - po prostu nie lubiła być przejrzysta. A on patrzył tak, jakby coś w niej rozczytał.
- Dobra, zasady są proste - rzucił Jack, już kręcąc butelką. - Kto wypadnie, odpowiada na pytanie albo wybiera wyzwanie.
Butelka zatoczyła pierwszy powolny obrót. Ogień zatańczył w oczach. Noc zadrżała od niewypowiedzianych oczekiwań.
I gra się zaczęła.

Koda Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
31 y/o, 182 cm
strażak kapitan Toronto Fire Station 132
Awatar użytkownika
Pan Strażak, przyjaciel, człowiek o złotym sercu.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona , jej
postać
autor

Jakby na to nie patrzeć został trochę zmuszony do tego, aby pojechać na ten obóz harcerski. Z jednej strony bardzo chciał jechać, wyrwać się z domu, ale z drugiej tutaj było podobnie. Dyscyplina, porządek, niemal wszystko to, co chciał zostawić w domu. Plusem był fakt, że jego rodzeństwa tu nie było.
Oczywiście, że musiał się posprzeczać z instruktorem. Poszło o jego imię i nazwisko. Instruktor wolał go jego pełnym imieniem - Konrad - na które nie zareagował. Od małego ma przezwisko Koda i na nie reaguje, nim się przedstawia. Instruktor chciał za wszelką cenę pokazać swoją wyższość, ale w jakiś sposób udało mu się przekonać, aby mówić do niego albo po nazwisku, albo właśnie Koda.
Nie był taki jak Jack, który miał masę pomysłów, ale w większości wtórował mu w nich. Jak dla niego cała grupa fajnie się zgrała. Każdy mógł liczyć na tego drugiego.
Skinął głową, zgadzając się tym samym na wspólną grę oraz pozwalając, aby Jack powiedział zasady i pierwszy kręcił. Jeszcze było niewielkie zamieszanie, kto gdzie ma siedzieć, kto koło kogo. On siedział cały czas w jednym miejscu i to inni zamieniali się miejscami. Gra zaczęła się, butelka ruszyła. Patrzył po innych uczestnikach ciekawy co wybiorą, jak potoczy się dalsza część gry. Nie złapał momentu, w którym jego niebieskie oczy spotkały się z oczami Sloane. Spojrzenie nie trwało długo, ale było w nim coś, co nie pozwoliło mu od razu odwrócić wzroku. Nawet to, że ona go odwróciła nie miało znaczenia. Jeszcze przez chwilę patrzył się na nią. Nie widział zbyt dobrze, ale czy zauważył rumieniec? Nie był pewien, ognisko nie dawało aż tyle światła. Coś sprawiło, że na pewno będzie chciał być z nią w jakieś parze gdy będą wykonywać jakieś zadania jutro. Nagle poczuł taką właśnie potrzebę.
Kolejne osoby losowały się. Jedni wybierali pytanie inni wyzwanie. Na pewno było sporo śmiechów, żartów jak to Ellie poplątała się sama w swojej odpowiedzi, która podobna miała być prawdą, a jednak nie była. Można było to spokojnie wyczuć. Był ciekaw co dla niego wypadnie, czy w ogóle na niego wypadnie. Jak na razie jego kolej nie wypadała, pozostawał cicho, obserwując, trochę analizując grupę. Zastanawiał się też, jakie komu mógłby dać zadanie lub jakie zadać pytanie.
Butelka teraz trafiła w ręce chłopaka siedzącego obok Sloane. Jego szczęście byciem niewylosowanym właśnie skończyło się, butelka jego wskazywała.
Skinął głową, że chciałby otrzymać wyzwanie. Chyba nie było niczego, czego by obawiał się zrobić. Chyba.


Sloane Marlowe
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
lemon
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Butelka zatoczyła leniwe koło i zatrzymała się z lekkim stuknięciem. Jej szyjka wskazywała prosto na Kodę.
