Sloane siedziała z nogami skrzyżowanymi, z rękami opartymi na kolanach. Miała zrolowane rękawy bluzy harcerskiej i włosy związane w niedbały kucyk, który już dawno stracił formę. Czuła na plecach ciepło ognia, a gdzieś z tyłu głowy tę specyficzną ciszę, która zapada, kiedy noc zagłusza wszystko oprócz świerszczy i własnych myśli.
- To co, może jakaś gra? - odezwał się Jack, jak zwykle pierwszy do rozruszania towarzystwa. Miał ten swój cwaniacki uśmiech i manierę, która irytowała, ale działała. Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Butelka - mruknął ktoś z końca kręgu. I zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, ktoś inny już podawał pustą butelkę po napoju gazowanym.
- Ale jak ktoś się obślini, to koniec gry. — odezwała się Ellie, nerwowo poprawiając okulary.
- Bez przesady. To tylko zabawa - Jack puścił jej oko. - Albo trauma do końca życia, zależy, kogo wylosujesz.
Rozległ się śmiech. Nerwowy, ale szczery.
Sloane milczała, przyglądając się wszystkim po kolei. Przysunęła się bliżej ognia, zerkając mimochodem na chłopaka siedzącego naprzeciwko. Koda Lennox. Imię kojarzyła z kilku wcześniejszych dni - zajęcia terenowe, budowanie szałasu, jedna sprzeczka z instruktorem.
Podobał jej się jego profil. Szczególnie teraz, kiedy cienie i światło ogniska grały na jego twarzy.
Sloane szybko odwróciła wzrok, gdy jej spojrzenie spotkało się z jego. Nie dlatego, że się wstydziła - po prostu nie lubiła być przejrzysta. A on patrzył tak, jakby coś w niej rozczytał.
- Dobra, zasady są proste - rzucił Jack, już kręcąc butelką. - Kto wypadnie, odpowiada na pytanie albo wybiera wyzwanie.
Butelka zatoczyła pierwszy powolny obrót. Ogień zatańczył w oczach. Noc zadrżała od niewypowiedzianych oczekiwań.
I gra się zaczęła.
Koda Lennox