Ktoś gwizdnął. Ktoś inny rzucił oo-ooo z tym złośliwym podtekstem, który rozpoznaje się w każdej grupie nastolatków. Sloane uniosła brwi tylko odrobinę, ale serce zrobiło coś dziwnego - jakby drgnęło nie w rytmie, zadrżało.
Koda skinieniem głowy potwierdził wyzwanie.
Phil, który kręcił butelką, rozpromienił się, a na jego ustach wykwitł łobuzerski uśmieszek.
- Ohoho, no to mamy to. Co by tu... - Rozejrzał się teatralnie. - Pocałuj…
Słowa odbiły się od powietrza jak kamień wrzucony w taflę wody.
Ktoś zagwizdał. Ktoś klasnął. Ellie pisnęła ze śmiechu.
Phil zrobił pauzę. Przeciągnął ją specjalnie.
A potem wypalił: - Sloane.
Rozległ się śmiech. Gwizdy. Okrzyki ooo, dawaj! Jak się nie boisz!. Ellie zakryła usta dłońmi.
Sloane zamarła. Na ułamek sekundy. Tylko tyle. Zewnętrznie wyglądała jak skała - nieruchoma, chłodna. Ale wewnątrz - ognisko zdawało się palić także w niej. Ciepło ruszyło od żołądka aż po czubki palców, które zaczęły mrowić.
Odwróciła głowę w jego stronę, powoli. Ich spojrzenia się spotkały. I tym razem to ona nie odwróciła wzroku pierwsza.
W ognisku trzaskało drewno. Gdzieś ktoś chichotał, ktoś inny chrupał chipsy, ale wszystko to stawało się nagle bardzo dalekie. Jakby ktoś ściszył świat i zostawił tylko to jedno - ich spojrzenie. I przestrzeń między nimi.
- Nie musisz - powiedziała cicho, ledwo słyszalnie. Ale w jej głosie nie było lęku, tylko coś innego. Gotowość.
Wstała, chcąc ułatwić mu sprawę. Liczyła na szybkiego cmoka i koniec teatrzyku.
Tyle razy widziała takie rzeczy - wyzwania, gierki, pokazówki. Zawsze głupie, zawsze banalne. Ale teraz... to nie wyglądało jak żart. A on nie wyglądał, jakby zamierzał się pośpieszyć. Oszczęć mi wstydu - błagała go w myślach.
Jej oddech zadrżał, choć stała nieruchomo. Patrzyła mu w oczy. Te jego niebieskie, cholernie spokojne oczy.
Nie cofnęła się. Ale też nie poruszyła. Czekała. Z zaciśniętymi ustami i drgającym palcem wskazującym. Serce waliło, ale twarz miała spokojną. Jak zawsze.

Koda Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
31 y/o, 182 cm
strażak kapitan Toronto Fire Station 132
Awatar użytkownika
Pan Strażak, przyjaciel, człowiek o złotym sercu.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona , jej
postać
autor

Nie miał problemu z tym, że został właśnie wylosowany, że to będzie wyzwanie. Zawsze mógłby iść w stronę bezpiecznego pytania, na które musiałby odpowiedzieć. Chyba nie było takowego, na które by nie odpowiedział. Ojciec wpajał mu do głowy różnego rodzaju strategie czy inne mowy obronne, które pomagały mu odpowiedzieć na każde pytanie nawet nie odpowiadając na nie. Zatem wybór zadania wydawał się czymś najlepszym, najbardziej emocjonującym.
Miał pocałować? Lekko nawet zmrużył oczy będąc ciekawym co wydarzy się dalej, na jaki pomysł wpadnie reszta towarzystwa. Usłyszał imię dziewczyny, z którą chyba jeszcze nie miał okazji zbyt wiele rozmawiać. Była to ta sama, której wzrok przed chwilą złapał.
-Czego niby mam się bać?
Odpowiedział pewnym, zdecydowanym głosem na podpuszczenie go przez innych. Nie było co się bać. Znów złapał spojrzenie Sloane i posłał lekki uśmiech. Czyżby rzucała mu kolejne wyzwanie? Nie chciała tego? Czy może jej spojrzenie mówiło "wierzę, że tego nie zrobisz"? Wtedy też dotarły do niego te słowa. Nie musiał? Oj, teraz tym bardziej musiał to zrobić. Wstał, w tej samej chwili. Podszedł kilka kroków obchodząc ognisko. Prawie nie spuszczał z niej swojego wzroku. Bardzo skrócił dystans między nimi. Był znacznie wyższy od niej, przez co stanowił jakąś barierę między nią a resztą towarzystwa. Wyciągnął rękę, aby móc przesunąć palcami po jej policzku. Mógł przecież dać buziaka w policzek, mógł pocałować w czoło, czy nawet chwycić za rękę i pocałować wierzch dłoni jak to kiedyś było modne. Było tyle opcji, ale żadna jakby nie była tą właściwą. Odgłosy całej ekipy stały się jakby mało istotnym elementem, jakby wszystko działo się tylko między nimi.
Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale gdy pochylił się to połączył ich usta w delikatnym, subtelnym, a nawet trochę czułym pocałunku. Dłoń na policzku dalej gościła, drugą objął ją w talii przyciągając do siebie. Chyba nie do końca o taki pocałunek chodziło Philowi, ale to zadziało się tu i teraz. Jedną wieczność później odsunął się trochę od niej. Wciąż mogła czuć jego oddech na sobie, silne ramię obejmujące. Znów złapał jej wzrok i posłał ciepły uśmiech. Ognisko i gra w butelkę całkowicie zeszło na drugi plan.


Sloane Marlowe
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
lemon
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie spodziewała się, że zrobi to w ten sposób.
Myślała, że to będzie żart. Przerysowany gest dla śmiechu, coś w stylu: cmok w policzek, mrugnięcie, odwrót. Ludzie wokół czekali przecież na pokaz, na widowisko. I tak to zwykle wyglądało - nastoletnie podpuszczanie, zgrywy, emocje do połowy udawane, do połowy wyolbrzymiane.
Ale kiedy jego palce dotknęły jej policzka - ostrożnie, ale pewnie - w jej wnętrzu coś się zatrzymało. Jakby zapomniała, jak się oddycha. Jakby ten dotyk, ten jeden gest, przypomniał jej, że ma ciało. I że to ciało nagle było tu, widzialne, odczuwające i obecne.
A potem ją pocałował. Nie tak, jak się całuje bo trzeba.
Pocałował tak, jakby nic innego nie istniało.
Dym z ogniska zaszczypał ją w oczy, ale to nie dlatego zamrugała. Chłopak, który wcześniej się śmiał, teraz zamilkł. Ktoś chrupnął głośno chipsa, ale nie odezwał się więcej ani słowem. Ellie wstrzymała oddech z dłońmi przy twarzy. A Phil, autor całego wyzwania, chyba sam nie przewidział, co właśnie uruchomił.
- Okej… to było… coś - rzucił półgłosem, jakby sam próbował zapanować nad tym, co właśnie zobaczył.
Ale Sloane go nie słyszała.
Dźwięki stały się przytłumione, jakby siedziała pod wodą, gdzie wszystko dochodziło z opóźnieniem i w innym tempie. Czuła tylko jego dłoń. Na policzku - ciepłą, ciężką w tej jednej sekundzie zaufania. Czuła, jak ją obejmuje, jak jego druga ręka sunie wzdłuż jej talii. Ten chłopak właśnie naprawdę ją pocałował.
I to było najdziwniejsze - że nie miała ochoty się cofnąć.
Jej ciało powinno się usztywnić. Powinna odsunąć się, zbyć to żartem, rzucić sarkastyczny komentarz albo po prostu wrócić do swojej skorupy, do tej bezpiecznej obojętności, którą ćwiczyła latami. Ale nie tym razem.
Jej palce - zanim zdążyła pomyśleć - wsunęły się w jego włosy. Powoli, trochę niepewnie. Jakby dotykała czegoś, czego nie miała prawa dotknąć, a jednak… nie mogła się powstrzymać.
I wtedy przysunęła go bliżej.
Tak po prostu. Delikatnie.
Nie słyszała już żadnych gwizdów, śmiechów, podpowiedzi. Ktoś rzucił półgłosem: - O matko, oni się serio całują - a potem zamilkł, jak reszta. Przez krótką chwilę wszyscy wokół ogniska byli tylko tłem. Cieniami, które nie miały znaczenia.
Liczył się tylko ten pocałunek. Ten dotyk. Ten jeden moment, który wywracał ją na drugą stronę.
Jej dłoń zacisnęła na jego koszulce. Nieświadomie. Jakby jej ciało szukało jakiegoś zakotwiczenia, czegoś, co pomoże jej tu zostać, nie odpłynąć znowu w chłód i ostrożność. I choć jej twarz pozostała spokojna, wewnątrz czuła… coś dziwnego. Coś ciepłego. Miękkiego. I prawie bolesnego w tej swojej prostocie.
On pachniał ogniem, potem i szamponem, który przypominał jej poranek w wakacyjny dzień - ten jeden z lepszych, kiedy wszystko było jeszcze w porządku.
Chyba minęła wieczność, kiedy się odsunął, ale wciąż był blisko. Czuła jego oddech na skórze, a ona nie zrobiła nic, by się odsunąć.
Patrzyła mu w oczy. I przez ten jeden moment… pozwoliła mu widzieć.
Nikt nigdy tak na nią nie patrzył.
Sloane przełknęła ślinę. Chciała coś powiedzieć. Nie mogła jednak ani przestać na niego patrzeć, ani otworzyć ust by coś powiedzieć. Zamiast tego z jej ust wydobyło się westchnienie autentycznej błogości. Przez ułamek sekundy pozwoliła sobie, by po raz pierwszy od lat na moment zrzucić z siebie zbroję.

Koda Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
31 y/o, 182 cm
strażak kapitan Toronto Fire Station 132
Awatar użytkownika
Pan Strażak, przyjaciel, człowiek o złotym sercu.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona , jej
postać
autor

Nie żałował. Ani przez sekundę. Choć jeszcze przed chwilą nie wiedział, na co dokładnie się porywa - nie planował tego pocałunku. Nie takiego. To po prostu się stało, jakby coś wewnątrz niego - coś poza logiką, strategią i słowami ojca - podjęło decyzję za niego. I dobrze, że tak się stało.
Bo kiedy spojrzał w jej oczy po wszystkim, nie było tam lęku. Nie było oporu. Zobaczył coś, co poruszyło go mocniej niż cokolwiek innego tego wieczoru. Słowa już nie były potrzebne. Właściwie wszystko inne przestało być potrzebne.
Nie odwrócił wzroku. Nie czuł nawet potrzeby spojrzenia w stronę ogniska. Głosy przycichły, ale i tak nie miał ochoty ich słuchać. Wiedział, że tam są - że Phil z rozdziawioną buzią próbuje coś skomentować, że Ellie niemal piszczy z emocji, że ktoś za jego plecami zasyczał jak w kinie na scenie pocałunku. Ale to był dla niego jedynie szum - jak wiatr wśród drzew czy falowanie ognia. Beztroski gwar, który nie miał już dostępu do tego, co działo się teraz.
Bo wszystko, co liczyło się w tej chwili, miał przed sobą. Dziewczynę, która przez cały ten czas wydawała mu się… trudna do rozszyfrowania. Zamknięta. Trochę ostra. Ale teraz, kiedy jej palce zanurzyły się w jego włosach, kiedy poczuł, jak lekko przysuwa go do siebie, coś w nim drgnęło. Jakaś nitka, o której nie wiedział, że istnieje, zaczęła się napinać, prowadzić go w jej kierunku.
Nie mógł się ruszyć. Jeszcze nie.
Wciąż gładził kciukiem jej policzek, powoli, ostrożnie. Nie spieszył się - jakby każdy ruch mógł spłoszyć to, co właśnie się narodziło. Jego drugie ramię wciąż obejmowało jej talię, delikatnie, z wyczuciem, jakby ciało już wiedziało, że trzeba być blisko, ale nie naruszać granic. Jakby znało rytm, którego on sam dopiero zaczynał się uczyć.
I wtedy się uśmiechnął.
Cicho, bez słów. Ciepło. Uczciwie. Ten uśmiech nie miał nic wspólnego z tymi, które rozdawał na co dzień - tymi pewnymi siebie, trochę zaczepnymi, czasem ironicznymi. Ten był inny. Miękki. Taki, który rodzi się gdzieś głęboko, kiedy człowiek nagle czuje, że znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien.
- Hej - odezwał się w końcu półgłosem, jego głos był niższy niż zazwyczaj, cichszy. - Może… zbierzemy się stąd?
Nie dlatego, że chciał uciec. Nie miał w sobie ani odrobiny niepewności czy skrępowania. Po prostu wszystko, co miało znaczenie, działo się teraz między nimi. I nie potrzebował do tego ogniska, kręgu gapiów ani żadnych kolejnych wyzwań. Chciał tylko jednego - spokoju, w którym będzie mógł iść obok niej, może w milczeniu, może z rozmową, ale z tą przestrzenią, w której nie trzeba już niczego udawać.
- Pochodzimy trochę po ośrodku? - zapytał, jakby proponował coś zupełnie zwyczajnego, a jednocześnie był to najważniejszy pomysł tego wieczoru. Nie puszczał jej jeszcze. Nie całkiem. Zbliżył czoło do jej czoła, na sekundę. - Jeśli chcesz, oczywiście.
I wciąż się uśmiechał. Jakby od dawna czekał na moment, w którym wszystko w końcu się uciszy. I w którym nie trzeba będzie wybierać między zadaniem a pytaniem, bo odpowiedź była właśnie tutaj - w tej ciszy, w tym spojrzeniu, w jej dłoni na jego karku. W niej.


Sloane Marlowe
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
lemon
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

- Tak, chodźmy - skinieniem głowy wskazała głębszy teren obozu. Uśmiechnęła się pod nosem, a kiedy zaczęły się gwiazdy towarzystwa wyciągnęła w ich stronę tylko środkowy palec na pożegnanie.
Szli powoli, a ziemia pod stopami skrzypiała od igliwia i piachu. Wieczór pachniał dymem, żywicą i mokrą trawą, a gdzieś w tle słychać było świerszcze, pojedynczy śmiech z kręgu przy ognisku, trzask suchej gałęzi pod butem. Ale to wszystko docierało do niej jak przez watę. Jakby szli we dwoje przez jakąś inną wersję tego miejsca, oddzieloną od reszty cienką, przezroczystą ścianą.
Szła obok niego. Po prostu.
Nie wiedziała czy ma go złapać za rękę czy wsadzić swoje dłonie w kieszenie bluzy. Nagle nawet zaczęła się zastanawiać nad swoim wyglądem, więc szybko poprawiła spięte w nieładzie włosy.
Czuła jego obecność jakoś bliżej, jakby to, co się między nimi wydarzyło kilka minut temu, zostawiło między nimi niewidzialną nić.
Jej palce były lekko drżące - jeszcze nie całkiem wróciły do siebie po tym pocałunku. Po jego dłoni na jej policzku. Po tym, że na sekundę zapomniała o wszystkim.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była przyzwyczajona do takich momentów. Do… bliskości, która nie była udawaniem. Nie flirtem, nie wyzwaniem, nie czymś, co trzeba wygrać albo zignorować. A jednak czuła, jak coś się w niej przesuwa. Powoli. Jakby jakaś skorupa w środku zaczynała mięknąć. I to było przerażające. I piękne. I absolutnie nie do ogarnięcia.
To tylko gra, powtarzała sobie w głowie. Zadanie. Nic wielkiego. Ale kłamstwo brzmiało głucho. Pustawo. Jakby nie miało już gdzie się przykleić.
Układem mięśni twarzy wciąż przypominała kogoś, kto ma wszystko pod kontrolą - brwi lekko uniesione, kąciki ust spokojne, chód pewny. Ale wewnątrz była cała na miękko. Jakby ktoś rozpuścił w niej te wszystkie rzeczy, których nie chciała nikomu pokazywać.
Zerknęła na niego kątem oka. Szli tuż obok siebie, ramię w ramię. I to było dziwne. Bo z nikim innym nie byłoby to… takie normalne.
- Nie jesteś taki, jak myślałam - powiedziała nagle, sama zaskoczona, że to w ogóle wypowiedziała na głos.
Spojrzała na niego szybko, jakby sprawdzając, czy zareaguje, ale potem znowu patrzyła przed siebie. Jakby wcale nie potrzebowała odpowiedzi. Albo jakby bała się, że ją dostanie.
Nie jesteś cwaniakiem. Nie jesteś tylko tym silnym, śmiesznym chłopakiem z kręgu. Patrzysz inaczej. Całujesz jakby ci zależało. I to mnie właśnie rozpieprza najbardziej.
Westchnęła, niby ciężko, ale z cieniem uśmiechu.
- Gdyby ktoś mi dzisiaj rano powiedział, że dam się pocałować przy ognisku przez chłopaka, którego ledwo znam… - urwała. Znowu spojrzała na niego. Tym razem nie odwróciła wzroku. - …to chyba bym mu kazała puknąć w czoło.
W tej ciszy, w tym nieśpiesznym rytmie kroków i oddechów, coś zaczynało kiełkować. Coś cichego, ale nie do zignorowania.
I właśnie to mnie najbardziej przeraża. Że to nie było tylko zadanie. I że chcę jeszcze raz.
Ale nie powiedziała tego. Jeszcze nie.
Zamiast tego zerwała z ziemi suchy, cienki patyk i zaczęła nim machać w powietrzu, od niechcenia, jakby nic się nie stało. Jakby nie całowali się przy wszystkich. Jakby nie wywracała się właśnie w środku na drugą stronę.
- Masz coś przeciwko nocnym eskapadom po lesie bez mapy i planu? - rzuciła niby od niechcenia, jakby prowokując los.
Bo to właśnie robiła. Testowała, jak daleko może się przesunąć, zanim znowu będzie musiała udawać, że nic nie czuje.

Koda Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
31 y/o, 182 cm
strażak kapitan Toronto Fire Station 132
Awatar użytkownika
Pan Strażak, przyjaciel, człowiek o złotym sercu.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona , jej
postać
autor

Szli. I to właściwie było wszystko, co Koda w tej chwili potrzebował.
Nie musiał mówić. Nie musiał patrzeć. Nie musiał się zastanawiać, jak wypadnie albo czy zrobi dobre wrażenie. Czuł ciepło wieczoru i zmęczenie dnia. Czuł pod butami piach i igliwie, które skrzypiały jakby przyciszone. I choć szedł obok dziewczyny, która jeszcze dwie godziny temu była dla niego prawie anonimowa, nie miał w sobie napięcia. Ani oczekiwań. Był, oddychał, próbował ogarnąć co się właśnie stało.
Nie cofnął się. Nie żałował. Ale też nie planował dalej brnąć w jakąś wielką historię.
To był moment. Taki, który się zdarza, gdy człowiek jest młody, otoczony dymem z ogniska i presją spojrzeń. Zrobił, co zrobił, i teraz po prostu chciał… iść. Odetchnąć. Odpocząć od ludzi, od ich reakcji, głupich komentarzy i tego udawanego zaskoczenia, którego i tak nikt nie kupował.
Nie zerkał na nią. Szedł równym krokiem, ręce w kieszeniach bluzy, lekko przygarbiony jak zawsze, gdy nie wiedział, co zrobić z ramionami. Cisza była okej. Przyjemna nawet. Niezręczność go nie ruszała.
I wtedy padło to jedno zdanie.
- Nie jesteś taki, jak myślałam.
Zatrzymał się na sekundę myślą. Zmarszczył brwi, choć nie spojrzał na nią od razu.
-Co to miało znaczyć?
Nie był pewien, jak to odebrać. Może miało być komplementem. Może nie. Ale coś w nim się na moment napięło. Jakby ktoś go złapał za kark i powiedział: „Zmień bieg.” Spojrzał kątem oka. Ona patrzyła przed siebie, jakby już nie czekała na odpowiedź.
- A jak myślałaś? - zapytał po chwili, głosem spokojnym, ale z lekkim zgrzytem w środku. Nie ironicznie. Autentycznie ciekawie. Nie sądził, że komuś udało się go aż tak włożyć w szufladkę, żeby potem się dziwić.
Nie dostał odpowiedzi. Może jej nie potrzebował. Może lepiej, że jej nie dostał.
Szedł dalej. Przestąpił przez wystający korzeń, wciągnął głębiej powietrze. Las pachniał gęsto - wilgotno i żywicznie. Gdzieś w oddali ktoś jeszcze krzyknął coś śmiechem od ogniska, ale byli już na tyle daleko, że wszystko brzmiało jak sen.
- Masz coś przeciwko nocnym eskapadom po lesie bez mapy i planu?
Zatrzymał się. Tym razem naprawdę. Odwrócił głowę i spojrzał na nią uważnie, bez złości, bez kpiny, ale z lekkim zaskoczeniem. I zmęczeniem, które właśnie zaczęło się w nim odzywać.
- Mam - odpowiedział prosto. - Za chwilę cisza nocna. Opiekunowie robią rundy. Zwłaszcza dzisiaj, po tej akcji przy ognisku. -Wzruszył ramionami. - Może i brzmi nudno, ale nie uśmiecha mi się tłumaczyć się jutro przed wychowawcą albo dostawać zakaz wyjazdu na następną zbiórkę.
Zerknął na nią jeszcze raz, z cieniem rozbawienia w spojrzeniu. Nie złośliwego. Raczej zdziwionego.
- Ale wiesz co mnie ciekawi? — zapytał po chwili ciszy, nie podnosząc głosu. - Skąd w takiej cichej, zachowawczej dziewczynie nagle tyle przebojowości? Tyle… no nie wiem, agresji?
Zrobił kilka kroków przed siebie, jakby nie oczekiwał odpowiedzi. Ale zatrzymał się jeszcze raz i dodał spokojnie, z lekko uniesioną brwią:
- Pół godziny temu ledwo patrzyłaś mi w oczy, a teraz chcesz mnie wyciągać na nocną wycieczkę przez las jakbyśmy byli jakąś parą rozbitków w serialu. Trochę szybkie tempo, nie?
Nie było w tym ani osądu, ani kpiny. Raczej zmieszanie. I jakaś trzeźwa próba ogarnięcia sytuacji. Bo o ile nie miał nic przeciwko emocjom, o tyle nie lubił, gdy coś zaczynało się rozpędzać szybciej, niż był w stanie za tym nadążyć.
Zsunął kaptur z głowy, przeczesując ręką włosy. Wzrok miał spokojny, ale wyraźnie wracał już do trybu „codziennego Kody” - tego, który nie wchodził zbyt głęboko, jeśli nie musiał.
- Jeśli chcesz, możemy jeszcze chwilę posiedzieć gdzieś obok domków, zanim wszystkich zagonią do łóżek. Ale bez szwendania się po krzakach. Nie dziś.
Nie zamierzał grać w coś, czego sam nie rozumiał. I nie zamierzał udawać, że wszystko, co się wydarzyło, nagle zmienia zasady. Bo nie zmieniało. Póki co — chciał po prostu spokojnego wieczoru. I oddechu. Tylko tyle.


Sloane Marlowe
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
lemon
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Zatrzymała się, kiedy on to zrobił. Nie od razu. Ale po kilku krokach stanęła, spojrzała na jego plecy i… westchnęła. Nie teatralnie. Nie ostentacyjnie. Po prostu tak, jakby właśnie zrzuciła z pleców coś ciężkiego.
Złapała go za nadgarstek i wskazała skinieniem głowy schodki jednego z niewielu drewnianych domków. Te akurat prowadziły do obozowej kuchni. Usiedli na schodkach, które skrzypiały od byle ruchu. Oparła łokcie o kolana i zgarbiła się trochę, chowając twarz w półcieniu.
Milczała chwilę. Zbierała się w sobie, nigdy nie była dobra w żadnych rozmowach, ani small talkach,, ani tym bardziej tych głębszych, kiedy człowiek musiał się uzewnętrznić i pokazać swoją miękką stronę. Za dużo razy oberwała, żeby teraz tak łatwo odsłaniać swój miękki brzuszek, niczym ufny, poddający się szczeniaczek.
- Wiesz... - zaczęła cicho, jakby nie do końca byłą pewna co chce powiedzieć - chciałam, żeby ten moment - wskazała palcem na niego, a potem na siebie - po prostu jeszcze chwile trwał. Dlatego pomyślałam o dłuższym spacerze w głąb lasu.
Jej głos zadrżał minimalnie, więc spojrzała na swoje dłonie chcąc się jakoś uspokoić.
Ale z ciebie idiotka Marlowe.
Zagryzła wargę i zdecydowała, że skoro zaczęła temat to musi go dokończyć.
- Zazwyczaj, kiedy ktoś na mnie patrzy to czuje, że muszę się zasłonić. Robię to głównie milczeniem albo sarkazmem.
Zamilkła znowu skupiając wzrok na swoich dłoniach. Zapadła chwila ciszy, ale nie była ani wymuszona, ani niezręczna. Dawała jej poczucie spokoju i braku chęci ponownego ubrania zbroi. W tej zbroi była świetnym obserwatorem.
- W twoim spojrzeniu jest jakiś dziwny spokój - dodała po chwili ciszej. - Jakby nic cię nie ruszało. Jakby wszystko mogło się dziać, a ty i tak byś... został.
Przygryzła wargę, ale zaraz potem ją puściła. Wiedziała, że znowu to robi i nie chciała, żeby to wyglądało na pozę. Po prostu naprawdę nie wiedziała, co zrobić z ustami, kiedy tyle rzeczy kotłowało się w środku.
Nie wiesz, co on sobie myśli. Może właśnie myśli, że przesadzasz. Może wcale nie było w tym pocałunku tego, co ty poczułaś.
I właśnie to bolało najbardziej - to niepewne może. Ten brak jasności. Ten strach, że znowu coś sobie dopisuje, że znowu będzie tylko tą dziewczyną, która interpretuje coś nie tak jak jest w rzeczywistości.
Zacisnęła dłonie w pięści i rozluźniła je, zanim zdążył to zauważyć. Nie chciała, żeby widział, jak bardzo wszystko w niej wiruje.
- Z tobą… to się jakoś zatrzymuje - dodała jeszcze ciszej. - Ten chaos w środku.
Czuła, że jeśli powie choć jedno słowo więcej to spali się ze wstydu. Czemu nagle zrobiło się tak gorąco?
Przeniosła wzrok z jego oczu na jego usta.
To trwało może sekundę. Może dwie. Ale wystarczająco długo, by serce znowu się pomyliło z oddechem.
Zrobiła to jakby mimowolnie. Jakby coś w niej - ciche, spragnione - chciało znowu poczuć to, co jeszcze kilka chwil temu przy ognisku. Ten ciepły, spokojny, prawdziwy dotyk. I nie miało to nic wspólnego z grą. Ani ze śmiałością. To była tęsknota za tym, że można czuć spokój przy jednoczesnym niepokoju.

Koda Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”